(02) - Weis M., T. Hickman - Kroniki Dragonlance 02 - Smoki zimowej nocy.rtf

(1103 KB) Pobierz
Margaret Weis, Tracy Hickman

Margaret Weis, Tracy Hickman

 

 

 

Kroniki Smoczej Lancy – Tom II

Smoki zimowej nocy

(Przekład: Dorota Żywno)


Moim rodzicom,

doktorowi Haroldowi R. Hicmanowi i jego żonie,

którzy nauczyli mnie, czym jest prawdziwy honor

Tracy  Raye Hickman

 

Moim rodzicom, Frances i George’owi Weis

którzy dali mi dar cennejszy od życia

- umiłowanie książek

Margaret Weis

 

 

Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za pomoc autorom modułów gier fabularnych DRAGONLANCE® ADVANCED DUNGEONS & DRAGONS®: Douglasowi Nilesowi za DRAGOS OF ICE, Jeffowi Grubbowi za DRAGONS OF LIGHTS i Laurze Hickman, współautorce DRAGONS OF WAR. Na końcu dziękujemy Michelowi: Est Sularus oth Mithas.


Zimowy wicher wyje na zewnątrz, lecz w głębi jaskiń górskich krasnoludów pod łańcuchem gór Kharolis nie czuje się wściekłej zamieci. Gdy Than nakazał uciszyć się zgro­madzonym krasnoludom i ludziom, naprzód wystąpił bard krasnoludów, by złożyć hołd drużynie.

 

PIEŚŃ O DZIEWIĘCIORGU BOHATERACH

 

Z północy nadeszło niebezpieczeństwo,

tak jak tego się spodziewaliśmy:

W przedniej straży zimy, smoczy taniec

Spruł tkaninę ziemi, aż z lasu,

Z równin nadeszli oni, z czułych objęć ziemi,

Przed nimi bezmiar nieba.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Jeden wyłonił się z ogrodów kamieni,

Z krasnoludzkich dworów, z pogody i mądrości,

Gdzie serce i umysł płyną, nie poddane wątpliwościom

W nietkniętej żyle ręki.

W jego ojcowskich objęciach zgromadził się duch.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Jeden zstąpił z przystani podmuchów,

Lekki w tulącym go powietrzu,

Na kołyszące się łąki, kraj kenderów,

Gdzie zboże samo wyrasta z maleńkości,

By zazielenić się, zazłocić i znów zazielenić.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Następna z równin, dawno powierzona trosce ziemi,

Wykarmiona oddalą, horyzontem nicości.

Niosąc laskę nadeszła, a ciężar

Miłosierdzia i światła skupiał się w jej dłoni:

Nadeszła, niosąc rany tego świata.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Kolejny z równin, w cieniu księżyca,

Poprzez obyczaj, przez obrzęd, śladem księżyca,

Gdzie jego fazy, pełnia i nów, władały

Przypływami jego krwi, a jego dłoń wojownika

Wzniosła się przez hierarchie przestrzeni ku światłu.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Jedna w nieobecności, znana z odejść,

Mroczna wojowniczka w sercu ognia:

Jej chwała przestrzenią między słowami,

Kołysanką wspominaną na starość,

Wspominaną na krawędzi snu i przebudzenia.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Jeden w sercu honoru, utworzony przez miecz,

Przez stulecia lotu zimorodka nad krajem,

Przez upadek i powstanie Solamnii, wstający ponownie,

Gdy serce wznosi się ku obowiązkowi.

Tańczący miecz na zawsze zostanie dziedzictwem.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Następny w prostym świetle brat ciemności,

Zezwalający ręce z mieczem wypróbować wszelkie subtelności,

Nawet zawiłe pajęczyny serca. Jego myśli

To stawy, wzburzone zmieniającym się wiatrem –

Nie widzi ich dna.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Następny jest wódz, półelfi, zdradzony,

Gdy więzy krwi rozrywają ziemie,

Lasy, świat ludzi i elfów.

Słyszy zew odwagi, lecz lęka się miłości,

A lękając się tego i słysząc zew obu, nie czyni niczego.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Ostatni z mroku, tchnąć nocą,

Gdzie abstrakcje gwiazd kryją gniazdo słów,

Gdzie ciało cierpi ranę liczb,

Poddane wiedzy, aż, nie mogąc błogosławić,

Jego błogosławieństwo pada na nędznych

i pogrążonych w ciemnocie.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Przyłączyli się do nich inni w trakcie opowieści:

Niepozorne dziewczę, obdarzone łaską nad łaskami;

Księżniczka nasion i młodych drzewek, której powołaniem las;

Prastary tkacz wypadków;

Nie zdołamy opowiedzieć, kogo jeszcze opowieść ta obejmie.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.

 

Z północy nadeszło niebezpieczeństwo,

tak jak się spodziewaliśmy:

W obozowiskach zimy, smoczy sen

Owładnął ziemią, lecz z lasu,

Z równin nadeszli oni, z czułych objęć ziemi,

Definiując niebo przed sobą.

Dziewięcioro ich było pod trzema księżycami,

W jesiennym zmierzchu:

Gdy świat chylił się ku upadkowi, oni wznieśli się

Ku sercu opowieści.


Młot

Młot Kharasa!                                         

Wielka sala audiencyjna króla krasnoludów górskich roz­brzmiała echem triumfalnego obwieszczenia. W chwilę później, gdy olbrzymie drzwi z tyłu sali rozwarły się i wkro­czył Elistan, kapłan Paladine, rozległy się szalone wiwaty, w których głębokie, dudniące głosy krasnoludów mieszały się z nieco wyższymi w tonacji ludzkimi głosami.

Choć misowata w kształcie sala miała wielkie rozmiary, nawet jak na warunki krasnoludów, panował w niej nieopi­sany ścisk. Pod ścianami stali niemal wszyscy z ośmiuset uchodźców z Pax Tharkas, podczas gdy krasnoludowie tło­czyli się na rzeźbionych, kamiennych ławach.

Elistan pojawił się na końcu długiej nawy środkowej, z czcią trzymając w dłoniach ogromny młot bojowy. Na wi­dok odzianego w białe szaty kapłana Paladine podniosły się jeszcze głośniejsze krzyki, które dudniły o wielkie sklepienie i rozbrzmiewały takim echem, aż wydawało się, że sala drży w posadach.

Tanis skrzywił się, bowiem od hałasu rozbolała go głowa. Było mu duszno w tłumie. Nigdy nie lubił podziemi i chociaż sufit był tak daleko, że sklepienie nikło w cieniu wysoko nad kręgiem jaskrawego światła pochodni, półelf czuł się zamknięty i osaczony.

– Jak bym chciał, żeby to się już skończyło – szepnął do Sturma, który stał obok. Sturm, zawsze melancholijny, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej smutnego i zasępionego niż zwykle. – Nie pochwalam tego, Tanisie – mruknął, zakładając ręce na błyszczącym metalu swego antycznego napierśnika.

– Wiem – rzekł poirytowany Tanis. – Już to mówi­łeś – i to nie raz, a kilka razy. Teraz już jest za późno. Nie można zrobić nic innego jak dobrą minę do złej gry.

Koniec jego zdania zagłuszyły kolejne donośne owacje w chwili, gdy Elistan uniósł młot nad głową, pokazując go tłumowi przed wyruszeniem w głąb nawy. Tanis przyłożył dłoń do czoła. W miarę, jak chłodna grota pod ziemią na­grzewała się od masy ciał, zaczynało mu się kręcić w głowie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin