Campbell Armstrong - Bałtycki nokturn.pdf

(1705 KB) Pobierz
C AMPBELL A MSTRON
B AŁTYCKI N OKTURN
Zdecydowanie źle się działo w Edynburgu pod koniec sierpnia. Tłumy ciągnące Princess Street, wlewające
się i wylewające na tę arterię prowadzącą do zamku, który wznosił się w lepkiej mgle niczym galeon,
przyprawiały Jake’a Kivirannę o klaustrofobię. Roje amerykańskich i japońskich turystów goniących za
okazją w sklepach, w których nic okazyjnego nie było, przygniatały go. No i w końcu pogoda: dżdżysto i
nijako. Odkąd przedwczoraj dotarł do miasta, deszcz padał wolno i bezlitośnie. Nie mógł pozbyć się uczuda,
że ma płuca zalane wodą.
Spojrzał na starego timexa i stwierdził, ża ma jeszcze pół godziny do przyjazdu pociągu na dworzec
Waverley. Ruszył w dół Rose Street słynnej edynburskięj ulicy barów, mijając z dala otwarte drzwi, przez
które było widać całe rzesze pośpiesznie pijących klientów. Wybrał wreszcie pub, usiadł przy końcu lady,
jedynym w miarę ustronnym miejscu, i zamówił gin.
W lustrze za barem dostrzegł swoją twarz. Głęboko osadzone jasne oczy wywoływały lekki niepokój u
każdego, kto w nie spojrzał. Nie miał zbyt wielu przyjaciół czy znajomych, nie licząc psychoanalityków i
terapeutów, a i d nieliczni, gdy spotkali się z nim, zawsze znajdowali pretekst, by jak najszybciej pożegnać się.
Było w nim jakieś napięcie, coś jakby z innego świata, coś co odstraszało potencjalnych przyjaciół. Nawet
teraz, gdy siedział przy barze, jego wargi poruszały się nieznacznie jak wargi tych, która/ spędzali życie w
całkowitej samotności i którzy rozmawiał! tylko z głosami, słyszanymi na dnie swoich czaszek.
Na lewym rękawic wojskowej kurtki koloru khaki miał naszywkę z twarzą Myszki Miki, a na prawym małą
flagę amerykańską. Włosy ściągnięte brązową gumką tworzyły sztywny kucyk. Nosił rzadką brodę i wyglądał
jak hippis-emeryt relikt z innego czasu i miejsca. Przypadkowy obserwator pomyślałby zapewne, że jest
zapóźnioną ofiarą kultu narkotyków, która wzięła w żyłę o jeden raz za dużo i nie udało się jej wrócić do
normy, a teraz, biedactwo, telepała się po zwariowanym świecie, który sama wymyśliła. Lecz było w nim
jednak coś więcej niż wrażenie człowieka nie z tego wymiaru. Coś z determinacji i przerażenia jak u
potencjalnego świętego, który wyszedł z dziczy.
Pociągnął kolejny łyk i spojrzał ponownie na zegarek Jeśli koleje brytyjskie przestrzegały swoich rozkładów
jazdy, to mial jeszcze dwadzieścia pięć minut do przyjazdu pociągu na Waverłey, peron trzeci. Wsunął rękę
do kieszeni kurtki i dotknął broni. Była to argentyńska dziewięciostrzałowa Bersa 225. Kiedy przyniósł ją do
pokoju, doznał radosnego, wręcz zmysłowego mrowienia, gdy przesuwał pałcami po lodowato błękitnej
gładzi luty i magazynka.
Dwadzieścia minut Wyszedł, nie dopijając drinka. Do stacji miał około dziesięciu minut piechotą, ale
zdecydował, że pójdzie bardzo wolno.
Na Princess Street spojrzał na zamek. Przypominał mu teraz jakieś dzieło, coś co natura wyciosała wiatrem
w skale i stale to doskonaliła. Wzdłuż ogrodów na Princess Street flagi poruszały się smutno. Plakaty
reklamujące taki to a taki festiwal były pomięte, ociekające wodą, obojętne. Sztuki awangardowe, pantomima,
Mozart, koncerty kobziarzy i bębniarzy.
Przed sobą zobaczył wejście na dworzec. Zatrzymał się. By)
poszturchiwany ze wszystkich stron przez ludzi z parasolami i bagażami. Grupa chłopców ubrana w barwy
miejscowe) drużyny piłkarskiej przeszła obok, przepychając się i wydając jakiś bełkotliwy i denerwujący
refren. Położył dłoń na kolbie i zbliży! się do stacji. Znowu znikąd pojawił się ten znajomy ból i zakorzenił się
w jego głowie.
Słyszeli sapanie lokomotywy, krzyki gazeciarzy i pisk hamulców kasztanowych autobusów. Dopiero teraz
po raz pierwszy poczuł, że się denerwuje, że coś chwyta go za serce i że sztywnieje z zimna. To coś nie miało
nic wspólnego z pogodą. Poprawił torbę na plecach, zatrzymał się przed stoiskiem z gazetami, rzucił okiem na
nagłówki i ruszył dalą.
Z kieszeni dżinsów wyją) broszurkowy przewodnik i udając, że go przegląda, kartkowa!, ale niewiele
widział. “Edynburg był zawsze znany jako Ateny Północy”. Druk zdawał się rozmywać w oczach, słowa i
zdania zmieniały się w strużki szarą cieczy. Odłożył książkę i zaczął schodzić w dół na dworzec. Ponownie
dotkną! broni. Wytar! ręką strugi deszczu z twarzy i palcami przeczesał wilgotny zarost Znowu wróciła
neiwowość i drżenie, jakby kłoś włączył dodatkowy stymulator rytmu jego serca i ciała. Musi nad tym
zapanować! Żadnych wewnętrzych niepokojów!
Wszedł na dworzec miejsce niesamowitego bałaganu, spóźnionych pociągów, komunikatów z
megafonów, sterty bagaży, rozrzuconych gazet Bagażowi stali wokoło jak niecierpliwi grabarze czekający na
koniec pośmiertnego panegiiyku, który słyszeli już miliony razy. Kiviranna szedł przez olbrzymi dworzec,
oglądając perony. Głosy z megafonów przerażały go. Dziwne nazwy mówione dawnym akcentem.
“lnverkeithing. Kirkcaldy. Kinghom”. Patrzył na tablicę odjazdów i przyjazdów.
Ból pulsował pod czaszką. Czuł, że żuchwę ma sparaliżowaną Nienawidził tego uczucia, gdyż kiedyś
powodowało ono irracjonalny, duszący lęk przed tym, że któregoś dnia zamknie usta i
nigdy już ich nie otworzy. “To tylko zwykły lęk, Jake!” Zawsze mu to mówili w różnych zakładach. I dawali
proszki o słodko brzmiących nazwach, żeby złagodzić te lęki. Czasem to działało, czasem nie, a wtedy Jake
przesiadywał bezsenne noce na krawędzi łóżka, owinięty w koc, dygocąc, wyobrażając sobie różne koszmary
i słysząc niesamowite dźwięki napływające z wrogiej ulicy biegnącej pod oknem.
Ruszył do wejścia na peron treeci. Kontroler spojrzał na niego, potem odwrócił wzrok. Znowu jankes i to z
tych zabiedzonych. Studendak w średnim wieku zwiedza Europę w pięć i pół dnia Widział takich jak Jacob
Kiviranna, “bitników” tak o nich myślał którzy przybywali tu z Amsterdamu z marihuaną w zelówkach,
mieli sztywne oczka i mamrotali coś do siebie.
Kiviranna omiótł wzrokiem peron pełen toreb pocztowych i kufrów. Podszedł do stoiska z gazetami i
przerzucił kilka tytułów, potem obszedł halę dworcową i zatrzymał wzrok na tablicy przyjazdów. Siedem
minut zanim będzie mógł nareszcie pozbyć się zła, które właśnie sunęło po śliskich szynach ku Edynburgowi.
Pomimo potwornego kaca Frank Pagan czuł się całkiem znośnie ze swoim zadaniem eskortowania
Aleksîsa Romanienki do Szkocji. W zasadzie nie lubił jeździć pociągiem, gdyż nawet przedziały pierwszej
klasy były zatęchłe i niewygodne. Poza tym widoki z okna na pewno nie zapierały tchu ściany granitowych
budynków, żałosne ogródeczki, potrzaskane szklarnie. Czasem jakaś twarz w mijanym oknie spojrzała na
przejeżdżający pociąg, jakby był wydarzeniem tygodnia.
Ale dzisiaj antypatia do pociągów opuściła go. Poprzedni wieczór spędził dość burzliwie. Raczej
niespodziewanie dla samego siebie upił się wódką w hotelu Savoy w Londynie z Aleksisem Romanienką.
Siedział teraz w milczeniu i był zdumiony rześkością swego kompana. Rosjanin byt już po pięćdziesiąt-
ce, a mimo to jego zdolności powrotu do normy po wlaniu w siebie takiej ilości wódki jak ubiegłej nocy,
stawiały go wśród młodzieńców.
Na wpół uśpiony rytmem jazdy Pagan spoglądał na siedzącego naprzeciwko Romanienkę, który rozprawiał
o przyszłości przemysłu komputerowego w Związku Radzieckim. Silne, czerwone ręce żywo i swobodnie
gestykulowały. Wzruszał ramionami, przewracał oczami, śmiał się jak energiczny miody człowiek, który nie
umie usiedzieć długo w bezruchu, pełen dziecięcego, zaraźliwego entuzjazmu.
Pagan próbował odtworzyć wydarzenia z ostatniej nocy. Zaczęło się od grzecznościowej wizyty. Tyle
wiedział na pewno. J Przyszedł do pokoju Romanienkj w Savoyu, by omówić plan ich podróży i szczegóły
dotyczące bezpieczeństwa. Romanienko z typową dla wielu Rosjan zniewalającą gościnnością wyciągnął
butelkę wódki, dwa kieliszki i zaproponował toast za zdrowie lt Mojego nowego przyjaciela ze Scotland
Yardu, mojej ochrony, pierwszego brytyjskiego policjanta, którego mam przyjemność poznać”. Następne
toasty były nieuniknione. Kiedy otworzyli drugą butelkę, Pagan miał wrażenie, że zna Romanienkę całe życie.
Potem były serdeczne uściski dłoni, niedźwiadek, gorąca dyskusja o nowym celu i nowym duchu w Związku
Radzieckim. “Ujrzysz zmiany, o jakich nawet nie śniłeś. Idą wielkie zmiany”, i 1 wtedy Aleksis zrobił się
tajemniczy jak komputer w posiadaniu I informacji, na które Pagan nie wpadłby nigdy w życiu. Rozdajac j
uściski, mrugając porozumiewawczo, Romanienko sprawiał I wrażenie człowieka, który za chwilę wystrzeli z
supertajną I rewelacją. A jednak coś go powstrzymywało. “Wielkie zmiany, f Wielkie niespodzianki. Patrz i
czekaj)"
| Zdawało mu się, że Rosjanin w którymś momencie płakał z j radości, toasty były coraz pełniejsze i odnosiły
się do wspóHst-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin