Karlikowy Ganek - Legendy o polskim srebrze - Kornelia Dobkiewiczowa.txt

(354 KB) Pobierz
Kornelia Dobkiewiczowa
KARLIKOWY GANEK
Legendy i podania o polskim srebrze
Wydawnictwo �l�sk
Ok�adka i ilustracje Emilia Posy�ek
� Copyriaht by Kornelia Dobkiewiczowa 19X7
Redaktor Barbara Pytlos
Redaktor techniczny Barbara Slokjhz
Korektor Kornelia Brzoslowska
w 7 :.br, u          .	
	/,. KLAS. 111 p./P 82-93               H
	
ISBN 83-216-0723-3
Symbol 32751/RM. Wydanie I. Nak�ad 4(1000+ .100 eg/. Ark, wyil. 12.S. Ark. diuk. 11.25. Papier oITset. mai. ki. V. nilu 61 cm. 71 g. Druk ukofk/ono u kwietniu I')8N r. I �d/ka Drukarnia Dzielona. Zam. 1161/1 100/Mi. C'-2.V
Jak diabe� Mefistofel
panu Twardowskiemu wygodzi�
W Krakowie, w zacisznej ulicy, niedaleko wawelskiego wzg�rza, wznosi� si� niegdy� pewien stary dom, otoczony mocnym ogrodzeniem. Bram� mia� kut� z �elaza r�k� bieg�ego mistrza, podobnej roboty by�y kraty na oknach, a na drzwiach zawieszono okaza�� ko�atk� w kszta�cie lwiej g�owy.
�w znakomity mistrz, nieznany co prawda z imienia, nie zapomnia� r�wnie� o tym, by na wie�yczce ozdobnej, kt�ra wznosi�a si� nad drzwiami, umie�ci� pi�knie wyrobionego z �elaznej blachy kurka, by wskazywa�, z kt�rej strony wieje wiatr.
Dom ten, cho� z wygl�du zamo�ny, nie przyjmowa� prawie nigdy go�ci. Kut� bram� otwierano niecz�sto, a kraty na oknach odsuwano jeszcze rzadziej. Ko�atka za� s�u�y� mog�a jedynie do p�oszenia wewn�trz domu myszy, kt�rych tam by� dostatek. Graby wysokie ocienia�y dom swymi ga��ziami, modrzewie i jod�y dope�nia�y pi�knego otoczenia.
�  Dziwny to dom � powiada�y sobie przekupki krakowskie zd��aj�c na Rynek przez pustaw� podwawelsk� ulic�.
�  Dziwny to dom � mawia� i kr�l Zygmunt August spogl�daj�c ze swego kru�ganka w stron� cichego zawsze budynku.
�  Dziwny, bo dziwny w nim cz�owiek mieszka � pogadywali pomi�dzy sob� �acy z Krakowskiej Akademii siedz�cy na schodach kamiennych u st�p wawelskiego wzg�rza � jakiego drugiego nie ma w ca�ym mie�cie.
�  Dlaczego dziwny? � zapyta� kiedy� pauper.*
�  Powiemy ci, bo niejedno wiemy, tylko nie powtarzaj magistrom, by si� na nas nie zgniewali � rzek� starszy z �ak�w. � Dziwny dlatego.
* To i inne niekt�re wyra�enia znajdzie Czytelnik w ..S�owniczku trudniejszych wyraz�w i zwrot�w" zamieszczonym na ko�cu ksi��ki.
�e jego profesor � ci�gn�� dalej, cho� jest m�em szlacheckiego stanu i winien rumaka zacnego do jazdy wierzchem u�ywa�, dosiada koguta, a tak p�dzi na nim, �e go �aden ko� nawet z kr�lewskiej stajni nie prze�cignie. Je�li za� chce to i w powietrze na swoim kogucie ulata.
�  Rety! � zdumia� si� pauperek.
�  To ci dopiero jazda. Och, �ebym to ja zobaczy� tego szlachcica na kogucie.
�  Aa, pana Twardowskiego ��dasz widzie� � wtr�ci� trzeci z ch�opak�w, milcz�cy dot�d starszy �ak. � Mo�e si� to zdarzy�, jakem zdr�w � zachichota�. � Tylko nie pr�buj ty aa kogucie je�dzi�, mikrusie, bo tobie raczej kurczak przystoi. He, he, he! � za�mia� si�, przyjacielsko poszturchuj�c m�odszego koleg�.
�  Jak masz t�umaczy� � rzek� z powag� najstarszy z �ak�w � to lepiej powiedz, �e pan Twardowski w ksi�gach si� rozczytuje rozlicznych i nic by w tym z�ego nie by�o, jakem pociotek samego pana drukarza Wie-tora, gdyby te ksi�gi by�y poczciwe, mi�e Bogu i wszystkim anio�om. A wszelako mi�dzy ksi�gami w tym domu, kt�ry widzicie, s� i czarne ksi�gi, niepoczciwe, mi�e diab�u. St�d pana Twardowskiego czarnoksi�nikiem zowi� ludzie. Mi�uj� go jednak niekt�rzy i powa�aj�, bo to dobry cz�owiek, leczy� potrafi i radzi� w k�opotach, tyle �e z diab�em trzyma.
�  Ach, po co on to robi? � j�kn�� pauper przera�ony.
�  A przez pych�. �eby� wiedzia�, �e przez pych� � dobitnie rzek� pociotek drukarza Wietora. � Ot� cho� m�dry jest i mn�stwo ma ksi�g w swoim domu, to jeszcze mu ma�o. On w ksi�gach szuka lekarstwa przeciw ub�stwu, staro�ci i �mierci, sposobu na bogactwo tak�e. W komnacie jednej ciecze gotuje rozliczne, kamienie pra�y, bo chcia�by wyrabia� z�oto.
�  A srebro te�? � zapyta� pauper.
�  Te�, bo cho� wiadomo, �e go niema�o le�y w ziemi, to jednak ludzie dokopywa� si� musz� do� z najwi�kszym trudem, a trudzi� si� nie wszyscy lubi�.
�  Oj, jakem g�odny � westchn�� teraz pauperek. � Chyba pora ju� na nas, bo s�o�ce si� chowa za dachy, burs� zamkn� i nie dostaniemy chleba.
�  Recte � skin�� najstarszy �ak g�ow�. � Idziemy.
W dni kilka po tej rozmowie �ak�w jarmark przypada� w Krakowie. Gdzie� wi�cej by� mog�o ludzi ni�eli na du�ym Rynku ko�o Mariackiego ko�cio�a. �ak�w te� tam nie brakowa�o. I oto ci co czasem jeszcze niedawnym u st�p wawelskiego wzg�rza m�drze o ksi�gach rozprawiali, teraz weseli i roze�miani znale�li si� na placu targowym po�r�d stragan�w ustawionych rz�dami, na kt�rych wszystkiego dosta� mo�na by�o, co si� przy-
dawa�o w kuchni nie tylko mieszcza�skiej, lecz nawet kr�lewskiej, a w kramach rzemie�lnicy wystawiali swoje wyroby. I tu a� oczy rozbiega�y si� na widok barwnych pas�w, ta�m i krajek, jakie wy�o�yli na sprzeda� pa-samonicy: Przy nich szewcy, tkacze i krawcy n�cili kupuj�cych swoimi towarami. Kt� ponazywa i kto opisze owe trzewiczki niewie�cie i m�skie buty, ko�uchy, serdaki z barwnym wyszyciem, b�amy z cennego futra do podszywania szlacheckich p�aszcz�w, materie rozliczne, chusty, wst��ki, gotowe stroje niewie�cie, korale i bursztyny, do kt�rych si� �mia�y nawet najsmutniejsze oczy. Wida� by�o w t�umie przeto nadobne mieszczki i strojne szlachcianki, kt�re w�asn� r�k� wybiera�y na straganach co pi�kniejsze jarzyny i co s�odsze owoce, a w kramach kwieciste materie na fartuchy i czepce. Wida� by�o jednak pod �cianami dom�w i n�dzarzy: kaleki, chorych, �lepc�w, i �ebrak�w w�drownych. Do radosnych u�miech�w, �art�w i okrzyk�w ludzi zdrowych, �yj�cych w dostatku i spokoju do��czali i oni swoje g�osy, owe �a�osne lamenty, pro�by, b�agania, pacierze i pie�ni dziadowskie. Nie �a�owano im datk�w to prawda, wi�c nie cichli, przeciwnie wo�ali pe�nym g�osem s�owa dzi�kczynienia. I oto naraz ponad t� wrzaw� stug�os� wzbi� si� jazgot i pisk rozgniewanej do ostatka niewiasty. Przy-gania�a ona komu�, z�orzeczy�a nawet, dochodzi�a jakiej� krzywdy. Odpowiada�y jej zaczepne przym�wki m�odzie�c�w.
�  A c� to za kramik! � hucza� rozbawiony g�os jakiego� mocnego jak d�b pacho�ka.
�  To mi dopiero budka! � odezwa� si� jego kamrat chwiej�cy si� nieco na nogach. � Jeszcze w tamtym tygodniu wcale jej tu nie by�o. Ha, ha, ha!
�  Mo�e to grzyb nie buda i dlatego tak pr�dko wyr�s� � pisn�� jaki� m�odzik, bezpieczny za plecami dwu ros�ych kamrat�w. � A mo�e j� tu muchy przynios�y i osadzi�y taki muszy domek na samym Rynku.
�  Precz z nim! � hukn�� krzepki m�odzian.
�  Co? Precz? � wzm�g� si� jeszcze �w jazgotliwy g�os niewie�ci wybijaj�cy si� ponad targow� wrzaw�. � To z wami precz, nicponie! �a-z�gi! Moczyw�sy! Obiboki zatracone! Czarcie potomki! Plemi� smocze!
A ju� ja wam tu mym kosturem dobrze pomacam boki! Jakem Twar-dowska nie przepuszcz� zniewagi, jakem kupcowa, uczciwa Ma�gorzata Kuzel�wna z rodu, a teraz Twardowska, szlachcianka, bo mi szlachcica zdarzy�y niebiosa za ma��onka, cho� � to cz�ek obmierz�y jest i przewrotny jako w��, zawsze jednak sam kr�l z nim gada�.
�  Cichajcie, matko Ma�gorzato, cichajcie � uspakaja� czyj� �yczliwy g�os rozgniewan� niewiast�.
Na nic to jednak by�o. Pani Twardowska przedar�a si� przez t�um
7. t�gim d�bowym kosturem w- r�ku. Ciosy dobrze wysch�ego, s�katego drewna niczym grad posypa�y si� na plecy i ramiona niewczesnych �artownisi�w. Pacho�cy wszyscy trzej nie dotrzymali pani Twardowskiej placu, wmieszali si� co pr�dzej w t�um i znikli jej z oczu. Przed kramem ucich�o teraz i mo�na by�o przypatrze� si�, jak wygl�da �w muszy domek i jego gospodyni. By� to niewielki domeczek, kt�ry przycupn�� na samym rogu Rynku i ulicy Grodzkiej, ubogi, bo ca�y ulepiony z gliny, ale kszta�tny i krzepko stoj�cy na swym fundamencie z polnych kamieni. Jedno tylko okno mia� z zielonymi okiennicami i jedne drzwi na taki� kolor pomalowane. Przed domostwem umieszczono stragan os�oni�ty jat� w ��te i zielone pasy. Na straganie sta�o mn�stwo garnk�w, mis i dzban�w glinianych pi�knej i udatnej roboty. Niekt�re z nich, wi�kszych rozmiar�w sta�y obok na ziemi, inne wida� by�o przez otwarte drzwi w sionce domu. Pani Twar-dowska wynosi�a w�a�nie niekt�re naczynia i ustawia�a na straganie. Kostur d�bowy sta� wsparty o �cian� kramu. W naj�adniejszym dzbanku polewanym zielono wynios�a dla siebie ch�odne piwo. Nape�ni�a taki� sam kubek polewany zielono i ze smakiem wypi�a. Chmielny nap�j warzony przez znakomitego piwowara doda� jej si�. Odzyska�a spok�j i p�achetk� lnian� przeciera� zacz�a stoj�ce na straganie naczynia. Przez otwarte okno wida� by�o dostatnio zas�ane pierzynami �o�e, st� bia�o nakryty i malowane w r�e talerze na �cianach. Mia�a wi�c chyba pani Ma�gorzata w�asny dom na Rynku. Ma�y, ubogi dom, kt�ry by� jednocze�nie sklepikiem, gdzie sprzedawa�a naczynia gliniane. Gdy po�udniowy hejna� oznajmi� z mariackiej wie�y obiadow� por�, nagle na placu targowym zn�w podnios�a si� wrzawa, ruch wszcz�� si� w ci�bie ludzkiej, kt�ra rozst�pi�a si� na strony i jakby na czyj� rozkaz uczyni�a szerokie przej�cie. Po chwili ozwa� si� d�wi�czny m�odzie�czy g�os �aka, kt�ry przy wt�rze b�benka za�piewa� weso�o:
Rozst�pu) si�, t�umie, Rozbiegaj, gawiedzi, Bo to czarnoksi�nik Na kogucie siedzi.
Prawda to by�a. Na Rynek wbieg� truchtem okaza�y kogut o pi�rach czarnych po�yskuj�cych zielono, skrzyd�a i ogon mia� poz�ociste, takie� same ostrogi i pazury na nogach. Grzebie� na jego g�owie czerwie�szy by�, ni�eli najpi�kniejsze rubiny. Oczy b�yszcza�y mu jak dwa diamenty. Dzi�b ostry jak sztylet budzi� postrach i trzyma� ludzi od niego z daleka. Na kogucie niby na dzielnym rumaku jecha� szlachcic w czerwonym �upanie
z szabl� u boku wysadzan� diamentami, kt�re b�yszcza�y jak gwiazdy. Czerwone nosi� buty i srebrne ostrogi na nich. Pas jego mieni� si� te� srebrem, ko�pak z drogocennego futra zdobi�a kita pi�r czaplich przypi�ta diamentow� agraf�. A �ak �piewa� dalej:
Jedzie szlachcic jedzie, Dosiad�szy koguta, W czerwie� ustrojony ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin