KSIĘŻYC NAD KAROLINA.pdf

(1707 KB) Pobierz
Microsoft Word - KSIĘŻYC NAD KAROLINA
NORA ROBERTS
KSIĘŻYC NAD KAROLINĄ
Tytuł oryginału Carolina Moon
TORY
Dla mnie nie zestarzejesz się - nie, nigdy w świecie:
Bo od chwili, gdy nasze oczy się spotkały,
Nie widzę w twej urodzie zmian
William Shakespeare [sonet 104, tłum. Stanisław Barańczak]
247327806.002.png
1
Obudziła się w ciele zmarłej przyjaciółki. Miała osiem lat, była wysoka na swój wiek,
drobnokoścista, o delikatnych rysach twarzy. Jej włosy koloru jedwabistych włókien dojrzałej
kukurydzy wdzięcznie opadały na smukłą szyję. Matka uwielbiała je czesać, co wieczór sto
razy przeciągała po nich miękką, oprawioną w srebro szczotką z kompletu leżącego na
ślicznej czereśniowej toaletce.
Ciało dziecka przechowało pamięć o tym, czuło to - każde długie pociągnięcie
szczotki, a także wyobrażenie samej siebie jako głaskanego i pieszczonego kotka. A także
światła, które padało ukośnie na wypukłe pokrywki puzderek, na kryształowe i kobaltowe
flakony, połyskiwało na włosach, odbijało się od oprawy szczotki.
Zapamiętała zapach pokoju - czuła go nawet teraz. Gardenia. Mama zawsze pachniała
gardenią.
W lustrze zaś, przy świetle lampy, mogła zobaczyć owal swojej twarzy - takiej młodej,
takiej ślicznej z niebieskimi oczami i gładką skórą. Takiej żywej.
Na imię miała Hope.
Była pełnia lata, okna i drzwi balkonowe pokoju pozostawały zamknięte. Żar napierał
na szyby, jakby chciał się wedrzeć do środka, ale wewnątrz domu powietrze było chłodne, a
jej bawełniany szlafroczek pozostawał tak świeży, że aż szeleścił, kiedy się poruszała.
Pragnęła tego upału, pragnęła także przygody, zachowała jednak te myśli dla siebie,
całując na dobranoc mamę. Czułe muśnięcie pachnącego policzka.
Jak zawsze w czerwcu mama kazała zwinąć wyścielające korytarz chodniki i przenieść
je na strych. Dlatego teraz bose stopy dziewczynki ślizgały się na sosnowych,
wywoskowanych deskach podłogi, kiedy przemierzała hol ozdobiony boazerią z cyprysowego
drewna i obrazami w grubych, pozłacanych i spatynowanych ramach. Po stromych,
kręconych schodach, wbiegła na górę, do gabinetu ojca.
Pachniało tam nim. Dymem, skórą, Old Spice'em i burbonem.
Uwielbiała ten pokój, ze ściętymi ścianami i wielkimi, masywnymi fotelami w kolorze
porto, które tata pijał czasami po kolacji. Tutaj, na ustawionych wokół półkach, było pełno
książek i różnych skarbów. Kochała tego siedzącego za olbrzymim biurkiem mężczyznę., z
nieodłącznym cygarem, malutką karafką i księgami rachunkowymi.
Miał grzmiący głos i obejmował ją mocno, całkiem inaczej niż mama, powściągliwie
całująca ją na dobranoc.
247327806.003.png
„Oto moja księżniczka, która odejdzie za chwilę w zaczarowaną krainę snów”.
„Co mi się przyśni, tatusiu?”
„Rycerze i białe rumaki, a także zamorskie podróże”.
Zachichotała, ale dłużej niż zwykle zatrzymała głowę na jego ramieniu, pomrukując,
jak zadowolony z pieszczoty kociak.
Czyżby wiedziała? Czyżby w jakiś sposób wiedziała, że już nigdy więcej nie usiądzie
bezpiecznie na jego kolanach?
Zbiegła po schodach, minęła pokój Cade'a. Jeszcze nie spał. Był od niej starszy o
cztery lata i w letnie wieczory mógł posiedzieć dłużej, pooglądać telewizję albo poczytać
książkę, pod warunkiem, że rano nie będzie wylegiwał się w łóżku.
Pewnego dnia Cade zostanie panem Beaux Rêves i zasiądzie nad księgami
rachunkowymi przy wielkim biurku w wieży. To on będzie zatrudniał i zwalniał ludzi,
doglądał upraw i zbiorów, palił cygara na zebraniach, narzekał na rząd i na cenę bawełny.
Stanie się tak, ponieważ jest synem.
Lepiej nie mogło być. Hope nie chciałaby wcale siedzieć za biurkiem i dodawać cyfr.
Przystanęła przy drzwiach pokoju siostry, zawahała się. Z Faith sprawy nie układały
się już tak prosto. Lilah, ich gospodyni, powiedziała kiedyś, że panienka Faith mogłaby się
pokłócić z samym Panem Bogiem, po to tylko, żeby go zdenerwować.
Hope uważała, że jest w tym jakaś prawda i, chociaż były z Faith bliźniaczkami, nie
mogła zrozumieć, dlaczego jej siostra chodzi wciąż taka nadęta. Na przykład dzisiaj
zachowała się niegrzecznie podczas kolacji i kazano jej odejść od stołu. Teraz siedzi w
ciemnym pokoju za drzwiami zamkniętymi na cztery spusty. Pewnie wpatruje się w sufit z
nadąsanym wyrazem twarzy i z tak mocno zaciśniętymi pięściami, jak gdyby gotowa była
walczyć z cieniami.
Dotknęła klamki. Zazwyczaj właziła do łóżka Faith i dopóty wymyślała rozmaite
historyjki, dopóki nie rozśmieszyła siostry i nie osuszyła jej łez.
Jednak tej nocy czekały na nią inne sprawy. To była noc przygód.
Wszystko zostało starannie zaplanowane. Hope nie okazywała podniecenia, dopóki
nie zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju. Nie zapaliła światła. Poruszała się szybko i
sprawnie w opromienionej srebrną poświatą księżyca ciemności. Zmieniła bawełniany
szlafrok na szorty i podkoszulek. Gdy układała na łóżku poduszki, formując z nich coś, co
miało przypominać kształtem śpiącą postać, czuła radosne, przyspieszone bicie serca.
Wyjęła spod łóżka Przybornik Podróżnika. W starym pudełku z wypukłą pokrywką
przechowywała butelkę coca - coli, torebkę z ciasteczkami, zwędzonymi sprytnie z kuchni,
247327806.004.png
mały, zardzewiały scyzoryk, zapałki, kompas, pistolet na wodę - naładowany do pełna - i
czerwoną plastikową latarkę.
Usiadła na chwilę na podłodze. Poczuła zapach swoich kredek, a także talku, który
pozostał na skórze po kąpieli. Słyszała też odległą muzykę, dobiegającą z saloniku mamy.
Uchyliła okno i cichutko wyjęła z niego siatkę. Uśmiechała się.
Teraz nie mogła się już doczekać. Szybko i zręcznie przełożyła nogę przez parapet,
znalazła miejsce na stopę w treliażu, po którym pięła się wistaria.
Powietrze było jak syrop, którego gorący i słodki zapach wypełniał jej płuca, kiedy
opuszczała się na dół. Wbiła sobie drzazgę w palec, syknęła z bólu. Jednak nie przestała
schodzić, nie spuszczała też z oczu oświetlonego okna na parterze. Wyobraziła sobie, że jest
cieniem i że nikt nie może jej dostrzec.
Była Hope Lavelle, dziewczyną - szpiegiem, i punkt o dziesiątej trzydzieści pięć miała
się w punkcie kontaktowym spotkać ze wspólniczką.
Kiedy stanęła na ziemi, z trudem powstrzymała dławiący ją śmiech.
Pobiegła pędem, chowając się za grubymi pniami wielkich starych drzew. Zerknęła w
kierunku bladego niebieskawego światła w oknie pokoju, gdzie jej brat oglądał telewizję,
potem wyżej, na jaśniejsze, żółtawe światło w pokojach, w których jej rodzice spędzali
wieczór.
Pomyślała, że zdemaskowanie byłoby równoznaczne z fiaskiem misji. Pochylona
nisko przemykała przez ogród pośród słodkiego zapachu róż i kwitnących jaśminów. Za
wszelką cenę musi uniknąć schwytania. Na barkach jej dzielnej wspólniczki spoczywają losy
świata.
Wyprowadziła zza krzewu kamelii ukryty tam rano rower, poprowadziła go wzdłuż
trawnika, brzegiem długiego żwirowego podjazdu, aż odeszła na tyle daleko, że dom i światła
stały się niewyraźne.
Wsiadła na rower i pomknęła jak burza. Wyobrażała sobie, że prowadzi podrasowany
motocykl, wyposażony w groźną broń chemiczną i w uniemożliwiający pościg miotacz oleju.
Białe, plastikowe ozdoby, zawieszone na obu końcach kierownicy, furkotały i wesoło
uderzały o siebie.
Jak strzała pokonała odcinek drogi, gdzie chór żab i cykad zagłuszony został przez ryk
jej pędzącej w zawrotnym tempie maszyny.
Na rozstaju dróg skręciła w lewo, zręcznie zeskoczyła z roweru, wprowadziła go do
wąskiego parowu i ukryła w krzakach. Chociaż księżyc świecił jasno, wyjęła z pudełka
latarkę. Uśmiechnięta Księżniczka Leia na jej zegarku poinformowała ją, że ma jeszcze
247327806.005.png
piętnaście minut czasu. Odważnie, bez namysłu, ruszyła wąską ścieżką, która prowadziła na
bagna.
Do kresu lata i dzieciństwa. Do kresu życia.
Tutaj świat żył własnymi dźwiękami wody, owadów i różnych nocnych stworzeń.
Porośnięte mchem żywe filary potężnych cyprysów łączyły się w górze, splatały gałęziami,
zasłaniały niebo, tworząc swoisty baldachim, przez który z trudem przedzierały się smugi
światła. Kwiaty magnolii pachniały mocno i słodko. Wędrówka na polanę stała się jej drugą
naturą. Oto miejsce spotkań, ukochane tajemne miejsce, o które dbała i którego strzegła.
Ponieważ przyszła pierwsza, wybrała z pryzmy drewna suche patyki i grubsze gałęzie
i przygotowała ognisko. Dym odstraszał komary, które gryzły ją w ręce i nogi.
Usiadła na ziemi. Czekała z ciasteczkami i colą.
Zamknęła oczy zasypiając, muzyka bagien kołysała ją do snu. Ogień ledwie się tlił.
Zasypiając, oparła policzek na podciągniętych pod brodę kolanach.
Początkowo szelest był tylko częścią jej snu, w którym przemykając się i klucząc
ulicami Paryża starała się zgubić groźnego rosyjskiego szpiega. Jednak trzask łamanej pod
nogą gałęzi sprawił, że poderwała głowę do góry, a sen odpłynął. Uśmiechnęła się, ale
natychmiast przybrała surowy, profesjonalny wyraz twarzy wzorowego tajnego agenta.
- Hasło!
Poza monotonnym brzęczeniem owadów i słabnącym trzaskaniem gasnącego ogniska
na moczarach panowała cisza.
Poderwała się na nogi, podniosła do góry latarkę jak broń.
- Hasło! - zawołała jeszcze raz i wycelowała krótki snop światła.
Jednak tym razem szmer dobiegł zza jej pleców, więc odwróciła się natychmiast, z
bijącym sercem i podrygującym nerwowo snopem światła. Strach - coś, czego jeszcze nie
zaznała w ciągu ośmiu lat krótkiego życia - wtargnął gwałtownie i palił ją w gardle.
- Daj spokój, przestań. Nie przestraszysz mnie.
Kiedy dźwięk rozległ się z lewej strony, kolejna fala strachu zagnieździła się w jej
brzuchu. Cofnęła się o krok.
I usłyszała śmiech - stłumiony, sapiący, tuż obok.
Biegła teraz, biegła wśród mrocznych cieni przy podskakującym świetle. Strach był
tak straszny, że zanim zdążyła krzyknąć, odebrało jej głos. Ciężkie kroki podążały za nią.
Szybko, coraz bliżej. Coś ją uderzyło z tyłu - potworny, wibrujący ból spłynął z pleców aż do
stóp. Runęła na ziemię. Kiedy przywalił ją jego ciężar, powietrze wydobyło się z jej płuc
niczym szloch. Poczuła zapach potu i whisky.
247327806.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin