James Arlene - Dzieci Szczęścia 06 - Samotny ojciec.pdf

(638 KB) Pobierz
254587172 UNPDF
ARLENE JAMES
SAMOTNY OJCIEC
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Adam stanął wyprostowany, jak przystało na byłego wojskowego, i wziął głęboki
oddech. Pani Godiva nie znosiła rozkazującego tonu, więc starał się mówić wolno i łagodnie.
- Omówmy wszystko spokojnie - zaproponował. - Jestem pewien, że to była tylko
niewinna psota. Chłopcy włożyli śnieg do pani kapci, bo nie zdawali sobie sprawy, że to
będzie dla pani taki wielki szok. Przecież mają dopiero po trzy lata.
- Właśnie! Sami by tego nie wymyślili - odparowała kobieta. - To robota Wendy! To
ona namówiła braci, żeby włożyli mi śnieg do kapci. A wszystko za to, że rano postawiłam ją
w kącie, bo nie chciała jeść suszonych śliwek.
- Wendy nie lubi suszonych śliwek - przypomniał jej Adam. - Wiele razy panią
prosiłem, żeby...
- Suszone śliwki są zdrowe! - upierała się pani Godiva. - Gdyby słuchał pan mojego
zdania, wyszłoby to nam obojgu na dobre. Ale pan, tak samo jak córka, nie wie, co jest dobre.
Mam tego dość. Na dodatek pana córka obudziła mnie w samym środku nocy. Wiedziała, że
zdążyłam się już rozgrzać pod kołdrą, więc kiedy wsunęłam stopy w... w... - Z oburzenia nie
mogła wydobyć z siebie głosu.
Adam spuścił głowę. W skroniach czuł narastający, tępy ból. Bez wątpienia miała
rację. Wszyscy wiedzieli, że zimne stopy są utrapieniem tej wdowy w średnim wieku, która
zajmowała się jego dziećmi. Chłopcy sami nie wymyśliliby tak wyrafinowanej zemsty. Bo to
była zemsta, i to w stylu typowym dla Wendy. Z drugiej jednak strony pani Godiva wiedziała,
że dziewczynka nie znosi suszonych śliwek. Adam westchnął ciężko.
- Czy nie moglibyśmy zapomnieć o całej sprawie? - zaproponował.
- Wykluczone!
- Postaram się, żeby to się nigdy nie powtórzyło.
- Ha! Pan nie ma żadnej kontroli nad tymi dziećmi. Nie mieści mi się w głowie, jak
taki doświadczony człowiek, były wojskowy, mógł tak rozpuścić tę trójkę urwisów.
- Proszę pani, moje dzieci półtora roku temu straciły matkę...
- A od tego czasu odeszło z tego domu siedem opiekunek!
- Sześć - poprawił ją odruchowo.
- Siedem! - warknęła i chwyciła spakowaną torbę. - Proszę przesłać należną mi zapłatę
do mojej siostry w Minneapolis! Ma pan adres, prawda? - Powiedziawszy to, ze złością
wyszła z domu i zniknęła w ciemnościach.
- Proszę pani! - zawołał za nią Adam. - Niech pani przynajmniej zaczeka do rana!
Odpowiedział mu tylko chrzęst śniegu pod ciężkimi butami odchodzącej kobiety. Po
chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi i warkot silnika. Snop światła omiótł śnieżne zaspy
wzdłuż podjazdu. Adam cicho zamknął drzwi i z trudem się powstrzymał, by głośno nie
jęknąć. Usłyszał za sobą jakieś szelesty i tupot małych stóp po podłodze. Odwrócił się ener-
gicznie, niczym żołnierz podczas musztry, i spojrzał groźnie na trzy małe twarzyczki,
wyglądające zza drzwi prowadzących do holu.
- Poszła sobie? - wyszeptała Wendy. Jej piegowaty nosek marszczył się, zdradzając
skrywaną radość, a pulchne paluszki skubały rudawy warkocz.
- Poszła.
- Na zawsze? - zapytał Robbie niewinnym głosikiem. Kręcone jasne włosy i pyzata
buzia upodobniały go do słodkiego aniołka.
Ryan, trochę mniejsza kopia starszego o kilka minut brata, uśmiechnął się triumfalnie
do Wendy i zaczął wydawać z siebie radosne okrzyki. Pozostała dwójka natychmiast się do
niego przyłączyła, zapominając o udawaniu skruchy. Adam wzniósł oczy do nieba, a kiedy je
opuścił, dzieci były już w salonie i uszczęśliwione skakały po meblach.
- Poszła sobie! Czarownica sobie poszła!
Adam stanął wyprostowany pośrodku salonu. Nie lubił tego zimnego, szarego pokoju,
ale od śmierci żony nie wprowadził tu żadnych zmian i nie zamierzał tego robić w
przyszłości.
- Dość tego! - zawołał głosem dowódcy.
Robbie zrobił niezdarnego fikołka na kanapie i z głuchym hukiem wylądował na
podłodze. Radosne okrzyki natychmiast zmieniły się w bolesny szloch. Ryan z chichotem
podczołgał się do niego i Robbie znów zaczął się śmiać, rozcierając głowę. Wendy tańczyła
na fotelu, nie zwracając uwagi na wyczyny braci.
- Poszła sobie! Poszła sobie! Stara śliwka poszła sobie! Słysząc to, chłopcy
wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Adam stracił cierpliwość.
- Spokój! Natychmiast marsz do łóżek! - ryknął, czerwieniejąc na twarzy.
Podniesiony głos zrobił wrażenie. Dzieci umilkły i zamarły w bezruchu, spoglądając
na ojca. Nie znaczyło to jednak, że mają zamiar wypełnić jego polecenie. Chłopcy położyli
się na podłodze i patrzyli na niego ciekawie, a Wendy osunęła się na fotel. Jej twarz przybrała
buntowniczy wyraz.
- Nie znosiłam jej. Była zła, brzydka i...
- Zrobiłaś wszystko, żeby od nas odeszła - stwierdził Adam. - Wiesz, że potrzebujemy
pomocy, ale mimo to...
- Nie potrzebujemy pomocy! - zaprotestowała dziewczynka. - Mama zajmowała się
nami tylko z pomocą kucharki.
- Kucharka przychodzi na kilka godzin dziennie! - zawołał Adam. - A ja nie jestem
mamą! Muszę zarabiać na utrzymanie, nie mogę cały dzień siedzieć w domu i zajmować się
tylko wami.
- A mama mogła!
- Bo ja pracowałem poza domem i zarabiałem na życie!
- W wojsku - powiedział Ryan z wyrzutem. Ton jego głosu sprawił, że Adam
zapomniał o gniewie i zmieszał się.
- Zgadza się - wymamrotał.
Diana nigdy nie miała nic przeciwko temu, że pracował w wojsku. A nawet kiedyś,
pod koniec wyjątkowo długiego urlopu, wydawała się zadowolona, że mąż znów wyjeżdża.
Może właśnie dlatego zawsze czuł coś w rodzaju ulgi, kiedy jechał do bazy. Dzieci pewnie to
wyczuwały i nie były tym zachwycone. A może Diana narzekała na jego ciągłe wyjazdy?
Gdyby się głębiej nad tym zastanowił, musiałby przyznać ze wstydem, że nie znał swojej
zmarłej żony na tyle dobrze, by zgadnąć, co robiła lub mówiła podczas jego nieobecności. To
samo dotyczyło dzieci. Co więcej, przez półtora roku, jakie upłynęło od tragicznego
wypadku, wcale nie poznał ich lepiej. O ileż łatwiej zajmować się żołnierzami!
- Marsz do łóżek! Wszyscy! - nakazał stanowczo. Robbie i Ryan usiedli ze
skrzyżowanymi nogami i czekali, jak na ten rozkaz zareaguje ich siostra. Wendy wydęła
dolną wargę i spojrzała na Adama pełnym pretensji wzrokiem.
- A kto nas teraz ułoży do snu? - zapytała.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim nasypałaś jej śniegu do kapci. A teraz jazda do
łóżek, bo będę musiał dać komuś klapsa.
Wendy buntowniczo splotła ramiona, ale kiedy Adam już miał stracić cierpliwość,
zeskoczyła z fotela i wybiegła z pokoju. Chłopcy podążyli za nią, wyśpiewując na całe
gardło:
- Hej, hej, czarownica sobie poszła!
Zdesperowany Adam roztarł zesztywniały kark. Co on teraz zrobi? Jutro po południu
miał ważne spotkanie z przedstawicielem firmy sprzedającej smary samochodowe, a w piątek
był umówiony z agentem nieruchomości. Na pewno Rebeka albo Natalie będą mogły jutro
przez kilka godzin zająć się dziećmi. O piątek będzie się martwił później. Takie życie w
zawieszeniu zaczynało go męczyć. Odszedł z wojska i musi sobie znaleźć jakieś zajęcie,
ciekawą pracę, ale jak może się na tym skoncentrować, skoro dzieci właśnie się pozbyły
kolejnej opiekunki?
Potrząsnął głową, zgasił światło i poszedł do siebie. Przyszło mu do głowy, że pani
Godiva może mieć wypadek na śliskiej drodze, zażąda od niego odszkodowania i pośle go z
torbami. Jęknął, wszedł do zimnej sypialni, przykrył się kołdrą po czubek głowy i zapadł w
sen.
Dziecięcy palec odciągnął mu powiekę, omal nie pozbawiając go przy tym oka.
- Au! - Adam spojrzał na syna zirytowany. Ile razy to dziecko może się obudzić w
ciągu jednej nocy? - Robbie, czy ty nigdy nie śpisz?
- Lyan - poprawił go chłopiec.
Bliźniacy byli do siebie bardzo podobni, ale Wendy twierdziła, że mama nigdy nie
miała kłopotów z ich odróżnieniem. Zakłuło go lekkie poczucie winy. Odwrócił się na plecy i
przesłonił oczy ramieniem.
- O co chodzi tym razem? - zapytał.
- Jestem głodny - powiedział malec, lekko sepleniąc. Ciotka Lindsay, rodzinny
pediatra, zapewniała, że nie ma się czym martwić, ale Adama niepokoiła wada wymowy syna.
- Ryan, przecież jest środek nocy! - jęknął.
- Nieplawda. Już lano.
To niemożliwe. Przecież nie udało mu się przespać nawet dwóch godzin. Ostrożnie
otworzył oczy. O Boże! Rzeczywiście, już rano. Budzik na nocnym stoliku wskazywał
siódmą czterdzieści.
- No dobrze. - Ziewnął szeroko i usiadł na łóżku. - Co jest na śniadanie?
Ryan wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Adam sięgnął po leżący na podłodze podkoszulek.
- Zobacz, co niania przyszykowała, a potem...
- Niania poszła - przypomniał mu malec.
Adam zamknął oczy. No tak, stara śliwka odeszła, a kucharka ma przyjść dopiero w
południe. Katastrofa. Może jednak uda się coś przyrządzić na śniadanie, jakieś płatki z mle-
kiem, bułki... Chętnie dałby tysiąc dolarów, by móc po prostu włożyć mundur i pobiec na
śniadanie do kasyna. Wszystko będzie wyglądało lepiej, kiedy tylko napije się kawy. Kawa.
Jęknął boleśnie. Dzisiaj nie czeka na niego żadna kawa. Życie cywila to piekło.
Ryan zeskoczył z łóżka i z całych sił przywarł do nogi ojca. Adam roześmiał się,
niezdarnie wstał i sięgnął po szlafrok. Poszukiwanie kapci uniemożliwiał mu uczepiony do
kolana syn.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin