Clay Estrada Rita - Córka pułkownika.doc

(604 KB) Pobierz

 

 

 

 

Rita Clay Estrada

 

Córka pułkownika


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Casey Lund marzyła o prawdziwym mężczyźnie. Silnym, muskularnym, obdarzonym zdolnościami artystycznymi i poczuciem humoru.

Człowiek taki potrzebny był jej do prowadzenia firmy. Do towarzystwa - od śmierci męża - wystarczali jej ojczym i synowie.

Przed czterema laty Casey zajęła się projektowaniem i zagospodarowywaniem terenów zielonych. To zajęcie sprawiało jej dużo radości i przynosiło niezłe zyski.

Jednak liczba zleceń tak szybko rosła, że sama nie mogła uporać się z pracą. Musiała znaleźć odpowiedniego pomocnika.

Rozmyślając o pracy, wjechała na podjazd. Na werandzie piętrowego domku dostrzegła swego ojczyma, który bujał się w fotelu, czytając książkę. Choć mieszkali na przedmieściach Houston, Casey uwielbiała swój dom i ogród, w którym spędzała każdą wolną chwilę.

Wysiadła z samochodu i rozejrzała się uważnie po podwórzu. Nigdzie nie było śladu jej synów. Miała nadzieję, że kończą już kosić trawnik. Tatko, jak nazywała swego ojczyma, nie miał już na to siły, a nie zamierzała płacić jakiemuś dziecku z sąsiedztwa za coś, co należało do obowiązków Jeremy'ego i Jasona.

Okrążyła dom i weszła po schodkach na werandę. - Cześć, Tatku. Co słychać?

Ojczym zbliżał się do siedemdziesiątki, ale wciąż był pełen energii. Casey uważała go za swego najlepszego przyjaciela.

Jej matka poślubiła Neda Jamesa, gdy Casey miała dwanaście lat. Wkrótce okazało się, że Tatko jest najmilszym, najcudowniejszym człowiekiem na świecie.

Kiedy cztery lata temu zmarła matka, a wkrótce potem uległ wypadkowi mąż Casey, Tatko zamieszkał razem z nią. O tej pory pomagał jej w prowadzeniu firmy, a także w wychowywaniu synów. Nawet gdyby był biologicznym ojcem Casey, nie mógłby jej bardziej kochać.

- Ktoś cię odwiedził, skarbie - rzekł. - Nie wiem, w jakim celu, ale założę się, że ta wizyta ma związek z twoim ojcem.

Casey zdrętwiała z przerażenia. Dopiero po chwili zdołała się opanować.

- Dlaczego tak myślisz?

- Ten człowiek był w mundurze lotnika. Oblała się zimnym potem.

- Kiedy przyjechał?

- Jakieś dwie godziny temu. - Tatko oparł książkę na piersi. - Wymienił twoje panieńskie nazwisko. Przedstawił się jako major lotnictwa.

Kolana ugięły się pod Casey. Przysiadła na schodach i spojrzała w szarzejące niebo.

- Powiedział, o co mu chodzi?

- Nie. Zapytał tylko o ciebie.

- Dlaczego?

- Nie mam pojęcia.

- A może chciał dowiedzieć się o ojca? - zastanawiała się Casey.

- Przecież nic o nim nie wiesz - stwierdził ojczym, spoglądając na nią spod oka.

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć! - zawołała z pasją.

- On tu wróci, kochanie. Casey westchnęła.

- Myślisz, że przynosi złe wieści?

- Nie wiem. Byłem zajęty tym przeklętym programem komputerowym. To chłopcy z nim rozmawiali.

- Co ci powiedzieli?

- Jeremy ucieszył się, że „major odjechał". - Jeremy był jej czternastoletnim synem. - Ale Jason żałował, że nie poczekał do twojego powrotu. - To zrozumiałe. Dwunastoletni Jason marzył, by jego mama znowu wyszła za mąż. Chciał mieć ojca. Casey popatrzyła uważnie na Tatkę.

- To dlatego nie koszą trawnika, prawda? Ukarałeś ich za złe zachowanie.

Tatko kiwnął potakująco głową.

- Tak na siebie wrzeszczeli, że aż uszy puchły, więc jednego posłałem do składania bielizny w suszarni, a drugiego do czyszczenia kuchenki.

- Nieźle ci zaleźli za skórę. - Choć rozgniewało ją zachowanie synów, jeszcze bardziej zaniepokoiła się wizytą nieznajomego.

Nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu.

- Wezmę prysznic, a później pogadam z chłopcami. - Pochyliła się i serdecznie pocałowała w czoło starszego mężczyznę.

Wbiegła na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Byle szybciej.

Gdy znalazła się w pokoju, zegar stojący przy łóżku wskazywał szóstą pięćdziesiąt pięć. Weszła do łazienki, odkręciła kurki, błyskawicznie zdjęła ubranie i stanęła pod prysznicem, rozkoszując się masażem ciepłego strumienia wody.

Ale niełatwo było opędzić się od nieprzyjemnych myśli. Jej biologiczny ojciec próbował się z nią skontaktować. Dlaczego?

Kiedy Casey miała jedenaście lat, matka rozwiodła się z tym bezwzględnym, despotycznym człowiekiem. Od tamtej pory, widziała się z nim tylko raz. W dniu jej szesnastych urodzin pojawił się nieoczekiwanie w galowym mundurze i stojąc sztywno w progu z prezentem w ręce, czekał na powitanie.

Z wylewnością nastolatki, która miała pięć lat na idealizowanie ojca, Casey rzuciła mu się w ramiona. Ten poklepał ją po plecach, po czym odsunął się. To ostudziło jej zapał i następne dwie godziny upłynęły w niemiłej atmosferze.

Nawet matka Casey, zawsze serdeczna i skora do żartów, siedziała z ponurą miną, zimna i obojętna. A kiedy Tatko wrócił z warsztatu, w którym pracował jako mechanik, pan pułkownik po prostu go zlekceważył. Potem tonem nie znoszącym sprzeciwu zakomunikował Casey, do jakiej szkoły będzie chodziła i jaki kierunek studiów powinna wybrać.

Choć próbowali zmienić temat, jej ojciec dał za wygraną dopiero wtedy, gdy Tatko powiedział, że musi zawieźć Casey do kościoła na spotkanie młodzieży.

W ułamku sekundy zorientowała się, o co mu chodzi, i z radością przyjęła to kłamstwo. Posłusznie pocałowała ojca w policzek i machając mu ręką na pożegnanie, odjechała z ulgą. Tatko zawiózł ją do chińskiej restauracji, po czym zadzwonił do żony, by powiedzieć, gdzie się ukryli.

Tego wieczoru nikt nie uczynił najmniejszej wzmianki o wizycie pułkownika. Nawet Casey, która tak bardzo tęskniła do spotkania z ojcem. Wyobrażała je sobie jednak zupełnie inaczej. Strata młodzieńczych iluzji i pożegnanie się z marzeniami o przyszłości były dla niej bardzo bolesne.

Na szczęście miała Tatka. Zawsze mogła liczyć na jego pomoc i mądrą radę.

Nigdy jej nie zranił, nie okazał zniecierpliwienia. Może rzeczywiście nie miał wielkich ambicji. Nie pracował więcej, niż musiał, nie marzył o założeniu własnej firmy. Troska o rodzinę wypełniała całe jego życie. Ale Casey to odpowiadało. Podobnie jak jej matka, potrzebowała miłości i rodzinnego ciepła. Czyjejś troski.

Tego samego oczekiwał od życia Jeny Lund, mężczyzna, którego poślubiła.

Jerry i jej rodzice bardzo się lubili, a także dobrze rozumieli. Po urodzeniu Jeremy'ego i Jasona wydawało się, że tworzą szczęśliwą, trzypokoleniową rodzinę, która żyć będzie wspólnie przez długie lata.

I właśnie wtedy okazało się, że matka Casey ma raka macicy. Na wieść o tym przeżyli szok; byli jeszcze bardziej wstrząśnięci tempem, w jakim rozwijała się choroba. Po trzech miesiącach matka zmarła.

Wkrótce Casey spotkało kolejne nieszczęście. Jerry zginął w wypadku na budowie. Pozostała z Tatkiem i dwoma małymi chłopcami, których trzeba było wychować.

Wciąż jednak stanowili rodzinę. Casey założyła własną, dobrze prosperującą firmę, a Tatko pomagał jej w prowadzeniu domu i wykonywał za nią większość papierkowej roboty. Sąsiedzi byli bliskimi przyjaciółmi i traktowała ich jak krewnych, których nigdy nie miała. Od śmierci jej bliskich minęło prawie pięć lat. Casey niekiedy dokuczała samotność, ale to było zupełnie naturalne. Miała dopiero trzydzieści siedem lat, była atrakcyjną kobietą i tęskniła za utraconym szczęściem małżeńskim. Jednak nie czuła się na tyle samotna, by związać się w kimś, kto nie mógłby zaakceptować jej rodziny i intensywnego trybu życia.

Zamyślona, wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i bez pośpiechu przetarła zaparowane lustro.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i z zadowoleniem stwierdziła, że wciąż ma zgrabną, dziewczęcą figurę. Często powtarzała, że wygląda jak sprinterka, a nie kobieta, która całymi dniami grzebie w ziemi. W kącikach niebieskich oczu pojawiły się, co prawda, niewielkie zmarszczki, ale nie mogła nic na to poradzić. Choć nosiła ciemne okulary, rażące słońce zmuszało ją do mrużenia oczu. Taka była cena pracy na świeżym powietrzu.

Za to skórę miała złocistą, piersi krągłe, ciało jędrne, a dłonie gładkie.

- Mamo! - krzyknął stojący za drzwiami łazienki Jeremy. - Przyszedł do ciebie jakiś lotnik.

Pomyślała, że nieznajomy nie traci czasu.

- Wprowadź go do salonu i powiedz, że zejdę za pięć minut.

Gdy chłopiec zbiegł z impetem po schodach, Casey podeszła do drzwi sypialni i nastawiła ucha. Donośny głos Jeremy'ego niósł się po całym domu.

- Powiedziała, że zejdzie za pięć minut, i prosiła, żeby pan poczekał w salonie, panie majorze. Ale założę się, że to potrwa z pół godziny, bo dopiero wyszła spod prysznica.

Przysięgając sobie w duchu, że da synowi lekcję dobrego wychowania, Casey włożyła szorty i podkoszulek, wsunęła na nogi sandały i zaledwie przeczesała mokre włosy. Nie widziała powodu, by się malować. Więcej się nie spotkają, więc nie musi szczególnie troszczyć się o swój wygląd.

Gdy przed upływem zapowiedzianych pięciu minut Casey zbiegała po schodach, usłyszała, jak Jason pyta podekscytowanym tonem:

- O rany, naprawdę latał pan odrzutowcem? Widziałem je podczas pokazów. To musi być fantastyczne!

- Jest fantastyczne. Ale sterowanie samolotem to odpowiedzialne zajęcie - odparł przesadnie poważny męski głos.

Kiedy weszła do salonu, ujrzała wysokiego, przystojnego mężczyznę o szarych oczach i jasnych włosach. Stał na środku pokoju w swobodnej pozie, kontrastującej z pełnym napięcia wyrazem twarzy. Gdyby się uśmiechnął, wyglądałby jak oficer z plakatów propagandowych, zachęcających młodych ludzi do służby w lotnictwie.

Na widok znajomego munduru Casey zesztywniała. Znowu opadły ją przykre wspomnienia.

Jeremy chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale major uniósł rękę, nakazując mu milczenie. I, o dziwo, Jeremy go usłuchał. Casey chętnie by się dowiedziała, na czym polega ta sztuczka. Warto by z niej skorzystać od czasu do czasu.

- Panna Cassandra Porter? - spytał major.

- Casey Lund - poprawiła go. - Chłopcy, idźcie do kuchni i pomóżcie dziadkowi przygotować kolację.

Ich protesty na nic się nie zdały, więc wzdychając i mrucząc pod nosem, wyszli z pokoju.

- Przyjechałem tu z powodu pani ojca, pułkownika Portera.

Casey splotła dłonie.

- Wiem, kto jest moim biologicznym ojcem, majorze. Ale w dalszym ciągu nie rozumiem, co pan tu robi.

- Pani ojciec przeszedł skomplikowaną operację serca w szpitalu powietrznych sił zbrojnych w San Antonio. Pragnie się z panią zobaczyć.

Ogarnęło ją współczucie, a potem gniew.

- Naprawdę? - zdziwiła się. - A dlaczego sądzi, że ja też tego pragnę?

Major zmrużył oczy.

- Miał nadzieję, że okaże pani współczucie choremu człowiekowi i znajdzie trochę czasu, by go odwiedzić.

- Po co?

- Twarda z pani sztuka - rzekł major z niezadowoleniem w głosie.

- Wrodziłam się w ojca - odparowała.

- Oczekiwałem trochę więcej wyrozumiałości od matki dwóch synów. A przede wszystkim od wdowy. Sądziłem, że pani wie, jak człowiek boi się śmierci.

Casey oparła ręce na biodrach.

- Interesował się pan moim życiem? Schylił głowę i popatrzył jej w oczy.

- Tak. Wiem, że straciła pani mamę, a potem męża.

Była zaskoczona. Ojciec nie dawał znaku życia od pogrzebu matki, kiedy to przesłał ogromny wieniec żałobny.

Wtedy była zbyt zajęta dziećmi, mężem i ojczymem, by się zastanawiać, kto go zawiadomił o śmierci byłej żony.

- Jestem zdziwiona - przyznała w końcu. - Jestem tak zdziwiona jego prośbą, że brak mi słów. Ale nie mam zamiaru go odwiedzać.

Ochłonęła już z gniewu, ale ból, który jej zadano wiele lat temu, nadal ją dręczył.

- Mojego ojca nie było przy mnie, kiedy potrzebowałam jego miłości i współczucia, majorze. Nie było go przy mnie także wtedy, gdy umarła moja matka, a potem mąż. Nawet nie przysłał mi kondolencji. Nigdy w niczym mi nie pomógł. I uważa pan, że teraz powinnam wszystko rzucić i pojechać do niego tylko dlatego, że miał operację?

- Tak - odparł bez wahania major. Uśmiechnęła się z fałszywą słodyczą, ujęła swojego gościa pod ramię i odprowadziła do wyjścia.

- A zatem - wycedziła - będzie pan musiał donieść mojemu ojcu, że spartaczył pan robotę.

Otworzyła drzwi i zobaczyła jego samochód, czerwoną sportową corvettę zaparkowaną na ulicy.

Major przeszedł przez werandę, odwrócił się i uśmiechnął złośliwie.

- Wie pani, że tak to się nie skończy. Dziesiątki myśli, które snuły się jej po głowie,

przerodziły się w żal za utraconą miłością ojcowską. Kiedyś będzie musiała się z tym pogodzić. Ale jeszcze nie teraz.

- Wiem. I to lepiej od pana - odrzekła cicho. Major kiwnął głową, zszedł po schodkach i wsiadł do samochodu.

Casey ruszyła w stronę kuchni.

Znów wróciła wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Przypomniała sobie wyraz oczu ojca, kiedy się z nią żegnał, kiedy wpatrywał się w jej twarz z takim napięciem, jakby ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin