Zerdzinski Maciej - Opuscic Los Raques.rtf

(1486 KB) Pobierz
MACIEJ ¯ERDZIÑSKI

MACIEJ ŻERDZIŃSKI

 

 

 

Opuścić Los Raques
El Raque 1

Z Dziennika Bernarda Alienrynika

Luźna notatka

 

Tak. To już pięćset dwudziesty drugi dzień nowego życia. Tyle minęło, odkąd zacząłem grzać alienrynę. Czy żuję? Pytanie trudne, odpowiedzieć mogę na dwa sposoby: Żuję, bo dostrzegam teraz, że czterdzieści jeden lat mojego życia było niczym błniecie światła na odwłoku muchy-gówniary. I nie żuję, bo już od kilkuset dni nie jestem muchą-gówniarą. Owszem, nadal latam nad tym smrodem w dole, ale ani mi w głowie podchodzić do lądowania. Nie. Nie ćpałem wcześniej hery, nie jechałem na amfie, nie próbowałem grzybków-samosypków. Miałem niezłą robotę w prasie i czarnoskó laskę, w sam raz dla czterdziestoletniego facia w grubych brylach na tłustym nosie. Na pierwszy lot załapałem się przypadkiem. Wpadł kumpel z wojska. Przynió dawne opowieści i jednorazową strzykawkę. W jego stówach nie kryto się wiele, ale za to w jednym centymetrze zielonkawego płynu... O tak. Tam było więcej niż mogłem oczekiwać. Zaraz. Mus teraz potrzeć rogi kartki, na której piszę. Dwadzieścia siedem razy kciukiem lewej dłoni i osiem razy palcem wskazującym prawej. To mnie uspokaja. Sprawia, że mogę pisać dalej, a moja kontrola jest jeszcze silniejsza niż zwykle. Ten rytuał sięga czasów bez alienryny i jest jedynym, który mi pozostał z dawnych lat. Już. Gdzie jestem teraz? Siedzę w swoim mieszkaniu, na dwudziestym trzecim piętrze, przy zabitym dechami oknie. Nie jest mi potrzebne. I tak widzę dalej. Mam przygotowaną strzykawkę, staza zwisa z oparcia krzesła. Mam jałowy gazik i pudełko ostrzonych laserem igieł. Grzeję w pachwinę, bo ży na nogach i rękach są niczym zabetonowane żeliwne rury. Nieważne, to tylko podle drogi do raju. To prawda, że nie muszę już grzać tak często jak dawniej. Bywa, że oni tu są i bez alienryny. Kiedy nie jem nawet tych sczerniałych, suchych bulek czy małych, żółtych jabłek z pomarszczoną skó, oni pojawiają się jak deszcz i jak on studzą wygłodniałe myśli. Mam tu też wiadro na wymiociny i garnek przerobiony na nocnik. Siedzę na starej gazecie, ale nie interesuje mnie, co w niej piszą. Jest cicho, przyjemnie, bezpiecznie. Staza lekko kołysze się na oparciu, woda kapie z kuchennego kranu. Zanim przygrzeję, muszę jeszcze osiemdziesiąt razy pstryknąć palcami lewej dłoni, pomiędzy kolejnymi plaśnięciami kropel z kranu. Jak się pomylę, trzeba od początku. Zaczynam. ... ... ... ... ... ... ... ... . To nie było łatwe. Ale nabrałem wprawy. Jestem w najwłciwszej formie, żeby gościć w sobie anioły. Chodźcie. Przybywajcie.

Harry Fritken postukał palcem w swój gruby, błyszczący lipidaminos i powoli spojrzał w stronę drzwi. Pukanie powtórzyło się.

- Cholera - westchnął, wstając z łóżka. - Nagła cholera.

Podciągnął granatowe slipki i mrużąc powieki szukał okularów.

Jak zawsze. Były na drewnianym krześle, obok nocnej lampki. Zał je i mamrocząc przekleństwa, podszedł do drzwi.

- Kto tam? - zapytał, pokasłując.

- To ja. Marylin.

- Ach tak. - Krzywiąc się otworzył zamek i nie czekając aż wejdzie, zawrócił w stronę łóżka. - O cholera...

Ponownie usiadł w rozkopanej pościeli. Wetknął w usta papierosa, potarł zawilgoconą zapał o blat krzesła i pyknął chmurą sinego dymu. Wolał nie patrzeć na kobietę, która niepewnie szukała dla siebie miejsca. Gorączkowo zaciągał się i wypuszczał z płuc nikotynowy dym, udając, że jej nie widzi. Ale musiałyszeć zachrypnięty, cichy głos:

- Nie ma Spunny? - Skrzyp drugiego krzesła, szelest przekładanej gazety. - Wyszła gdzieś?

Zmruż powieki i dmuchnął dymem pod szkła okularów. Schował się za tym dymem niczym struś, bo i o czym tu gadać?

-Harry... Słyszysz mnie? Gdzie jest Spunny?

- Czego chcesz, Marylin? Czego ty jeszcze chcesz?

- Powiedz, gdzie ona jest i pójdę sobie. - Zobaczył, że zakładanogę na nogę i szelest lycrowych pończoch strzelił boleśnie w jego uszy.              Nadal nie patrzył w jej twarz.

-Marylin... - wyszeptał. - Wczoraj zabrali Spunny na detox. Muszą odtruć z syfu, który pakujecie sobie w ży. Sama lepiej wiesz, o co idzie. Bo to ty, Marylin, jesteś znawczynią. Ja tylko pomagam wam przeż.

Nie chciał tego mówić, gorycz sama odnajdywała ujście. Nie było sposobu na Spunny. Przecież starał się powstrzymać. Tyle razy prosił, błagał... Pokazywał Spunny te wszystkie malutkie i piękne rzeczy, które dawały mu szczęście czy choćby radość. Ale Spunny grzała w kanał. Nie interesowała się rzeczywistością, więc narastała między nimi pustka, która w końcu dopadła i Fritkena. Kiedy Spunny kołysała się w kącie pokoju, on szwendał się po ciemnawych spelunkach miasta. Pił mocne herbaty i ponuro rozmyślał. Nie miał z kim gadać. W barach z trudem odnajdywał te kilka popularnych zwrotów, dokładnie komunikujących barmanom, co chciałby pić. Interesującym pomysłem okazała się zamiana herbaty na wódkę. Nawiązywałytkie znajomości, znowu potrafił się śmiać. Kiedy wracał do domu, żartował z kołyszącej się Spunny i sam odpowiadał na własne pytania. Ale musiał odstawić, bo jego ciało kiepsko ją znosiło. Bóle głowy zmuszały do żarcia przeciwbólowych prochów, którym z kolei nie umiała sprostaćtroba. Nadal jednak twardo chadzał do barów. Zamawiał kawę, czasami cappucino z włoską czekoladą. Najrzadziej kielonek taniej brandy.

- Jakoś dawałem radę - wymamrotał spierzchniętymi wargami.

- Może przekonałbym ją, żeby odstawiła... Ale ty zrobił swoje, Marylin.

ugie nogi wstały i zbliży się do jego oczu. Widział mieniący się kolorami tęczy materiał pończoch. Łzy wdzierały się w suchą skó policzków i żłobiły w niej koryta. Marylin głaskała przerzedzone włosy Fritkena, a on wdychał zapach jej ciała. Sprawiło mu to ból.

- Czego ty chcesz? - zapytał, czując, że zaraz wybuchnie histerycznym śmiechem. - Pieprzyć się ze mną? A może przyniosł działeczkę dla mojej żony? Co? Przecież od pięciu lat wpierdalasz w siebie alienrynę i Bóg jeden wie, jak to możliwe, że nadal masz takie piękne nogi i ciało, które kupi każdy facet. Dlaczego jeszcze żyjesz?

Powiedz coś. Mów!

Krzyk odbił się od sufitu i spadł na rozstawione na stole holoemitery, wokół których wiły się cienie zakurzonych światłowodów. Słabe echo zaginęło w ich labiryncie, utonęło pośd masywnych wież komputerów. Nieopodal było wejście do łazienki, bliżej stała zminiaturyzowana kuchenka. Cały pieprzony świat Fritkena mieścił się w tym niewielkim pomieszczeniu. Praca, toaleta, żarcie i sen. Kolejność dowolna.

Lycra migotała wspomnieniami młodości.

- Przykro mi, Harry, że ona tam trafiła. Ale nie było innego sposobu. Marylin od razu straciła kontrolę i zaszła tam, dokąd ja nigdy nie dotarłam. Brała ciężkie dawki, nikt nie móg...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin