Koontz Dean - Głos nocy.doc

(989 KB) Pobierz



DEAN R. KOONTZ

GŁOS NOCY

THE VOICE OF THE NIGHT

PRZEŁOŻYŁ: JAN KABAT

1980

 


Starym przyjaciołom -

Harry’emu i Dianie Recardom

Andy’emu i Annie Wickstromom

którzy, niczym wino, stają się z roku na rok coraz lepsi


Zimny dreszcz trwogi przebiega przez żyły

[WILLIAM SHAKESPEARE, tłum. S. Barańczak]


CZĘŚĆ PIERWSZA


1

Zabiłeś coś kiedykolwiek? – spytał Roy.

Colin zmarszczył brwi.

Na przykład co?

Chłopcy siedzieli na wysokim wzgórzu położonym przy północnym krańcu miasta. W dole rozciągał się ocean.

Wszystko jedno – powiedział Roy. – Czy w ogóle zabiłeś coś kiedykolwiek?

Nie wiem, co masz na myśli – powiedział Colin.

W oddali, po wodzie, na której tańczyły promienie słońca, płynął ogromny statek, kierując się na północ, w stronę odległego San Francisco. Bliżej wybrzeża wznosiła się platforma wiertnicza. Na opustoszałej plaży stado ptaków niezmordowanie dziobało mokry piach w poszukiwaniu swojego lunchu.

Musiałeś coś przecież zabić – powiedział Roy niecierpliwie. – A robaki?

Colin wzruszył ramionami.

Pewnie. Moskity. Mrówki. Muchy. I co z tego?

Jak ci się to podobało?

Co podobało?

Zabijanie.

Colin patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, wreszcie potrząsnął głową.

Dziwnie się czasem zachowujesz, Roy.

Roy uśmiechnął się szeroko.

Lubisz zabijać robaki? – spytał niespokojnie Colin.

Czasem.

Dlaczego?

To prawdziwy trzask.

Wszystko, co uważał za zabawne, wszystko, co go podniecało, Roy nazywał „trzaskiem”.

Co tu lubić? – spytał Colin.

Odgłos, jaki wydają, gdy się je rozgniata.

No tak.

Wyrwałeś kiedyś modliszce nogi i patrzyłeś, jak próbuje potem chodzić? – spytał Roy.

To głupie. Naprawdę głupie.

Roy odwrócił się w stronę huczącego uparcie morza i buntowniczo podparł się pod boki, jakby rzucał wyzwanie nadpływającej fali. Była to typowa dla niego poza – był urodzonym wojownikiem.

Colin miał 14 lat, tyle samo co Roy, i nigdy nie rzucał wyzwania nikomu ani niczemu. Unoszony nurtem wydarzeń, nigdy nie próbował im się przeciwstawiać. Przekonał się dawno temu, że opór wywołuje ból.

Teraz – gdy siedzieli razem na pokrytym rzadką i suchą trawą wzgórzu – patrzył z zachwytem na przyjaciela.

Nie odwracając wzroku od morza, Roy spytał:

Zdarzyło ci się zabić coś większego niż robaki?

Nie.

A mnie tak.

Naprawdę?

Mnóstwo razy.

Co zabijałeś? – spytał Colin.

Myszy.

Słuchaj – powiedział Colin, nagle coś sobie przypominając – mój tata zabił kiedyś nietoperza.

Roy spojrzał na niego.

Kiedy to było?

Kilka lat temu, w Los Angeles. Mama i tata byli jeszcze razem. Mieliśmy dom w Westwood.

I właśnie tam zabił tego nietoperza?

Tak. Musiały chyba mieszkać na strychu. Jeden z nich wpadł do sypialni rodziców. To było w nocy. Obudziłem się i usłyszałem krzyk mamy.

Była nieźle wystraszona, co?

Przerażona.

Naprawdę szkoda, że tego nie widziałem.

Wybiegłem na korytarz i pobiegłem do ich sypialni. Nietoperz latał pod sufitem.

Była naga?

Colin zrobił zdziwioną minę.

Kto?

Twoja matka.

Oczywiście, że nie.

Myślałem, że może spała nago, a ty ją zobaczyłeś.

Nie – powiedział Colin. Czuł, że się czerwieni.

Miała na sobie peniuar?

Nie wiem.

Nie wiesz?

Nie pamiętam – powiedział niepewnie Colin.

Gdybym to ja ją zobaczył, zapamiętałbym, jak dwa razy dwa cztery.

No cóż, chyba miała peniuar – powiedział Colin. – Tak, teraz sobie przypominam.

W rzeczywistości nie pamiętał, czy miała na sobie piżamę, czy futro, i nie pojmował, dlaczego Roy przywiązuje do tego aż takie znaczenie.

Był przezroczysty?

Co było przezroczyste?

Na litość boską, Colin! Czy peniuar był przezroczysty?

A niby dlaczego miał być przezroczysty?

Czy ty jesteś kretyn?

Dlaczego miałbym gapić się na własną matkę?

Bo jest nieźle zbudowana, dlatego.

Chyba żartujesz!

Ma ładne piersi.

Nie bądź śmieszny, Roy.

I ma kapitalne nogi.

Skąd wiesz?

Widziałem ją w kostiumie kąpielowym – powiedział Roy. – Jest niezła.

Jaka?

Sexy.

Jest moją matką!

No to co z tego?

Czasem mnie zadziwiasz, Roy.

Jesteś beznadziejny.

Ja? Rany.

Beznadziejny.

Wydawało mi się, że rozmawiamy o nietoperzu.

No i co się stało z tym nietoperzem?

Mój tata przyniósł miotłę i strącił go na podłogę. Walił w niego tak długo, aż wreszcie przestał piszczeć. Żałuj, że nie słyszałeś tego pisku. – Colin wzdrygnął się. – To było okropne.

Krew?

– Hę?

Czy było dużo krwi?

Nie.

Roy znów spojrzał na morze. Nie wydawał się poruszony opowieścią o nietoperzu.

Ciepła bryza plątała mu włosy. Miał gęste, złote włosy i zdrową, piegowatą twarz, taką, jakie widuje się w reklamach telewizyjnych. Był dobrze zbudowany – silny jak na swój wiek i atletyczny.

Colin żałował, że nie wygląda tak jak Roy.

Pewnego dnia, gdy będę bogaty – myślał – wkroczę do gabinetu chirurga plastycznego z milionem dolców i fotografią Roya w kieszeni. Każę zmienić swój wygląd. Absolutna metamorfoza. Chirurg zrobi mi płowe włosy. A potem spyta: – „Nie chcesz już mieć tej chudej, bladej twarzy, co? Nie dziwię ci się. Kto by chciał? Zrobimy z ciebie przystojnego faceta”. – Zajmie się też moimi uszami. Kiedy skończy, nie będą już takie duże. I zrobi coś z tymi cholernymi oczami. Nie będę już musiał nosić tych grubych szkieł. I jeszcze spyta: „Chcesz, żebym wzmocnił trochę twoją klatkę piersiową, ręce i nogi? Żaden problem. Proste jak drut”. – I wówczas nie będę tylko wyglądał tak jak Roy. Będę równie mocny jak on i nie będę się bał niczego, niczego w świecie. Tak. Ale chyba będzie lepiej, jak wkroczę do gabinetu z dwoma milionami.

Wciąż obserwując statek płynący po morzu, Roy powiedział:

Zabijałem także większe stworzenia.

Większe od myszy?

Pewnie.

Na przykład?

Koty.

Zabiłeś kota?

Przecież mówię, nie?

Dlaczego?

Z nudów.

To nie powód.

To było coś.

Rany.

Roy odwrócił się.

Ale kit – powiedział Colin.

Roy przykucnął przed Colinem i wlepił w niego wzrok.

To był trzask. Naprawdę niezły trzask.

Trzask? Zabawa? Co może być zabawnego w zabiciu kota?

A dlaczego nie miałoby być zabawne? – spytał Roy.

Colin był jednak sceptyczny.

Jak go zabiłeś?

Najpierw wsadziłem do klatki.

Jakiej klatki?

Starej klatki dla ptaków, trzy stopy kwadratowe.

Skąd ją wziąłeś?

Leżała w piwnicy. Kiedyś moja matka miała papugę. I kiedy ta papuga zdechła, nie kupiła sobie nowej, ale też zostawiła klatkę.

Czy to był twój kot?

Skąd. Sąsiadów.

Jak się nazywał?

Roy wzruszył ramionami.

Gdyby ten kot istniał naprawdę, pamiętałbyś jego imię.

Fluffy. Miał na imię Fluffy.

Brzmi przekonująco.

Tak się właśnie nazywał. Wsadziłem go do klatki i pracowałem nad nim za pomocą drutu do robótek.

Pracowałeś nad nim?

Wpychałem drut między pręty klatki. Chryste, szkoda, że tego nie słyszałeś.

Dzięki.

To był naprawdę stuknięty kot. Prychał, wrzeszczał i próbował mnie podrapać.

Więc zabiłeś go drutem dziewiarskim?

Nie. Te druty tylko go rozwścieczyły.

Nietrudno się domyślić.

Później przyniosłem z kuchni długi widelec do mięsa i tym go zabiłem.

Gdzie byli wtedy twoi rodzice?

W pracy. Zakopałem kota i wytarłem krew przed ich powrotem do domu.

Colin potrząsnął głową i westchnął.

Co za bujda.

Nie wierzysz mi?

Nigdy nie zabiłeś żadnego kota.

Po co miałbym zmyślać coś takiego?

Chcesz mnie sprawdzić. Chcesz, żeby zrobiło mi się niedobrze.

Roy wyszczerzył zęby.

A zrobiło ci się niedobrze?

Oczywiście, że nie.

Trochę zbladłeś.

Nie możesz przyprawić mnie o mdłości, ponieważ nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Nie było żadnego kota.

Oczy Roya były zimne i przenikliwe. Colinowi wydało się, że to ostre spojrzenie przewierca go jak widelec do mięsa.

Jak długo mnie znasz? – spytał Roy.

Od dnia, w którym sprowadziliśmy się tutaj z mamą.

Więc jak długo?

Wiesz przecież. Od pierwszego czerwca. Miesiąc.

Czy chociaż raz cię okłamałem? Nie. Ponieważ jesteś moim przyjacielem. Nie okłamałbym przyjaciela.

Niezupełnie kłamiesz. Po prostu bawisz się w jakąś grę.

Nie lubię gier.

Ale lubisz sobie pożartować.

Teraz nie żartuję.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin