Amazonia - ROLLINS JAMES.txt

(755 KB) Pobierz
JAMES ROLLINS





Amazonia





Z angielskiego przeloyl PAWEL WIECZOREK





Tytul oryginalu: AMAZONIACopyright (C) Jim Czajkowski 2002 All rights reserved

Polish edition copyright (C) Wydawnictwo Albatros A. Kurylowicz 2009

Polish translation copyright (C) Pawel Wieczorek 2009

Redakcja: Lucyna Lewandowska

Ilustracja na okladce: Jacek Kopalski

Zdjecie autora: David Sylvian

Projekt graficzny okladki i serii: Andrzej Kurylowicz

Sklad: Laguna

ISBN 978-83-7359-764-8

Dystrybucja

Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk

Poznanska 91, 05-850 Ozarow Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

Sprzeda wysylkowa - ksiegarnie internetowe

www.merlin.pl

www.empik.com

www.ksiazki.wp.pl





WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYLOWICZ





Wiktorii Wiedenskiej 7/24, 02-954 Warszawa2009. Wydanie 1 Druk: OpolGraf S.A., Opole

Dla Johna Petty'ego i Ricka Hourigana, przyjaciol i wspolkonspiratorow

Podziekowania

Wielkie podziekowania dla tych, ktorzy pomogli zbierac materialy do tej ksiazki - zwlaszcza dla Leslie Taylor z Raintree Nutrition, Inc. za zgode na wykorzystanie jej wspanialych rysunkow roslin oraz udostepnienie cennej wiedzy o medycznych zastosowaniach roslin lasu deszczowego. Niedbalstwem byloby pominiecie dwoch bardzo cennych zrodel: In Trouble Again: A Journey Between Orinoco and the Amazon Redmonda O'Hanlona oraz ksiazki, ktora zainspirowala moja: Tales of a Shamans Apprentice doktora Marka Plotkina. Za pomoc najserdeczniej dziekuje tez mojej rodzinie i przyjaciolom, ktorzy pomogli doprowadzic manuskrypt do obecnej postaci: Chrisowi Crowe, Michaelowi Gallowglassowi, Lee Garrettowi, Dennisowi Graysonowi, Susan Tunis, Penny Hill, Debbie Nelson, Dave'owi Meekowi, Jane O'Rivie, Chrisowi "Malemu" Smithowi, Judy i Ste-ve'owi Preyom oraz Caroline Williams. Za pomoc w zakresie jezyka francuskiego dziekuje mojej kanadyjskiej przyjaciolce Dianne Daigle, za wskazowki podczas moich internetowych poszukiwan Steve'owi Winterowi, a Carolyn McCray za wytrwale wsparcie. Za mapy dziekuje CIA World Factbook 2000. Dziekuje rowniez trzem osobom, ktore byly - i nadal sa - moimi najbardziej lojalnymi wspolpracownikami i pomocnikami: redaktor Lyssie Keusch, agentce Russ Galen i wydawcy Jimowi Davisowi. Na koniec chcialbym zaznaczyc, ze wszystkie bledy dotyczace faktow i szczegolow to wylacznie moja wina.





Prolog25 LIPCA, GODZ. 6.24 INDIANSKA WIOSKA MISYJNA REJON AMAZONKI, BRAZYLIA

Kiedy obcy wytoczyl sie z dzungli, padre Garcia Luiz Batista pielil chwasty w ogrodzie misji. Mezczyzna mial na sobie jedynie porwane czarne spodnie i byl bosy. Padl na kolana miedzy rzedami kielkujacego manioku. Jego skora, spalona sloncem, byla wytatuowana w niebieskie i czerwone wzory.

Padre Batista wzial przybysza za jednego z tutejszych Indian Yanomami, wiec odsunal na tyl glowy slomkowy kapelusz z szerokim rondem i pozdrowil go w ich jezyku.

Eou, shori - powiedzial. - Witaj, przyjacielu, w misji Wauwai.

Nieznajomy uniosl glowe i Garcia natychmiast dostrzegl swoj blad. Oczy mezczyzny byly ciemnoniebieskie - nie byl to kolor oczu Indian z amazonskich plemion. Mial tez kilkutygodniowy ciemny zarost.

Zdecydowanie nie byl to Indianin, ale bialy.

Bemvindo - powiedzial Batista po portugalsku, sadzac, ze nieznajomy moze byc jednym z wiesniakow, ktorzy przybyli do amazonskiego lasu deszczowego z przybrzeznych miast w poszukiwaniu lepszego zycia. - Witam cie w naszej misji, przyjacielu.

Nietrudno bylo sie domyslic, ze biedak od dawna jest w dzungli. Skora tak ciasno opinala klatke piersiowa, ze widac bylo kazde zebro. Jego czarne wlosy byly potargane, a cialo

pokrywaly liczne ciecia i ropiejace rany. Unosila sie nad nim chmara brzeczacych much.

Kiedy sprobowal cos powiedziec, spieczone wargi popekaly i zaczela sie z nich saczyc krew. Pelzl w kierunku padre, blagalnie unoszac reke. Belkotliwe slowa, jakie wypowiadal, byly zupelnie niezrozumiale.

W pierwszym odruchu Garcia chcial sie odsunac, ale nie pozwolilo mu na to jego powolanie. Dobry chrzescijanin nigdy nie odmawia pomocy zblakanemu wedrowcy. Pochylil sie i pomogl mezczyznie wstac. Przybysz byl tak wyniszczony, ze wazyl niewiele wiecej od dziecka. Nawet przez material koszuli padre czul, ze nieznajomy ma goraczke.

Chodz do srodka, zejdzmy ze slonca - powiedzial i poprowadzil goscia w kierunku kosciola, ktorego wyblakla wieza wbijala sie w blekitne niebo. Za kosciolem, na wyrabanej w dzungli polanie, znajdowala sie wioska - bezladna miesza nina pokrytych palmowymi liscmi chat i drewnianych domkow.

Misja Wauwai miala piec lat, ale wioska liczyla juz niemal osiemdziesieciu mieszkancow, czlonkow roznych miejscowych plemion. Niektore chaty staly na palach, typowych dla Indian Apalai, inne, z drewna i lisci palm, zbudowali Indianie Waiwai i Tirios. Najwiecej bylo tu jednak Indian Yanomami, ktorzy mieszkali w wielkim wspolnym okraglym domu.

Garcia pomachal wolna reka jednemu z nich, stojacemu na skraju ogrodu. Byl to Henaowe, jego pomocnik. Indianin mial na sobie spodnie i koszule z dlugimi rekawami.

Pomoz mi zaprowadzic tego czlowieka do domu -powiedzial padre, kiedy Henaowe podszedl blizej.

Indianin kiwnal glowa i stanal po drugiej stronie przybysza. Trzymajac go we dwoch, przeszli przez brame ogrodu, obeszli kosciol i skierowali sie do przylegajacej do jego poludniowej sciany przybudowki. Tylko mieszkania misjonarzy byly wyposazone w generator, ktory zapewnial oswietlenie kosciolowi oraz zasilal lodowke i jedyna we wsi klimatyzacje. Czasami Garcia zastanawial sie, czy to, ze Indianie tak chetnie przychodza do kosciola, wynika z plynacej z glebi serca wiary w zbawienie przez Chrystusa, czy moze raczej jest zasluga panujacego w kosciele chlodu.

Kiedy dotarli do przybudowki, Henaowe otworzyl drzwi i przeciagneli obcego przez jadalnie do pokoju w glebi. Mieszkal w nim jeden z akolitow misji, jednak dwa dni temu wszyscy mlodsi misjonarze pojechali do sasiedniej wioski z wizyta ewangeliczna. Pokoik byl ciasny i ciemny, ale bylo w nim chlodno.

Garcia polecil Henaowe, by zapalil lampe naftowa - do mniejszych pomieszczen elektrycznosc nie zostala doprowadzona. Swiatlo wystraszylo pajaki i karaluchy, ktore natychmiast uciekly w ciemnosc.

Podniesli mezczyzne i polozyli go na lozku.

Pomoz mi go rozebrac. Musze oczyscic jego rany i opatrzyc je.

Henaowe kiwnal glowa, ale kiedy pochylil sie nad chorym, nagle zamarl, a potem glosno westchnal i odskoczyl do tylu, jakby zobaczyl skorpiona.

Weti kete? - spytal Garcia. - Co sie stalo?

Oczy Henaowe byly szeroko otwarte z przerazenia. Wskazal na piers lezacego na lozku czlowieka i zaczal cos szybko mowic w jezyku swojego plemienia.

Garcia zmarszczyl czolo. O co chodzi?

Niebieskie i czerwone rysunki tatuazu skladaly sie z geometrycznych ksztaltow: okregow, drzacych esow-floresow i poszarpanych trojkatow. Posrodku znajdowala sie czerwona spirala, przypominajaca splywajaca z rany krew. Tuz nad pepkiem mezczyzny widnial niebieski "odcisk" dloni.

Shawara! - krzyknal Henaowe i cofnal sie do drzwi. - Zle duchy.

Garcia popatrzyl na swojego pomocnika. Sadzil, ze Indianin pozbyl sie juz przesadow.

Dosc tego! - powiedzial surowo. - To tylko farba, a nie dzielo diabla. Podejdz i pomoz mi go rozebrac.

Ale Henaowe pokrecil glowa, nie ruszajac sie z miejsca.

Chory jeknal i padre pochylil sie nad nim. Mezczyzna mial szkliste od goraczki oczy, majaczyl i slabo uderzal rekami w przescieradlo. Garcia dotknal jego czola. Plonelo. Znowu zwrocil sie do Henaowe:

-W takim razie przynies mi przynajmniej apteczke i penicyline z lodowki.

Indianin odszedl z wyrazna ulga.

Garcia westchnal. Mieszkal w amazonskim lesie deszczowym od dziesieciu lat i musial opanowac wiele podstawowych umiejetnosci medycznych: zakladanie lubkow, czyszczenie ran i nakladanie na nie masci, leczenie goraczki. Umial nawet przeprowadzac najprostsze zabiegi, takie jak zszywanie ran czy pomaganie przy trudnych porodach. Jako przelozony misji byl nie tylko opiekunem dusz jej mieszkancow, ale takze ich doradca i lekarzem.

Zdjal mezczyznie brudne spodnie i odlozyl je na bok. Dzungla dokonala wielkich spustoszen na ciele chorego. W glebokich ranach wily sie robaki. Paznokcie stop byly niemal calkowicie zjedzone przez luskowate zakazenie grzybicze, a blizna na piecie informowala o starym ukaszeniu przez weza.

Zastanawial sie, kim jest nieznajomy. Moze mial w dzungli rodzine? Niestety wszelkie proby porozumienia sie uniemoz-liwial deliryczny belkot mezczyzny.

Wielu wiesniakow, ktorzy z trudem wiazali koniec z koncem, konczylo tragicznie z rak wrogo nastawionych Indian, zlodziei, handlarzy narkotykow albo lesnych drapieznikow, jednak najczestsza przyczyna zgonow osiedlencow byly choroby. Pomoc medyczna mogla dotrzec do tych odludnych zakatkow deszczowego lasu dopiero po wielu tygodniach i czesto nawet zwykla grypa konczyla sie smiercia.

Od drzwi dobieglo szuranie stop o drewno. Wrocil Henaowe z apteczka i wiadrem czystej wody. Nie byl sam. Za nim stal Kamala, shapori, plemienny szaman. Henaowe musial po niego pobiec.

-Haya, dziadku - powital go Garcia. Tak zwykle witano ludzi ze starszyzny Yanomami.

Kamala podszedl do lozka, spojrzal na lezacego i zmruzyl oczy. Odwrocil sie do Henaowe i dal mu znak, aby odstawil apteczke i wiadro. Uniosl rece nad obcym i zaczal cos spiewnie mowic. Garcia znal wiele miejscowych dialektow, ale nie rozumial ani slowa z tej przemowy.

Kiedy Kamala skonczyl mowic, odwrocil sie do niego.

-Ten nabe zostal dotkniety przez shawara, niebezpieczne duchy z glebokiego lasu - powiedzial po portugalsku. - Umrze jeszcze tej nocy. Jego cialo trzeba spalic przed wschodem slonca - dodal, po czym odwrocil sie i ruszyl do wyjscia.

-Chwileczke! Powiedz mi,...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin