Sprzeczki przy kawiarnianych stolikach nie należały do rzadkości, więc Marcin ze spokojem obserwował młodziutkiego blondyna o dużych wyrazistych oczach i ciemną, starszą od niego dziewczynę z wyzywającym makijażem, którzy siedzieli na prawo od bufetu. On był raczej milczący, natomiast ona co chwilę podnosiła głos. Tym razem Marcin wyraźnie usłyszał, jak powiedziała dobitnie, że nie będzie niczyją niańką.
Radź sobie sam, dzieciaczku - zakończyła chłodno, wstała od stolika i po prostu wyszła. Marcin, patrząc na jej rozkołysane biodra, pomyślał, że takie nie łowią płotek, jak ten, który pewnie ani kasy nie ma, ani... A że wygląda na dzieciaczka prawda.
Przywołał Artura, który obsługiwał ten rewir, a teraz bezczynnie kartkował jakiś magazyn i półgłosem nakazał mu zadbać o klienta.
- Patrz, jaki markotny. Chyba go ta czarnula rzuciła.
- Dobra kurwa - przyznał Artur. - Jak nogę na nogę założyła, prześwit był taki, że łapę po łokieć byś wsadził. Co mu podać? Kawy nie, koniaku nie, nie pije, nie pali, pewnie i nie pierd... Co z tego, że gęba ładna, jak w spodniach tylko jakiś mikroorganizm?
- To czym jej miał dogodzić, okiem w piz..? - Marcin powstrzymał wybuch śmiechu. - Podaj mu deser lodowo-czekoladowy, prezent od firmy.
Chłopaczek się wzbraniał, ale przyjął podany pucharek i posyłając Arturowi szeroki uśmiech, niejako przypadkiem zahaczył wzrokiem o Marcina. Marcin szelmowsko puścił mu perskie oko. Chłopak wyraźnie się zmieszał, pochylił się i lekko muskał łyżeczką bitą śmietanę, docierając do zmrożonej czekolady i lodów. Zlizywał je koniuszkiem języka i ukradkiem poszukiwał wzrokiem to Artura, to Marcina.
- Jaki wstydliwy, myślałby kto - skwitował Artur.
- W lizaniu na pewno jest dobry - stwierdził Marcin.
- Tak się liże stojącą pałę, wiesz, a nie mięsisty damski żabocik prychnął Artur.
- Masz to z Izą przećwiczone?
- A jak! - potwierdził Artur, przyciskając biodra do barowej lady. Ku... zmieńmy temat albo ty pójdziesz za mnie do gości.
- Staje ci? - Marcin stłumił śmiech. - Daj chłopaczkowi, może ci liźnie?
- Pierdol się. Za godzinę będę leżał na Izuni, z małym głęboko w niej!
- A ja na pustej wersalce. I gdzie tu sprawiedliwość? - odrzekł Marcin filozoficznie, obserwując chłopaczka i znów zderzyły się ich spojrzenia. Jakie ten chłopak ma oczy!
- Dziwię ci się - Artur próbował podliczać bloczki, ale wyraźnie mu to nie szło. - Jesteś mało operatywny. Ja na twoim miejscu...
- A może wybredny? – przerwał mu Marcin.
- To by zmieniało postać rzeczy -przyznał Artur. - Przecież, między nami mówiąc, masz niezgorszego.
- Chciałeś powiedzieć: wyjątkowo dobrego - poprawił go Marcin z udaną skromnością.
- Co z tego - roześmiał się Artur. - Na tej samej dupie posialiśmy swoje dziewictwo. Nie mówiła, że byłeś lepszy - popatrzył wesoło, ale że Marcin obojętnie przecierał szkło, więc dodał: - Dziś bym to inaczej rozegrał.
- Gówno byś zrobił - skwitował Marcin. - Byłoby dokładnie tak samo: jeden namiot, dwóch naiwnych chłopczyków z sercem na dłoni – wyliczał wystawiając palce - i przemoczona cizia... - i machnął ręką.
- Pewnie masz rację - przyznał Artur. - Wiesz, czym mnie podeszła? Że się wzięła od razu za dwóch.
- Po to jej Bozia dwie ręce dała.
- Pamiętam każdy włosek na jej... - Artur mocniej przycisnął biodra do barowej lady.
- A ja twojego, jak się nie mógł doczekać, kiedy mój skończy. Myślałem, że już mi dupę zachlapiesz.
- No, kto komu - Artur spojrzał z ukosa. - Ale tu szlaban, wiesz dorzucił, powstrzymując dalszą dyskusję, a Marcin przewrotnie pokazał mu język, a ruchem głowy klienta, który prosił o rachunek.
To, że przemoczona cwaniara, której dali schronienie w swym namiocie, bez skrępowania zdjęła z siebie wszystko, do naga, to, że podnieceni jak szpaki obaj ją wycierali drżącymi rękami, jak i to, że to ona przejęła sprawy w swoje ręce, a dokładniej mówiąc ich wyprężone penisy, i to, co stało się potem, to było do przyjęcia, w końcu to męska rzecz i o tym niekiedy rozmawiali, z rozbawieniem wspominając tamte wakacje i swój seksualny chrzest. Lecz na to, co później, Artur postawił szlaban. A właśnie za tym szlabanem zaczynała się najprzyjemniejsza dla Marcina część wspomnień. Połączeni intymnością tamtej nocy i szczerym wyznaniem, że obaj zrobili to pierwszy raz, już nie ukrywali przed sobą swych ciał. Wzajemnie zaspokajali swoje podniecenie, a zaspokojeni rozbudzali się na nowo intensywną pieszczotą, coraz odważniejszą, którą dawali sobie dłońmi i ustami. Artur mówił, że to dlatego, że poznali prawdziwy seks i teraz brakuje im dziewczyny. Ale Marcin był odmiennego zdania. Odkrył moc wytrysku składanego na pośladkach Artura, co dawało mu rozkosz większą niż tamta, gdy wyskoczył w ostatniej chwili, by spermą zachlapać cały śpiwór. Teraz nie wyskakiwał, nie uciekał, leżał do końca, aż rozkosz sama powoli w nim dogasała, dając nieznane mu wcześniej uczucie odprężenia. Wtedy odrywał fallusa sklejonego z pośladkami Artura, a ten rozkosznie prężył tyłeczek, z żalem mówiąc: "Szkoda, że już, tak mi było fajnie...", że Marcin natychmiast obdarzał go pocałunkami, w namiętności docierając językiem do samego zwieracza. Dopiero wtedy się Artur wyprężał! I wystarczyło wsunąć mu rękę pod biodra, dotknąć mosznę, poruszyć penisem i Artur strzelał spermą bez przytomności, by na końcu wyszeptać: "Fajnie mi było, naprawdę", a Marcin zgodnie z prawdą odpowiadał: "Mnie też". I nigdy się nie przyznał, że walczył z pokusą, żeby spróbować "do środka". Być może Artur by dal. Marcin wiedział, że Artur jak gdyby czuł się gorszy, widząc, jak różnią się ich penisy, a zarazem jakby zaszczycony, że ma do tego ciała nieograniczony dostęp. Imponował mu okazały fallus Marcina, którym potrafił się pieścić pół nocy, przesuwając nim po swoim brzuchu, jądrach i udach, po twarzy, szyi i torsie, a przy tym do cna opróżniając go ze spermy. Ale też doceniał to, że nigdy z powodu tych różnic nie usłyszał żadnych uszczypliwości. Lecz po powrocie do domu Artur postawił "szlaban na tamto". Chcieli seksu, a byli sami, więc robili to razem. Teraz można inaczej. I chodzili "na dziewczynki". Po łatwej przygodzie pod chmurką, która jego samego zaskoczyła, Marcin ze zdziwieniem odkrył, że wcale mu to zadowolenia nie dało, wręcz przeciwnie: cały czas czuł skrępowanie, a na końcu po prostu wstyd, gdy odwrócony tyłem doprowadzał się do porządku, a ona wciągała majtki i wygładzała zgniecioną spódniczkę. I dwa słowa o niczym, jakby to, co zrobili, było wspólnym wypiciem filiżanki herbaty. Marcin czuł do siebie złość. Z jakiej racji jego penis ma być źródłem rozkoszy dla jakiejś dupy? Bo dupa rozkosz miała, aż mu piętami ściskała pośladki! Porównywał to ze zwykłym wykorzystywaniem i dziwił się Arturowi, który, pomimo iż z każdej znajomości był jednakowo niezadowolony, ciągle szukał nowej. Aż poznał Izę i trwa to już kilka miesięcy...
Artur skłonił się w pas i z uśmiechem pożegnał klienta. Marcin domyślił się, dlaczego.
- Napiwek na pół - powiedział, gdy Artur stanął przy bufetowej ladzie - albo drugim razem zaparzę ci taką lurę, że cię klient opluje.
- Pocałuj mnie w czubek!
- On ci to lepiej zrobi – wskazał chłopaczka, który kończył konsumować lodowy pucharek. - No dobra, wiem - Marcin zasłonił się przed służbową serwetą Artura. - Iza ci to zrobi.
- No! To inna rozmowa - udobruchał się Artur i położył banknot. - Połowa dla ciebie.
- O! Teraz wiem, że załatwiłem robotę porządnemu człowiekowi.
- Jak mi to jeszcze raz wypomnisz, to gówno ode mnie dostaniesz - Artur zmierzył go marsowym spojrzeniem, a Marcin zrobił zabawnie skruszoną minę, chuchnął na monetę, którą wrzucił w kieszeń. Drugą podał Arturowi.
- Na gumki ci wystarczy, nie? spytał, a widząc wzrok Artura, wesoło uskoczył za ladę.
Kawiarenkę prowadził rodzony wujek Marcina, który, kompletując obsługę, od początku miał Marcina na oku: młody, operatywny, z prezencją. Marcin podsunął mu jeszcze Artura. Obaj po maturze pocałowali klamkę uniwersytetu i zasilili szeregi bezrobotnych. Teraz wiodło im się całkiem dobrze. Marcin ponadto szczycił się posiadaniem własnego M. Wykorzystał boom na adaptację suszarni i strychów, i ma. Wcale nie ciasne, a najważniejsze, że własne. A to, że pokój ma skośny sufit, to tylko dodaje uroku.
- Chłopaczek chce płacić - zauważył Marcin, ale zanim Artur zdążył wziąć bloczek, chłopak stanął przy ladzie.
- Komu mam podziękować za te lody? - spytał, wypełniając twarz uśmiechem, a Marcin dyskretnie zauważył, że z tym "mikroorganizmem" w spodniach Artur pewnie miał rację - ani śladu! Ale poza tym chłopaczek niczego sobie. Teraz nie mógł oderwać wzroku od jego przepastnych oczu, więc nie uszło jego uwadze, że dzieciaczek z uznaniem zlustrował jego wydatną górkę męskiej ozdoby w mocno opiętych służbowych spodniach.
- Firmie - odrzekł.
- No to dziękuję – chłopaczek położył na ladzie parę drobiazgu. - Czy jestem winien coś jeszcze?
- Kawa, deser, woda mineralna wyliczał Artur. - Nie, w porządku.
Marcin wybił paragon, zgarnął monety do szuflady i wzrokiem odprowadził chłopaka aż do wyjścia, tym razem rejestrując jego wąskie biodra i szczupłe pośladki.
Lokalik powoli pustoszał. Artur już nie mógł się doczekać ostatniego kasowania i gdy tylko rozliczył się przed Marcinem, dorzucając nieco z napiwków, ale: "Powycierasz za mnie stoliki", wyprysnął w drzwi i tyle go było. Tych sześć stolików Marcin machnął ręką. Niech leci. I zaczął od ścierania lady.
W telewizji sama polityka, nie ma co oglądać. W radiu przynajmniej dobra muzyka; niech gra. Kurwiszcze z naprzeciwka, "mów mi Emanuela, ale z francuska: Emaniuel", chyba dziś cierpiało na brak klientów i zapukało, czy może ją "pan Marcin" poczęstować papierosem. Poczęstował i odprawił ją chłodno. Ale gdy po pół godziny usłyszał ponowne pukanie, a był w samych spodenkach i zamierzał wziąć tusz, zaklął pod nosem, wciągnął spodnie od dresu i z rozmachem otworzył drzwi. Już na końcu języka miał formułkę pod tytułem: "Jak nie mam, to nie palę!" - i stanął zaskoczony.
- Wejdź. Co, Iza nawaliła?
- Masz, czytaj - Artur ciężko opadł na fotel i podał mu zmiętą kartkę.
Marcin szybko przeleciał ją wzrokiem.
- Wyjechała. No to cześć! wzruszył ramionami. - A ten agent, jakiś tam Roman, to kto?
- Mój poprzednik – odpowiedział Artur, miotając ciche przekleństwo.
- Widać stara miłość nie rdzewieje - Marcin wzruszył ramionami. - Ale wiesz, na Kretę ja też bym pojechał. Dziewczyna ma rację, okazja! - dodał parskając śmiechem.
- Co cię tak bawi? - oburzył się Artur.
- Bo ty byś nie pojechał, nie lubisz upałów. A poważnie: lepiej, że cię spławiła teraz, a nie na przykład za rok. Chcesz coś mocniejszego na wyrównanie oddechu?
- Spławiła... W dupie ją mam! Daj...
W miarę ubywania "czegoś mocniejszego" Artur doszedł do wniosku, że pewnie grała na dwa fronty, bo tak nagle nie odnowiłaby tamtej znajomości. Ale w łóżku była dobra, przyznał. Nie musiał używać gum, bo ona brała co trzeba, więc zostawiał w niej całą spermę do ostatniej kropelki. To był luks! - i poprawiał spodnie, nie ukrywając, że ma wzwód, a Marcin z trudem panował nad swoim penisem. On też na pośladkach Artura zostawiał całą spermę i to też był luks!
- Kochałeś ją? - spytał Marcin.
- Lubiłem się z nią pieprzyć!
„Więc w całej tej sprawie - pomyślał z ulgą - nie chodzi o miłość, a o zwykły seks!"
- A teraz co? - spytał półgłosem. - Nie wiem. Wiem tylko, że na kurwy nie pójdę.
- Jedna mieszka po sąsiedzku - rzucił żartobliwie.
- Niech się w szparę pocałuje! To już bym wolał...
- Co...? - podchwycił Marcin.
- Nic.
Ciężkie milczenie wypełnione ostatnim rozlaniem butelki.
- Zostaniesz na noc? - spytał Marcin patrząc na zegar i ocierając usta wierzchem dłoni.
- A jak zostanę? – odpowiedział Artur, odstawiając pusty kieliszek.
- To zostaniesz, no co.
- A martwiłeś się, że będziesz spał na pustej wersalce.
- To było dawno - roześmiał się Marcin. - A mały nie będzie ci przeszkadzał?
- Będzie, ale... - Artur wzruszył ramionami, zdejmując koszulę i spodnie. Poprawił slipy z wyprężonym penisem, ale ich nie zdjął i pierwszy układał się na wersalce, przeciągając poduszkę bardziej na swoją stronę.
Marcin głębokim oddechem przywołał się do porządku i przekroczył Artura, kładąc się od ściany. Leżał nieruchomo. Sama świadomość, że obok jest ten, z którym łączyło go tyle intymnych wspomnień i który tylekroć był dla niego źródłem rozkoszy, utrzymywała mu fallusa w półwzwodzie i tylko silnym nakazem woli Marcin nie dopuszczał do pełnej erekcji. Wyczekiwał, że Artur zaśnie, zawsze miał słabszą głowę. I naraz usłyszał:
- Pamiętasz, jak...
- Pewnie, że pamiętam - przerwał, panując nad przyspieszonym biciem serca i nierównym oddechem.
- Wtedy było nam dobrze.
- Było... A teraz? - szepnął.
- Teraz jest mi źle - wyrzucił Artur miotając się w pościeli. - Cały czas mi stoi. A tobie? Sprawdzam dodał, udając żart, ale jego dłoń nie zatrzymała się na udzie Marcina, przeszła wyżej, do jąder i odszukała penisa. - Postawić ci, jak wtedy? rzekł cicho.
- Złamałbyś własny szlaban? szepnął Marcin, w duszy krzycząc: tak!
- Do dupy ze szlabanem! - Artur zsunął mu spodenki, chwytając wargami gwałtownie nabrzmiewającego fallusa. W odpowiedzi Marcin zdjął mu slipy i z radością zamknął w dłoni twardego penisa, otulił jądra, zmierzwił łonowe włosy!
- Jak wtedy? - wyszeptał z nadzieją.
- Ale dziś ja potrzebuję seksu - dyszał Artur. - Dasz mi?
- Dam... - wyszeptał Marcin, może nie do końca rozumiejąc sens pytania, lecz gdy wśród namiętnych pieszczot penis Artura przywarł do pośladków Ma'rcina, wtedy zrozumiał i w gorącym urywanym oddechu potwierdził: - Dam...
Leżał wypełniony podnieceniem bez granic i podświadomie wiedział, że pragnął tego przeżycia od dawna. Z radosnym niepokojem czekał na pierwszy dotyk twardego penisa. Ale to nie penis był pierwszy, najpierw były tam usta, potem dłonie i znów usta, które wyprężały go, drążąc ciało namiętnym pragnieniem... Teraz... Ten ucisk to na pewno to... Tak... Ciężar Artura, spocone podbrzusze i tors, i penis kierowany siłą wprost do wnętrza. Marcin zacisnął zęby, ale zaraz zadarł głowę - brakło mu oddechu. A twardy penis z tą samą siłą nieprzerwanie parł w głąb. Marcin czuł, jak gdyby wrzynał się w niego jakiś ogromny kolos, potężnie gruby i niesamowicie długi, a nie zwykły przeciętny penis Artura. Ponownie zacisnął zęby, żadnego bólu nie okaże! Nie okazał, a Artur już dyszał nad nim, cały wklejony w jego pośladki i plecy.
- Dobrze... jest mi naprawdę dobrze... - wyszeptał zmienionym głosem.
Marcin milczał. Nie odpowiedział zgodnie z prawdą: a mnie nie. Czuł jego penisa jak tępy drewniany pal i prosił w duchu, by czym prędzej Artur go stamtąd wyjął... Dopiero po dłuższej chwili, gdy Artur wszedł w równy miarowy rytm, dociskając się mocno i prowadząc penisa płytkimi ruchami w górę i w dół, Marcin z ulgą odetchnął: tak może być. Lecz gdy Artur przyspieszał, gdy z całym impetem uderzał w jego pośladki, Marcin znów się sprężał, aż do bólu kręgosłupa i z rezygnacją pomyślał: "Niech się dzieje, co chce!" I nagle wszystko się w nim rozluźniło. Pośladki miękko przylgnęły do podbrzusza Artura, rozpoznając jego łonowe włosy, gdzieś tam przy nasadzie ud kołysała się moszna z wyraźnymi dwoma jądrami, penis pływał we wnętrzu zupełnie swobodnie i zaczynało być przyjemnie. I wtedy Artur dobił biodrami, przydusił Marcina, znów dobił, jakby to robił ostatkiem sił; jeszcze targnął nim dreszcz konwulsji - i zamarł, znieruchomiał. Marcin wiedział: to wytrysk... Czy Artur był w nim krótko, czy długo, nie miał pojęcia. Lecz gdyby był choć odrobinę dłużej, jeszcze tych parę ruchów, kto wie...?
- Naprawdę było mi dobrze, ale wiesz, szlaban - usłyszał.
Marcin poczuł w ustach cierpką gorycz, a podniecenie, które przed chwilą zdawało się nie do opanowania, teraz ulotniło się bezpowrotnie. Gdy usłyszał zwykłe męskie pochrapywanie, ponownie zacisnął zęby. Odczekał czas jakiś i upewniwszy się, że Artur jednak usnął, wstał i jak nie na swoich nogach udał się do łazienki. Wziął tusz, starannie wymywając spomiędzy pośladków resztki Arturowej spermy. Wrócił. Spojrzał na śpiącego, na jego nagie plecy i pośladki, które niegdyś z taką namiętnością całował i zrozumiał: tamte czasy minęły bezpowrotnie.
Artur nie przesiadywał przy bufetowej ladzie, jak zwykle, jak jeszcze do wczoraj. Jedynie składał i odbierał służbowe zamówienia. Unikał rozmów z Marcinem, unikał bezpośrednich spojrzeń. Gdy nie było ruchu, wyszukiwał sobie tuzin zajęć: to sprawdzał bloczki kasowe, to poprawiał w cenniku niewyraźne zapisy. Wreszcie powiedział, że źle się czuje, boli go głowa i nie da rady. Musi do domu. Niech go zastąpi pani Krystyna, a jemu najwyżej niech Marcin odpisze te cztery godziny. Naprawdę nie może! W ogóle już mu trudno wydolić! Świątek, piątek, na okrągło to samo! Chyba jebnie tym wszystkim i złoży wymówienie!
Marcin patrzył zdziwiony.
- Masz jeszcze urlop - powiedział.
- Daj mi spokój z urlopem! - odszczeknął Artur.
- O co ci chodzi? A może o ten... szlaban? - spytał domyślnie.
- Embargo, rozumiesz? Embargo! - rzucił się Artur. - Nie myślałem, że dasz - i zwiesił głowę.
Marcinowi krew odpłynęła z twarzy. Jasne...
- To dzwoń do Krystyny.
Pani Krystyna, dorabiająca do emerytury kelnerowaniem, była prawie zaraz. Użaliła się nad Arturem, że naprawdę źle wygląda i zaoferowała się, że popracuje po koleżeńsku. Szkoda chłopakowi odpisywać te godziny, każdy grosz się przyda, a ona i tak bezczynnie w domu siedzi.
Marcinowi też robota nie szła. Gryzła go ta sprawa. Nie spodziewał się po Arturze takiego cynizmu: "Nie myślałem, że dasz". Więc gdy...
miron112