Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 41 - Góra demonów.pdf
(
1042 KB
)
Pobierz
6578574 UNPDF
_____________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XLI
Góra demonów
_____________________________________________________________________
ROZDZIAŁ I
Tego wiosennego wieczora 30 kwietnia 1960 roku nad ziemi
ą
rozlało si
ę
jakie
ś
dziwne
ś
wiatło.
Wieczór Valborgi, noc czarownic, jedyna w roku.
W Norwegii mało kto ju
Ŝ
o tej niej pami
ę
ta. Natomiast w Szwecji i w Niemczech, a
tak
Ŝ
e w wielu innych krajach północnoeuropejskich stare rytuały s
ą
wci
ąŜ
Ŝ
ywe. To wła
ś
nie
tego wieczora Szwedzi pal
ą
pierwsze wiosenne ogniska, podobnie jak wszyscy
Skandynawowie w wigili
ę
ś
wi
ę
tego Jana. Szwedzi zdaje si
ę
s
ą
dz
ą
,
Ŝ
e te ogniska maj
ą
trzyma
ć
czarownice z dala od ich kraju. Wieczór Valborgi bowiem, czy, te
Ŝ
noc Walpurgi,
jak si
ę
to nazywa w Niemczech, to niebezpieczna pora.
Jaka
ś
niezwykła cisza panowała wokół Lipowej Alei tego kwietniowego wieczora
1960 roku. Niebo miało delikatn
ą
liliowobł
ę
kitn
ą
barw
ę
. Na zachodzie płon
ę
ło szkarłatn
ą
czerwieni
ą
przechodz
ą
c
ą
w złocist
ą
Ŝ
ół
ć
.
Jak cicho... Jak cicho...
Gdzie
ś
w oddali raz po raz rozlegał si
ę
jaki
ś
sygnał, d
ź
wi
ę
czny, jakby głos miedzianej
tr
ą
bki. I tylko dwa tony, drugi znacznie wy
Ŝ
szy od pierwszego. Sygnał brzmiał przeci
ą
gle i
wolno zanikał. Został powtórzony trzy, razy.
Benedikte z Ludzi Lodu miała si
ę
akurat kła
ść
spa
ć
. Wkroczyła wła
ś
nie w
dziewi
ęć
dziesi
ą
ty rok
Ŝ
ycia, ale wygl
ą
dała najwy
Ŝ
ej na siedemdziesi
ą
t.
Siedziała na kraw
ę
dzi łó
Ŝ
ka i noskiem jednego domowego pantofla próbowała zrzuci
ć
drugi, gdy dotarły do niej sygnały. Zaciekawiona, zwróciła si
ę
ku oknu.
Zbyt daleko jej wzrok nie si
ę
gał, bo dawna parafia Grastensholm została bardzo g
ę
sto
zabudowana. Widziała jednak niebo rozja
ś
nione na zachodzie wieczorn
ą
zorz
ą
. Krwisty blask
sprawił,
Ŝ
e ogarn
ą
ł j
ą
nastrój grozy, jakby przeczucie s
ą
dnego dnia.
Nagle u
ś
wiadomiła sobie,
Ŝ
e nie jest w pokoju sama.
Odwróciła si
ę
.
Przy drzwiach stał Heike, jej opiekun z grona zmarłych przodków.
- Ubierz si
ę
ciepło, Benedikte. Czeka ci
ę
dzi
ś
w nocy daleka droga.
Przenikn
ą
ł j
ą
dreszcz. Czy to...?
- Nie, twoje
Ŝ
ycie jeszcze nie dobiegło ko
ń
ca - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
serdecznie. - Ale Gand
wzywa nas wszystkich.
Skin
ę
ła głow
ą
z wła
ś
ciw
ą
sobie godno
ś
ci
ą
.
- Zaraz b
ę
d
ę
gotowa. Czy wszyscy z mojego domu pójd
ą
na spotkanie?
- Zarówno twój syn, Andre, jak i Mali pochodz
ą
z Ludzi Lodu, wiesz przecie
Ŝ
. A
zostali wezwani wszyscy z naszego rodu. Wszyscy
Ŝ
yj
ą
cy. A tak
Ŝ
e wielu, bardzo wielu
innych. Jak to powiedziała Dida, granica pomi
ę
dzy
Ŝ
ywymi i umarłymi przestanie tej nocy
istnie
ć
.
- A Sander?
Heike posmutniał.
- Nie. On nie. On nie był z naszej krwi.
- Tak, rozumiem. Zreszt
ą
to mo
Ŝ
e lepiej. Tak si
ę
zestarzałam. Wiesz, czekali
ś
my na
to, ale kiedy nareszcie przychodzi co do czego, człowieka ogarnia l
ę
k - rzekła zakłopotana.
- Tak to bywa, niestety. Wyjd
ź
, kiedy si
ę
przygotujesz.
Gdy Heike opu
ś
cił pokój, Benedikte zacz
ę
ła w po
ś
piechu szuka
ć
odpowiedniego
ubrania. Chciała ładnie wygl
ą
da
ć
tej nocy, ale musiała te
Ŝ
wło
Ŝ
y
ć
co
ś
ciepłego. Czy ta
perłowoszara sukienka byłaby odpowiednia? Chyba tak.
Ju
Ŝ
gotowa, otulona w swoje pi
ę
kne futro, sTaran-nie uczesana, zeszła do hallu.
Andre i Mali siedzieli w salonie, w
ś
wietnych humorach, jak to czasem bywa w taki
wiosenny wieczór, kiedy człowiekowi nie chce si
ę
i
ść
spa
ć
, wszyscy siedz
ą
, cho
ć
od czasu do
czasu kto
ś
upomina: „No, czas najwy
Ŝ
szy kła
ść
si
ę
do łó
Ŝ
ek”. Bardzo miły nastrój, trzeba
powiedzie
ć
.
Nagle kto
ś
stan
ą
ł na ich pi
ę
knym perskim dywanie.
Oboje zerwali si
ę
na równe nogi. Andre przygl
ą
dał si
ę
przystojnemu panu ze stulecia,
gdy m
ęŜ
czy
ź
ni ubierali si
ę
naprawd
ę
bardzo po m
ę
sku.
- Dominik? - wykrztusił zdumiony.
Go
ść
ukłonił si
ę
z łobuzerskim u
ś
miechem.
- To rzeczywi
ś
cie ja! W nadchodz
ą
cym czasie mam by
ć
pomocnikiem Mali, jestem
tutaj po to, by was zabra
ć
na spotkanie wszystkich córek i synów Ludzi Lodu.
- Jeste
ś
my gotowi. Ale czy ja nie mam
Ŝ
adnego opiekuna ani pomocnika? - zapytał
Andre.
- Ty jeste
ś
bardzo wa
Ŝ
n
ą
person
ą
, wi
ę
c te
Ŝ
musisz mie
ć
silnego opiekuna. Tak
powiedział Gand, nie wyjawił tylko, kto nim b
ę
dzie. Ja dostałem polecenie przyprowadzenia
was obojga.
Andre zastanawiał si
ę
przez chwil
ę
.
- Chyba nie ma sensu ci
ą
gn
ąć
te
Ŝ
mojej starej matki.
Tak mówił Andre, który sam dochodził siedemdziesi
ą
tki.
- My
ś
l
ę
,
Ŝ
e Benedikte czułaby si
ę
gł
ę
boko dotkni
ę
ta, gdyby
ś
my j
ą
pomin
ę
li -
u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Dominik. - Poza tym ona b
ę
dzie nam potrzebna. Siła Benedikte zawiera si
ę
w
tym,
Ŝ
e potrafi ona pozna
ć
histori
ę
ka
Ŝ
dej rzeczy, której dotknie.
- I specjalnie tej umiej
ę
tno
ś
ci nigdy nie wykorzystywała - wtr
ą
ciła Mali.
Dominik skierował na ni
ą
swoje pi
ę
kne oczy. Pojawił si
ę
w nich złoty błysk.
- Benedikte sama wybrała zwyczajne
Ŝ
ycie. Teraz jednak nadchodz
ą
ci
ęŜ
kie czasy dla
wszystkich.
- Domy
ś
lali
ś
my si
ę
tego - powiedziała Mali. - Dla Ludzi Lodu nadeszła rozstrzygaj
ą
ca
godzina, prawda?
- Owszem. Trzeba b
ę
dzie podj
ąć
walk
ę
.
Andre i Mali spogl
ą
dali po sobie.
- Zaraz idziemy - o
ś
wiadczyli spokojnie.
W hallu czekała na nich Benedikte w towarzystwie Heikego, którego powitali z
wielkim szacunkiem.
- Pot
ęŜ
nych mamy opiekunów - rzekł Andre do swojej matki. - Nie mogłem tylko
nigdy poj
ąć
, dlaczego Nataniel, który jest z nas wszystkich najwa
Ŝ
niejszy, otrzymał do
pomocy jedynie Linde-Lou.
Heike zwrócił si
ę
ku niemu:
- Ale
Ŝ
, Andre, czy tobie nigdy nie przyszło do głowy, kim naprawd
ę
jest Linde-Lou?
- Nie, on...
- On nale
Ŝ
y przecie
Ŝ
do rodu czarnych aniołów! To wnuk samego Lucyfera!
Andre przystan
ą
ł.
- No tak, masz racj
ę
! Bo
Ŝ
e, miej nas w opiece! A raczej: miej w opiece tego, który
próbowałby zrobi
ć
krzywd
ę
Natanielowi!
- Tak to powinno brzmie
ć
- u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Heike.
Wyszli na dziedziniec spowity wieczornym mrokiem. Nikt nie powiedział ani słowa,
gdy Andre zamykał na klucz drzwi domu w Lipowej Alei, który przez jaki
ś
czas miał
pozosta
ć
pusty. Bo tylko oni troje teraz tu mieszkali. Mali, licz
ą
ca sze
ść
dziesi
ą
t sze
ść
lat, była
w
ś
ród nich najmłodsza.
ś
ywili nadziej
ę
,
Ŝ
e kiedy
ś
maj
ą
tek odziedziczy Tova. Wszyscy jednak mieli
w
ą
tpliwo
ś
ci, czy ta nieszcz
ę
sna dziewczyna kiedykolwiek wyjdzie za m
ąŜ
.
No có
Ŝ
, za to Vetle został obdarzony licznym potomstwem. Mo
Ŝ
e które
ś
z jego
wnuków zamieszka w przyszło
ś
ci w Lipowej Alei.
Je
ś
li Ludzie Lodu przetrwaj
ą
...
Teraz wła
ś
nie o to miała si
ę
toczy
ć
gra.
Alej
ę
przesłaniała mgła, co wydawało im si
ę
troch
ę
dziwne, bo poza tym było
pogodnie i zaczynały si
ę
ju
Ŝ
pokazywa
ć
gwiazdy. W alei jednak mgła zalegała tak g
ę
sta,
Ŝ
e
ledwie widzieli drog
ę
przed sob
ą
.
I jak zimno! Benedikte skuliła si
ę
, zadowolona,
Ŝ
e po pewnym wahaniu zdecydowała
si
ę
wło
Ŝ
y
ć
na pi
ę
kn
ą
sukni
ę
gruby
Ŝ
akiet.
- Uff! - j
ę
kn
ę
ła Mali. - Zimno mi w plecy.
Benedikte dobrze rozumiała, o co chodzi, to nie tylko chłód...
Dobrze,
Ŝ
e Heike i Dominik s
ą
z nami! Trudno było nie dostrzega
ć
,
Ŝ
e Andre i Mali
próbuj
ą
ukry
ć
niepokój, a mo
Ŝ
e nawet strach.
Benedikte gł
ę
boko wci
ą
gn
ę
ła powietrze i odwa
Ŝ
nie wkroczyła w otulon
ą
mgł
ą
alej
ę
.
- Vetle!
Ten glos Vetle ju
Ŝ
kiedy
ś
słyszał. Dokładnie to samo wydarzyło si
ę
dawno, dawno
temu w jego rodzinnym domu. Miał wtedy czterna
ś
cie lat i był sam.
Teraz miał lat pi
ęć
dziesi
ą
t osiem i od tamtej pory mnóstwo wody upłyn
ę
ło w rzekach.
Nigdy jednak nie zapomniał tego gł
ę
bokiego, głucho brzmi
ą
cego głosu, wzywaj
ą
cego tak
stanowczo.
Spojrzał w gór
ę
i zobaczył przy sobie W
ę
drowca. A wi
ę
c to znowu on... W
ę
drowiec w
Mroku, którego
Ŝ
ycie wci
ąŜ
stanowi zagadk
ę
. Ten, który towarzyszył kiedy
ś
Tengelowi
Złemu.
Przyjaciel i opiekun Vetlego, podobnie jak kiedy
ś
opiekun Heikego. Teraz Heike sam
jest opiekunem.
- Słucham - rzekł Vetle z u
ś
miechem. Tym razem ju
Ŝ
si
ę
go nie bał.
- Czas nadszedł - rzekł W
ę
drowiec. - Ludzie Lodu spotkaj
ą
si
ę
dzi
ś
w nocy. Twoja
Ŝ
ona ju
Ŝ
si
ę
poło
Ŝ
yła i b
ę
dzie spała gł
ę
boko. Tak samo jak twoja synowa, Lisbeth, i zi
ę
ciowie
Ole Jorgen i Joachim. Wszyscy spa
ć
b
ę
d
ą
w swoich domach i nie powinni nic wiedzie
ć
o
naszym spotkaniu. We
ź
mie w nim natomiast udział Jonathan i jego dzieci: Finn, Ole i Gro.
Ju
Ŝ
zostali wezwani.
- Ale one s
ą
jeszcze małe! Dwana
ś
cie, trzyna
ś
cie i czterna
ś
cie lat!
- Ty wcale nie byłe
ś
du
Ŝ
o starszy, kiedy wyruszyłe
ś
w bardzo niebezpieczn
ą
podró
Ŝ
.
Twoim wnukom nic si
ę
nie stanie, nigdy nie b
ę
d
ą
lepiej chronione ni
Ŝ
dzisiejszej nocy. A
poza tym pewnie chcesz,
Ŝ
eby wiedziały o naszych sprawach?
- Oczywi
ś
cie! Ale co z reszt
ą
moich wnuków? Czy zostan
ą
wezwane?
- Naturalnie!
Plik z chomika:
jros
Inne pliki z tego folderu:
Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 41 - Góra demonów.pdf
(1042 KB)
Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 33 - Demon nocy.pdf
(945 KB)
Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 27 - Skandal.pdf
(962 KB)
Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 25 - Anioł o czarnych skrzydłach.pdf
(764 KB)
Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 24 - Martwe wrzosy.pdf
(575 KB)
Inne foldery tego chomika:
● Ania z Zielonego Wzgórza
● Emilka
● Kot, który
● Kroniki Wampirze
● Kwiat pustyni
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin