Winters Rebecca - Hiszpański romans p.pdf

(533 KB) Pobierz
6965897 UNPDF
Rebecca Winters
Hiszpański romans
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sierpień, Kingston, Nowy Jork
- Dziękuję, że zechciał mnie pan tak szybko przyjąć,
doktorze Arnavitz. Nigdy nie byłam u psychoterapeuty,
więc jestem trochę zdenerwowana.
Piper Duchess siedziała na brzeżku krzesła, czerwieniąc
się i kurczowo splatając dłonie.
- To naturalne, zwłaszcza przy pierwszej wizycie. Proszę
po prostu powiedzieć, co stanowi pani problem i przyjrzy­
my się temu razem.
- Co stanowi mój problem? Wszystko! - odparła bez
namysłu, a po jej rozpalonych policzkach zaczęły spływać
wielkie gorące łzy.
Siwowłosy lekarz bez słowa podsunął jej leżące na sto­
le duże pudełko chusteczek. Sięgnęła po jedną, osuszyła
twarz i nieco odzyskała panowanie nad sobą.
- Po raz pierwszy w życiu znalazłam się zupełnie sama
i niezbyt sobie z tym radzę. Prawdę mówiąc, nie radzę so­
bie z tym zupełnie! - To rzekłszy, znowu się rozpłakała.
- O jakiej samotności pani mówi? Fizycznej? Emocjo­
nalnej?
- O obu. - Wzięła następną chusteczkę.
- Czy rozstała się pani z partnerem?
Nie, Nicolas nigdy nie był jej partnerem. Nicolas de
Pastrana ze starego europejskiego rodu Parma-Burbon
w ogóle o nią nie dbał. W dodatku i tak od samego po­
czątku znajdował się poza jej zasięgiem, ale nie wiedziała
o tym, gdy spotkała go w czerwcu.
- Nie, lecz w pewnym sensie tak się czuję.
- Proszę mi opowiedzieć o pani rodzinie.
- Oboje rodzice nie żyją. Moje dwie siostry wyszły za
mąż i mieszkają w Europie. Miodowy miesiąc Greer jesz­
cze się nie skończył, a Olivia właśnie wzięła ślub. Ledwie
trzy dni temu wróciłam do Stanów.
- Mieszka pani sama?
Smutno skinęła głową.
- Teraz tak. Po śmierci taty, w marcu tego roku,przepro­
wadziłyśmy się we trzy z rodzinnego domu, który musiał
zostać sprzedany, do wynajętego mieszkania.
- Czy ma pani dalszą rodzinę?
-Nie. Zostałam zupełnie sama. - Zaczęło ją dławić
w gardle. - Wiem, zachowuję się, jakbym była dzieckiem,
a nie osobą dorosłą. W końcu mam dwadzieścia siedem lat,
powinnam od dawna być samodzielna...
- Potrzeba posiadania bliskich osób nie oznacza braku
samodzielności. I nie tylko dzieci ją odczuwają - uspokoił
ją doktor Arnavitz. - Mówiła pani o swoich siostrach. Jest
pani od nich starsza czy młodsza?
- Jestem środkowa. Tylko widzi pan, doktorze, my jeste­
śmy trojaczkami. Ale nie identycznymi, da się nas odróżnić.
Psychoterapeuta pokiwał głową z takim wyrazem twa­
rzy, jakby ta odpowiedź bardzo wiele mu wyjaśniła.
- Zawsze byłyśmy razem. Dotąd właściwie nie wiedzia­
łam, czym jest samotność. Teraz czuję się jak... jak odcięta
od większej całości. Nie chodzi mi tylko o fizyczną rozłą­
kę z siostrami. Wie pan, byłyśmy jak trzech muszkieterów
Dumasa. Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. Ale to się
już skończyło, bo one wyszły za mąż i mają swoje życie.
- Jest pani na nie zła?
Piper zwiesiła głowę.
- Tak - wyznała ze wstydem. - Wiem, że to okropne
i nie wolno tak mówić.
- Nie, proszę pani, właśnie trzeba to powiedzieć, ponie­
waż to normalna ludzka reakcja. Gdyby zaczęła mnie pani
przekonywać, jak się pani cieszy, nie uwierzyłbym.
Podniosła na niego oczy.
- To wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane. Je­
stem na nie zła, a jednocześnie to ja sama do tego dopro­
wadziłam.
- Obwinia się pani, że to przez panią siostry wyszły za
mąż? Jak do tego doszło? Przystawiła pani tym mężczy­
znom pistolet do skroni, by się oświadczyli?
- Nie, aż tak to nie...
- Co się więc stało?
- To długa historia.
- Mamy jeszcze dwadzieścia minut - zachęcił ją.
- Śmiało!
Dwadzieścia minut, by opowiedzieć te wszystkie pery­
petie? Musiała się bardzo streszczać, jeśli chciała zdążyć.
- Greer jest z nas trzech najstarsza. Oczywiście niewie­
le, ale zawsze. To ona dzierżyła prym, a my z Olivią jej
słuchałyśmy. Jest błyskotliwa, pewna siebie i ogromnie po-
mysłowa. Kiedy skończyłyśmy college, namówiła nas na
założenie własnej firmy. Zaplanowała, że przed ukończe­
niem trzydziestki zostaniemy milionerkami. Oczywiście
do tej pory miałyśmy nie wychodzić za mąż, ponieważ to
popsułoby nam szyki. Nam z Olivią wcale nie zależało na
zdobyciu fortuny, każda z nas wolałaby spotkać mężczyznę
swojego życia, założyć rodzinę i żyć równie szczęśliwie jak
nasi rodzice. Dlatego namówiłyśmy tatę, by dodał do testa­
mentu pewną klauzulę, mianowicie odziedziczone przez
nas pieniądze były rzekomo specjalnym funduszem zało­
żonym na prośbę mamy. Mogłyśmy je wydać tylko w celu
znalezienia odpowiedniego partnera życiowego.
Uśmiechnęła się z zakłopotaniem, lecz spokojne spoj­
rzenie psychoterapeuty przekonało ją, że on niczego nie
ocenia, tylko uważnie słucha.
- Udało nam się przekonać Greer do wykupienia za
te pieniądze rejsu wzdłuż Riwiery, gdzie można spotkać
wielu przystojnych mężczyzn. Zgodziła się, lecz wpadła
na pomysł, by każda z nas poderwała jakiegoś playboya,
a potem dała mu kosza. Udałyśmy z Olivią, że się zga­
dzamy, byleby tylko wreszcie oderwać ją od nieustannej
pracy i pokazać jej jakichś interesujących mężczyzn. I,
ku zaskoczeniu nas wszystkich, poznała Maximiliana di
Varano z rodu Parma-Burbon i po kilku dniach sama mu
się oświadczyła! Teraz są w Grecji w podróży poślub­
nej, będą mieszkali we Włoszech. My z Olivią miałyśmy
wrócić do domu i wreszcie zacząć żyć własnym życiem.
Ale wtedy... - Głos zaczął jej drżeć. - Ale wtedy Olivia
zakochała się w kuzynie Maximiliana, Lucienie de Falco­
nie, i wyszła za niego! Będą mieszkać w Monako...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin