Od autora
Znawcy topografii stanu Maryland zorientowali się od razu, iż pozwoliłem sobie na zniekształcenie faktycznej rzeźby terenu stosownie do potrzeb powieści. Dwie takie zmiany są szczególnie oczywiste: South Mountain, choć znajduje się dokładnie tam, gdzie ją umieściłem, nie jest szczytem tak wysokim ani potężnym, Burkittsville zaś przesunięto w stosunku do niej o kilka kilometrów, gdyż bardziej to pasowało do fabuły.
Na podobną swobodę pozwoliłem sobie, opisując działania bojowe niektórych jednostek wojskowych. Choć Specjalna Grupa Operacyjna „Delta", „Rangersi", Pierwszy Batalion Trzeciego Pułku Piechoty, dywizjon taktycznego wsparcia lotniczego Gwardii Narodowej Stanu Maryland oraz Gwardia Powietrzna Stanu Maryland istnieją naprawdę, czytelnik powinien pamiętać, iż opisy ich działań bojowych w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa państwa to całkowite zmyślenie, mimo że starałem się oddać wiernie niektóre szczegóły.
Na koniec chciałbym podziękować tym, którzy pomagali mi w niezbędnych studiach, szafując hojnie swoim czasem i energią. Są wśród nich moi współpracownicy Michael Hill, Randi Henderson, Matt Seiden, Pat McGuire, Weyman Swagger i Fred Rasmussen; przyjaciele Lenne P. Miller, Joe Fanzone, Gerard F. „Buzz" Busnuk, T. Craig Taylor, David Petzal oraz Ernest Volkman; mój teść Richard C. Hageman, mój szwagier i lekarz, doktor John D. Bullock, mój brat Tim Hunter oraz dwójka moich dzieci, Jake i Amy, którzy współpracowali ze mną (mniej lub bardziej) podczas długiej niedzielnej wycieczki samochodowej do South Mountain. Na koniec chciałbym także wyrazić szczególną wdzięczność czworgu wspierających mnie ludzi, bez których nie zdołałbym wytrwać: Victòrii Gould Pryor, mojej niestrudzonej agentce; Peterowi Guzzardi oraz Ann Harris, redaktorom wydawnictwa Bantam Books; a zwłaszcza mej pracowitej żonie, Lucy Hageman Hunter, która zachowuje zawsze pogodę ducha i potrafi wiele mi wybaczyć.
Stephen Hunter
7.00
w nocy spadł śnieg. Beth Hummel obudziła się jak zwykle tuż po trzeciej, słysząc prędki tupot małych bosych stopek na twardych deskach podłogi.
— Mamo?
Za plecami Beth rozległ się głosik starszej córki. Siedmioletnia Bean — dość niecodzienne zdrobnienie od Elizabeth — była stateczną, rezolutną drugoklasistką, która kaligrafowała starannie swoje imię, a na Gwiazdkę, gdy pisała list do Świętego Mikołaja, przypominał on podanie o przyjęcie na uczelnię.
Beth przewróciła się powolutku na drugi bok, by nie obudzić leżącego obok Jacka, i spojrzała w półmroku na dziewczynkę. Córka stała bardzo blisko i Beth poczuła jej zapach, ciepły i świeży, przypominający woń gorącego ciasta prosto z piekarnika.
— ...
stella.techna