Jadowska Aneta - Dora Wilk 01 - Szatański Pierwiosnek.rtf

(81 KB) Pobierz

 

Aneta Jadowska

 

 

 

 

 

Szatański Pierwiosnek

– historia prawdziwa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wydanie polskie: Toruń, 2012

 

Jeśli ten dzień mógłby być gorszy, wyobraźni brakowało mu, co jeszcze

musiałoby się zdarzyć. Fatum obeszło się z nim kompleksowo, bez dwóch

zdań. Lekcja numer jeden, uważaj co przysięgasz kobiecie, zwłaszcza gdy

„dopóki śmierć nas nie rozłączy” oznacza naprawdę cholernie długi okres

czasu. Tak plus minus nieskończoność. Jego żona była diablicą. To nie

metafora, wiedział o tym, kiedy stawał z nią przed ołtarzem. Faktycznie

kłopotliwa była jednak domieszka krwi demona zamętu. Ten mały szczegół

raczyła zataić przed nim w okresie narzeczeństwa. Raczej spory drobiazg,

jeśli chodzi o tajemnice.

 

Właśnie dlatego bar wyglądał, jak wyglądał. Ślady krwi rozbryzgnięte były

na ścianie i blacie, szkło chrzęściło mu pod stopami, a powietrze pachniało

lepką mieszaniną alkoholu i owocowych soków. Gości wymiotło zaraz po

tym, jak Braga się przemieniła. Tych rozsądnych. Pozostałych trzeba było

wynieść. Cholera, to nie było dobre dla interesu. Westchnął i uniósł stołek,

postawił go na ladzie i zamiótł dookoła podłogę. Bar i stołki były na niego

ciut za niskie. Podobnie miotła, więc wciąż nieco zgarbiony zabrał się za

sprzątanie. Ale jakby zrobił wyposażenie na swój wzrost, klientela miałaby

powody do narzekania. Miał 230 cm i jakieś 150 kilo wagi.

 

Ale teraz nie czuł się wielkim jak głaz czartem, bohaterem, generałem

piekielnej armii w stanie spoczynku. Przysiadł na jednym z krzeseł i oparł

czoło o zwinięte w pięści dłonie. To nie mogło tak trwać w nieskończoność,

ale nie wiedział, jak mogłoby się skończyć. Poza wersją, jaką zdaje się

zaplanowała Braga – ale w tej wersji ona żywa i bogata buja się po piekle, a

on wyciąga kończyny i odchodzi w stronę światła. Właściwie w stronę

pełgającego płomienia, ale co tam, detale.

 

Szafa grająca nagle sobie przypomniała, że ktoś wrzucił do niej monety –

widać pęknięcie szyby tylko na jakiś czas sparaliżowało mechanizm.

Miękkie tony Heaven can wait popłynęły w powietrzu i uśmiechnął się

lekko. Na niego z pewnością mogą tam poczekać.

 

Dziewczyna owinęła się szczelniej wojskową kurtką, bezskutecznie usiłując

ochronić się przed wiatrem. Kurtka nie miała podszewki, a listopadowe

powietrze pachniało już nadchodzącym śniegiem i mrozami. Od godziny

tułała się po okolicy, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Może powinna

faktycznie iść do swojej mentorki i poprosić o pomoc, ale nie była w tym

zbyt dobra. Nie lubiła prosić. Coś sobie znajdzie. Byle nie musieć wracać

do rana do mieszkania, w którym dwunożny dowód jej porażki cierpiał na


 

 

 

poważny atak wzdychawicy i „porozmawiajmy o tym, co jest między nami”.

Dźwięki szybkiej, gitarowej solówki przykuły jej uwagę. Zatrzymała się

przed ciężkimi drzwiami i zadarła głowę odczytując wiszący nad nimi neon.

Czerwone rurki mrugały, jakby na granicy przepalenia, ale napis był

idealnie czytelny – Szatański Pierwiosnek, a w tle pełgające płomienie i

hasło: Upadali najtwardsi. Uśmiechnęła się do siebie. Nie może być źle w

miejscu, gdzie słuchają Iron Maiden, prawda? Płomyk zdawał się ogrzewać,

choć był tylko wypełnioną gazem rurką. Coś kazało jej wejść, choć jej

mentorka radziła jej się trzymać z daleka od miejsc, w których gromadzą

się magiczni czy piekielnicy. Przynajmniej do czasu, aż będzie w stanie

rzucić obronne zaklęcie bez zwalania na siebie sufitu czy podpalania

włosów. Jakby zaklęcie było jedyną obroną, jaką posiadała. Pchnęła ciężkie

drzwi i stanęła w progu, niepewna, jak zareagować na to, co widziała.

 

- Można? – zapytała wielkiego faceta, siedzącego w samym środku

pobojowiska.

 

- Właściwie jest zamknięte – powiedział niechętnie.

 

- Gdyby było, nie dałabym rady wejść, nie? Zimno, że tyłek urywa…

 

Wzruszył ramionami wciąż na nią nie patrząc. Podeszła dwa kroki w jego

stronę, zbyt ciekawska, by zignorować bałagan wkoło i jego zgarbione

plecy, jakby dźwigał na nich cały świat. Był ogromny i całkowicie

nieharmonijny. Twarz o wyrazistych, ale łagodnych rysach, miękkie

brązowe włosy opadające na ramiona i sylwetka tura. Z zafascynowaniem

spojrzała na jego zaciśnięte dłonie, każda była wielka jak bochen chleba.

Nie miała pojęcia, jakiej był rasy, ale wyglądał potężnie. Uniósł nagle głowę,

jakby wyczuł na sobie jej spojrzenie.

 

- Co tu jeszcze robisz? – warknął niezbyt uprzejmie, a ona aż otworzyła

usta na widok jego zębów, cieniutkich jak szpileczki, wypełniających usta

ostrą masą jak u tropikalnej rybki.

 

Zrobiła krok w jego kierunku, aż dzielił ich tylko blat stolika. Jego uniesiona

brew z małą blizną przecinającą ją na pół, sugerowała, że nie oceniał jej

zachowania jako przejawiającego ślady rozsądku.

 

- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia – uśmiechnęła się

zachęcająco, ściągając z głowy kaptur wojskowej kurtki. Niemal czerwone

włosy rozsypały się naelektryzowaną aureolą wokół jej głowy. Odgarnęła je

niecierpliwym ruchem.

 

- Nie jestem zainteresowany takimi usługami – mruknął, wyczuwając

wyraźnie zapach wanilii w powietrzu. Ostatnie czego teraz potrzebował, to

romans czy choćby seks z jakąś wiedźmą płodności. Już widział reakcję


 

 

 

Bragi na owoc niewierności.

 

Zaczerwieniła się, jakby ją uderzył. Przez chwilę oddychała ciężko przez

nos, jakby starała się opanować.

 

- Nie o takich usługach mówiłam, durniu – warknęła w końcu.

 

- Twój zapach dowodzi czegoś innego – powiedział wprost, odchylając się

na krześle i mierząc sylwetkę dziewczyny uważnym spojrzeniem. Była

wysoka jak na dziewczynę, jakieś 180 cm, dość zgrabna, co mógł ocenić

mimo za dużej o 2 rozmiary męskiej kurtki. Ładna, ruda, jasna, szarooka. Za

młoda i za krucha dla niego.

 

- A ty pachniesz alkoholem, adrenaliną, mirrą i sokiem owocowym, czy to

znaczy, że jesteś popijającym sprzedawcą ananasów ze świątyni sportów

ekstremalnych? – warknęła.

 

Przez chwilę udało mu się zachować powagę, ale tylko sekundy. Śmiech

rozsadził mu płuca. Sam nie mógł w to uwierzyć, nie pamiętał, kiedy

szczerze się śmiał. Na pewno nie przez ostatnie miesiące, po tym, kiedy

Braga wróciła po raz kolejny.

 

- No dobrze, jeden zero dla ciebie, oceniłem cię powierzchownie. Więc jaki

masz interes do zaoferowania?

 

- Pomogę ci tu posprzątać.

 

- Za?

 

- Jakiegoś drinka i coś do jedzenia, jeśli masz.

 

Zmierzył ją spojrzeniem.

 

- Jesteś pełnoletnia?

 

- Jasne, mam dwadzieścia pięć lat – uniosła podbródek buńczucznie.

 

Zaśmiał się tylko. Jeśli ona ma więcej niż dwadzieścia lat, gotów był

postawić jej butelkę pięćsetletniego „Szóstego kręgu”, którą trzymał

schowaną na najgorsze czasy (skąd podejrzenie, że jeśli kiedyś ją otworzy i

wypije, będzie to miało coś wspólnego z Bragą?).

 

- Pokaż dowód.

 

- Jesteśmy w Thornie, nie w Toruniu, nie powinno wystarczyć słowo? –

mruknęła.


 

 

 

 

- Więc powiedz prawdę.

 

- Dwadzieścia – widząc jego wątpiącą minę spacyfikowała – dwadzieścia

będę mieć za dziewięć miesięcy.

 

Uśmiechnął się pod nosem. Miał rację, była jeszcze dzieciakiem. Ale

zabawnym dzieciakiem.

 

- Potrzebujesz pracy, pieniędzy?

 

- A kto nie? A ty potrzebujesz pomocy, bo ktoś tu urządził niezły kipisz.

Oboje zyskujemy, co ty na to? – wyciągnęła w jego stronę dłoń. Przez

chwilę patrzył na jej jasne, szczupłe palce, które mógłby zgnieść przez

chwilę nieuwagi, ale ucisnął je delikatnie. Zaskoczył go mocny uścisk

dziewczyny.

 

- Czy ty wiesz, kim ja jestem? – zapytał pewien, że zna odpowiedź.

 

- Na moje oko właścicielem zrujnowanej knajpy, który wszak ma dobry gust

muzyczny i świetną pomocnicę? – uśmiechnęła się szeroko.

 

Odpowiedział jej uśmiechem, sam się temu dziwiąc. Szybko zakrył zęby,

które zwykle przerażały ludzi. Nie wyglądała na przestraszoną. Raczej

zaintrygowaną, przechyliła głowę na bok jak mały ptaszek. Stała na jednej

nodze, drugą, obutą w glan stopą drapała się po łydce. Znów miał ochotę

się zaśmiać.

 

- Leon, a ty? – przedstawił się krótko, bez wszystkich formalnych tytułów.

 

- Teodora, Dora właściwie. Mogę o coś zapytać?

 

- Pytaj.

 

- Jestem nowa w tym wszystkim… – zawahała się.

 

- W tym wszystkim?

 

- No w magii i alternatywnym świecie i tak dalej, więc nie bardzo wiem, czy

to pytanie nie będzie obraźliwe, a Katarzyna mówiła, że mam trzymać raczej

buzię na kłódkę, choć wtedy to na pewno niczego bym się nie dowiedziała

– zaczerpnęła powietrza – kim jesteś?

 

- Właścicielem zrujnowanej knajpy, który wszak ma dobry gust muzyczny i

świetną pomocnicę? – odpowiedział przekornie. W głębi ducha musiał

przyznać, że obawiał się powiedzieć jej prawdy. Jeśli była nowa, nie


 

 

 

wiedziała, że nie powinno jej tu być, nie powinni rozmawiać. A jego

zaczynało cieszyć to, że tu jest.

 

- To na pewno – uśmiechnęła się szeroko – ale…

 

- Pytasz o rasę, tak?

 

Przytaknęła. Gdyby od dziecka żyła wśród magicznych, albo gdyby

przeszła pełne szkolenie pewnie sama by zawęziła krąg podejrzeń, ale

dopiero od roku wiedziała, że jest magiczna, przeszła pierwsze szkolenie w

Trójprzymierzu, ale tam nie spotkała nikogo takiego jak on.

 

- Jestem piekielnikiem, czartem, by być precyzyjnym – powiedział cicho,

spodziewając się, że za chwilę ucieknie. Zaczynał jednak się uczyć, że

założenia zwykle nie sprawdzają się z tą dziewczyną. Jej oczy rozszerzyły

się i przysunęła sobie krzesło tak, że siedziała tuż przy nim.

 

- Prawdziwym piekielnikiem? Z piekła?

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin