McReynolds Glenna - Ten przeklęty Carson (Kochanek z gór).pdf

(471 KB) Pobierz
595623363 UNPDF
Glenna McReynolds
Ten przeklęty Carson
595623363.002.png
Rozdział 1
- Nie mogę pracować z tym człowiekiem - stwierdziła
Kristine Richards. Cisnęła notatkę od dziekana na zawalone
dokumentami biurko, wywołując tym lawinę papierów. Jenny,
jej starsza asystentka, przykucnęła i zebrała z podłogi kilka
listów, wpychając je między dokumenty, których stertę
trzymała już w ramionach.
- Po prostu nie będziesz, a nie nie możesz - powiedziała,
rozglądając się, gdzie jeszcze dałoby się wetknąć resztę
papierów. Wolna przestrzeń nie chciała się jednak pojawić jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jenny westchnęła z
rezygnacją i chwyciła się ostatniej deski ratunku,
umieszczając korespondencję w licznych tomach książek,
które piętrzyły się na ścianach gabinetu, upewniwszy się, czy
brzegi kopert wystają poza okładki woluminów. Po chwili
półki z książkami wyglądały jak samoloty gotowe do startu.
Dobrze, niech ci będzie - zgodziła się Kristine. - Nie będę
pracować z tym facetem. - Uniwersytet bardzo się
zaangażował w tybetański projekt Carsona - powiedziała
Jenny - i chce mieć pewność, że wyniki badań zostaną
opublikowane. Logiczne więc, że to właśnie ciebie wybrano
na jego asystentkę.
- W takim razie powinni byli pamiętać, że to ja, do
cholery, miałam jako pierwsza pojechać do Tybetu, ale nie,
wysłali Harry'ego Fratza, który złapał tam jakieś paskudztwo.
Szczęściarz.
Niespełna rok temu Kristine oszołomiła i zachwyciła
wiadomość, że jej macierzysta uczelnia - Uniwersytet Stanu
Colorado - weźmie udział w sfinansowaniu ambitnych badań
archeologicznych, co oczywiście oznaczało sławę i zaszczyty,
związane z wynikami odkryć.
Chodzący zawsze własnymi drogami archeolog o
nazwisku Carson zaplanował opracowanie spisu
595623363.003.png
starotybetańskich klasztorów, świątyń i miejsc kultu
religijnego. Kristine była wówczas pewna, że to ona pojedzie
na wyprawę z Carsonem. Uniwersytet nie mógł wystawić
lepszego fachowca, a już na pewno nie był nim Harry.
Wytypowano jednak właśnie jego - no cóż, był mężczyzną.
Ledwo wytrzymał dwa miesiące, a teraz dramat, klapa na całej
linii, międzynarodowa ekspedycja upadła. Trzeba mieć niezły
tupet, żachnęła się w duchu, żeby próbować wciągnąć ją teraz
w zabagnioną akcję Carsona, kiedy Wydział Historii przylepił
już całemu projektowi odpowiednią etykietkę. Cała ta
cholerna sprawa od początku powinna być Osiągnięciem Pani
Richards. Na temat historii Tybetu Kristine wiedziała i czytała
więcej niż Harry mógłby sobie wyobrazić w najśmielszych
marzeniach.
Uporządkowała trochę biurko, znajdując przy okazji
czekoladowy herbatnik. Zdmuchnęła pyłek , z jego krawędzi i
spróbowała kawałeczek.
- Umrzesz pewnego dnia - upomniała ją Jenny.
- Będę w dobrym towarzystwie. A co poza tym może
zaproponować Uniwersytet kobiecie - najlepszemu
historykowi Azji - na lato, oprócz porządkowania cudzego
bałaganu i opieki nad wspaniałym chłopcem, który go narobił?
- Mogą cię wyrzucić z roboty.
Kristine zakrztusiła się okruchami, a Jenny poklepała ją po
plecach.
- Tak, tak kochanie, słyszałam, że szkoła rejonowa
poszukuje nauczycielki historii.
Kristine podniosła oczy, napotykając wzrok swojej
asystentki. Nie miała wątpliwości, że Jenny właściwie oceniła
sytuację. Niesamowita intuicja nigdy nie zawodziła tej
kobiety, zwłaszcza gdy w grę wchodziły rozgrywki wewnątrz
Uniwersytetu.
595623363.004.png
- To jest... szantaż - syknęła przez zęby, sięgając po
filiżankę z zimną kawą.
- Umrzesz, zanim dojdziesz do trzydziestki - zauważyła
Jenny, obserwując współpracowniczkę mieszającą kawę
ołówkiem.
- Będę w dobrym towarzystwie - powtórzyła Kristine
upijając łyk kawy.
- Pewnie jednak przeżyjesz to lato - ciągnęła Jenny - i
tylko od ciebie zależy, czy będziesz pracować nad
tybetańskimi odkryciami Kita Carsona, czy też szukać pracy.
- Szantaż - wymamrotała Kristine.
Carson, Kit Carson. Nawet brzmienie tych słów ją
drażniło. Co za niedorzeczne imię nosił ten sławny, trzeba
przyznać, głupiec. Przybył z bezkresów Azji prawie dziesięć
lat temu, oszałamiając dyrektorów muzeów od Pekinu do
Kalkuty ogromem wiedzy i wartością odkryć
archeologicznych. Nieznany nikomu, stał się sławny dzięki
spektakularnym wynikom odkryć, jakich dokonano w pobliżu
grobowca w Lishan w Chinach oraz zadziwiającej kolekcji
naturalnej wielkości ceramicznych wojowników. Zbiegły
mnich buddyjski o zaskakujących umiejętnościach docierania
do tajemnic Dalekiego Wschodu.
Kristine nigdy go nie spotkała. Nikt z jej znajomych za
wyjątkiem biednego Harry’ego również go nie widział, a
odwiedziny w szpitalu, w którym przebywał Harry, były
zabronione. Wszyscy jednak słyszeli o nim i każde spotkanie
historyków zaczynało się lub kończyło przywołaniem jego
nazwiska z nieodłącznym epitetem: „ten cholerny
barbarzyńca". Wystarczyło dwóch archeologów, aby zgodnie
modlili się o to, by nie Carson jako pierwszy dostał
zezwolenie na prowadzenie prac wykopaliskowych w świętej
ziemi tybetańskiej. O Tybecie marzyli wszyscy, ale nikt nie
595623363.005.png
potrafił zrobić nic ponad sporządzenie spisu dostępnych
zabytków. Kopanie w miejscach kultu było zabronione.
Carson był zbyt niepokorny, aby móc zmieścić się w
granicach wiedzy akademickiej. Reputację tracił tak szybko,
jak ją zyskiwał. Nie posiadał żadnego stopnia naukowego i,
jeśli wierzyć plotkom, nie miał nawet odpowiednika matury.
Jeżeli zaś wierzyć wiadomościom, które dochodziły z Chin,
Carson przekroczył wszelkie granice przyzwoitości,
ograbiając groby pod pozorem katalogowania tybetańskich
świątyń i miejsc kultu.
Kristine westchnęła i opuściła głowę na biurko. Władze
uczelni muszą być rzeczywiście w sytuacji bez wyjścia,
strasząc ją zwolnieniem z pracy. Po tym co zrobił Carson,
żaden z profesorów nie podjąłby współpracy z nim w trosce o
swoją opinię. Niestety Kristine nie zajmowała żadnego
wysokiego stanowiska, ale też nie musiała obawiać się o
swoją pozycję. „Publikuj albo padnij" - mówiło stare
akademickie porzekadło i prędzej diabli by ją wzięli, niżby
miała paść o krok od profesury.
- Kristine, kochanie.
- Tak? - odpowiedziała nie podnosząc głowy.
- Ta zielona szmata, którą masz na sobie, jest tak okropna,
że szkoda słów. Mówiłam ci sto razy, że jesteś typem kobiety
- zimy.
- Dzięki, Jenny - burknęła w papiery otaczające jej twarz.
Carson. Kit Carson. Znowu westchnęła.
Pierwsze dwa kufry pojawiły się w domu Kristine w
poniedziałek, po egzaminach końcowych, następne dwa we
wtorek, a we środę Kristine i tragarz mówili już sobie po
imieniu. Za pośrednictwem szefa Wydziału, doktora
Timnatha, Uniwersytet nalegał, by przyjęła bagaż Kita
Carsona, zapewniając jednocześnie, że jego zawartość przyda
się jej samej do badań i prosząc o dyskrecję. Odwzajemniła się
595623363.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin