Parv Valerie - PS Kocham Cię.pdf

(547 KB) Pobierz
PS I love you
VALERIE PARV
PS Kocham Cię
Tytuł oryginału: P.S. I Love You
Scan-Dalous
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szanowny Panie Branden!
Nazywam się Suzanne Kimber i od razu wyznaję, że jestem
Pana gorącą wielbicielką. Wiem, że otrzymuje Pan tysiące
listów, zapewniam jednak, że ten list będzie jedyny w swoim
rodzaju, wiec proszę, by go Pan przeczytał do końca.
Mam czternaście lat i uczę się gry na klarnecie. W naszej
szkole muzycznej obowiązuje specjalny program, zgodnie
z którym każdy uczeń musi znaleźć sobie artystycznego opie­
kuna wśród wybitnych kompozytorów lub wirtuozów naszych
czasów. Postanowiłam zwrócić się z prośbą do Pana, arcymi-
strza klarnetu, by został Pan moim mistrzem i opiekunem.
Zaczęłam uczyć się gry na klarnecie już w szkole podsta­
wowej. Oczywiście, nie żywię złudzeń, że uda mi się powtórzyć
Pański sukces i nagrać pierwszy samodzielny album w wieku
czternastu lat, zamierzam jednak pójść w Pana ślady i zająć
się profesjonalnie grą na klarnecie, a potem, być może, pro-
dukcją płyt. Marzę, by tak jak Pan pewnego dnia mieć własne
studio nagrań. Nie chcę zajmować Panu zbyt wiele czasu.
Wyjaśnię tylko, że Pańska pomoc przejawiałaby się przede
wszystkim w udzielaniu mi korespondencyjnie wskazówek
i komentarza do taśm z moimi nagraniami. Czy wyświadczy
mi Pan ten zaszczyt i zechce zostać moim opiekunem? Tak
bardzo proszę!
Z wyrazami szacunku -Suzanne (Suzie) Kimber
PS Szczególnie lubią „Koncert Andrettiego ". Słuchając go,
dostają gęsiej skórki.
Reid Branden, wyraźnie zbulwersowany, wpatrywał się
w zadrukowaną maszynowym pismem kartkę. Papier zadrżał
lekko w jego smukłej dłoni o długich, delikatnych palcach,
gdy ponownie przebiegł wzrokiem ostatnią linijkę dopisaną
w widocznym pośpiechu dziewczęcym, niewyrobionym pis­
mem. Gdzie i kiedy to dziecko mogło usłyszeć „Koncert An­
drettiego"?
- Jeszcze jedna zakochana wariatka? Och, czyżbym nie
dość starannie przejrzała pocztę?
- To nie żadna wariatka. -Posłał swej asystentce, Toni
Rigg, lodowaty uśmiech. - Doskonale selekcjonujesz kore­
spondencję, Toniu, i dobrze o tym wiesz. To prośba od jakiejś
uczennicy, bym został jej muzycznym opiekunem. - Skrzywił
się i westchnął z irytacją. — Och, kiedy wreszcie nastolatki
przestaną mnie traktować jak gwiazdora estrady?
- Dopiero wtedy, gdy przestaniesz wyglądać jak jeden
z nich - odrzekła Tonia z uśmiechem na twarzy.
Niecierpliwym ruchem przeczesał palcami jasnobrązo-
wą, bujną czuprynę, która - z czego zapewne nie zdawał,
sobie sprawy - w niemałym stopniu przydawała mu popu­
larności.
- Czy ja naprawdę wyglądam jak gwiazdor? Przecież
już nie występuję przed publicznością! Cóż może być pocią-
gającego w trzydziestoletnim dyrektorze zespołu i kierowni­
ku muzycznym! - Przesunął dłonią po swym twardym jak
skała brzuchu. - Do licha, chyba nawet zaczął rosnąć mi
brzuszek!
- Nie kokietuj! - roześmiała się, - Widocznie muszę ci
przypomnieć, że nie tylko wyglądasz jak holywoodzki amant,
lecz również jesteś niezrównanym muzykiem i wirtuozem
fonograficznego biznesu. Czy znasz kogoś innego, komu uda­
łoby się wprowadzić Mozarta do pierwszej dziesiątki muzy­
cznych przebojów?
- Może zatem nadszedł czas, bym przestał grać i skoncen­
trował się wyłącznie na biznesie?
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli jeszcze bardziej skoncentrujesz się na biznesie, bę­
dziemy musieli znów się przeprowadzić. Tym razem na jakąś
odludną wyspę, gdzie nie trzeba płacić podatków.
- A propos przeprowadzek... - Z pewną ulgą przyjął
zmianę tematu. - Czy już doszłaś do siebie po przeprowadzce
z Los Angeles do północnego Sydney?
- Trochę mi brakuje podniecającej atmosfery i zgiełku
tamtego miasta -przyznała. - Ale Australia też ma swoje
uroki. Chociażby ten wspaniały apartament wśród chmur,
który dla mnie przygotowałeś! A jak postępują twoje poszu­
kiwania jakiegoś lokum?
-. Powoli. Mam już naprawdę dość mieszkania w wynaję­
tych apartamentach. Rozglądam się za solidnym domem...
Uniosła starannie wypielęgnowane brwi.
- Chcesz zamieszkać tutaj na stałe?
- Taki mam zamiar. Teraz, gdy amerykańska filia firmy
wspaniale się rozwija, mogę wreszcie skupić się na rynku
australijskim. Właściwie od dawna o tym marzyłem.
- Och, wiem. W głębi serca czułeś się zawsze prawdzi­
wym Australijczykiem. - Wyciągnęła rękę po list, który nadal
trzymał w palcach. - Mam się tym zająć? Wysłać typową
odpowiedź i zdjęcie z autografem?
- Nie! - Słowo to zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał, więc
uśmiechnął się lekko, żeby pokryć zmieszanie. - Zajmę się
tym sam. - Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, gdzie to
dziecko usłyszało „Koncert Andrettiego"!
Tonia sprawiała wrażenie na wpół zdziwionej, na wpół
zirytowanej.
- W takim razie może również sam zajmiesz się tym?
- Gestem wskazała piętrzący się na biurku stos listów. - Masz
tu między innymi dwie propozycje małżeńskie. Kto wie, może
któraś cię zainteresuje? - dodała z drwiną w głosie.
- Wielkie dzięki - powiedział miękko. - Naprawdę wspa­
niale się spisujesz, Toniu: Nie będę się Wtrącać. Ale ten list
mnie zaintrygował... Muszę coś sprawdzić, nim podejmę de­
cyzję:
Uśmiechnęła się z życzliwą pobłażliwością.
- Ty tu rządzisz, szefie. Daj mi znać; jeśli zechcesz pody­
ktować odpowiedź.
- Jesteś bezcennym skarbem! Czy już ci to mówiłem?
- Nie tak często, jak bym chciała.
- W przyszłości się poprawię. Doprawdy przeraża mnie
myśl, że pewnego dnia mnie porzucisz, ponieważ zechcesz
wyjść za mąż.
- Jaki ty jesteś staroświecki! - Obdarzyła go spojrzeniem
pełnym politowania. - Kobiety już nie porzucają pracy tylko
z tego powodu. A poza tym... wcale nie zamierzam wycho-
dzić za mąż.
- Doprawdy?
Twarz Toni oblała się lekkim rumieńcem.
- Och, oczywiście, że mam taki zamiar...- zająknęła się.
- Ale chyba znasz powiedzenie, że potrzeba pary do tanga?
- Znam - uciął krótko. Nie mogła wyrazie się jaśniej,
nawet jeśli powiedziałaby to wprost, co zresztą uczyniła kie-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin