Autor: EMMA POPIK Tytul: J�DRO WIECZNO�CI Z "NF" 2/97 Bieg� z pochodni� przez g�st� noc. P�omie�, intensywny i dziki, bucha� k��bami, ci�gn�y si� za nim smugi dymu i duszny zapach smo�y. Pi�ty biegn�cego dudni�y po zbitej glinie, nad ziemi� unosi� si� rudy py�. Pochylone plecy i wypuk�e �opatki, a ponad nimi nieforemna g�owa, porusza�y si� w rytm krok�w. Z lewej strony nadje�d�a�o w p�dzie dw�ch je�d�c�w na bia�ych koniach o rozwianych grzywach. Szyje koni przewi�zano czerwonymi kr�lewskimi szarfami. Je�d�cy nosili s�u�bowe uniformy, byli na patrolu. Zza ich plec�w wystawa�y linijki, sprawdzali, ile przyros�o materii. Gdy zauwa�yli biegn�cego, osadzili konie. Starszy, dow�dca, spojrzawszy na m�odszego, po�o�y� palec na ustach. Naci�gn�li kaptury na twarze, aby biegn�cy ich nie zobaczy�, gdy� to przynosi�o nieszcz�cie. Biegn�cy nie rozgl�da� si�, tylko par� do przodu, do rana musi przemierzy� krain� i znikn��. Sk�d si� pojawia�, tego nikt nie wiedzia�. Co go wytwarza�o, nie mieli poj�cia. By�o to wszystko tak straszne, �e nie trzeba by�o nakazywa� milczenia, na jego widok i tak d�ugo nie mo�na by�o przem�wi� ni s�owa. Biegn�cy znika� w mroku, p�omie� pochodni zamienia� si� w punkt gorej�cy w ciemno�ci. Pozosta� gorzki zapach dymu. Dow�dca spi�� konia. M�odszy nie mia� takiego refleksu i opanowania zwierz�cia. Kiedy ju� zdo�a� wykrztusi� s�owo, krzykn�� w stron� plec�w oddalaj�cego si� towarzysza. - Zwiastun, tak? Przyw�dca tylko skin�� g�ow�. - Nieszcz�cie dla wszystkich, zag�ada? Tamten zamiast odpowiedzie� przyspieszy�. Robi�o si� gor�co, to ruch wytwarza� ciep�o. Nogi koni siek�y powietrze, wirowa�o w�osie grzyw i ogon�w. By�o bardzo sucho. �ar, jaki wydzielali, wypi� ostatni� drobin� wilgoci. Ma�o jej w sobie mieli, gdy� nie zadawali si� z Gisami. Dow�dca by� zbyt obowi�zkowy, aby bra� urlop i jecha� do bar�o�yska, a m�odemu jeszcze nie pozwalano. Nigdy nie mia� Gisy, by� bardzo ci�ki i du�y, tote� jego ko� nie m�g� nad��y�. Wytworzyli wiele �aru, powietrze zafalowa�o jak nad pustyni�. Wok� drogi dr�a�y smugi upa�u, je�d�cy nie mogli oddycha�. Sucho�� ros�a, w ciemno�ci zacz�y si� zapala� iskry, jakby noc by�a smolnym kawa�kiem drewna. Takie by�o prawo fizyki, aby �wiat m�g� istnie�, m�czy�ni musieli wytwarza� ruch. Gisy by�y wilgoci� i bezruchem, wieczno�ci�, biegunem przeciwnym, koniecznym dla r�wnowagi. Bez Gis rzeczywisto�� zakr�ci�aby si� w wir i sp�on�a. - Zwolnij! - krzykn�� m�odszy. Dow�dca przyspieszy�. Musieli ostrzec kr�la, �wiatu grozi�o niebezpiecze�stwo. Iskry zapala�y si� cz�ciej, by�y wi�ksze i nie gas�y szybko. Kilka przylgn�o do bok�w konia, i wypali�o czarne plamy. Zwierz� wspi�o si� z b�lu, a je�dziec z trudno�ci� utrzyma� si� w siodle. Iskry wpad�y w g�st� grzyw�, w�osie tli�o si� niby lonty. - Zwolnij, bo sp�on�! Dow�dca uzna�, �e to nieuniknione, je�li ma ostrzec pa�ac. Postanowi� po�wi�ci� towarzysza. - Przecie� jeszcze nie mia�em Gisy! To nie mog�o go zatrzyma�. Wiedzia� wi�cej. Aby utrzyma� r�wnowag�, aby ten �wiat nie trwa� w spos�b kaleki i krzywy, nale�a�o zabi� jedn� Gis�. Wiedzia�, �e to tragedia, gdy� Gisy by�y bezcenne, ale nie mo�na post�pi� inaczej. Iskry ��dli�y konia i je�d�ca. Ju� nie umiera�y. Ich �ycie wch�on�o ruch m�czyzn i teraz mog�y trwa� a� powo�aj� �ycie nowe - ogie�. Takie by�o prawo. Je�dziec i ko�, po�erani przez iskry, p�on�li, wydaj�c �yciodajn� energi�. Cz�owiek i zwierz� stali si� pochodni�, pal�c� si� szale�czo, jak bywa, gdy nast�puje kreacja. Ogie� zamieni� si� w kul�, kt�ra ulecia�a do g�ry, aby tam zap�odni� powietrze. Takie by�o prawo, materia by�a �ywa i tw�rcza, mo�na j� by�o wytwarza� i powiela�a si� sama, przechodz�c w inn�. Gisy by�y my�l�, nadawa�y jej form� oraz tre��, bez nich materia by�aby g�upia i pozbawiona sensu. Kula ognia unios�a si� i lec�c coraz wy�ej zamienia�a si� w materi� tlenu, a� natrafi�a na zapor�, oddzielaj�c� ten �wiat od innych, i rozbi�a si� w wielk� zorz�. W pa�acu dojrzeli �wiat�o. W wielkiej sali, o �cianach podzielonych galeriami, zasiad� dw�r. Wszyscy odznaczali si� niewielkim wzrostem bo mieli specjalne przywileje, wi�c cz�sto zadawali si� z Gisami. Tylko Minister by� du�y, nigdy nie mia� Gisy, a to dlatego, �e amputowano mu organ kreacyjny i utraci� przyrodzon� sucho��. Jako istota hybrydalna wydziela� wilgo�. Cz�sto pokrywa�o si� ni� ca�e jego cia�o, tote� nosi� lu�n� odzie�, z zas�on� na twarz, w kt�rej wyci�to otworki na oczy. Wszyscy znali jego s�abo��. Ponad tronem wisia� portret Gisy - faworytki kr�la. Tylko on mia� przywilej trzymania Gisy w pa�acu, w specjalnym, wilgotnym pomieszczeniu. Mimo �e ta kwatera by�a oddalona, wilgo� Gisy zagra�a�a wszystkim m�czyznom. Wzbudza�a w nich szale�stwo. Je�li j� poczuli, tracili przyrodzon� sucho��, kt�ra wynika�a z dzia�ania, a ono - jak wiadomo - wytwarza�o materi�. Tote� istnia�y surowe przepisy reguluj�ce przyst�powanie do Gis. Pilnowa� ich Minister z ca�� surowo�ci�, kt�ra - zwa�ywszy jego stan - zamieni�a si� w fanatyzm. Gisa na portrecie wygl�da�a tak jak wszystkie, co by�o praktyczne, gdy� w�adca nie musia� zamawia� nowych portret�w. Jej cia�o bardzo bia�e, zupe�nie bez kolor�w, sk�ada�o si� z ob�ego tu�owia, przypominaj�cego g�, st�d jej imi�. Tors przypominaj�cy purchawk�, przechodzi� w d�ug� szyj�, zako�czon� czym�, co nazywano g�ow�, co jednak nie mia�o jej kszta�tu. Z przodu, w g�rnej cz�ci znajdowa�a si� pionowa i wilgotna szczelina, zawsze otwarta i wilgotna, cz�sto ciek� z niej �luz, co we wszystkich wywo�ywa�o dreszcz rozkoszy. Otworem Gisa pobiera�a pokarm, w ten otw�r m�czy�ni wk�adali sw�j organ kreacyjny, by�o to dla nich najwi�kszym marzeniem. Ale tylko kr�l m�g� zaspokaja� je bez przerwy. Innych organ�w Gisy nie posiada�y. Nie umia�y m�wi�, nie mia�y oczu ani uszu. M�czy�ni uznali je za niepotrzebne, Gisy nigdy nie mia�y okazji ich u�ywa�, wi�c organy zanik�y. Gisa na portrecie przechadza�a si� po pa�acowych ogrodach. Drzewa, jak wszystkie w tym kraju sk�ada�y si� z kolczastych ga��zi, inne by� nie mog�y, gdy� stanowi�y produkt materii wytwarzanej przez m�czyzn. Gdyby Gisy mia�y funkcje kreacyjne, z pewno�ci� drzewa przyj�yby ich ob�o�� oraz wilgo�, co nie by�o po��dane. Kolce zaczepia�y o cia�o Gisy i oddziera�y z niego bia�e strz�pki przypominaj�ce wat�. S�u�ba skrupulatnie je zbiera�a, gdy� z niej powstawa�y nowe Gisy, r�d Gis dla kr�la. Strz�pki by�y bardzo niebezpieczne, ich wilgo� intensywna, tote� s�u��cy dostawali ob��du i nale�a�o cz�sto ich zmienia�. Wszed� w�adca. By� bardzo ma�y. Ceremonialny str�j, olbrzym p�aszcz, ci�gn�� si� za nim po ziemi. W r�kawach nie by�o wida� d�oni, znajdowa�y si� na wysoko�ci �okci. G�owa gin�a w ko�nierzu. Str�j uszyto w dniu koronacji. Tej samej nocy dopuszczono kr�la do Gisy. Odt�d zmniejsza� si�. Wszyscy mogli zmierzy�, ile ma w sobie woli i czy potrafi sobie odm�wi� za�ywania Gisy. D�ugo�� �ycia zale�a�a wy��cznie od tego. M�g� �y� i panowa�, ile chcia�, nawet w pewn� niesko�czono��. (Pewn�, gdy� ta cecha by�a zastrze�ona dla Gis i m�czy�ni uwa�ali, �e nie mo�na przejmowa� cudzych zada�, tote� umierali.) Co do kr�la, jasne by�o, �e wkr�tce zniknie zupe�nie, zamieniaj�c si� w ide� czystej woli, a materialnie zostanie oddany do Krystalizatorni, aby ponownie dojrza�. Stanowi� negatywn� ilustracj� zasady wolnego wyboru. W�adca wdrapa� si� na tron, podsadzony przez s�u�b�, i umo�ci� si� wygodnie. Wpad� stra�nik z patrolu tak wysuszony, �e porusza� si� skrzypi�c. Pozostawa� na s�u�bie i wszystkie jego czynno�ci wynika�y z obowi�zkowo�ci, lecz ba� si�. Przynosi� z�� wiadomo�� i wyznanie, �e w wyniku jego solidno�ci musi zgin�� Gisa. Nie wiedzia� tylko kt�ra. Oby nie ta, do kt�rej go dopuszczano. Wprawdzie by�a tylko g�uch� i niem� stra�niczk� wieczno�ci i r�wnowagi, ale stanowi�a sens jego kreatywno�ci, tote� sta� przera�ony. Za wyt�umaczenie swojej winy mia� istnienie �wiata, tak s�dzi� i mo�e si� nie myli�. Prawd� zna�y Gisy, one zna�y wszystko, co jest g��bokie, lecz nie umia�y tego wypowiedzie�. - Da�e� znak, �e przybywasz z wa�n� wie�ci� - odezwa� si� w�adca. - Ile przyby�o materii? Stra�nik zdj�� z plec�w linijk� i pokaza� paznokciem kresk� podzia�ki u do�u skali. - Ma�o! Dlaczego tylko tyle jej wyprodukowali�cie? Jeste�cie leniwi! Czy chcecie, aby materii przesta�o przybywa�, aby wyr�wna�y si� nasze g�ry i podnios�y rozpadliny!? - Za du�o chodz� do Gis! - zawo�a� Minister, ale nikt nie us�ucha�, gdy� dobrze go znano. - B�dziemy si� stara�! - No! - powiedzia� w�adca i poprawi� si� na tronie. - Jaka� to wie��? Poczekaj, zgadn�. Powsta�a kolorowa Gisa? - Nie! - stra�nik by� bardzo powa�ny. - Co� gorszego? Mog�e� widzie� tylko Zwiastuna! W�adca �artowa�, wcale nie wierzy� w istnienie Zwiastuna, tego zastarza�ego i uparcie powtarzanego mitu. Nikt go nie widzia�. M�czy�ni prowadzili zapiski, wszystko mia�o swoj� dat�. By� to �wiat twardej rzeczywisto�ci oraz miary i wagi. Istnienie Zwiastuna nale�a�o do wieczno�ci. Kiedy Gisy posiada�y mow�, przekaza�y tak� wiadomo��. Teraz nie umia�y nic, a je�eli co� uda�o si� im zrobi�, by�o to ob�e i niekonkretne, jak one same. Nie poda�y faktu - dnia tego i tego pojawi� si� taki a taki osobnik (tu powinny znajdowa� si� jego parametry) oraz przekaza� nast�puj�c� informacj�. One szepta�y do rymu o grozie i gromach, l�ni�cej b�yskawicy, morzu �ez i niedoli. M�czyzn denerwowa�o s�owo niedola. Przecie� los jest linearny oraz ustalany intelektualnie, tote� wszystko daje si� przewidzie�. To, co m�wi�y, by�o przeciwne rozumowi. - Wr�ba nieszcz�cia! - zawo�a� Minist...
stationery