Courths-Mahler Jadwiga - Wojenna zona.doc

(945 KB) Pobierz

Jadwiga CourtHs-Mahler

WOJENNA ZONA

Tłumaczyła Barbara Tarnas

Katowice 1993


Tytył oryginału: Die Kńegsbraut
© Translation by Barbara Tarnas

ISBN 83-85715-50-9

Projekt okładki i strony tytułowej

Redakcja

Bożenna Wodzińska

Redakcja techniczna
Lech Dobrzański

Korekta
Zofia Głowacz

Wydanie pierwsze

Wydawca: „Akapit” Oficyna Wydawnicza sp. z o.o

Katowice 1993.

Ark. druk. 11,25, ark. wyd. 13.

Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne

Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19. Zam. 852/93


Ukryta w parku Róża von Lossow stęsknionym wzrokiem wpat-
rywała się w drogę biegnącą od pałacu Falkenried do wsi i dalej.

Czekała na samochód, którym pan von Falkenried pojechał na
stację po syna Hassa. Pragnęła rzucić choć jedno spojrzenie na
przejeżdżającego młodego człowieka. Mocno wychylona do przodu,
stała nie opodal ogrodzenia pod wysokim bukiem rosnącym na
wzniesieniu między parkowymi drzewami.

Niewiele upłynęło minut, kiedy dostrzegła nadjeżdżające auto.
Ostrożnie, tak by jej nie spostrzeżono, ukryła się za grubym pniem buku
i przyciskając mocno rękę do rozkołysanego serca, spoglądała na drogę.

Samochód przemknął obok niej.

Zdołała jednak uchwycić wzrokiem surowy profil Hassa von
Falkenrieda.

W bezruchu spoglądała w ślad za tumanem kurzu wznieconego
przez samochód. Z piersi wyrwało się jej westchnienie, a poruszenie,
jakie ją ogarnęło, ustąpiło naturalnemu u niej spokojowi i opanowaniu.

Auto mknęło dalej, aż skręciło w główną aleję parku prowadzącą do
pałacu. Teraz samochód prawdopodobnie zatrzymał się już przed
wysokim portalem, a Hasso von Falkenried był w domu, wśród
swoich...

Róża została na uboczu — nie miała nic wspólnego z tym
powitaniem. Nikt też chyba o niej nie pomyślał. Przecież była osobą
obcą, tylko tolerowaną w pałacu Falkenried, kimś, kto był na łaskawym
chlebie i musiał pracować z poświęceniem wszystkich swych młodych sił,

3


by przynajmniej mieć świadomość, że nie zjada tego chleba całkiem za
darmo. Ach, jakże chętnie znalazłaby się teraz obok Rity, siostry Hassa,
i jego matki w wysoko sklepionym hallu i skromnie czekałaby na chwilę,
kiedy Hasso spojrzy na nią z miłym wyrazem oczu. Na pewno podałby
jej rękę i powiedział serdecznie: „Dzień dobry, Różo. Jak się miewasz?”

Ale nie dane jej było zostać. Ciocia Helena, matka Hassa, posłała ją
z poleceniem na farmę mleczną właśnie teraz, kiedy spodziewano się
przybycia Hassa. Podkreśliła w ten sposób, jak już niejednokrotnie, że
Róża nie należy aż tak bardzo do rodziny. Ciotka Helena nie miała nic
złego na myśli. A jednak Różę bolało, że zawsze odsuwano ją na bok
podczas podobnych okazji.

Sama całym swym osieroconym sercem mocno przywiązała się do
Falkenriedów — najbardziej oczywiście do Hassa. A nikt ani nie
pragnął jej obecności, ani nie odwzajemniał jej przywiązania. Ciotka
Helena i wuj Herbert na pewno nie byli złymi ludźmi, ale nigdy nie
znaleźli dla niej ciepłego, serdecznego słowa. Rita co prawda dość Różę
lubiła i była zawsze dla niej dobra, ale nie poświęcała jej zbyt wiele czasu
i chyba nie zdawała sobie sprawy, z jakim utęsknieniem kuzynka czekała
choć na odrobinę uczucia. Tak więc Róża cicho i bez sprzeciwu poszła
na farmę. Nikt na nią nie zwracał uwagi, więc niepostrzeżenie przyszła
tutaj, by przynajmniej zobaczyć, jak Hasso będzie przejeżdżał.

Teraz go zobaczyła, więc szybko zeszła z pagórka.

Na farmie zatrzymano ją. Syn zarządcy, Fritz Colmar, zatrudniony
na farmie Falkenriedówjako praktykant, wesoły, żywy chłopak, który
każdą pracę wykonywał tak, jakby to była zabawa, chciał Róży
koniecznie pokazać swoje dwa jamniki — Maksa i Moritza.

Ale nadszedł zarządca i odesłał syna do roboty. Fritz spojrzał na
niego ze śmiechem.

—  Już wszystko zrobione, ojcze. Właśnie chcę iść do matki. Czy
idziesz ze mną?

—  Zaraz, tylko omówię coś z jaśnie panienką. — I zarządca
rozpoczął z Różą rozmowę na temat mleczarni. Minęła więc prawie
godzina od przyjazdu Hassa, kiedy Róża wróciła do pałacu.

Tam, po serdecznym powitaniu z matką i siostrą młody pan udał się
do pięknego dużego salonu. Opowiadał o swoich ostatnich ćwiczeniach
lotniczych i o swoim wynalazku. Nie wdawał się w szczegóły z wiado-

4


mych powodów. Hasso von Falkenried już od najmłodszych lat
wykazywał więcej zainteresowania różnego rodzaju silnikami i maszy-
nami niż gospodarstwem rolnym i wreszcie swym uporem doprowadził
do tego, że pozwolono mu na studia inżynieryjne.

Ojciec wcale nie był z tego zadowolony. Wszyscy Falkenriedowie
byli ułanami, i syn też miał zostać ułanem. Lecz Hasso zrealizował swoją
wolę i jako jeden z pierwszych oficerów lotnictwa został wcielony do
nowo utworzonego batalionu lotniczego, mającego bazę w Berlinie czy
też w Dóberitz.

Wniósł do swego zawodu wszystko, co było do tego niezbędne.
Wykorzystując swe gruntowne studia, ten obecnie trzydziestoletni
młody mężczyzna dokonał już rzeczy zaskakujących. Jego genialny
wynalazek miał dla lotnictwa, zwłaszcza z punktu widzenia militarnego,
ogromne znaczenie.

O tym jednak Hasso wspomniał jedynie przelotnie i bardzo skrom-
nie. Wiedział, że rodzina z niechęcią odnosi się do jego zawodu, toteż
raczej podejmował tematy ogólne, które mogły bliskich zainteresować.

Hasso również początkowo nie zauważył nieobecności Róży von
Lossow. Ta młoda dziewczyna zawsze przemykała przez jego życie jak
przelotne zjawisko.

Kiedy jako piętnastoletnia sierota, córka dalekiej krewnej i przyja-
ciółki z lat młodości jego matki, Róża znalazła z litości schronienie
w Falkenried, Hasso był już na studiach. Miał wówczas dwadzieścia pięć
lat.

Podczas pierwszego spotkania Róża nie wywarła na nim korzyst-
nego wrażenia. Zbyt wyrośnięty i nieśmiały podlotek o kanciastych
ruchach i chudej bladej twarzy, z której spozierały ciemnobłękitne oczy,
bezradne i smutne, nie mógł go zainteresować. W ogóle niezbyt
interesował się kobietami. Całkowicie pochłaniały go studia. Potem
znów ją widywał, kiedy od czasu do czasu przyjeżdżał na wakacje do
domu, i podziwiał, jak bardzo Róża pomiędzy jedną a drugą wizytą
zmienia się na korzyść. Nie uszło też jego uwagi, że w domu wyznaczono
jej jakby rolę kopciuszka, że zawsze była taka cicha i nieśmiała
i trzymała się na uboczu.

Wówczas zbudziło się w nim współczucie dla tej biednej dziewczyny,
która znikąd nie doznawała miłości, za to ze wszystkich stron obarczano

5


ją zajęciami, spychano na nią wszelkie niemiłe sprawy i uważano za
całkiem zrozumiałe, że dziewczyna bez sprzeciwu bierze wszystko na
siebie. Ponieważ jednak Hasso był zawsze bardzo zajęty, nawet podczas
urlopu, brakowało mu czasu, by zająć się losem Róży.

Także teraz nadal trzymała się na uboczu, chociaż w ciągu tych lat
okazała się pożyteczna i niezbędna, tak że bez niej czasem nie wiedziano by,
co robić. Początkowo uważano ją za trochę uciążliwego, narzuconego
domownika i przyjęcie jej do Falkenried uznano raczej za nakaz przy-
zwoitości niż odruch serca. Doprawdy, od początku nie rozpieszczano jej
miłością i dobrocią, chociaż dbano o to, by niczego jej nie brakowało.

Rita jedynie od pierwszych chwil traktowała Różę bardzo przyjaźnie
i serdecznie, ale kiedy wróciła z pensji, dziewczyna miała już w domu
ustalone miejsce. Rita była dla niej bardziej miła niż inni, Róża więc,
głęboko za to wdzięczna, pokochała ją z całą mocą swego sierocego,
samotnego serca.

Edukacja Róży nie była jeszcze zakończona, ale nikt nie zwracał na
to uwagi. Co prawda stało się tak raczej wskutek niedbałości niż złej
woli. Róża starała się dalej sama kształcić, jeśli jej czas na to pozwalał.
Była dość wrażliwa, by odczuć, że jej obecność w Falkenried przyjęto
niechętnie, jako uciążliwą. Ale ponieważ czuła się bezradna, musiała się
z tym bez narzekania pogodzić. Rozglądała się, jak i gdzie można by
pomóc, i wkrótce oswoiła się z tutejszym trybem życia i warunkami;
wszystko pojmowała i uczyła się tego, co uznawała za ważne i pożytecz-
ne. Ta młoda osoba z energią chwytała się każdego zajęcia i ze swoją
gorliwością stała się wkrótce po prostu niezastąpiona.

A przy tym wszystkim rozkwitała i rozwijała się, stawała się pełną
uroku młodą dziewczyną.

Gdy w domu bawili goście, jeszcze bardziej się izolowała; była tak
nieśmiała, że uważano ją za niezbyt inteligentną. A przecież Róża
z biegiem lat stawała się coraz bardziej niezbędna. Coraz więcej nitek
trzymała w ręku, kierowała nie tylko gospodarstwem domowym, ale
także pracami w polu.

Pewnego dnia zachorował drugi zarządca, akurat w połowie żniw.
Bez wahania Róża go zastąpiła, i kiedy wkrótce potem ów zarządca
odziedziczył niewielki folwark po ojcu, Róża przejęła jego obowiązki
w Falkenried.

6


Robiła to wszystko tak naturalnie, że to jej posunięcie też przyjęto za
naturalne. Jej pracowitość i gorliwość nie wydawały się nikomu czymś
szczególnym, bo jedno pociągało za sobą drugie.

Tylko Hasso, kiedy przybywał do domu, spostrzegał, że Różę
obarczano za każdym razem nowymi obowiązkami. Aż się dziwił, że jest
taka wytrzymała. Tylko czasami mówił jej o tym w sposób żartobliwy
lub z uznaniem. A każde jego słowo Róża przyjmowała jak kosztowny
prezent. Zapadały głęboko w jej młodą duszę. Odkąd ujrzała Hassa po
raz pierwszy, obdarzyła go utajoną, głęboką miłością.

Nie starała się o uznanie. Była przekonana, że swoją pracą spełnia
jedynie obowiązek wdzięczności. Była rada i dumna z tego, że może być
użyteczna.

A że wuj Herbert był coraz bardziej chorowity, zrozumiałe więc, że
Róża pomagała mu w prowadzeniu ksiąg i brała na swoje barki wszelkie
trudy. Wkrótce orientowała się we wszystkim, tak więc wuj mógł na niej
polegać. Dni Róży były od rana do wieczora wypełnione pracą — nie
miała przecież żadnych innych obowiązków! — a że nie była prze-
pracowana, świadczył o tym jej kwitnący wygląd. Takie było zdanie
otoczenia na temat jej pracowitości.

Dla ciotki Heleny stała się także niezastąpionym oparciem, a opiera-
ła się ciotka bardzo mocno, nie myśląc o tym, że może to przekraczać siły
dziewczyny, i nie dziękując jej nawet jednym słowem. Dobro, które sami
wyświadczamy, widzimy przez ogromne szkło powiększające, ale na
dobro, które inni nam wyświadczają, spoglądamy z odwrotnej strony
tego samego szkła, tak że widzimy je w pomniejszeniu. Ani wuj Herbert,
ani ciotka Helena nie byli Róży duchowo bliscy.

Gdy czasem zdarzało się, że Róża miała wolną chwilę, pogrążała się
w lekturze na temat lotnictwa. Ogromnie interesował ją zawód uprawia-
ny przez Hassa von Falkenrieda i usiłowała poznać tę dziedzinę.

A że Hasso w domu również wykonywał rysunki i obliczenia
i nikomu nie wolno było niczego ruszyć w jego gabinecie, ona przejęła na
siebie obowiązki utrzymywania tam porządku. Poza Hassem ona jedna
miała dostęp do tego pokoju, kiedy młodzieniec przebywał w Fąlken-
ried. On zaś spostrzegał, że Róża była jedyną osobą, która wykazywała
zainteresowanie jego pracą. Ale nawet ta okoliczność nie wzbudzała
większego zainteresowania Hassa dla jej osoby.

7


Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że Róża darzyła go całym
bogactwem miłości swego osamotnionego serca. Panowała nad sobą
i ani jednym drgnieniem nie zdradzała, jakie żywi dla niego uczucia.
Czasami bywał dla niej miły i serdeczny w iście rycerski sposób. Ale to
było wszystko.

Hasso nie interesował się kobietami, umizgi i galanteria były mu
obce. A już zwłaszcza wobec Róży.

Rita na pensji zaprzyjaźniła się z młodą austriacką arystokratką,
baronówną Józefą von Hohenegg. Wiosną baronówna przyjechała do
Falkenried. Hasso von Falkenried przebywał wówczas w domu i poznał
przyjaciółkę siostry.

Baronówna Józefa była piękną panną. Miała kręcone włosy i cudne
orzechowe oczy, a kiedy się śmiała, na twarzy robiły się jej śliczne
dołeczki, śmiała się zaś chętnie i często. Mówiła z lekkim wiedeńskim
akcentem.

Gdy Hasso wówczas przyjechał do domu, serce Róży było nie-
spokojne. Jej zdaniem musiał się on zakochać w tej uroczej młodej
istocie.

Obserwowała więc Hassa oczyma pełnymi trwogi.

Co prawda nie miała najmniejszej nadziei, że kiedykolwiek zdobę-
dzie miłość Hassa, uczucia jej były pozbawione pragnień, ale mimo to
drżała na myśl o chwili, kiedy jego serce zwróci się do innej kobiety. Ale
baronównie Józefie Hasso najwidoczniej niezbyt przypadł do gustu.
Wolała beztrosko bawić się z Ritą, i po poważnej twarzy Róży nieraz
przebiegał uśmiech, kiedy młode panny dokazywały jak dzieci. Ach,
Róża nigdy nie zaznała pogodnej, młodzieńczej radości. Ale uważała, że
to miłe i urocze, iż obie przyjaciółki tak były sobie bliskie i tak dobrze się
rozumiały.

Kiedy baronówna odjeżdżała, Rita musiała przyrzec przyjaciółce, że
jesienią przyjedzie na kilka tygodni do Wiednia. Ojciec baronówny miał
w Karyntii ogromną rodową posiadłość Hohenegg i mniejszą, poło-
żoną w pobliżu Villau. Zimę spędzał jednak przeważnie z rodziną
w Wiedniu, gdzie posiadał wytworną, obszerną willę. Matka baronów-
ny serdecznym listem zaprosiła Ritę, a rodzina Rity chętnie wyraziła na
to zgodę. Pani Falkenried była rada, że dzięki temu choć raz nie będzie
musiała jechać z córką do Berlina.

8


I oto dzisiaj, po skończonych manewrach, Hasso von Falkenried
przybył na dłuższy urlop do Falkenried. Podczas tych manewrów po raz
pierwszy wypróbowano wymyślone przez niego udoskonalenie samolo-
tu i okazało się ono znakomite. Hasso zamierzał teraz dalej pracować
nad swoim pomysłem i wykorzystać urlop na urzeczywistnienie dal-
szych planów z tym związanych.

Gdy Róża wróciła z farmy do domu i weszła do przytulnego
i wytwornego hallu, z prawej strony otwarły się drzwi i wyszedł Hasso
swym szybkim sprężystym krokiem.

Gdy ujrzał Różę, zbliżył się do niej, z uśmiechem wyciągając rękę.

—  Dzień dobry, Różo! Od razu stwierdziłem, że czegoś mi brak
w Falkenried. Ale doprawdy nawet nie zapytałem o ciebie. Rodzice mieli
mi tyle do opowiedzenia. Jak się masz?

Serce jej biło tak mocno, że niemal sprawiało ból. Ale dziewczyna
była wyćwiczona w sztuce panowania nad sobą. Tak więc wydawała się
zupełnie spokojna. Tylko nieco silniejszy rumieniec zabarwił jej policzki,
ustępując zaraz rzucającej się w oczy bladości. Wzrok Róży zawisł na
wyprostowanej smukłej postaci mężczyzny. Twarz Hassa była prawie
brązowa, a rysy ostre, męskie. Wysokie czoło zdradzało inteligencję
i uduchowienie, stalowobłękitne oczy miały wyraz mądry i odważny,
a zarazem dobry i ciepły. Wąskie usta wyrażały żelazną energię.
Wszystko w tej twarzy było mocne i twarde, jakby wykute w kamieniu,
a kto raz na nią spojrzał, nie tak łatwo ją zapominał. Zdradzała, że
mamy do czynienia z człowiekiem bardzo interesującym.

I tego człowieka kochała Róża von Lossow całym bogactwem
i głębią swego serca, kochała go skrycie, nie żywiąc żadnej nadziei,
z niezbitą pewnością, że jej miłość nigdy nie będzie odwzajemniona. Ale
tej miłości towarzyszyła surowa dziewczęca duma, która pomagała jej
ukryć swoje uczucie i z uśmiechem rezygnować.

—  Dzień dobry, Hasso. Dziękuję, miewam się dobrze, mam na-
dzieję, że i ty także.

Po raz pierwszy Hasso spostrzegł, jak miło brzmi jej dziewczęcy
głos.

—  Gdzie się podziewałaś, Różo, że dopiero teraz cię widzę?

—  Zajęta byłam w mleczarni.

—  I to tak pilnie, że nie mogłaś najpierw mnie powitać?

9


Wolała mu nie mówić, że to jego matka ją tam posłała.

—  Tak, to było pilne, Hasso.

—  A więc wciąż jesteś pracowitą gosposią w Falkenried — rzekł
Hasso już trochę jakby nieobecny, zajęty swymi myślami.

—  Takie jest moje najgorętsze pragnienie, Hasso, by w miarę moich
sił być użyteczną.

Powiedziała to tak poważnie i z naciskiem, że spojrzał na nią
badawczo i przywołał z powrotem swoje myśli do niej.

—  Sądzę, że czynisz to w każdej chwili. Matka oszczędza na
gospodyni, a ojciec na rządcy.

—  Może gospodyni jest w Falkenried zbędna. Ale, jak wiesz, mamy
bardzo dzielnego rządcę.

~ Oczywiście, Colmar jest dzielny, ale ponieważ ojciec niewiele już
może pracować, należałoby zatrudnić jeszcze jednego rządcę. Od kiedy
odszedł Hansen, jego obowiązkami obarczono ciebie, dobrze o tym
wiem, mimo że niewiele przebywam w domu i niewiele troszczę się
o sprawy gospodarskie. Kiedy na Zielone Świątki byłem w domu,
powiedziałem o tym ojcu. Ale on mi oświadczył, że ty sama nalegałaś, by
ci tej pracy nie odbierać.

—  Owszem, prosiłam o to.
■ . — A dlaczego?

—  Daję sobie radę i chętnie to robię.

—  Ale to zbyt męczące dla ciebie, Różo.

—  Ach, nie, to nie jest za ciężkie. Jestem młoda i zdrowa i jestem
szczęśliwa, kiedy mam dzień wypełniony pracą. Wówczas wiem, że nie
jem za darmo chleba w Falkenried.

Pierwsze jej słowa potrąciły pokrewną strunę w jego duszy, on tak-
że lubił pracę i był pewny swojej siły. Lecz jej ostatnie słowa, które
wyrzuciła z siebie wbrew swej zwykłej powściągliwości z pewnym
namiętnym wzburzeniem, sprawiły, że spojrzał na nią z przera-
żeniem.

—  Różo!

Drgnęła, kiedy z takim przestrachem zawołał jej imię, i opuściła
wyciągnięte ręce.

—  Wybacz, Hasso, że się uniosłam. Ty na pewno nie dałeś mi
odczuć, że jestem tolerowana w Falkenried z łaski i litości.

10


—  Czy ktokolwiek dał ci to odczuć, Różo? Czyżby moi rodzice
i siostra nie byli dla ciebie dobrzy?

Róża szybko przesunęła dłonią po czole. Złociste włosy otaczały
znajdującą się w cieniu twarz jak lśniąca aureola.

—  Ależ tak, tak! Rita jest zawsze dobra, bardzo dobra dla mnie,
a twoim rodzicom tyle zawdzięczam! Świadomość, że muszę spłacić swój
dług, pobudza mnie, by dołożyć wszelkich sił. Bo przecież nie mam nic,
co mogłabym z siebie dać, prócz tych sił. I to miał wyrazić mój
niepotrzebny wybuch. Proszę cię, zapomnij o tym i nie gniewaj się na
mnie.

Hasso wciąż jeszcze przyglądał się jej badawczo. Coś go w niej
wzruszyło. Szybko i z ciepłem ujął jej dłoń.

—  Taka jesteś dumna, Różo?

—  Nazywasz to dumą?

Nie odpowiedział i patrzył na nią, jakby ujrzał ją po raz pierwszy.

—  Tak mało wiem o tobie, o twoim charakterze. Przyznaję się ze
wstydem, że mało zastanawiałem się nad twoją pozycją w tym domu.
Rozumiem cię. A jednak bardzo, bardzo mi przykro, że nie czujesz się
tutaj swojsko, że dopiero musisz sobie zdobywać prawo do takiego
uczucia. Jesteś już od dawna niezbędna rodzicom, a Rita bardzo cię lubi.

Dłoń jej niby uwięziony ptak spoczywała w jego ręku. Słowa jego
sprawiły jej radość, a zarazem ból. Musiała skupić wszystkie siły, by
zachować spokój.

—  Nie sądź, że chcę się skarżyć, Hasso. Taką już mam naturę, że
zawsze czuję potrzebę dawania czegoś z siebie, by się odwdzięczyć,
inaczej nie wytrzymałabym tego dobrodziejstwa.

Z serdecznym uściskie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin