Piatek Tomasz - Ukochani Poddani Cesarza 2. Szczury I Rekiny.rtf

(833 KB) Pobierz

 

Tomasz Piątek

Szczury i rekiny

Ukochani poddani Cesarza tom 2



2004


Synopsis

Szczury i rekiny to drugi tom sagi Ukochani poddani Cesarza. Oto przypomnienie wydarzeń, które miały miejsce w tomie pierwszym, zatytułowanym Żmije i krety.

Jesteśmy w Cesarstwie. Jedynym Cesarstwie. Poza nim nie istnieje nictylko morza oblewające zewsząd ziemie tego ogromnego państwa. Na morzach nie ma nic, bo Cesarz kazał zniszczyć wszystkie wyspy. A potem wszystkie okręty.

Nie zawsze tak było. Kiedyś nie istniało Cesarstwo, tylko wiele walczących ze sobą królestw. Żyły w nich rozmaite ludy i rasy. Żyły nieśmiertelne elfy, nieśmiertelne krasnoludy oraz wiele różnych ludzkich narodów i grup etnicznych: skośnoocy Nihongowie, ciemnowłosi Południowcy, jasnowłosi mieszkańcy Północy. Temu chaosowi położył kres nowy władca, który zjednoczył wszystkie ziemie, aby zaprowadzić jednolitą władzę. Nikt teraz nie może nawet śnić o życiu poza zasięgiem rządów Cesarza. Pozbawieni swej dawnej wyspiarskiej ojczyzny Nihongowie zostali płatnymi żołnierzami Cesarza. Elfy obcinają sobie spiczaste koniuszki uszu, aby upodobnić się do ludzi i nie razić nikogo swoją odrębnością. Bardziej upartym krasnoludom zdziera się brody. Zakute w kajdany, muszą pracować w Cesarskich Kopalniach. Wszyscy poddani Cesarza mają być równi, a to wyklucza różnicenawet słowa elf i krasnolud są zakazane. Każde przewinienie karane jest okrutną śmiercią albo, co gorsza, zamknięciem w miejscu o nazwie Romb. Rombu wszyscy boją się bardziej niż kaźni. Część krasnoludów ukryła się w podziemnych kanałach pod ludzkimi miastami.

Wszyscy czczą Święty Obraz, wyobrażający powstanie ludzi. Zostali oni, jak mówi legenda, stworzeni przez tajemniczych Ukrytych, których postaci mają być widoczne na Obrazie. Niestety, prawie nikt jeszcze go w całości nie widział, ponieważ kapłani skrywają go za zasłoną i tylko od czasu do czasu odsłaniają fragmenty. Na tych niepokojących fragmentach widać strzępy ludzkich narządów, a także żmije i krety. Przypuszczenie, że ludzie powstali z tych zwierząt, nie jest wyraźnie formułowane, ale istnieje chyba w każdej głowie.

Sprawę bardzo komplikuje fakt, że są różne wersje Świętego Obrazu i nikt nie wie, która jest prawdziwa. Dlatego gdy znakomity złodziej Vendi kradnie jedną z kopii i znajduje na niej coś ciekawego, traktuje to jako najważniejsze odkrycie swojego życia. Bezpiecznie chowa obraz i nawet na torturach nie zdradza miejsca jego ukrycia. Przed śmiercią wskazuje je swojej kochance Jondze.

Jonga chce pomścić śmierć kochanka, zabijając Cesarza, najważniejszego i pierwszego sprawcę wszelkiego zła, które ją otacza. W tym celu wkręca się w szeregi służących Tundu Embroi, tchórzliwego Cesarskiego Generała. Zmusza go do zdrady i ucieka z nim w stronę FarsitanCesarskiego Miasta Niemych. Tam mieszkają wszyscy ci, którym Cesarz kazał wyrwać język. Tam też tchórzliwy generał Tundu Embroja odkrywa osobiste powody do zemsty. Okazuje się, że gdy uciekł z Jongą, jego żona i synek zostali zesłani właśnie do Farsitan, gdzie brutalnie ich okaleczono.

Równocześnie z miasta Bieła Woda wyrusza na Północ specjalna dwuosobowa grupa zadaniowa, składająca się z pięknego majora Hengista i pięknej kapłanki, pani haruspik Virmy. Ich zadaniem jest odnalezienie, przewiezienie i oddanie do dyspozycji władz na Południu osobliwej kopii Świętego Obrazu, która podobno znajduje się w północnych regionach. Po drodze Virma wyznaje Hengistowi, że jest jego matką. Oboje są piękni i wyglądają młodo, ponieważ są elfami. Virma mówi o tym, że w rzeczywistości elfy są Ukrytymi i stworzyły ludzi. Nie wiedziały jednak, że te istoty będą tak pokraczne, a przede wszystkimśmiertelne. Teraz część elfów ukryła się za morzami, na Śnieżnej Równinie. Ów lodowaty, znajdujący się poza Cesarstwem teren znany jest tylko elfom, które żyją tam dzięki ciepłodrzewomspecjalnym organizmom emitującym wysoką temperaturę. Porozumiewając się telepatycznie, elfy spiskują przeciw Cesarzowi w Cesarstwie i na Śnieżnej Równinie. Pragną odnaleźć oryginał Świętego Obrazu, ponieważ dzięki niemu można rozłożyć śmiertelnych, nieszczęśliwych i okrutnych ludzi, na mniej niebezpieczne składniki pierwszeżmije i krety. To samo da się osiągnąć za pomocą pewnej melodii, ta jednak działa jedynie na tych ludzi, którzy ją słyszą, podczas gdy Obraz może zlikwidować wszystkich śmiertelników świata w tym samym momencie.

Virma zdradza Hengistowi, że za stworzenie ludzi, wynikające z przemożnego, ale niedojrzałego pragnienia miłości i ojcostwa, odpowiedzialny jest Mistrznajwiększy czarodziej wśród elfów. Ponieważ elfy rzadko mają dzieci, Mistrz chciał zapewnić im ojcostwo hurtem, tworząc rasę Dzieci Elfów. Te dzieci okazały się bardzo niesforne i nietrwałe. Po tej katastrofie Mistrz przepadł, a krasnoludy obwiniły elfy za nieszczęście.

Tak więc ludzie pochodzą od żmij i kretów, ale powstali za sprawą elfów. Elfy zaś pochodzą od Pierwszego Elfa, który istniał od zawsze, jego nieśmiertelność sięgała nie tylko w przyszłość, ale i w głąb przeszłości. Pochodzenie krasnoludów na razie jest nieznane.

Pierwszy tom kończy się sceną karmieniaVirma znowu przystawia Hengista do piersi. A elfie mleko ma niezwykłe właściwości...


Tatusiu, co robisz?

Prezent dla mojej małej dziewczynkiodpowiedział tatuś, otwierając szkatułkę ze skarbami. Szkatułka była ciężka, z ciemnego i lepkiego smołodrzewu, z płaskorzeźbą na wieczku, przedstawiającą rekiny błotne pożerające dziecko. W środku leżały cztery mosiężne Dukaty Imperialne oraz dwa nieaktualne już miedziane floreny z czasów Piątej i Najostatniejszej Chwalebnej Wojny Cesarskiej. Ale to nie wszystko: gdy podnosiło się denko, pod spodem, w skrytce, ukazywały się prawdziwe skarby.

Było to siedem starych królewskich monet z Żółtego Metalu Dekoracyjnego. Tutaj, na Północy, wiejscy szlachetkowie nadal upierali się przy jego wartości. Mimo że posiadanie monet wybitych przez tak zwanych królów przeszłości było karane Rombem, czarnorynkowa wartość nabywcza takich pieniędzy przewyższała kilkunastokrotnie wartość Dukatów, a nawet Guldenów Koronnych wybitych z okazji Wielkiej Egzekucji.

Obok królewskich pieniędzy leżało coś, co było niemal równie cenne. I też metalowe. Ale w przeciwieństwie do monet z przeszłości, nie było okrągłe. Nie miało też kształtu Rombu, w przeciwieństwie do Dukatów i Guldenów Koronnych. I w przeciwieństwie do wszystkich monet, nie było ani żółte, ani brązowe, ani zielono-zaśniedziałe, tylko podłużne, szare i zaostrzone na końcu. Prawdziwy skarb.

Tu, na Północy, nigdy nie było gór. Nie było gór ani żadnych większych wzniesień, odkąd wzgórza Peltomaki nagle i niewytłumaczalnie pogrążyły się w bagnie. Stało się to jakieś dwadzieścia kilka lat temu, ale nadal wszyscy pamiętali wyjątkowo długą ijak by to powiedziećkrzykliwą egzekucję Cesarskiego Kartografa Krain Północy oraz jego siedemnastu podwładnych. Zginął wtedy także gubernator Haspinard Kiekka. Ci kartografowie, którzy zajmowali się odwzorowaniem wzgórz, musielitak to nazwijmydokładnie poznać wewnętrzną topografię Rombu. To była kara za to, że ich mapy okazały się nagle nieprawdziwe. Gubernator został potraktowany łagodniejobwiązanego sznurami i przystrojonego na kształt wielkiej szynki, oddano rekinom błotnymponieważ jego winę zakwalifikowano nie jako oszustwo, ale niedbalstwo. Pozwolił, żeby w ciągu jednej nocy zginęło coś, co należało do Cesarza.

Wtedy po raz ostatni mieszkańcy Północy widzieli coś, co przypominało szynkę. Cała uroczystość miała więc jakiś pozytywny sens, nawet jeśli uznać, że gubernator nie do końca zasłużył sobie na to, co go spotkało.

Wzgórza Peltomaki, jak wszystkie wypukłości terenu na Północy, były w rzeczywistości nieco większymi wydmami. Ponieważ piasek wykorzystywany był do produkcji cegieł ze szkliwa, od razu poszła plotka, że wzgórza wywieźli obrotni szlachetkowie z klanu Pawężników, którzy zgodnie z Cesarskim Mandatem bronili okolicy przed Klosztyrkami i innymi bandami. Podobno dzięki zdefraudowaniu wzgórz Pawężnicy mogli odnowić klanową świątynkę i oprawić swoją kopię Świętej Mazepy w Żółty Metal Dekoracyjny, a nie jak dotąd w kości sąsiadów z klanu Włóczników.

Oczywiście, plotki te były przesadzone, jak napisał w swoim pierwszym raporcie do stolicy Cesarski Inspektor. W drugim donosił, że zapadnięcie się wzgórz wywołane było pracami melioracyjnymi przeprowadzonymi na terenie Wielokłosu. Uruchomione wtedy prądy i ruchy wodne miały doprowadzić do rozmycia podnóża wzgórz. Trzeciego raportu Inspektor już nie sporządził, bo został nagle odwołany i nikt go nigdy więcej nie widział.

Na całej Północy nie występowały skały ani nawet większe kamienie. Dlatego miejscowi musieli wytapiać cegły z piaskowego szkliwa. Dlatego ich domy wyglądały, jakby zrobiono je z brudnego, półprzezroczystego lodu, zmieszanego z rzadkimi ekskrementami. Dlatego wszędzie na Północ od środkowych regionów Cesarstwa nie występowały żadne rudy metali. Nie występowały też gwoździe.

Oczywiście, w wielu zaściankowych dworkach przechowywano w kufrach i skrzyniach drogocenne zabytki z dawnych czasów, kiedy to Północ i Południe oddzielone były od siebie niezliczonymi bezsensownymi granicami, barierami celnymi, liniami demarkacyjnymi oraz frontami niekończących się wojen. Teraz wojny się skończyły, znikły granice i bariery celne. Niestety, znikły też gwoździe. Próżno byłoby ich szukać na targowych straganach, podobnie jak sprzączek, haczyków miedzianych, żelaznych noży, podków, ćwieków, klamr i klamerek. Można było znaleźć tylko nieudolne, koślawe podróbki tych wszystkich uroczych, pięknych i niezbędnych do życia przedmiotów. Podróbki wyglądające jak obelga dla pamięci wszystkich łyżek i łyżew, młoteczków i drucików, klamek i sztabek. Podróbki wykonane z brudno-półprzezroczystej, piaskowo-szklistej materii, nieraz tak kruchej, że gdy próbowało się wbić pseudomłotkiem pseudogwoździk, był to koniec i pseudogwoździka, i pseudomłotka.

Tatusiu, a co ty robisz?

Biorę czarodziejski gwoździk przywieziony tutaj ze Wspaniałej Krainy Tatusiów i przebijam nim skórę tego oto rzemyka. Inaczej nie idzie przebić tej skóry, bo twarda jest jak nieszczęście.

Tatusiu, a nieszczęście jest twarde?

 

Nieszczęście rzeczywiście było twarde. Szczególnie jeśli ktoś wcześniej w ogóle nie znał znaczenia słowa nieszczęście. Ani znaczenia słowa twarde.

Ród Vorticich podobno pochodził od bankiera Frangipancii. Bankier był tak obrotny w gromadzeniu tego, co później nazwano Żółtym Metalem Dekoracyjnym, że wszyscy jego potomkowie mogli już tylko rozpraszać to, co nagromadził. Wnuk starego Frangipancii, niejaki Sciaccu, kupił sobie całkiem spory półwysep, wrzynający się w wody Morza Złotego, i nazwał go Caccatoggiu, czyli Sraczem. Podobno pragnął sprawdzić, czy po ogłoszeniu stosownych edyktów miejscowa ludność zacznie rzeczywiście tak nazywać swoją ojczyznę. Być może, chciał upokorzyć tych chudych, ogorzałych i upartych wieśniaków-rybaków, biednie i dumnie gospodarzących na skalistych przylądkach.

Upokorzenie przeszło jednak niezauważone. Miejscowa ludność zaczęła nazywać swoją ojczyznę Sraczem bez najmniejszych skrupułów. Przyszło im to tym łatwiej, żejak się okazałodo tej pory nazywali ją Sta Troggiae Cierra, czyli Ziemią-Kurwą.

Syn Sciaccu, młody Cepariellu, kupił tytuł księcia dla siebie, a księstwadla Sracza. Przybrał też nazwisko starego, wygasłego rodu bohaterów Morza Złotego, Vorticich. Kupiłby je także, gdyby nie to, że nie było już nikogo, komu można byłoby za nie zapłacić.

Młody Cepariellu kupił sobie jeszcze jedną rzecz. Był nią tak zwany Pałac Rozkoszy Bohaterów Morza, a dokładnie jego jasnowłosa, jędrna i wieloosobowa zawartość. Zawartość tę, w liczbie piętnastu zawsze nagich i milczących blondynek, przewieziono do książęcego zamku w stolicy Sracza, zwanej Miastem Rozkoszy, Scittade Goduriosa.

Niestety, razem z blondynkami młody Cepariellu nabył także pewną przypadłość, nieszkodliwą dla kobiet, nieco mniej nieszkodliwą dla mężczyzn, i być może dlatego szczególnie często przekazywaną mężczyznom przez kobiety. Jedynym lekarstwem na chorobę furnicacca było podobno wypicie miesięcznego upławu dziewiczej żółwicy należącej do pewnego gatunku żyjącego w bardzo odległych regionach. Kiedy wysłany na morze żeglarz powrócił z upławem, ten zdążył już na tyle wyschnąć, aby stać się brązową i trochę jakby spiralną plamką na płóciennej pielusze. Nadworni lekarze stwierdzili, że wywar z pieluchy to nie to samo, co świeży upław. Żeglarz był na tyle bystry, aby przywlec żółwicę ze sobą, niestety, zwierzak żył w o wiele wolniejszym tempie niż inne stworzenia i jego upław miesięczny był takim tylko z nazwy: żółwica miała menstruację co siedem lat. Młody Cepariellu nie mógł tyle czekać i dlatego w pamięci ludu zapisał się już na zawsze jako młody Cepariellu. A także jako Cepariellu-Budellu, czyli Cepariellu Jelitowy, w związku z pewnymi przedśmiertnymi objawami choroby.

Jego następcą został kuzyn Ziofilattu Vortici, podówczas jedenastoletni. Świadomość posiadania nieograniczonej władzy i nieograniczonego bogactwa była tak rozkoszna, że mały Zio wyrzekł się nawet zemsty na piętnastu blondynkach za śmierć kuzyna, kazał im tylko wypić wywar z żółwiej pieluchy. Następnie, w ramach swej nieograniczonej jedenastoletniej łaski, oznajmił poddanym, że zmienia nazwę półwyspu na Misericorgia, Miłosierdzie. Poddani musieli jednak uznać, że po strasznym zgonie poprzedniego księcia dotychczasowa nazwa jest jak najbardziej odpowiednia i Sracz pozostał Sraczem.

Przez następne dwa lata książę Zio nie zrobił nic poza wszczęciem wojny z sąsiednim księstewkiem Lumbaggia. Księstewko zostało założone, a właściwie kupione przez pewnego lichwiarza o nazwisku Scadutu i prawie w ogóle nie miało armii. Niemniej jednak broniło się dzielnie i pod koniec wojny dwuletniej Zio musiał je kupić, bo zdobyć się nie dało. Ze złości kazał swoim żołnierzom wskazać najbardziej tchórzliwego i leniwego spośród nich.

Obóz armii, która rozstawiła swoje namioty na Morskim Targu w Scittade Goduriosa, zaczął rozbrzmiewać odgłosem wielu przyciszonych, ale coraz głośniejszych narad. Potem nagle wszędzie rozległo się nazwisko dowódcy, kapitana Tundu Embroi. Ale wyszywany czerwoną nitką namiot kapitana pozostawał nieruchomy, dobiegało z niego tylko ciche sapanie. Dopiero po kilku długich chwilach namiot nagle zakotłował się, trzasnął, pękł z jednej strony, ciachnięty mieczem od wewnątrz. Przez szparę z namiotu wyskoczył tłusty i brodaty golas, który jednak musiał zrozumieć, co się święci. Nie miał nic na sobie, można było dokładnie obejrzeć jego wielki bezwłosy brzuch i zadek, pokryty tylko gęsią skórką. Golas rzucił się w stronę portu, ale już po pierwszych paru sążniach zatrzymały go ramiona jego własnych ordynansów. To był właśnie kapitan Embroja.

Puszczajcieszepnął Embroja.To rozkaz.

Z namiotu wyniesiono ulubiony aksamitny fotel kapitana. Nagi dowódca został rzucony na mebel, twarzą do ziemi i w takiej pozycji go przytrzymano, podczas gdy nadworny chirurg księcia Zio, wykazując się niezwykłą zręcznością palców, przyszył mu sutki do tapicerki. Następnie przez dłuższą chwilę, wypełnioną niewiarygodnym, jakby małpim wrzaskiem, nadworny Mistrz Hańby zajął się pośladkami kapitana. Potem książę wrócił do pałacu i zapadł w drzemkę, wojsko zabrało się do obiadu, a kapitan dopiero wieczorem zdobył się na to, aby definitywnie oderwać się od fotela. Ci żołnierze, którzy założyli się, że nie uda mu się to aż do południa dnia następnego, stracili swój miesięczny żołd. Ze złości, że Embroja okazał się nie tak słaby, jak przypuszczali, pogonili go aż do bram miasta, okładając skórzanymi pochwami od mieczy. Ale pociesznie wyglądającemu zadowi generała, pokrytemu teraz czymś więcej niż tylko gęsia skórka, nic już nie mogło zaszkodzić.

Kiedy książę Zio skończył czternaście lat, nadal był bardzo bogaty. I nadal miał wyjątkowo mało operatywną armię. Gdy zaczęły zbliżać się wojska Uzurpatora z Północy, Zio pozwolił uciec na wieś wszystkim swoim rówieśnikom, których wcześniej mianował marszałkami, seneszalami, wojewodami i admirałami. Potem zamknął się w swojej komnacie, na łóżku, którego baldachimowe firanki starannie zasunął. A potem jeszcze naciągnął kołdrę na głowę.

Proszę mnie nie zabijać, panie Cesarzu!krzyczał.Proszę nie ściągać kołdry!

Proszę nie krzyczećodpowiedział garbaty książęcy guwerner Fenociu.Cesarza tu nie ma.

Nie ma go tu?szlochał chłopiec, oczekujący śmierci od trzech godzin.

Nie ma.

Nie przyszedł?

Nie przyszedł.

I nie zabił mnie?

A tego to nie powiedziałemgarbus jakby się uśmiechnął. Ale nie tak ładnie, jak to zawsze robił do tej pory.

Cesarz właściwie nie zabił księcia Zio, ale zrobił mu coś gorszego. Zadekretował, że złoto staje się Żółtym Metalem Dekoracyjnym, który traci wartość wymienną.

Weź to!krzyczał na Targu Morskim Zio do chudego, smagłego sprzedawcy ryb, który konsekwentnie nie chciał patrzeć na chłopca. Ani na jego podobiznę na żółtej, zakazanej monecie.Weź tomówił coraz ciszej były książę.To pieniądz. Mam takich jeszcze pełną skrzynię, bogaty jestem. Mogę dać ci całego złotego dukata za rybę. Nawet za rybkę. Nawet dwa dukaty. Nawet trzy. Nawet tylko za kawałek rybki. Proszę.

Kiedy chłopiec przestał mówić o dukatach i tylko zaczął powtarzać Proszę, rybak w końcu rzucił mu coś różowego, co przypominało mięso. Chłopak był tak głodny, że od razu połknął, na surowo.

I natychmiast zwymiotował. To były trzewia węgorza, wyrwane podczas patroszenia, wypełnione przetrawionym przez rybę gnojem.

E Caccatoggiu duca la miarda manducapowiedział rybak.Niech książę Sracza gównem się uracza.


Zanim książę Zio przestał być księciem Zio, zdążył się jeszcze zakochać. Zakochał się w Sirce, córce burmistrza Scittade Goduriosa. Był tak zakochany, że nie przyszło mu nawet do głowy, iż mógłby ją sobie kupić. Zaczął żałować, że tego nie zrobił, kiedy jeszcze mógł. Zaczął żałować, gdy znaleźli się wszyscy razem w jednym klatkowozie, on, ona i zwłoki burmistrza.

Gówno, gówno świńskie, gówno rzadkie, gówno robaczywe!wołał z wysokości swojego karego konika szczupły, jasnowłosy oficer o pięknych, fioletowoniebieskich oczach.Oto, czym jesteście! Ale spotkał was wielki zaszczyt! Zostaniecie Cesarskimi osadnikami! Pojedziecie na Północ, na ziemie żyznego i tłustego Wielokłosu! Tam ze śpiewem na ustach, w radosnym trudzie, budować będziecie zręby Cesarstwa! Do momentu osiągnięcia docelowego miejsca naszej podróży każda próba opuszczenia klatkowozu zostanie potraktowana jako ucieczka i ukarana długą, wielodniową egzekucją, która z pewnością opóźni naszą podróż. A z każdym opóźnieniem będzie was coraz mniej. Bo sam, osobiście, podjąłem decyzję, aby zrezygnować z żywienia was podczas jazdy. Już sam fakt, że zużywacie powietrze Cesarstwa, jest dla was zbyt wielką łaską. Być może, ci, którzy przejmą was na Północy, znajdą pokarm na tyle zgniły, obrzydliwy i jadowity, aby się dla was nadawał, ale na razie musicie pościć. Każda prośba o jedzenie, każdy skowyt, każde kwiknięcie, które spodoba mi się uznać za prośbę o jedzenie, skończy się przymusowym nakarmieniem was wszystkich specjalną potrawką z otoczaków. Otoczak to mały kamień rzeczny, któremu prąd wodny nadal okrągły kształt, jakby ktoś nie wiedział.

Podczas tej przemowy Zio po raz pierwszy oglądał Sirkę nago. Ale nie cieszył się z tego tak, jak to sobie wcześniej wyobrażał. Sirka miała długie ręce i nogi, szczupły tułów i małe, jędrne piersi, teraz czerwone od krwiaków i ukąszeń. Miała też długie, jasnobrązowe włosy, za które przywiązano ją do prętów klatki.

Wszelkie okazywanie niewdzięczności czy niezadowolenia z postanowień Cesarza będzie uznane za zdradędodał oficer o uszach w bliznach.Dlatego jeżeli choć z jednej twarzy na chwilę zniknie szeroki uśmiech, od razu rozpocznę wielogodzinną egzekucję ponuraka. Jego i wszystkich, którzy mieli nieszczęście przy nim siedzieć.

Jeżeli ktoś jeszcze pochlipywał, to przestał. Zardzewiała klatka na kółkach, wypełniona aż po brzegi żywym i nieżywym ludzkim mięsem, potoczyła się po suchej, piaszczystej drodze, wioząc smród, pot, krew i uśmiechy.

Tylko w nocy było trochę lepiej. A w każdym razie chłodniej. Ale pić nadal się chciało i to tak, że nie tylko gardło paliło, ale także żołądek, nieprzyjemny jak wyschnięta, stwardniała, zakurzona gąbka. Było trochę lepiej, bo ze względu na ciszę nocną można już było nie wołać Hurra!. Zio powoli przecisnął się między ohydnymi mokrymi zadami, ramionami i łokciami w stronę Sirki. Chyba zmiażdżył przy tym stopę jakiejś tłustej baby, ale ta nawet nie ośmieliła się jęknąć.

Przez cały czas pręty wrzynały się Sirce w plecy. Na kolanach miała wciąż głowę ojca, która z bladej robiła się sina, jakby ktoś delikatnie, ale systematycznie poobijał ją ze wszystkich stron. Chyba nie widziała, kto się do niej zbliża. Wcześniej widziała Zio tylko trzy, cztery razy na oficjalnych balach, gdzie jako córka mieszczanina musiała zachowywać, zgodnie z etykietą, czterosążniową odległość od księcia. Zio zresztą wyglądał wtedy inaczej.

Nie zareagowała też, gdy położył jej rękę na głowie. Nie zareagowała, gdy ją pogłaskał i przytulił. Ocknęła się i zauważyła go dopiero po chwili. Nie zrozumiała, o co mu chodzi, bo szepnęła:

Á a ffa á er bruto. I no parmiett che lo struppo. Musisz być brutalny. Na gwałt pozwalają, inaczej nie.

 

Tatusiu, a co to za prezent robisz dla mnie?

Sirka umarła w sześć miesięcy po porodzie, kiedy dziecko przyjmowało już pulpę z rozgotowanych ziaren miecznicy. Całe szczęście, bo na Północy żadna mamka nie chciałaby karmić obcej dziewczynki. Własnym też skąpiły mleka.

Zio po swoich przodkach odziedziczył talent do handlu i gromadzenia pieniędzy. Co prawda, niewieloma rzeczami można było handlować, ale na Północy przynajmniej dało się jeździć od miasteczka do miasteczka, bo nadgorliwi inspektorzy dróg zawsze w niewiadomy sposób znikali. Stary Chochołacz z klanu Włóczników chwalił się czasem po pijanemu, że znika łapownik i pijanica, na jego ciele rośnie mlecznica. Mimo to Zio kupował od niego mlecznicę dla dziecka, bo tylko u niego jakoś rosła. Tyle że nie mówił, że to dla dziecka. Mówił, że ją odsprzeda przejezdnym.

Mieszkańcy Północy najchętniej żywili się upolowanym mięsem, które wędzili w specjalnych leśnych chatkach. Zio objeżdżał te chatki w asyście dwóch oswojonych rosomaków. Myśliwi zabobonnie bali się tych zwierząt i dlatego zamiast zabić Zio i zabrać mu pieniądze, sztylety, guziki oraz inne metalowe elementy, sprzedawali mu wędzonkę. Zio odprzedawał ją w Mustakaupunki, a sam mieszkał poza miastem, na otoczonej bagnami i ostrokołem wysepce, w opuszczonym domu z bali drzewnych.

Rosomaki nazywały się Ujjuja i Ejjuja. Przywlókł je kiedyś do Mustakaupunki pewien stary kuglarz, który długo i bezskutecznie starał zmusić się mieszkańców miasteczka, aby przyglądali się sztuczkom, uskutecznianym przez wyjątkowe zwierzaki, unikalne skrzyżowanie psa z łasicą. Sztuczki polegały na tym, że Ejjuja stawał na tylnych łapach i podskakiwał, a Ujjuja kładł się na grzbiecie i machał łapkami jak mały kociak. Nawet to jednak nie przekonało miejscowych o nieszkodliwym charakterze tych zwierząt. Ojcowie zasłaniali synom oczy i szybko wycofywali się z placu przed dawnym ratuszem, gdzie wydzierał się ochrypły kuglarz. Po paru takich seansach przybysz postanowił rosomaki sprzedać, ale z tym poszło mu jeszcze gorzej niż ze sztuczkami.

Oswojone bestie, na wasze usługi, wroga rozszarpią, pazurami jelita na wierzch wypuszcządarł się i skrzeczał, podczas gdy Ujjuja, leżąc na grzbiecie, demonstrował łagodność.

Za ile?zapytał Zio, który był w miasteczku, aby odzyskać pieniądze od jednego ze swoich kontrahentów.

Sto cesarskich za sztukękrzyknął kuglarz.Albo dwanaście starych królewskich, tych żółciutkichdodał ciszej.

Mogą być dwa gwoździe?

Co?

Dwa gwoździe i połeć wędzonej słoniny.

Coś zagulgotało w gardle kuglarza. Był bardzo chudy.

I worek sucharówodpowiedział po dłuższej chwili, gapiąc się chciwie na słoninę.

Tu nie ma sucharów. Na całej Północy nie ma sucharów, chyba że dla wojska. Może być worek miecznicy?

Ale to nie ta od starego Chochołacza?upewnił się kuglarz. Mimo że był w okolicy od niedawna, musiał usłyszeć jakieś plotki o przywódcy klanu Włóczników. Mówiła o nim cała okolica, ponieważ spożywanie miecznicy wyhodowanej na gruncie użyźnionym ludzkimi ciałami miejscowi uważali za pogwałcenie zakazu ludożerstwa, surowo tutaj przestrzeganego. Ale nikt przeciw Chochołaczowi się nie podniósł, ponieważ on i jego ludzie, podobnie jak reszta tubylców, miecznicy nie jedli. Sprzedawali ją tylko przejeżdżającym cudzoziemcom, co nie było grzechem, tylkojak to się tu mówiłozbieraniem dudków, handlem, dobrym interesem. A cudzoziemcy, o ile byli dobrze poinformowani, twierdzili to samo i zaprzysięgali się, że miecznicy jeść nie będą, ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin