Castle Jayne (Krentz Jayne Ann) - Harmonia 01 - Po zmroku(1).doc

(1271 KB) Pobierz
Castle Jayne

Castle Jayne

PO ZMROKU

ROZDZIAŁ 1

Gdyby nie makabrycznie oczywisty fakt, że Chester Brady już nie żyt, Lydia Smith byłaby gotowa udusić go gołymi rękoma. Kiedy skręcała w cieniste Grobowce Wymarłego Miasta - skrzydło Domu Pradawnej Grozy Shrimptona - w pierwszej chwili myślała, że to kolejny głupi numer Chestera. To musiał być jakiś osobliwy przekręt; pewnie chciał ukraść jej wprost sprzed nosa nowego klienta, nim ten zdąży złożyć podpis na umowie.

To by było takie typowe dla tego małego oszusta. I to po tym wszystkim, co dla niego zrobiła.

Przystanęła i przez chwilę wpatrywała się w nogę i rękę wystające ze starego sarkofagu. Może tym razem to tylko taki dziwaczny kawał. Bądź co bądź, poczucie humoru Chestera przypominało czasem dziecinne kawały.

Ale było coś zbyt realistycznego w tym, jak został wciśnięty w tę trumnę, której kształt niezbyt pasował do kształtu człowieka.

- Może po prostu zemdlał albo coś w tym rodzaju - powiedziała, bez większej nadziei.

- Nie wydaje mi się. - Emmett London zręcznie ją wyminął i zajrzał do sarkofagu z zielonego kwarcu. - Bardziej martwy już nie będzie. Lepiej zadzwoń po policję.

Ostrożnie postąpiła o krok naprzód i zobaczyła krew. Musiała sączyć się z gardła Chestera na dno sarkofagu.

Patrzyła na coś tak realnego, że przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Nie mogła w to uwierzyć. Nie Chester.

Był wprawdzie złodziejem i oszustem, ciemnym typem rzucającym cień na dobre imię wszystkich uczciwych handlarzy antyków i szanowanych paraarcheologów, ale był też jej przyjacielem. Tak jakby.

Z trudem przełknęła ślinę.

- Zadzwonić po karetkę?

Emmett spojrzał na nią. Coś w jego wzroku sprawiło, że poczuła się nieswojo. Może to ten dziwny, złocistozielony kolor jego oczu. Za bardzo przypominał barwę drugiej pary oczu jej kurzaka - tej, której używał do polowania.

- Z karetką nie ma pośpiechu - stwierdził Emmett. - Na twoim miejscu wezwałbym policję.

Łatwo powiedzieć, pomyślała Lydia. Problem w tym, że to ona będzie pewnie pierwszą osobą, z którą zechcą porozmawiać. Wszyscy z Alei Ruin doskonale wiedzieli, że miesiąc temu strasznie się pokłóciła z Chesterem, bo ten oszust podkradł jej potencjalnego klienta.

O mój Boże. Chester był martwy. Kompletnie martwy. Nie mieściło jej się to w głowie. To nie kolejny jego numer, wygodne zniknięcie, by uciec przed rozwścieczonymi klientami. Tym razem nie żył rzeczywiście.

Nagle poczuła, że kręci jej się w głowie. To nie może dziać się naprawdę.

Oddychaj głęboko, pomyślała. Weź kilka głębokich oddechów. Nie rozklei się tutaj. Nie straci nad sobą panowania. Choć to dla niej stres, nie załamie się, tak jak tego wszyscy oczekują.

Siłą woli wzięła się w garść.

Podniosła wzrok znad ciała Chestera i zobaczyła, że Emmett London ją obserwuje. Na jego twarzy pojawiło się dziwne zamyślenie, a nawet chyba obojętne zaciekawienie. Zupełnie jakby chciał się przekonać, jak się zachowa - tak jakby jej reakcja na widok zwłok w sarkofagu była interesującym problemem akademickim.

Nieświadomie spojrzała na jego nadgarstek. Zauważyła zegarek już parę minut temu. Tarcza osadzona była w bursztynie. To nic takiego, pomyślała. Panowała moda na akcesoria z bursztynu. Wielu ludzi nosiło bursztyn tylko dlatego, że to modne. Jednak niektórzy nosili go również z innych powodów.

Stanowił medium, dzięki któremu silni pararezonerzy mogli lepiej skupić się na swych paranormalnych talentach.

Znów przeszył ją dreszcz.

- No tak, oczywiście. Policja - szepnęła. - W moim biurze jest telefon. Przepraszam na chwilę, panie London. Pójdę zadzwonić.

- Zaczekam tutaj - odparł Emmett. Jaki spokojny, pomyślała. Może znajdowanie zwłok to dla niego chleb powszedni?

- Naprawdę bardzo za to wszystko przepraszam. - Nic innego nie przyszło jej do głowy. Emmett obrzucił ją niewzruszonym spojrzeniem; wyrażało uprzejme zainteresowanie.

- Zabiła go pani? Pytanie tak ją zszokowało, że zaniemówiła.

- Nie - wysapała w końcu. - Nie. Ja na pewno nie zabiłam Chestera.

- W takim razie to nie pani wina, prawda? Więc nie trzeba przepraszać.

Wyraźnie odniosła wrażenie, że nie byłby szczególnie zmartwiony, gdyby przyznała, że to jednak ona zamordowała biednego Chestera. Poczuła się nieswojo. Zaczęła się zastanawiać, w jakim świetle go to stawia.

Odwróciła się i ruszyła mrocznym korytarzem do swojego biura. Kątem oka dostrzegła stopę Chestera opartą o krawędź zielonego sarkofagu. Jego buty były z taniej imitacji skóry jaszczurki.

Zawsze się krzykliwie ubierał, pomyślała Lydia, zaskoczona, że nagle ogarnął ją smutek. To prawda, był szemranym typkiem oportunistą, jednak tylko jednym z wielu, którzy z trudem wiązali koniec z końcem, prowadząc działalność na marginesie handlu antykami kwitnącego tutaj, w Kadencji. Dziwaczne ruiny z zielonego kwarcu, które pozostały po obcej, dawno zapomnianej, wspaniałej cywilizacji na Harmonii, stworzyły dla obrotnych przedsiębiorców bardzo rentowną niszę. Chester nie był najgorszy spośród tych, którzy pracowali w cieniu murów Wymarłego Miasta.

Może i sprawiał kłopoty, ale przynajmniej był barwną postacią. Będzie jej go brakowało.

Tego popołudnia o piątej w drzwiach maleńkiego biura Lydii stanęła Melanie Toft. Jej ciemne oczy płonęły ciekawością.

- I co powiedzieli? Nic ci nie grozi?

- Niezupełnie. - Lydia, wyczerpana wielogodzinnym przesłuchaniem, zapadła się w swój fotel. - Detektyw Martinez twierdzi, że Chester został zamordowany między dwunastą w nocy a trzecią nad ranem. Byłam wtedy w domu, w łóżku. Melanie gwizdnęła.

- Sama, jak przypuszczam?

Melanie nigdy nie przepuszczała okazji, by poruszyć temat seksu. Przed sześcioma miesiącami zakończyła swoje trzecie, a może czwarte Małżeństwo z Rozsądku. I bynajmniej nie kryła się z tym, że jest gotowa na piąte.

Na podstawie swych bogatych doświadczeń Melanie sama uznała się za osobistą doradczynię Lydii w sprawach seksu. Nie żeby potrzebowała takich fachowych porad, myślała Lydia. Jej życie seksualne, którego nikt nie określiłby mianem bujnego, w ciągu ubiegłego roku zaczęło zamierać. W zamyśleniu dotknęła bursztynu w swojej bransoletce.

- Jak niewinny człowiek może udowodnić, że gdy kogoś mordowano, spał we własnym łóżku? Melanie skrzyżowała ręce i oparła się o framugę drzwi.

- Z całą pewnością byłoby to o wiele łatwiej udowodnić, gdybyś nie była w tym łóżku sama. Od miesięcy cię ostrzegałam, czym grozi brak życia towarzyskiego. Teraz widzisz, z jakim ryzykiem wiąże się długotrwały celibat.

- Racja. Nigdy nie wiadomo, kiedy kogoś zamordują i przyda ci się alibi. Na wyrażającej żywe zainteresowanie twarzy Melanie pojawiła się troska.

- Lydio, czy... No wiesz, nic ci nie jest? Już się zaczyna, pomyślała Lydia.

- Nie martw się. Jeszcze nie musisz wzywać gości w białych fartuchach. Nie zamierzam się tu załamać. Nerwy puszczą mi dopiero wieczorem, w domu.

- Przepraszam. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin