Po - Walentynkowy Prezent.doc

(56 KB) Pobierz

PO-WALENTYNKOWY PREZENT
 HAKU




    To był zwykły dzień, niczym nieróżniący się od innych, może tylko tym, że był to dzień tuż po „walentynkach”. Wczoraj dostałem kilka „walentynek”, w większości od dziewcząt, ale z żadnej nie byłem zadowolony.  
    Siedziałem w domu, przed chwilą wróciłem z babcinego obiadu. Wszedłem do pokoju i, jak zwykle, włączyłem komputer, nie wiedząc jeszcze o tym, że będzie on sprawcą mojego najlepszego po-walentynkowego prezentu! Potem czysta rutyna: załączenie Neostrady, by uzyskać dostęp do Internetu, no i GG.
    Włączając gadaka zauważyłem, że dostępny jest mój niedawno poznany kolega, z którym bardzo lubiłem rozmawiać oraz oglądać fotki, które pstrykał specjalnie dla mnie i podsyłał mi w załącznikach. Jest to dwudziestolatek, bardzo przystojny i skromny chłopak o świetnej budowie. Miał wszystko na miejscu, nie wyłączając tego, co mnie najbardziej interesowało. Po prostu mój wymarzony typ kochanka. Świetna klatka piersiowa ozdobiona dwoma malutkimi pieprzykami umieszczonymi symetrycznie po obu stronach splotu słonecznego, płaski brzuch z lekkim meszkiem kończącym się na linii pępka oraz maluszek nachylony pod kątem 45 stopni do płaszczyzny brzucha. Podczas wzwodu, jak mi sam napisał, to jego cacko mierzy siedemnaście centymetrów. Czegoż chcieć więcej? Niestety... Pomimo tego, że poznałem go na czaterii miesiąc temu, bezskutecznie próbuję go nakłonić do spotkania. Czasami już jest gotowy spotkać się, choćby za dziesięć minut, a potem się wycofuje. Czasem nie miał ochoty na nic, a nasze rozmowy się przeciągały i strasznie wydłużały, bez celu.
    Tego wieczora postanowiłem, że postawię na swoim i wymuszę na nim, żeby się ze mną umówił na następny dzień. Po długiej rozmowie udało się. Zgodził się, ale o jakiej godzinie i gdzie mielibyśmy się spotkać, miał mi powiedzieć jutro. Skończyliśmy rozmowę około godziny dwudziestej drugiej. Oczywiście znowu posłał mi swoje nowe fotki, a raczej akty, które działały na mnie jak płachta na byka, zwiększając tylko pragnienie zderzenia się z moim torreadorem.
    Nie; miałem dość. Postanowiłem ponownie wejść na czaterię, tak jak wtedy, gdy go poznałem, ale tym razem w celu nocnych poszukiwań tego jedynego, który wreszcie się zgodzi na spotkanie i małą, jaką bądź, nawet najmniejszą wspólną przygodę. Czas mijał powoli i strasznie się dłużył – dziesięć, dwadzieścia minut... pół godzinki, podczas której wciąż poszukiwałem na kamerkach jakiegoś nocnego kochasia.
    Jest! I odezwał się! Ogarnęła mnie wielka radość, gdy okazało się, że mieszka niedaleko mnie! Po krótkiej rozmowie pełnej fantazji i erotyzmu ujawniłem mu, że jestem prawie jego sąsiadem i wtedy z jego inicjatywy postanowiliśmy się spotkać. Umówiliśmy się na murach przy ogrodzeniu szkoły, do której uczęszczam jako trzecioklasista liceum ogólnokształcącego. Mieliśmy się spotkać za pół godzinki. Bez namysłu ubrałem się i w tajemnicy przed mamą (taty nie było w domu) szybko wyszedłem na spotkanie. Pociągał mnie mój tajemniczy nieznajomy i wcale mi nie przeszkadzało, że – jak sam się przyznał – ma dwadzieścia siedem lat.
    Droga zajęła mi piętnaście minutek. Jeszcze nigdy w życiu tak długo nie szedłem do szkoły! Teraz jednak było to spowodowane mieszaniną moich uczuć: ciekawości i wewnętrznej rezygnacji, gdyż jakoś nie wierzyłem, że przyjdzie. Może tylko chciał się zabawić moim kosztem. Ale co by było, gdyby mówił to poważnie? Straciłbym taką okazję! A na to nie mogłem sobie pozwolić.
    Doszedłem pod ogrodzenie szkoły i usiadłem wygodnie na murku, aby rozprostować nogi. Godzina była dość późna, bo po jedenastej w nocy, a my umówiliśmy się na wpół do dwunastej. Miałem jeszcze całe dziesięć minut do jego przyjścia, a w głowie mętlik. Sto myśli nasuwało mi się naraz, a między nimi te dwie: przyjdzie, nie przyjdzie... Sądziłem, że nie przyjdzie. Noc była chłodna, cały dygotałem z zimna i z podniecenia. Miałem zamknięte oczy i czekałem, wsłuchując się w każdy szmer i odgłos kroków z oddali. Teraz usłyszałem na pewno: ktoś szedł... Niestety, to podwójny odgłos kroków, to jakaś para, dziewczyna i chłopak. Szli wtuleni w siebie...
    Kolejne minuty wyczekiwania. Minęła północ. Już byłem pewien, że nie przyjdzie, że sobie ze mnie kiepsko zażartował, ale mimo to, jakby jemu i sobie na złość, postanowiłem poczekać jeszcze trochę. Nawet do pierwszej. Jak zmarznę, to się przebiegnę wokół szkoły... Nagle znów usłyszałem kroki, tym razem pojedyncze. Jeszcze nikogo nie widziałem, gdyż widok zasłaniał mi filar podtrzymujący zadaszenie nad szkolnym wejściem. Znów zamknąłem oczy z nadzieją, że jak je otworzę, zobaczę go, że to będzie on, chłopak z czaterii.
    To był on! To musiał być on, bo kto inny szedłby w kierunku ogrodzenia szkoły? Zobaczył mnie, a ja patrzyłem, jak kieruje się w moją stronę. Powoli i niepewnie podążał chodnikiem paląc papierosa. Szkoda, że palacz. O tym mi nie mówił... Teraz wchodził po schodach. Wydawało mi się, że trwało to bardzo długo. Czas mi się strasznie wlókł! Wydawało mi się, że idzie tak do mnie już dobre pięć minut, a minęło zaledwie pół minuty. Już widziałem jego twarz oraz całą sylwetkę – był taki, jak się opisywał na czaterii, ale nie wyglądał na dwadzieścia siedem lat. Dałbym mu najwyżej dwadzieścia dwa. Sylwetkę miał wysportowaną, był szczupły i nawet dość przystojny. Zatrzymał się.
    – To ty? – powiedział cicho.
    – Tak, to ja – odpowiedziałem jeszcze ciszej, drżąc z emocji.
    Przywitał się, podał mi rękę i zapytał o moje imię; przedstawiłem się ładnie.
    On miał na imię Adrian. Usiadł na murku obok mnie, przybliżył się jeszcze bardziej i skrzyżował nogi w siadzie tureckim. Pogadaliśmy troszkę na różne tematy, tak o tym, o tamtym, czyli o niczym. I nie umieliśmy nawiązać do najważniejszego. Było mi zimno, trząsłem się cały jak osika, sam nie wiedziałem, czy to z zimna, czy z emocji. On to zauważył. Zaproponował, abyśmy się przeszli. Zgodziłem się. Zapytał, gdzie możemy pójść, bo on jest nietutejszy, na stałe mieszka w Londynie, tu tylko przyjechał do ciotki i tak sobie na chwilę usiadł przy komputera kuzyna. Żeby trafić pod szkołę, pytał o drogę takiej jednej pary, co przechodziła... Aha! Widziałem ich! Ja po długiej chwili rozmyślania zaprowadziłem go na plac zabaw, na którym był statek piracki dość pokaźnych rozmiarów i gdzie można było spokojnie porozmawiać. Weszliśmy po wąskich schodkach na górę, ja oparłem się o poręcz, a on stał naprzeciw mnie.
Znowu chwila rozmowy o tym i o tamtym, i te słowa:
    – Nie jest ci zimno? – zapytałem, żeby odwrócić uwagę od siebie, a w dodatku on był rozpięty i miał na sobie cieniutki sweterek.
    – No tak troszkę – odpowiedział spokojnie.
    – No to, co robimy? Idziemy gdzieś? – zapytałem grzecznym tonem.
    – Może to, o czym rozmawialiśmy na czacie? – powiedział.
    Zadrżałem, gdy wypowiadał te słowa. Potem przybliżył się do mnie, przytulił, po czym pocałował.
    Byłem w siódmym niebie, co za koleś! Po prostu był boski! Jego pocałunek zwalił mnie z nóg, aż mi się w głowie zakręciło. Teraz ja zacząłem górować nad nim, chwyciłem go za pośladki i zbliżyłem się do niego, całując namiętnie. Jedną nogę miał między moimi dwiema i lekko nią posuwając do góry i na dół, ocierał się o mojego penisa, co sprawiało mi nie lada przyjemność. Włożyłem swoje zimne i przemarznięte dłonie za jego spodnie, dotykając umięśnionych pośladków. Zadrżał, gdy poczuł mój lodowaty dotyk, ale nic nie powiedział, tylko jeszcze mocniej się wtulił. Całowaliśmy się bardzo długo, nie mogąc się nacieszyć swoją bliskością. Zacząłem wyciągać jego koszulkę ze spodni, pieszcząc przy tym jego plecy. Nie był pewny, co chcę zrobić, dlatego lekko się odsunął, ale nie dałem mu tak łatwo odejść. Włożyłem ręce pod koszulkę i zacząłem masować jego sutki. Powoli czułem, jak stają się twarde i nabrzmiałe. Podniosłem jego koszulkę wysoko i całowałem jego męski tors, który bardzo mi się spodobał, gdyż nie miał ani jednego włoska, był bardzo gładziutki. Pieszcząc jego klatkę piersiową zjeżdżałem językiem w dół, mijając jego wysportowany brzuch, przedostając się do pępka, a potem jeszcze niżej. Na drodze stanął mi jednak jego skórzany pasek. Powiedziałem, żeby go rozpiął, bowiem ja nie daję sobie z nim rady. Posłusznie zaczął go rozpinać, ja w tym czasie masowałem jego jądra i penisa czując, jak mu sprzęt pęcznieje w spodniach. Udało się. Poluzował pasek tak, że mogłem dostać się wreszcie do miejsca, gdzie skrywał się jego królewicz. Miał na sobie białe bokserki (kocham taką bieliznę), a pod nimi skrywał się ładny penis, dokładnie 17-centymetrowy – jak to sam przedstawił podczas rozmowy. Ustami powoli dotykałem jego majtek, pochłaniając przy tym zapach jego genitalii. Wreszcie włożyłem rękę do środka, wyciągając jego penisa na wierzch. „Co za sprzęt” – pomyślałem. Po prostu był śliczny! Gruby, ale prosty i długi, a do tego bardzo delikatny w dotyku. Pieściłem go ustami, dotykałem językiem i całowałem. Jego jądra nie były wielkich kształtów, co przyprawiało mnie o dreszcze, ponieważ komponowały się świetnie z pięknem jego penisa. Nie chciałem czekać dłużej, natychmiast chciałem sprawdzić, jaką potrafię mu dać przyjemność. Zacząłem powoli i delikatnie, jeżdżąc językiem w dół i do góry, od jąder aż po sam czubek, spowalniając przy wiązadełku – które tak samo jak i sutki, było jego najsłabszym punktem – aż trząsł się z podniecenia, gdy to robiłem. Wziąłem go do ust, delikatnie posuwałem językiem do przodu i do tyłu, pieszcząc jego penisa w swoich ustach. Było po prostu bosko! Był już bliski, prawie doszedł, ale przerwałem pieszczoty, a on pochylił się spontanicznie i zaczął mnie całować dziko i wściekle, a przy tym bardzo namiętnie! Wtedy jak spermą strzelił! Skończyliśmy, a on z trudem stał na nogach. Po chwili powiedział, że jego ciotka mieszka tu niedaleko na jedenastym piętrze, żebyśmy poszli tam, o tej porze tam nikt nie chodzi, a tu jest po prostu zimno.
    Zgodziłem się od razu, wiedziałem, że mu się to spodobało i chce jeszcze. Mnie też się to spodobało i też jeszcze chciałem!
    Po drodze powiedział mi kilka komplementów, że jestem świetny, że dobrze mu to zrobiłem i że on nie wierzy, że jestem niedoświadczony, jak mu to powiedziałem na czatowaniu.
    To nie było do końca prawdą, bo nie mam wielkich doświadczeń, ale jakieś tam mam. On był dopiero moim trzecim chłopakiem, z którym się umówiłem, ale z nikim nie miałem seksu, tylko obciągaliśmy sobie.
    Tym razem obaj szliśmy szybkim krokiem. Weszliśmy do bloku i do windy, i pojechaliśmy na dziewiąte piętro – guzik na dziesiąte nie działał. W połowie jazdy on przytulił się i zaczął mnie całować. To było jak spełniający się sen: ja i on w windzie, całujący się namiętnie. Wjechaliśmy na górę. Po schodach weszliśmy na samą górę, na jedenaste piętro. Zatrzymaliśmy się nieopodal drzwi do mieszkania jego ciotki, ale nie wchodziliśmy do środka. To było mądre, bo co byśmy powiedzieli, że po co tu razem przyszliśmy?
    Tu, w tej wnęce, gdzie stanęliśmy, było strasznie ciepło i ciemno. Przywarłem z nim do ściany i zacząłem go rozbierać. Rozpiąłem mu ten sweterek, koszulę, i tak jak wcześniej włożyłem mu ręce do spodni, pieszcząc jego pośladki. Zjeżdżałem językiem na dół, po jego torsie do spodni. Teraz już pasek mi nie przeszkadzał – odpiął go chwilę wcześniej – i dostałem się do jego znowu twardego, grubego kutaska. Pieściłem go, zwalniając za każdym razem, gdy zbliżałem się do wiązadełka. Znów miałem go w buzi, teraz jednak czułem, że on chce mną pokierować. Chwycił mnie za włosy i zaczął powolutku poruszać biodrami, popychając swojego małego głębiej i głębiej w moje usta. Stękał przy tym, bardzo się podniecając, a ja postarałem się o to, żeby jego podniecenie było coraz większe. Przyspieszył tempo, aż dławiłem się jego fallusem, ale jaką mi to sprawiało przyjemność!. Gdy poczułem, że on znowu się zbliża do wytrysku, zwolniłem i przestałem. Teraz umieściłem ręce na jego nagich i napiętych pośladkach. Masowałem mu je silnie, po czym odwróciłem go i namiętnie zbliżyłem swoją twarz do jego półkul i całowałem je. Były strasznie napięte z podniecenia i tworzyły się w nich śliczne dołeczki, które teraz gryzłem, dając mu inny rodzaj nie lada rozkoszy. Chwila pieszczot, błogich i namiętnych i Adrian ponownie wystrzelił niczym dobra armata na wojnie, bezbłędnie trafiając do celu i miażdżąc wszystko, co napotka na swej drodze. Tym celem było moje gardło, w które on wlał cały swój nektar – to było jak sen, czułem się jak bóg na Olimpie, smakując tej przepysznej ambrozji, jaką było jego nasienie.
    Teraz on postawił mnie przy ścianie i zaczął rękoma zjeżdżać w dół mojego ciała. Czułem jego dotyk wszędzie, w każdym miejscu. Ściągnął mi spodnie i dorwał się do mojego maluszka. Nie miał zamiaru bawić się nim tak, jak ja z nim, od razu ostro włożył go do ust i ssał go mocno i silnie. Trwało to dobrą chwilę, aż poczułem, że zaraz będzie mój finał. I wystrzeliłem. Tak samo jak on mnie, z całym impetem spuściłem mu się do ust. Potem podniosłem go i zacząłem całować tak samo namiętnie, jak on mnie tam, na placu zabaw. I znowu ja przejąłem jego pałeczkę. Schylałem się już, by ujrzeć bramy nieba, i znowu jego penis stanął mi przed oczyma, smaczny i taki idealny, ze nie mogłem się powstrzymać. Po raz trzeci tego wieczoru wziąłem mu go do ust i ciągnąłem, ile miałem sił. Po chwili zauważyłem, że jest coś nie tak. Jego mały odmawiał mu posłuszeństwa i nie chciał wstać. Powiedział, że chyba już nic więcej nie będzie, bo go dokładnie wyczerpałem. Ale ja jeszcze chciałem! Mój mały dalej był twardy! Stanąłem za nim, może mi da włożyć? Ale on wyprostował się i powiedział, że na dziś wystarczy.
    Jemu pewnie wystarczyło, ale mnie na pewno nie. Ale co mogłem zrobić?
    Zjechaliśmy windą na dół. Wtuliłem się w niego i pocałowałem go. Potem poszliśmy w stronę szkoły, gdzie się spotkaliśmy, rozmawiając o jego pracy w Anglii i jego zajęciach. On po prostu chciał mnie odprowadzić.
    Nie dostrzegłem, że nadszedł czas pożegnania. Doszliśmy do muru przy ogrodzeniu. Dalej miałem iść sam. On miał już wrócić. Co mnie bardzo zaskoczyło, chciał ode mnie numer gadu-gadu, że tak będzie się mógł ze mną najlepiej skontaktować. Podałem mu go. Powiedział, że się odezwie. Podziękował mi, i ja jemu, za bardzo miły wieczór, jeszcze słodki pocałunek na dobranoc, uścisk ręki i każdy z nas ruszył w swoją stronę.
    Wracając do domu myślałem o tym, jakie spotkało mnie szczęście, że akurat właśnie tego wieczora wszedłem na czaterię, a on odezwał się do mnie. Ze wszystkich prezentów walentynkowych, jakie dostałem, ten po-walentynkowy był najlepszy.
    Cały następny dzień myślałem o nim, nie mogłem przestać. Myśl o Adrianie była jak narkotyk, pobudzająca i zmysłowa. Potem cały wieczór czekałem na jakąś wiadomość od niego, ale się nie odezwał. Strasznie było mi przykro. Jak nie chciał, to po co obiecał? Po co brał mój numer GG? Przez następne kilka dni też nie dał znaku życia. Byłem pewien, że to typ chłopaka, który umawia się tylko na jedno spotkanie...
    A za tydzień – jaka niespodzianka! Napisał do mnie z Londynu, zaproponował, że mnie zaprosi! Czy się zgadzam? Oczywiście! Jasne, że natychmiast odpisałem mu: Tak! Tak, tak! Kiedy? – Na wakacjach! Jak ja wytrzymam tyle czasu? Pocieszam się, że będziemy sobie gadali na gadaku i poczatujemy na kamerkach.
                                                                                                     Haku

Zgłoś jeśli naruszono regulamin