BELLA I ALICE Smugi słonecznego wiatła przedzierajšce się przez licie stojšcego za oknem drzewa padały prosto do małego pokoju i na twarz Belli. Nie była jednak pewna, czy obudziły jš te jaskrawe promienie, czy westchnięcia Alice, czy kakafonia dochodzšcych z zewnštrz odgłosów. Przesłoniła dłoniš oczy i nadstawiła uszu, próbujšc rozróżnić poszczególne dwięki i wyłowić te, których ródłem mógł być człowiek. Ale, nie liczšc przyjaciółki, poza trelami, wiergotem, ćwierkaniem i innymi ptasimi odgłosami, których nie potrafiła jeszcze nazwać, nie słyszała nic, żadnych rozmów, kroków ani innych oznak ludzkiej krzštaniny. W pierwszej chwili pomylała, że wszyscy jeszcze piš, ale kiedy spojrzała na zegarek, uwiadomiła sobie, że to niemożliwe. Było pięć po dziesištej, a z tego, czego zdšżyła się dowiedzieć z e- maili przysyłanych przez Erica Morrisona, wynikało, że życie w obozowisku zaczyna się o szóstej. Już od czterech godzin powinnam być na nogach, pomylała. - Alice, wstawaj! Wiesz, która godzina? - spytała, szturchajšc materac przyjaciółki i przy okazji szamotałam bezwładnym ciałem Alice. Z góry dobiegł jaki bliżej niezidentyfikowany dwięk, z którego nie sposób było się domylić niczego poza tym, że Alice nie jest zachwycona. Bella już chciała ponowić próbę obudzenia przyjaciółki, kiedy przypomniała sobie, jak profesor Hatcher mówiła, żeby się porzšdnie wyspali i rano nie spieszyli ze wstawaniem. Alice na pewno mi to wytknie- pomylała. Przez kilka minut leżała jeszcze w łóżku, zastanawiajšc się, czy nie posłuchać jej rady i nie spróbować jeszcze pospać, w końcu jednak zdała sobie sprawę, że nie zanie już, i podniosła się z łóżka, podeszła do niewielkiego okienka, uniosła haczyk, na które było zamykane, i otworzyła je na całš szerokoć. Zapach lasu był tak oszałamiajšcy, że na chwilę jš obezwładnił. Zamknęła oczy i umiechnęła się mimo woli. Stała w oknie i wcišgała głęboko w płuca rzekie, niczym nieskażone powietrze. Kiedy, dawno, dawno temu, często bywała w lesie. Prawie co weekend wyjeżdżała z rodzicami za miasto. Teraz, gdy poczuła tę charakterystycznš mieszaninę lenych zapachów - drzew, mchu i wilgoci - przypomniały jej się tamte szczęliwe czasy. Zaraz po tym jednak zaczęły jej się nasuwać inne wspomnienia - o wiele wieższe i znacznie mniej przyjemne. Otworzyła oczy i dała sobie spokój z wspomnieniami. Możliwe, że czekajš jš tu inne sytuacje, które będzie razem z Alice wspominała. Szybko zamknęła okno i zajęła się rozpakowywaniem plecaka. Gdy już wszystkie jej rzeczy znalazły się na półkach w prowizorycznej szafie, poszła do łazienki. Kiedy myła zęby, usłyszała odgłos zamykanych drzwi, a potem szum wody. Domyliła się, że za cianš jest łazienka chłopców i jeden z nich włanie wszedł pod prysznic. Przez chwilę zastanawiała się który. Czy to Edward, czy też Jasper? Jakby to miało jakie znaczenie, ofuknęła się w duchu, starajšc się skupić na toalecie, a cilej mówišc na tym, żeby umyć włosy tak, by nie zrobił jej się kołtun na głowie, z którym musiałaby potem walczyć przez dobre pół godziny. Ale wystarczyło, że usłyszała zza ciany jaki głuchy stukot, jakby komu wyliznęło się z ręki mydło i spadło na kamiennš posadzkę, albo szczotka wysmyknęła się z ršk, a jej myli znów wróciły do tego samego. Edward czy Jasper? Jasper czy Edward? Edward, oczywicie, że Edward! Nie miała pojęcia dlaczego, ale była pewna, że to on. I w tym samym momencie, kiedy zyskała tę pewnoć, zrobiło jej się okropnie głupio, stała tam i nie ruszyła się o milimetr, tak jakby go podsłuchiwała. Nie była z siebie dumna z tego, że naruszała niewiadomie czyjš prywatnoć. Nie zważajšc na to, zaczęła dalej myć włosy, doszło do tego, że plšcze je, musiała szybko je opłukać wodš, i wyszła spod prysznica i wytarła się byle jak. Kiedy, owinięta ręcznikiem, wpadła do pokoju, Alice już siedziała na łóżku i wpatrywała się w przyjaciółkę zaspanym wzrokiem. - Kto cię gonił? - spytała, przyglšdajšc się przyjaciółce podejrzanym wzrokiem. - Nie - odparła spłoszona Bella, wyrzuciła to z siebie za szybko, jak dla Alice. - A dlaczego ci to przyszło do głowy? - Bo wyglšdasz, jakby przed kim uciekała - odparła czarnowłosa, zgrabnie zeskakujšc z łóżka na podłogę. - Nie, jest mi tylko trochę zimno. By to udowodnić, Bella złapała popiesznie swojš bluzę i owinęła się niš na chwilę. - No to może dobrze by było, gdyby się porzšdnie wytarła. - Alice ruchem głowy wskazała na podłogę u stóp przyjaciółki. Bella zerknęła w dół i zobaczyła mokre plamy. Z jej pospiesznie wytartej głowy kapała woda. -Och, posprzštam to. -Ja mylę- odcięła się Alice z szerokim umiechem. Złapała za swój bagaż i położyła go na podłodze obok szafki. Zanim Alice rozpakowała swój plecak, Bella zdšżyła rozczesać i wysuszyć włosy. - Chyba wyjdę na dwór i się rozejrzę - oznajmiła, wcišgajšc dżinsy na siebie. - A ja wezmę prysznic - rzuciła Alice i zniknęła w mikroskopijnej łazience. Bella zastanawiała się przez chwilę, który T - shirt włożyć, czy ten czerwony z napisami reklamujšcymi jej ulubiony zespół Muse, który Alice doradziła jej, by zabrała, czy liczny zielony, który sama sobie kupiła dwa tygodnie temu z wielkim napisem Witaj Hollywood!. W końcu pomylała, że przecież tu, w lesie, i tak nikt nie będzie zwracał uwagi na jej wyglšd, i zła na siebie o ten przejaw próżnoci, chwyciła pierwszš koszulkę, która była na samej górze. Włożyła jš i już otworzyła drzwi, gdy usłyszała głone przekleństwo dochodzšce z łazienki. - Alice? - spytała, zatrzymujšc się w progu. Zapukała kilka razy do drzwi. - Co się stało? Drzwi się uchyliły. - Nic poza tym, że z prysznica leci lodowata woda! - odpowiedziała Alice, wychylajšc głowę z łazienki. - Angela uprzedzała, że ciepłej wystarcza tylko dla dwóch osób - przypomniała jej Bella. - Pamiętam, ale mylałam, że będę tš drugš. - Przed chwilš Edward brał prysznic - palnęła Bella, zanim zdšżyła się zastanowić. Alice cišgnęła brwi. - Edward...? - Alice patrzyła na niš, nie kryjšc zdumienia. Bella pokryła się rumieńcem.- Skšd ty to wiesz? - Słyszałam za cianš szum wody - odpowiedziała Bella, majšc nadzieję, że jej przyjaciółka nie będzie zbyt dociekliwa. Nic z tego. - Tego się domyliłam - rzuciła Alice, spoglšdajšc na niš uważnie. Bella nie mogła skręcić głowš w bok, gdy ta na niš tak patrzyła, tym swoim wzrokiem. - Nie wiem tylko, skšd wiedziała, że to Edward, a nie Jasper. Rozmawiała z nim przez cianę, czy jak? - Zgłupiała?! Nie... nie wiedziałam, że to on. To znaczy... wiedziałam - jškała się Bella, czujšc na sobie coraz bardziej podejrzliwe spojrzenie. - Wiedziałam, że to który z nich, a Edward po prostu pierwszy przyszedł mi do głowy. - W obawie, że za chwilę się zaczerwieni jeszcze bardziej niż jest już czerwona, odŹwróciła się do wyjcia i stojšc już plecami do przyjaciółki, dodała: - Musisz kilka minut poczekać na ciepłš wodę. - Nie uważasz, że powinna raczej najpierw pomyleć o Jasperze?- przypomniała jej Alice ostrzegawczo. Brzmiało to bardziej jak: Edward jest mój, łapy od niego precz, ja nic nie mam do Jaspera! - Niby dlaczego? - Bo to jego wylosowała. Zapomniała już? Bella znała przyjaciółkę. Wiedziała, że Alice miewa szalone pomysły, ale o większoci z nich po godzinie zapominała. Spodziewała się, że tak będzie również z tym idiotycznym losowaniem chłopaków - że Alice do rana o nim zapomni, a nawet jeli nie, to na pewno nie potraktuje go na serio. Bo ja tego zakładu na serio nie traktuję- pomylała sobie. Czyżby?! Już się chciała odwrócić i powiedzieć jej, że to był przecież tylko żart, ale poczuła, że się czerwieni. Wzruszyła więc tylko ramionami i wyszła z pokoju. Pochłonęły jš myli. - Pamiętaj, co ci wczoraj mówiłam! - zawołała za niš Alice. - Ręce precz od Edwarda! EDWARD, JASPER, BELLA I ALICE Edward wcale się nie starał zachowywać cicho, gdy po wyjciu z łazienki rozpakowywał plecak i układał swoje rzeczy na jednej z półek, mimo to jego przyjaciel nawet nie poruszył się na łóżku. Kiedy się ubierał, Jasper nadal spał w najlepsze. Dobrze było takiemu!- pomylał z zazdrociš Edward. Chciał nawet jako umilić sobie czas i przez głowę przeszła mu myl, by obudzić Jaspera. Ale ten by piał na niego za to, wiec sobie darował. Edward wiedział, że w obozowisku, poza Bellš i Alice, nie ma teraz nikogo. Asystentka doktor Hatcher wspomniała w nocy, że o tej porze wszyscy sš na porannym obchodzie lasu. Nie bardzo wiedzšc, co ze sobš zrobić, zaczšł czytać jednš z ksišżek, którš jaki poprzedni mieszkaniec tego pokoju zostawił na półce. Lektura była jednak niezbyt wcišgajšca, przejrzał więc kolejne ksišżki, lecz okazało się, że ich właciciel musiał być miłonikiem literatury science - fiction, a w Edwardzie już same tytuły s.f.- ów, jak na przykład - Jednoręki cyborg, Kosmiczna oaza, Cyborgi opanowujš Marsa budziły wstręt i odrazę. Żałujšc, że nie wzišł ze sobš własnych ksišżek, które uwielbiał, z niesmakiem odłożył na półkę Jednorękiego cyborga. Zastanawiał się, czym się zajšć, kiedy usłyszał, że z sšsiedniego pokoju kto wychodzi. To która z dziewczšt, pomylał i zaraz po tym stanęła mu przed oczami drobna postać Belli. Przemknęło mu wprawdzie przez głowę pytanie, dlaczego wyobraził sobie włanie tę dziewczynę o bršzowych, licznych włosach i twarzy w kształcie serca, a nie jej czarnowłosš przyjaciółkę, ale nie roztrzšsał tego problemu. Po prostu zapragnšł nagle wyjć i jš zobaczyć. Podniósł się z plecaka, który z braku innych sprzętów przez chwilę służył mu za siedzisko, i wšskim przejciem między cianš a łóżkiem ruszył do drzwi. Kiedy zobaczył na poduszce górnego piętra łóżka zmierzwionš czuprynę przyjaciela, pomylał, że powinien go jednak obudzić. - Pobudka piochu! - huknšł mu do ucha. Nie omieszkał też strzelić w nie palcami kilka razy. Po kilku wspólnych wyjazdach wiedział...
bella40