Beata Terczyńska
Goście bardzo rzadko mają tu wstęp - zastrzega Tadeusz Baj, kier. biblioteki w Muzeum Zamku w Łańcucie, uchylając drzwi po lewej stronie zamku. W pomieszczeniu panuje lekki półmrok.
(FOT. KRZYSZTOF ŁOKAJ)
Specyficzny zapach starych mebli i przedmiotów przenosi nas do innej epoki.Dokąd prowadzą drzwi po lewej stronie łańcuckiego zamku? Mieści się tu biblioteka dawnych właścicieli zamku – Potockich. Tadeusz Baj, kier. biblioteki w Muzeum Zamku w Łańcucie pozwolił nam zajrzeć do jej wnętrza. Wchodzi się po drewnianych schodkach. Na pierwszym piętrze, za drzwiami panuje lekki półmrok. Czuć charakterystyczny zapach starego papieru i mebli. Jest chłodno. Książki "oddychają” przez druciki Od razu rzucają się w oczy rzędy ciemnych, drewnianych szaf, ustawionych przy ścianach. - Te świetnie zachowane, późno wiktoriańskie meble jak na owe czasy są niezwykle nowoczesne – mówi Bożena Lauzer, pracownik Działu Edukacji Muzealnej w Muzeum - Zamku. W szafach nie ma szyb. Zamiast nich są ozdobne druciki, żeby książki mogły "oddychać”. A są ich tysiące. - Mimo że to wnętrze oddaje klimat sprzed lat, sporo tu "nowoczesności” – uśmiecha się pan Tadeusz. Wskazuje nam na stolik rozkładany w drabinkę i fotel z podnoszoną klapą. W oknach szkło ołowioweBiblioteka składa się z trzech pomieszczeń. Najbardziej okazałe jest środkowe. Uskładano tu 22 tys. woluminów: starodruków, map, ksiąg o różnej tematyce, napisanych w różnych językach świata. Do czego one były potrzebne hrabiemu?
Alfred Potocki był jednym z najlepiej wykształconych ludzi w Polsce. Studiował w Oksfordzie. Tam poznał wielu przyjaciół, których gościł na zamku. Stąd mnogość języków książek – wyjaśnia pani Bożena. Dowiadujemy się, że w oknach biblioteki jest tu szkło ołowiowe. Takie nie przepuszcza do wnętrza szkodliwych dla eksponatów promieni słonecznych.Karciane rozkoszeNie tylko pasji czytelnictwa mógł się w tym wnętrzu oddawać ostatni ordynat z Łańcuta. Jak jeszcze spędzał tu czas? Np. grając w karty i karambolkę. W pobliżu skórzanych kanap stoi stół do karambolki (odmiany billarda), z kulami z kości słoniowej. W komnacie widzimy też miejsce na karciane zabawy przy kominku. Zachował się kibic – urządzenie dla dodatkowego gracza w karty. Ostał się również stół do przeglądania map. Na pewno nie raz przydał się Potockiemu, który był miłośnikiem podróżowania. - Mapy studiował zapewne przed wyjazdami na safari do Afryki. Na eskapadę wydał 100 tys. dolarów. Kim był ostatni właściciel biblioteki Alfred Antoni Potocki urodził się 14 czerwca 1886 r. w Łańcucie, a zmarł 30 marca 1958 r. w Genewie. Był ostatnim ordynatem łańcuckim. Miał starszego brata Jerzego - senatora i dyplomatę. Z postury był człowiekiem niewysokim i o krępej budowie ciała. Wyróżniał się jednak osobowością. - Udało się nam poznać obyczaje domowe z czasów Alfreda. Przekazał je Jan Michno, kamerdyner z Soniny, odpowiedzialny za nakrywanie do stołu i serwowanie posiłków u Potockich w latach 1929 – 1944. To niezwykle pasjonująca opowieść – zapewnia pani Bożena.
W białej jadalni jedli z gośćmiZdradza nam kilka osobliwości. Otóż za Potockich jadano cztery razy dziennie. Pierwszy posiłek podawano między 9 a 10, gdy gospodarze wstali. Na powitanie dnia popijali herbatkę, jedli drobne przekąski podawane na tacy, do sypialni. Na drugim śniadaniu hrabiostwo spotykało się o 13. W białej jadalni paradnej stołowali się wówczas, gdy mieli gości. Gdy byli w domu sami, jedli w sali narożnej, zimowej. Potocki lubił wtedy popijać whisky, w której rozsmakował się podczas studiów w Anglii. Do jego ulubionych dań należały potrawy z jaj. Serwowano też gotowany drób z czerwonym winem, leguminy, owoce, białe wino i wodę. O godz. 18 przychodził czas na herbatkę. W lecie domownicy spotykali się w holu, w zimie w pokoju ordynata na parterze. Do gorącego napoju serwowane były grzanki, masło i słodycze. Ostatni, ale najważniejszy posiłek rozpoczynał się o 21 i trwał zazwyczaj godzinę. Zgodnie z francuskim zwyczajem. Menu podobne było jak przy drugim śniadaniu. Potem Potoccy przechodzili do salonu, popijali whisky, szampana i herbatę.
Rodzinę obsługiwało sześciu kamerdynerów. Burgrabia, główny ceremoniarz, zajmował się usadowieniem przy stole. Miejsca były znakowane wizytówkami. Najważniejszego gościa wprowadzała matka, drugą parą szedł Alfred. Kwiaty pod kolor zastawyPotoccy miłowali się w dekorowaniu wnętrz. Rano przychodził ogrodnik, pytał kamerdynerów, jakie naczynia będą używane do posiłków i pod kolor zastaw przygotowywał bukiety. Kwiaty były zmieniane dwa razy dziennie. Najczęściej były to kompozycje w pastelowych barwach. Preferowali bukiety niebieskie, białe i kanarkowo-żółte. Najczęściej ozdobą były storczyki, ulubione kwiaty gospodarzy.
sylwiatime