Moreland Peggy - Miasteczko Szczęścia 01 - Ożeń się ze mną, proszę!.pdf

(543 KB) Pobierz
10097242 UNPDF
M O R E L A N D P E G G Y
,
O Z E N S I E Z E M N A, P R O S Z E !
,
,
,
PROLOG
Kilkudziesięciu mężczyzn tłoczyło się w barze „Ślepy Za­
ułek", oficjalnym miejscu spotkań męskiej połowy miesz­
kańców Temptation w Teksasie. Jedni rozsiedli się wygodnie
przy stołach, inni na barowych stołkach, stawiając zakurzone
buty na poprzeczkach. Nieszczęśnicy, którzy przybyli za
późno, by zdobyć jakiekolwiek miejsce, opierali się o ścianę
lub pochylali nad pokiereszowanym barem, wspierając się na
łokciach.
Większość przyszła tu prosto z pracy. Byli ubrani w dżinsy,
kombinezony brudne od smarów i bawełniane podkoszulki. Po­
nieważ nigdzie w zasięgu wzroku nie było żadnej kobiety, która
mogłaby narzekać na brak manier z ich strony, wszyscy jak
jeden mąż mieli na głowach najrozmaitszego rodzaju kapelusze
i czapki reklamujące, maszyny rolnicze czy też pasze.
Harley Kerr przyszedł chyba ostatni. Wszedł do środka
i rozejrzał się dokoła. Cody Fipes, jego przyjaciel, a jedno­
cześnie szeryf miasteczka Temptation, siedział przy stole
w drugim końcu sali. Harley opadł na krzesło, które zajął dla
niego Cody. Barman od razu podał mu piwo. Podziękował
skinieniem głowy, jednym palcem zsunął z czoła przepocony
kapelusz i objął dłonią chłodną butelkę.
- Zaczynałem się już niepokoić, że nie uda ci się tu do­
trzeć - powiedział cicho Cody.
-
6
- Miałem trochę kłopotów na pastwisku.
Był zgrzany i zmęczony. Przechylił głowę do tyłu, wypił
duży łyk piwa i odstawił butelkę. Potem spojrzał na Roya
Acresa, burmistrza Temptation.
Siedzący na wysokim stołku, dokładnie w połowie lady
barowej, burmistrz Acres przypominał tłustą żabę. Jego twarz
poczerwieniała od wysiłku, gdy usiłował przekrzyczeć skrzy­
pienie krzeseł i gwar rozmów, nawołując do zachowania spo­
koju. Tematem dzisiejszego spotkania miała być zmniejsza­
jąca się liczba mieszkańców Temptation oraz zamykanie
miejscowych przedsiębiorstw.
Głowy mężczyzn pochyliły się nisko, gdy burmistrz czytał
listę firm, które zaprzestały swej działalności w ostatnim ro­
ku. Usta wykrzywiły się w gorzkim grymasie, kiedy Acres
przedstawił wyniki ankiety przeprowadzonej w szkole śred­
niej: jedynie siedemnaście procent absolwentów było zdecy­
dowanych zostać po ukończeniu nauki w mieście.
Bar zazwyczaj pełen był gwaru i muzyki country, ale w to
sobotnie popołudnie było tam cicho jak w kościele, gdy ze­
brani słuchali przygnębiających wiadomości o miasteczku,
w którym spędzili całe swoje życie. Jeśli czegoś nie zrobią
i to bardzo szybko, Temptation, jak wiele innych rolniczych
ośrodków, stanie się miastem wymarłym.
Harley Kerr i Cody Fipes doskonale to rozumieli. Od paru
lat nie rozmawiali o niczym innym niż o powolnym umiera­
niu miasta. Ale, w przeciwieństwie do Harleya, Cody miał
pewien plan. Wprawdzie przyjaciel nie był nim zachwycony,
stwierdził jednak, że pomysł nie jest najgorszy.
Cody rzucił poważne spojrzenie w stronę Harleya, a po­
tem wstał i ściągnął kapelusz z głowy.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
7
- Roy - zaczął, nerwowo uderzając nim o kolano. - Wy­
daje mi się, że znalazłem rozwiązanie naszych problemów.
- No to mów - odparł z niecierpliwością burmistrz. -
Przecież po to się tu zebraliśmy.
Cody westchnął głęboko. Zupełnie nie wiedział, jak jego
pomysł zostanie przyjęty.
- Powinniśmy... - powiedział powoli - ...powinniśmy
dać ogłoszenie, że potrzebujemy kobiet.
Gdzieś w głębi lokalu stuknęły głośno o podłogę nogi
krzesła, a jeden z gości, pijący właśnie piwo, Zakrztusił się
z wrażenia.
- Do diabła, Cody! Jeśli cię przyparło, jedź do Austin
i znajdź sobie kogoś na noc - zawołał któryś z mężczyzn,
śmiejąc się, a jego słowa zyskały ogromny aplauz.
Cody zdenerwował się. Nie miał złudzeń, że jego po­
mysł od razu się spodoba, ale nie przypuszczał, że go wy­
śmieją.
- Nie o to mi chodzi - rzekł sucho. - Nie trzeba mieć
wyższych studiów, by zrozumieć, że jeśli się chce, by miasto
zaczęło się rozrastać, potrzeba do tego kobiet. O ile się orien­
tuję - dodał, spoglądając ironicznie na kolegę, który przed
chwilą udzielił mu rady - mężczyźni na razie nie są w stanie
rozmnażać się bez nich.
Wyprostował się i ujął kapelusz w obie ręce.
- Sprawdźmy, jakich fachowców nam brakuje, jacy oka­
żą się niezbędni w przyszłości, i dajmy ogłoszenia zachęca­
jące kobiety, których potrzebujemy, by się tu osiedliły.
Na słowo „potrzebujemy" ktoś parsknął śmiechem i Cody
rzucił mu mordercze spojrzenie. Żałował teraz, że się w ogóle
odezwał. Wcisnął kapelusz na głowę.
8
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- To wszystko, co chciałem powiedzieć - wymamrotał
i usiadł.
Śmiech nie ustawał i twarz Cody'ego stawała się coraz
bardziej czerwona, aż wreszcie Harley poczuł się zmuszony
do obrony przyjaciela. Westchnął i podniósł się z krzesła.
- Możecie się śmiać, ale nikt z was, jak dotąd, niczego nie
wymyślił. Mnie osobiście nie obchodzi, czy jakieś kobiety spro­
wadzą się tutaj, czy nie, ale Cody ma rację, że na pewno przy­
czynią się do rozwoju miasta. - Położył rękę na ramieniu przy­
jaciela. - Ja, w każdym razie, popieram jego pomysł, by dać
ogłoszenie, i mam nadzieję, że wy zrobicie to samo.
Nikt w barze nie zorientował się, że na sali siedzi reporter
z okręgowej gazety, który pilnie zanotował pomysł Cody'ego
i oświadczenie Harleya. Kiedy w środę ukaże się kolejny nu­
mer gazety, cały okręg dowie się o zebraniu, które odbyło się
w maleńkim Temptation w stanie Teksas, gdzie liczba ludno­
ści spadła do dziewięciuset siedemdziesięciu ośmiu osób.
W czwartek agencja informacyjna rozpowszechni tę wiado­
mość na cały kraj.
W piątek pojawią się w miasteczku dziennikarze i fotore­
porterzy. Ich samochody będą blokować wąskie uliczki, ka­
mery pracować jak szalone, a każdy z nich będzie miał na­
dzieję, że to właśnie jego opowieść o mężczyznach z miaste­
czka poszukujących kobiet okaże się najlepsza.
Po czterdziestu ośmiu godzinach samotne kobiety we
wszystkich pięćdziesięciu stanach będą plotkować, a może
nawet marzyć o Temptation, gdzie na ośmiu mężczyzn przy­
pada tylko jedna istota płci żeńskiej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Houston, Teksas.
Telewizor stał na blacie kuchennym, a wystrojony w gar­
nitur prezenter przekazywał z jego ekranu wiadomości.
W drugim końcu wąskiej jadalni, przy kuchennym stole sie­
działa Mary Claire Reynolds, tuląc do siebie śpiącego,
ośmioletniego synka Jimmy'ego. Oparła podbródek na małej
główce, a z oczu płynęły jej łzy, wsiąkając w rude włosy
chłopca, mające identyczną barwę jak włosy matki.
Choć Jimmy był w nią wtulony, jego skaleczony policzek
i przecięta warga były dobrze widoczne. Po drugiej stronie
stołu siedziały dwie kobiety, które na wieść o pobiciu malca
przybiegły natychmiast, by, jak robiły to już wiele razy przed­
tem, pocieszyć matkę i okazać jej współczucie.
Leighanna popatrzyła najpierw na Reggie, a potem po­
chyliła się ponad stołem i uspokajającym gestem położyła
dłoń na ramieniu Mary Claire.
- To nie twoja wina - szepnęła cicho. - Nie możesz tak
myśleć.
Mary Claire przygryzła wargę, próbując zdławić szloch,
który narastał jej w gardle, i mocniej przytuliła dziecko.
- Ale to prawda - rzekła i znowu łzy popłynęły po jej
twarzy. - Gdybym była w domu, nic by się nie stało.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin