Kozak Magdalena - Opowiadania o Paskudzie 9 - Trubadur.pdf

(79 KB) Pobierz
Kozak Magdalena - Opowiadania o Paskudzie 9 - Trubadur
Kozak Magdalena
Trubadur
Z oficjalnej strony internetowej autorki: http://www.nocarz.pl/category/tworczosc/opowiadania
Pierwotnie opowiadanie zostało opublikowane w Fahrenheicie nr 54, sierpień 2006
Opowiadanie należy do cyklu o smoczycy Pasi
Fala letnich upałów przetoczyła się przez okoliczne pola i lasy, pozostawiając po sobie połacie pożółkłej
trawy i wysuszone na wiór kępy krzewów. Nawet sosny w pobliskim lesie przedstawiały wyjątkowo żałosny
widok: ich przywiędłe, pożółkłe igły wręcz błagały o wodę. Jeziorko zmieniło się w smętne, błotniste bajoro,
w którym Paskuda taplała się z coraz większym obrzydzeniem, wyłącznie po to, by nie dostać udaru.
Księżniczka i Strażnik z obawą popatrywali na poziom wody, modląc się w duchu, by nie obniżył się jeszcze
bardziej. Jeszcze trochę tych upałów i ukaże się wejście do grot, a wtedy… Nawet nie śmieli formułować tych
myśli. Smok, któremu słońce padło na głowę akurat w chwili, gdy zagrożone są jego największe skarby…
Mogło być niewesoło.
Na szczęście, póki co upały nie budziły w smoczycy agresji, wręcz przeciwnie: Pasia stawała się coraz
bardziej rzewna. Każdego ranka i wieczora wystawała pod Wieżą, cierpliwie czekając na drapanie za uszkiem
i tylko pojękując z cicha od czasu do czasu. Księżniczka starała się zaspokoić jej potrzeby, ale nadmierne
gorąco również i jej dawało się mocno we znaki, pozbawiając sił. Nawet Strażnik ograniczył się do corannych
i cowieczornych obchodów, resztę dnia spędzając w – dusznym, ale jednak – cieniu swojej izdebki.
Jedynej rozrywki dostarczały im ulubione okręty. Grali w nie z uporem maniaka, jakby alternatywą
pozostawało jedynie położyć się na łóżku i umrzeć z przegrzania.
Gdy w oddali zamajaczyła jakaś niewyraźna sylwetka, z początku żadne z nich nie przyznało się, że
cokolwiek widzi. Może to fatamorgana? Przy tych temperaturach dziwne, że nie przeprowadziła się do nich
cała pustynia…
W końcu jednak Strażnik nie wytrzymał. Wychylił się nieco przez okienko, przymrużył oczy.
– Oho – rzucił, niby beztrosko. – Rycerz jedzie. No i dobrze, dawno już żadnego tu nie było…
– Jaki tam Rycerz. – Księżniczka miała dużo lepsze możliwości widokowe ze swojego okna. – Na piechotę?
W sukience?
– Baba? – zdumiał się Strażnik niepomiernie. – W taki upał? Eee, to pewnie jakaś pomyłka. Może przejdzie
bokiem. Dwanaście jot!
– Trafiony – odparła Księżniczka machinalnie. – Nie, na pewno idzie do nas! A już myślałam, że mi się tylko
zdawało… – dodała, nie kryjąc żalu.
Przerwali grę, pochowali przybory. Postać rosła, aż wreszcie przemieniła się w zadyszaną dziewczynę,
śpieszącą ku nim drobnymi kroczkami. Przybywająca była piękna, jak z obrazka: rozwiane, kruczoczarne loki
okalały prześlicznie ukształtowaną twarz. Satynowa, blada cera, karminowe wargi, wielkie, ciemne oczy…
Strażnik otworzył szeroko usta, patrząc na nowoprzybyłą z nieskrywanym zachwytem. Księżniczka
znienawidziła ją więc natychmiast.
– Ratunku! – zakrzyknęła pannica doniośle, przyspieszając kroku. – Pomocy!
252608989.001.png
To jest moja kwestia! – pomyślała Księżniczka i wydęła wargi z ostentacyjną wręcz niechęcią.
Dziewczyna dotarła do Wieży, po czym opadła na pożółkłą trawę u jej podnóża. Widać bieg przez wysuszone
łąki okazał się być nie lada wysiłkiem Strażnik wygramolił się ze swojej izdebki i popatrywał na pannę,
niepewny, jak dalej postępować. Co mówiły procedury, gmerał w myślach gorączkowo. Rycerza powinien był
zabić, wiadomo. Ale przecież to baba! Wątpliwym jest, by chciała uwolnić Księżniczkę i poślubić ją wraz
z połową księstwa w posagu. Leży tylko i dyszy, na pewno jej gorąco… Może trzeba oblać wodą?
– On tu zaraz będzie! – wydyszała dziewczyna z trudem. – I to będzie straaaaszne!
– Kto tu będzie? – zaciekawiła się Księżniczka, z błyskiem nadziei w oku: może problem rozwiąże się sam. –
I czemu straszne?
– Mniam? – zabulgotała pytająco Paskuda, nie wynurzając się przezornie.
– Ciiicho! – nakazał jej Strażnik. – W czym możemy pomóc szanownej pani? – zapytał szarmancko.
– Ukryjcie mnie! – zażądała dziewczyna z desperacją w głosie. – Na tydzień. Tak, żeby nie mógł mnie
zobaczyć.
– Ale kto? – rzuciła Księżniczka. – I o co w tym wszystkim chodzi?
Dziewczyna westchnęła ciężko i popatrzyła w górę, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Orażek – oznajmiła, jakby to wyjaśniało wszelkie wątpliwości. – Trubadur z naszej wioski. Naraził się
wiedźmie, no i zaczarowała go. Teraz jest we mnie strasznie zakochany.
– Nic dziwnego. – Strażnik pojaśniał szerokim uśmiechem. – Ale do tego nie potrzeba chyba aż wiedźmich
czarów?
Dziewczyna odpowiedziała mu wabiącym spojrzeniem. Spuściła skromnie oczęta i zatrzepotała długimi,
kruczoczarnymi rzęsami. Zaiste, miała czym.
– W czym więc problem? – wycedziła Księżniczka lodowato. – Spodziewałabym się, że panna potrafi sobie
samodzielnie poradzić z adoratorem… A tak przy okazji, czy moglibyśmy poznać imię szanownego gościa?
– Alila – oznajmiła dziewczyna, odrzucając dumnie w tył czarne loki. – Myślałam, że to wszystkim wiadomo.
Wieść o mojej nieszczęsnej urodzie obiegła już bowiem całe Księstwo, jak mniemam. – Wbrew swojej
deklaracji bynajmniej nie wyglądała na zmartwioną z tego powodu.
– Jesteśmy tu, jakby to powiedzieć, nieco niedoinformowani – pośpieszył z wyjaśnieniem Strażnik. –
Zazwyczaj, jeśli już ktoś do nas przyjedzie, to nie na plotki. I raczej nie wraca. – Poklepał się po mieczu, jakby
to była głównie jego zasługa. Pasia w bajorze zabulgotała pogardliwie.
– A zatem, Alilo… – przerwała mu Księżniczka czym prędzej. – Mamy cię ukryć na tydzień, tak? I wtedy,
jak się domyślam, minie czar?
– Tak, tak – potwierdziła skwapliwie dziewczyna. – Jeżeli Orażek nie zobaczy mnie przez tydzień, czar
zostanie z niego zdjęty. Przestanie mnie więc zadręczać swoimi niestosownymi propozycjami. Rozumiecie
chyba, że taka uroda nie może się marnować dla byle trubadura!
– To nie możesz siedzieć w chałupie i nie wychodzić przez tydzień? – zdenerwowała się Księżniczka. –
Musisz nam zawracać głowę?
Strażnik zdziwił się bardzo, nigdy bowiem jeszcze nie była tak nieuprzejmą. Rzucił wzwyż spojrzenie pełne
wyraźnej dezaprobaty. Oczywiście, rozjuszyło to Księżniczkę jeszcze bardziej. Zacisnęła gniewnie wargi i
przybrała wyjątkowo odpychającą minę.
– Orażek potrafi dopiąć swego – odparła niezrażona niczym Alila. – Będzie chodził, płakał, błagał, śpiewał
i grał, każdy się przed nim ugnie. Wpuszczają go dokąd tylko chce, najpóźniej po trzech dniach. A mnie
potrzebny cały tydzień. Pomyślałam więc, że może tu będzie łatwiej, skoro tu jest smok. I taki zdecydowany,
nieulękły Strażnik… – Popatrzyła na mężczyznę z wyraźnym podziwem.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odparł natychmiast, mile połechtany. – Nie możemy przecież odmówić
pomocy… Ukryjemy cię tak, że nikt cię stąd nie wyciągnie. Mamy tu mnóstwo miejsca w Wieży.
– Wykluczone – przerwała natychmiast Księżniczka. – W Wieży ledwo się mieścimy my dwoje. Ale masz
rację, nie możemy odmówić pomocy. Pasia ma podwodną grotę. To musi wystarczyć.
– Też dobry pomysł – zgodził się Strażnik, choć już nie tak ochoczo. – Pasiu! – zawołał. – Pozwól no tu…
Paskuda wynurzyła się z jeziora natychmiast. Alila obrzuciła ją chłodnym, taksującym spojrzeniem, nie
okazując nawet cienia lęku.
– Och, a więc to smoczyca – zauważyła od niechcenia. – Wiesz co, kochana, masz chyba kłopoty z cerą.
Jakaś taka jesteś kostropata… Okłady z rumianku powinny ci pomóc. Przemyśl to sobie.
Paskuda zmarszczyła pysk w wyrazie zdecydowanie dalekim od wdzięczności.
– Chrrr – powiedziała. – Ble.
– No cóż, jak sobie chcesz, moja droga – nadęła się Alila. – Chciałam ci pomóc, ale cóż, dorośniesz, to może
docenisz…
– Pasiu, zabierz panią do jej tymczasowego lokum – poleciła Księżniczka. – I nie wyciągaj jej stamtąd przez
tydzień, choćby nie wiem co. To rozkaz, rozumiesz?
– Tylko wiesz, do której groty? – wtrącił nagle Strażnik z naciskiem. – Nie do tej pierwszej, tylko do tej
drugiej, tak?
Paskuda pokiwała głową. Wychynęła z jeziora z zaskakującą prędkością, dziewczyna zdążyła zaledwie
zamachać rączkami i krzyknąć przeraźliwie… I już kręgi brunatnej wody zamknęły się nad nimi obiema. Zegar
na Wieży wybił dwunastą.
– No to mamy problem z głowy – oznajmiła Księżniczka z ulgą. – Posiedzi tam sobie laleczka, to może
i pokory nabierze. O ile wiem, w tej grocie nie jest zbyt przyjemnie…
– Zwykła, skalna dziura – potwierdził Strażnik ze śladem żalu w głosie. – Aczkolwiek prosiłem Pasię jakiś
czas temu, żeby tam naznosiła nieco zapasów i przygotowała coś w rodzaju leżanki. Po tym, jak się tam
szanowny Desdihado przeziębił nieomal na śmierć, wolałem być ostrożny i przygotowany. Ale i tak luksusów
tam nie ma.
– No, trudno – rzuciła Księżniczka przez zęby. – Dziewczątko poradzi sobie jakoś. Będzie musiało.
Popatrzył na nią uważnie, ale nie skomentował. Wolał nie ryzykować. Zastanawiał się pośpiesznie, co ją
mogło aż tak rozwścieczyć. Czyżby była… zazdrosna? Uśmiechnął się do własnych myśli z niedowierzaniem.
– To pewnie nasz amant – wskazała Księżniczka kurzawę, podnoszącą się na horyzoncie. – I to, zdaje się, nie
sam!
Rzeczywiście, zdążała ku nim grupka ludzi. Odziani w znoszone, podróżne stroje, przedstawiali sobą widok
nader pospolity. Najprawdopodobniej byli to zwykli chłopi. Na ich czele kroczył dumnie młody człowiek,
ubrany bardzo krzykliwie i kolorowo. Przed sobą dzierżył oburącz starą, mocno sfatygowaną gitarę.
– Czy do tych oto wrót ślad wiedzie mej miłości? – zakrzyknął, gdy tylko wraz z orszakiem zbliżyli się do
Wieży. – Po drżeniu mego serca poznaję, że tak jest w istocie. O, ukochana! – zahuczał jeszcze głośniej. –
Pójdźże w me ramiona!
Przełożył gitarę, lewą ręką chwycił gryf, układając palce w niezdarny akord. Prawą ręką szarpnął za struny
zapamiętale. Instrument wydał z siebie przeraźliwy, ochrypły dźwięk.
– A wszyystko te czaarne ooooczyyy… – zaintonował Orażek, fałszując niemiłosiernie.
Stanął wprost pod Wieżą i skierował twarz ku Księżniczce, spoglądającej na niego z coraz większym
niepokojem.
– Domyślam się, że ukryłaś Alilę u siebie, o Pani! – oznajmił zdecydowanie. – Nie wątpię jednak, że siła
mego uczucia zdoła nakłonić ją, by wyszła stamtąd, wprost w me ramiona. A moi drodzy przyjaciele wesprą
mnie, oczywiście, w tej trudnej sytuacji. – Znów szarpnął struny gitary. – Gdy mi cieeebie zabraaaknieeee… –
zaśpiewał z uczuciem.
Jego towarzysze popatrzyli na niego z uznaniem, po czym rozeszli się i zaczęli wycinać okoliczne krzewy.
W mig ułożyli z nich niewielki stos. Ognisko zapłonęło wesoło, kompania rozsiadła wokół.
– Kiedy znów zaaakwiiitną biaaałe bzy… – dołączyli chórem, wybierając dość przypadkowo zarówno słowa,
jak i melodię.
Księżniczka śpiesznie zamknęła okiennice, po czym wycofała się w głąb pokoju. Rozejrzała się po swojej
komnacie w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby zasłonić okno. Strażnik obrzucił gości spłoszonym
spojrzeniem, po czym zatkał uszy i z bardzo niewyraźną miną popędził do swojej izdebki. Z dojmującym
hukiem zatrzasnął i zaryglował drzwi.
– Heeej dziewczyynooo…- zapiał z uczuciem Orażek, znów biorąc niedościgle nieudolny akord. – Spóóójrz
na miiisiaaaa…
– Wróóóć dooo mnieee… – dołączyli do niego żałośliwie kompani zza ogniska, po czym dodali ogniście: –
Hej! – Jakby ich temperamenty nie były w stanie znieść dłużej tak powolnej melodii.
Z jeziora dobył się dojmujący bulgot, pełen rozpaczy. Paskuda najwyraźniej przeżywała piosenkę dogłębnie,
solidaryzując się w pełni z wykonawcami.
Księżniczka miotała się po swojej komnacie, upychając w okna każdy kawałek materiału, jaki tylko wpadł jej
w ręce. Całkowite wygłuszenie pozostawało jednak niedoścignionym marzeniem. Owszem, głos
zaczarowanego trubadura brzmiał nieco słabiej, nie zawsze można było rozróżnić słowa… Zawszeć to jakaś
ulga.
Skuliła się w rogu łóżka i naciągnęła kołdrę na głowę. Zaczynała wątpić, czy przetrzyma cały tydzień.
Właściwie to nie była nawet pewna, czy przetrzyma kolejną godzinę.
Nagle rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Wystawiła nos spod kołdry i popatrzyła na wejście ze
zdziwieniem.
– Proszę! – wyrzekła powoli.
Klucz pośpiesznie zazgrzytał w zamku. Drzwi otworzyły się, do komnaty wpadł Strażnik, minę miał
potwornie udręczoną.
– Pani moja! – Rzucił się jej do kolan i złożył ręce w błagalnym geście. – Zaklinam cię, pozwól mi tu
pozostać. Tam na dole, w tej mojej klitce, jest potworna akustyka!
– Ależ… przecież… – wyjąkała ze słabym protestem. – Nie wypada.
– Przysięgam ci, że nie masz się czego z mojej strony obawiać – zaręczył Strażnik w desperacji. – Jako twój
pokorny sługa znam doskonale swoje miejsce. Nie śmiałbym przecież…
– Aha – rzekła Księżniczka, nieco rozczarowanym tonem. – No, skoro tak, to zostań. Tylko wiesz, co?
Przynieś tu jeszcze swój koc.
– Dziękuję. – Strażnik poderwał się i ruszył do drzwi.
– I w ogóle wszystkie rzeczy, jakie tylko masz – dorzuciła trzeźwo. – Im lepiej zapchamy te okna, tym mniej
go będzie słychać, trubadura od siedmiu boleści.
Strażnik skinął gorliwie głową i popędził w dół. Muzyka ucichła na moment, wnet jednak gitara zatętniła
rozdzierającym, niespokojnym akordem. Orażek zaczął coś deklamować, z porażającym patosem. Strażnik
dotarł do swojej klitki, zatykając uszy z całych sił. Niestety, ściany jego lokum postanowiły zostać idealnym
naturalnym wzmacniaczem.
– A ślimaki deszczu pełzną po murze w spękanym pożegnaniu łez – usłyszał, najwyraźniej trubadur zmienił
klimat i przerzucił się na wstrząsający romantyzm. – Pamięć o tobie jest niczym ożywczy powiew śmierci,
skamieniały pośród zbyt pustych dni!
– Aaaa… – jęknął Strażnik, chwytając w pośpiechu kufer z ubraniami i przykrywając go kocem. – Aaaaa!
Popędził na górę, przeskakując po kilka stopni na raz. Wpadł do komnaty Księżniczki, zatrzasnął i zaryglował
drzwi. Oparł się o nie, blady niczym własna śmierć.
– To straszne – wyszeptał. – To po prostu potworne! Obawiam się, że jednak nie wytrzymamy tego tygodnia.
Księżniczka westchnęła, po czym usiadła na atłasowej, nieco pomiętej pościeli.
– Jakoś sobie damy radę – rzuciła pocieszająco. – Słyszysz? Już nie tak dużo tu do nas dochodzi. A jak
jeszcze dorzucimy ten twój dobytek, to już prawie w ogóle go nie będzie słychać. Damy radę, zobaczysz.
Strażnik zawstydził się nagle swojego mazgajstwa.
– Masz rację – przyznał i zaczął wydobywać swoje rzeczy z kuferka, upychając je naokoło okien. – Damy
radę, bywały i gorsze czasy.
Skończył i popatrzył na nią z nieśmiałym, nieco skrępowanym uśmiechem.
– To już wszystko? – zapytała, zdziwiona. – To wszystko, co masz? Tylko tyle, nic więcej?
Pokiwał głową i poczerwieniał nieco, upokorzony.
– Nie jestem zbyt bogaty – rzucił krótko. – Ta placówka to i tak niezła posada. Czasem ci dogryzam, że wcale
tak nie jest, że mógłbym lepiej trafić, ale chyba i tak wiesz, że to nieprawda.
Potrząsnęła głową przecząco.
– Zawsze myślałam, że jesteś tu za karę. – powiedziała cicho. – No bo co to za szczęście, siedzieć i pilnować
takiej brzydkiej starej panny, jak ja.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin