Penney Stef - Czulosc wilkow.pdf

(1255 KB) Pobierz
123424677 UNPDF
Stef Penney
Czułość Wilków
Przełożyła Bogumiła Nawrot
Wydawca: Sonia Draga
Wydanie I
Rok wydania: 2008
Rodzicom
 
ZNIKNIĘCIE
Rozdział 1
Ostatni raz widziałam Laurenta Jammeta w sklepie Scotta. Stał z martwym wilkiem
przerzuconym przez ramię. Poszłam po igły, a on zgłosił się po nagrodę. Scott nalegał, by
przynoszono mu całe zewłoki, bo raz okantował go pewien Jankes, który jednego dnia
przyniósł same uszy i odebrał nagrodę, jakiś czas później dostarczył łapy, by zainkasować
kolejnego dolara, a na koniec zgłosił się z ogonem. Ponieważ była zima, kolejno okazywane
fragmenty zwierzęcia wyglądały na całkiem świeże, ale oszustwo, ku niezadowoleniu Scotta,
stało się tajemnicą poliszynela. Pierwsze więc, co ujrzałam po wejściu do sklepu, to łeb wilka.
Z wykrzywionego grymasem pyska zwisał jęzor. Mimo woli się wzdrygnęłam. Scott wrzasnął
na Jammeta, ten zaś przeprosił mnie gorąco; nie dało się na niego gniewać, taki był czarujący,
a na dodatek kulał. Zewłok zabrano na zaplecze i kiedy kręciłam się po sklepie, mężczyźni
zaczęli się sprzeczać o zjedzoną przez mole skórę wiszącą w drzwiach. Zdaje się, że Jammet
żartobliwie zaproponował, by Scott zastąpił ją nową. Pod nią widniał napis: „Canis lupus
(samiec), pierwszy wilk schwytany w mieście Caulfield, 11 lutego 1860 roku”. Te słowa dużo
mówią o Johnie Scotcie, pozującym na człowieka wykształconego. Miał wysokie mniemanie
o sobie i przyjmował pobożne życzenia za prawdę. Albowiem z całą pewnością nie był to
pierwszy schwytany tutaj wilk i właściwie nie istnieje coś takiego, jak miasto Caulfield,
chociaż on gorąco by tego pragnął, bo wtedy powołano by radę miejską, a on mógłby zostać
burmistrzem.
– Poza tym to samica, do tego bardzo mała. Samce mają ciemniejszy kołnierz i są
większe.
Jammet wiedział, co mówi, bo schwytał więcej wilków niż ktokolwiek ze znanych
mi osób. Uśmiechnął się, by dać do zrozumienia, że nie chce nikogo obrazić. Scott z byle
powodu czuł się jednak urażony, więc i teraz się obruszył.
– Wnoszę z tego, że pamięta pan lepiej ode mnie, panie Jammet?
Jammet wzruszył ramionami. Ponieważ nie mieszkał tutaj w 1860 roku i ponieważ,
w przeciwieństwie do nas wszystkich, był Francuzem, musiał się mieć na baczności.
Właśnie wtedy podeszłam do lady.
– Według mnie była to samica, panie Scott. Człowiek, który przyniósł zwierzę,
powiedział, że wilczki wyły przez całą noc. Wyraźnie to pamiętam.
123424677.001.png
I to, jak Scott powiesił zewłok za tylne łapy przed sklepem, by każdy mógł się na
niego gapić. Nigdy wcześniej nie widziałam wilka i byłam zaskoczona, że jest taki mały.
Wisiał z nosem skierowanym ku ziemi, z oczami zamkniętymi jakby ze wstydu. Mężczyźni
pokpiwali z zewłoka, a dzieciaki chichotały, podpuszczając się nawzajem, które z nich się
odważy wsadzić mu rękę do pyska. Stawały obok niego dla hecy.
Scott zwrócił na mnie swoje malutkie, niebieskie oczka, trudno powiedzieć, czy
dotknięty do żywego tym, że wzięłam stronę obcokrajowca, czy też zwyczajnie oburzony.
– I proszę sobie przypomnieć, co go spotkało. – Doktor Wade, mężczyzna, który
przyniósł łup, utonął następnej wiosny. Scott wyraźnie dawał do zrozumienia, że ten fakt
dobitnie potwierdza, iż doktor Wade nie był ekspertem w tych sprawach.
– No, cóż... – Jammet wzruszył ramionami i mrugnął do mnie. Ależ bezczelność!
Sama nie wiem, jak to się stało – chyba Scott pierwszy o tym napomknął – że
zaczęliśmy dyskutować o tamtych biedaczkach; zawsze tak się kończyły wszelkie rozmowy o
wilkach. Chociaż na świecie jest dużo nieszczęśliwych niewiast (sama znam ich wiele), w
naszych stronach mianem biedaczek określano zawsze tylko dwie dziewczyny: siostry Seton,
które wiele lat temu zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Przez kilka minut trwała
przyjemna i jałowa wymiana zdań, niespodziewanie przerwana dźwiękiem dzwonka, kiedy do
sklepu weszła pani Knox. Udaliśmy pochłoniętych guzikami leżącymi na ladzie. Laurent
Jammet wziął swojego dolara, ukłonił się mnie i pani Knox, po czym wyszedł. Dzwonek,
zawieszony na metalowej sprężynie, brzęczał jeszcze długo po jego wyjściu.
Nie było w tym wszystkim nic szczególnego. Wtedy widziałam go po raz ostatni.
Laurent Jammet był naszym najbliższym sąsiadem. Ale mimo to jego życie
stanowiło dla nas zagadkę. Intrygowało mnie, jak poluje na wilki ze swoją chorą nogą, aż ktoś
mi powiedział, że używa jako przynęty jeleniego mięsa nafaszerowanego strychniną. Cała
sztuka polega na tym, w jaki sposób podążać śladem zwierzęcia, nim padnie. Chociaż według
mnie nie można czegoś takiego nazwać polowaniem. Wiem, że wilki nauczyły się trzymać
poza zasięgiem kul z winchestera, więc nie mogą być zupełnie głupie. Widocznie jednak nie
są na tyle mądre, by nauczyć się nie ufać darmowemu poczęstunkowi. Poza tym cóż jest
godnego podziwu w podążaniu za stworzeniem skazanym na zagładę? Ale nie tylko z tego
względu Jammet był człowiekiem nietuzinkowym: ciekawość budziły jego długie wyprawy w
dalekie strony; odwiedziny śniadych, małomównych nieznajomych; i przypadki
zdumiewającej rozrzutności, co kłóciło się z wyglądem jego nędznej chałupy. Wiedzieliśmy,
123424677.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin