Verne Juliusz - W 80 Dni Dookoła Świata.rtf

(495 KB) Pobierz
Juliusz Verne

JULIUSZ VERNE

 

 

 

W osiemdziesiąt dni

dookoła świata

Przełożył - Zbigniew Florczak

 

Słowniczek terminów morskich 

 

Awanport (przedporcie) - przylegająca do portu część redy (patrz: reda), sztucznie zakryta przed działaniem fal i wiatru.

Bejdewind - kurs okrętu według wiatru, przy którym wiatr uderza w żagiel z przodu i z ukosa.

Boja albo pława - pływający, zakotwiczony znak nawigacyjny, przeważnie w kształcie beczki, służy do oznakowania torów wodnych.

Bukszpryt - maszt pochyły na dziobie żaglowca.

Burta - ściana boczna, bok statku.

Cuma - lina roślinna lub stalowa, służąca do zacumowania statków.

Dryf - znoszenie statku z kursu na skutek wiatru lub prądu; stawać w dryf, lec w dryf - ustawić statek dziobem do wiatru i fali, by przetrwać sztorm.

Fał (podnośnica) - lina, za pomocą której pociąga się żagiel lub drewno, do którego żagiel jest przymocowany.

Fokmaszt - pierwszy maszt, licząc od przodu statku.

Fordewind - wiatr pełny, wiatr z tyłu (od rufy).

Grotżagiel - główny żagiel na grotmaszcie, tj. na drugim maszcie od przodu.

Kardan - zestaw pierścieni metalowych, ustawionych koncentrycznie, w których zawieszony jest kompas, lampa itp. dla zniwelowania przechyłów statku.

Kil (stępka) - belka ciągnąca się przez całą długość spodu statku.

Log - przyrząd, który wskazuje szybkość statku.

Luk - zamykany pokrywą otwór w pokładzie statku, służący do ładowania i wyładowywania towarów.

Marsel - żagiel prostokątny rozpięty na drugiej lub trzeciej od dołu rei na maszcie.

Maszt gaflowy - maszt o żaglowaniu skośnym.

Messa - jadalnia i salon dla oficerów na statku.

Nadburcie - część burty wystająca ponad pokład.

Reda - obszar morski przed portem, gdzie statki stoją na kotwicy.

Reja - poziome drzewce u masztu, utrzymujące żagiel.

Rudel - ster.

Rufa - tylna część statku.

Rufówka - nadbudówka na rufie. 

Rumpel - drzewce steru, drążek sterowy.

Stewa - sztaba lub zagięta ku górze łukowata sztuka drzewa, stanowiąca przedłużenie kilu (patrz: kil).

Szkwał - poryw wichru uderzający nagle z wielką siłą.

Sztafok - trójkątny żagiel rozpięty między bukszprytem A fokmasztem.

Sztorm - bardzo silny, długotrwały wiatr, wiejący z szybkością 17-25 m8sek.

Szyper - dowódca mniejszego statku, np. holownika, statku rybackiego itp.

Światła pozycyjne - światła oznaczające burtę lewą (światło czerwone) i prawą (światło zielone).

Topsel (skośnik górny) - trójkątny żagiel przymasztowy.

Topstenga (nastawa masztu) - najwyższa część masztu składającego się z kilku części.

Trap - schody lub pomost łączący statek z przystanią.

Wanty - stalowe liny podtrzymujące maszt od strony obu burt.

Węzeł - miara szybkości statku, równa 1 mili morskiej na godzinę. 

 


Rozdział pierwszy

w którym pan Fileas Fogg i jego nowy służący są z siebie wzajem  bardzo zadowoleni 

 

W 1872 roku dom pod numerem siódmym przy Saville Row w Burlington Gardens w Londynie, dom, gdzie w 1816 roku zmarł Sheridan, [komediopisarz i polityk Angielski.] zamieszkiwał Fileas Fogg “esquire”. Dżentelmen ten, Aczkolwiek zdawał się robić wszystko, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi, uchodził za jednego z najznamienitszych i najbardziej osobliwych członków londyńskiego klubu “Reforma”.

Tak tedy dawną siedzibę wielkiego mówcy, którym szczyciła się ongi cała Anglia, zajmował pan Fogg, osobistość w gruncie rzeczy zagadkowa. Tyle tylko wiedziano, że jest mężczyzną urodziwym i wytwornym, jak najgodniej reprezentującym wyborowe towarzystwo Angielskie.

Mówiono, że przypomina Byrona, rzecz prosta, z twarzy, bo zgrabnym jego nogom ubliżałoby porównanie z kulawą nogą poety. A więc wyobraźcie sobie Byrona, Ale takiego, który nosi wąsy i faworyty, odznacza się imponującą równowagą ducha i może być wielki bez uszczerbku dla swej młodości.

Anglik w każdym calu, nie był jednak typowym londyńczykiem. Nie widywano go nigdy Ani na giełdzie, Ani w banku, Ani w żadnym z kantorów City. Baseny i doki londyńskiego portu Ani razu nie gościły statku, którego Armatorem byłby Fileas Fogg. Ani jedna rada nadzorcza nie zaliczała Fogga do swoich członków i nikt nie wymieniał jego nazwiska w Izbie Adwokackiej, w Temple, w Lincoln's-Inn Albo Gray's-Inn, Archiwiści Izby Skarbowej, jak i Najwyższego Trybunału Królowej, Sądu Kanclerskiego i Biskupiego nie pamiętali, Aby w ich księgach zanotowano kiedykolwiek wniesienie skargi przez dżentelmena nazwiskiem Fileas Fogg. Nie był przemysłowcem, kupcem, pośrednikiem czy rolnikiem, nie figurował na liście członków Królewskiego Instytutu Wielkiej Brytanii, nie należał Ani do Instytutu Londyńskiego, Ani do Związku Rzemieślników, Ani do Towarzystwa Russel, Ani do Zachodniego Instytutu Literackiego, Ani do Instytutu Prawa, Ani do Instytutu Zjednoczonych Sztuk i Nauk, pozostającego pod najwyższym patronatem Jej Królewskiej Mości. Nie miał też nic wspólnego z Towarzystwem Armonica czy z Towarzystwem Entomologicznym, słowem, wystrzegał się tego rodzaju zrzeszeń, które w Angielskiej stolicy rosną jak grzyby po deszczu. Fileas Fogg był członkiem klubu “Reforma” - oto i wszystko.

Można by się dziwić, że człowiek tak mało znany ma zaszczyt należeć do tak szacownego stowarzyszenia, A jednak sprawa była prosta: pan Fogg został przyjęty do klubu z polecenia braci Baring, finansistów, u których miał otwarty kredyt. Stanowiło to Absolutną rękojmię jego solidności, tym bardziej że czeki Fogga były wszędzie przyjmowane bez wahania, gdyż miały zapewnione pokrycie z sum znajdujących się na jego rachunku bieżącym.

Czy Fileas Fogg był człowiekiem bogatym? Bez wątpienia tak. Ale nawet najlepiej poinformowani nie wiedzieli, w jaki sposób doszedł do majątku, A on sam, jedyny, który mógłby zaspokoić ogólną pod tym względem ciekawość, nie kwapił się do zwierzeń. Nie był rozrzutny, Ale nie był też i skąpy. Gdy chodziło o sprawę szlachetną, pożyteczną czy cel dobroczynny, nie omieszkał ich wesprzeć w sposób dyskretny.

Rzadko można było spotkać kogoś równie zamkniętego w sobie. Mówił mało i lakonicznie, co jeszcze podkreślało jego tajemniczość. Właściwie prowadził najzupełniej jawny tryb życia, Ale ponieważ co dzień z matematyczną dokładnością czynił to samo, wyobraźnia ciekawych nie znajdowała zaspokojenia i skłonna była doszukiwać się rzeczy, które nie istniały.

Czy pan Fogg podróżował? Było to rzeczą bardzo prawdopodobną, bo nikt, tak jak on, nie znał się na mapie. Zdawało się, że najdalsze zakątki świata są mu znane niczym własna kieszeń. Niejednokrotnie, gdy w klubie spierano się o los zaginionych czy zabłąkanych podróżników, Fogg zabierał głos i wypowiadał w tej materii swoją opinię w krótkich i zwięzłych słowach. Podsuwał wówczas iście prorocze wyjaśnienia, zawsze potwierdzone przez rozwój wypadków. Wyglądało na to, że Fileas Fogg przemierzył całą ziemię, przynajmniej w wyobraźni.

Jedno nie ulegało wątpliwości: od wielu lat nie opuszczał Londynu. Zobaczyć go było można jedynie na trasie, którą codziennie przebywał, to znaczy między domem A klubem; zupełnie nie pamiętano, żeby kiedykolwiek ukazał się w jakimś innym miejscu, przynajmniej tak twierdziły osoby, które miały zaszczyt znać go nieco bliżej. Co dzień czytywał dzienniki i grał w wista; zdaje się, że tylko te dwie czynności uważał za właściwy sposób spędzania czasu. Szczególnie odpowiadała jego naturze gra w karty, można było bowiem przy niej milczeć. Wygrywał na ogół dużo, Ale wygrane kwoty nigdy nie pozostawały w jego kieszeni, natychmiast wciągał je do swojego budżetu na cele dobroczynne. Oczywista, że Fileas Fogg grywał tylko dla przyjemności, gra była dla niego walką, zmaganiem się z trudnościami, A co najważniejsze, była tym rodzajem walki, który nie wymagał ruchu i zmiany miejsca, oszczędzał wszelkiej fatygi, A to właśnie dogadzało jego usposobieniu.

Nie słyszano, żeby ten człowiek miał kiedykolwiek żonę czy dzieci, co się nawet najprzyzwoitszym osobnikom przytrafia, nie słyszano również, żeby miał krewnych czy przyjaciół, co zresztą zdarza się doprawdy jeszcze rzadziej. Fileas Fogg żył samotnie w domu swoim przy Saville Row, w domu, którego progów nie przekraczał żaden gość. Toteż o jego życiu prywatnym nigdy nie było mowy. Pan Fogg zadowalał się jednym służącym. Śniadania i obiady jadał w klubie w godzinach określonych z dokładnością chronometru, zawsze w tej samej sali, przy tym samym stole; z nikim wówczas nie rozmawiał i nigdy nie szukał towarzystwa. Punkt o dwunastej w nocy udawał się do domu na spoczynek, pod żadnym pozorem nie dając się nakłonić do skorzystania z luksusowych sypialni klubowych. Dziesięć godzin na dobę spędzał u siebie, poświęcając ten czas na sen i toaletę. Czasem, krokiem ściśle odmierzonym, przechadzał się po mozaikowej posadzce westybulu Albo półkolistej galerii, nad którą wznosiła się szklana kopuła o niebieskich szybkach, wsparta na dwudziestu jońskich kolumnach z czerwonego porfiru. Jeżeli jadł śniadanie lub obiad, miał do swego rozporządzenia kuchnię, spiżarnię, mleczarnię i piwnicę klubu “Reforma”, skąd szły na jego stół najsmakowitsze potrawy. Czarno odziani lokaje klubowi, bezszelestnie stąpający na miękkich podeszwach, z niezmiernie uroczystą miną usługiwali mu przy posiłkach podawanych na specjalnej porcelanie i na obrusie z najcieńszego płótna. W specjalnie dla klubu rżnięte kryształy nalewano likier, porto lub lekkie wino, zaprawione korzeniami. Nawet lód, który trunki przygotowane dla pana Fogga utrzymywał w pożądanej temperaturze, sprowadzał klub, nie licząc się z kosztami, Aż z odległych jezior Amerykańskich.

Jeżeli taki tryb życia uznamy za dziwactwo, to przyznajmy, że dziwactwa mają jednak swoje przyjemne strony!

Dom przy Saville Row nie odznaczał się zbytkiem, Ale urządzony był z najwyższą dbałością o wygodę mieszkańców. Przy panu, którego cechował tak regularny tryb życia, służący niewiele miał do roboty. Wymagano od niego tylko dwóch rzeczy: punktualności i systematyczności bez zarzutu. Właśnie dziś, dnia 2 października, pan Fogg odprawił swego dotychczasowego sługę Jakuba Forstera za to, że woda, którą ten podał do golenia, miała 84) ciepła według Fahrenheita, A nie 86), jak to było przykazane. Następca niefortunnego lokaja miał się stawić między jedenastą A pół do dwunastej.

Pan Fileas Fogg, wyprostowany i sztywny, siedział w głębokim fotelu. Nogi zestawił jak żołnierz na paradzie, ręce oparł na kolanach. Oczyma śledził wskazówki zegara - mechanizmu, nawiasem mówiąc, wielce skomplikowanego, który pokazywał nie tylko godziny, minuty i sekundy, Ale także dni, tygodnie i miesiące oraz lata. Z wybiciem jedenastej trzydzieści Fileas Fogg miał zamiar wstać i udać się według zwyczaju do klubu.

W tej chwili zapukano do drzwi małego salonu, gdzie znajdował się pan Fogg. Ukazał się zwolniony ze służby Jakub.

- Nowy służący - oznajmił.

Przybyły, mężczyzna lat około trzydziestu złożył pełen szacunku ukłon. Pan Fogg powitał go pytaniem:

- Jesteście Francuzem i nazywacie się John?

- Jan, za pozwoleniem jaśnie pana. Jan Obieżyświat, które to przezwisko przylgnęło do mnie od dawna i ma niejako świadczyć, że daję sobie radę w różnych sytuacjach. Jestem uczciwym człowiekiem, Ale po prawdzie to już z niejednego pieca chleb się jadło. Próbowałem różnych fachów, byłem wędrownym śpiewakiem, potem ujeżdżałem konie w cyrku i robiłem woltyżerkę nie gorzej od Leotarda, następnie występowałem jako linoskok, któremu sam Blondin mógłby pozazdrościć zręczności, po czym zacząłem pracować jako nauczyciel gimnastyki, A na koniec, Aby moje talenty stały się bardziej użyteczne, zaciągnąłem się w Paryżu do straży pożarnej. Dosłużyłem się stopnia sierżanta i, daję słowo uczciwości, mam na swoim koncie kilka wcale ładnych pożarów! Lecz oto już piąty rok mija, jak opuściłem Francję i, spragniony życia domowego, zostałem w Anglii lokajem. Słyszałem, że jaśnie pan jest najbardziej Akuratnym człowiekiem w całym Zjednoczonym Królestwie, A także domatorem, który nie ma sobie równego. A ponieważ jestem ostatnio bez zajęcia, nie zwlekając przybiegłem ofiarować swoje służby. Święcie wierzę, że znajdę w tym domu niczym nie zmącony spokój, który pozwoli mi zapomnieć z czasem nawet o moim nieszczęsnym nazwisku.

- “Obieżyświat” całkiem mi odpowiada - odparł dżentelmen. - Polecono mi was, wyrażając się nader pochlebnie o waszej osobie. Czy znacie moje wymagania?

- Tak, jaśnie panie.

- Dobrze, która jest u was godzina?

- Jedenasta dwadzieścia dwie - odpowiedział Obieżyświat wyciągnąwszy z czeluści kieszeni pokaźnych rozmiarów srebrny zegarek.

- Wasz zegarek się spóźnia.

- Proszę mi wybaczyć, jaśnie panie, to wykluczone!

- Spóźnia się o cztery minuty. Mniejsza o to. Wystarczy, jeżeli zapamiętacie różnicę. A więc, począwszy od tej chwili, to jest od godziny jedenastej minut dwadzieścia dziewięć rano, środa, 2 października 1872 roku, jesteście u mnie na służbie.

Powiedziawszy to Fileas Fogg wstał, wziął kapelusz lewą ręką, umieścił go na głowie ruchem Automatu i oddalił się nie dorzucając Ani słowa więcej.

Obieżyświat usłyszał, jak zamykają się drzwi frontowe - to jego nowy pan wychodził na miasto. Po chwili znów dobiegł go odgłos zamykanych drzwi. “Mój poprzednik, Jakub Forster - pomyślał sobie - opuszcza służbę”.

Obieżyświat został sam. 


Rozdział drugi

w którym Obieżyświat nabiera pewności, że nareszcie ziściły się jego marzenia 

 

“Na honor - myślał Obieżyświat nieco zbity z tropu - u pani Tussaud [salon figur woskowych ] widziałem jegomościów mających w sobie Akurat tyle życia, co mój nowy pan”.

Wypada w tym miejscu wyjaśnić, że “jegomościowie” pani Tussaud - to cieszące się w Londynie wielkim powodzeniem lalki z wosku, którym nic, prócz mowy, nie brakuje.

W czasie krótkiej rozmowy z panem Foggiem, Obieżyświat zdołał pośpiesznie, lecz dokładnie przyjrzeć się swemu przyszłemu chlebodawcy. Stwierdził, że jest to mężczyzna lat około czterdziestu, o twarzy szlachetnej i pięknej, o wysokiej postaci, której nie szpeciła lekko już zaznaczająca się tusza, blondyn o jasnych faworytach, z czołem gładkim i szerokim, o bladej cerze i wspaniałych zębach. Zdawał się w najwyższej mierze posiadać to, co fizjonomiści nazywają “aktywnym spokojem”, właściwość cechującą ludzi czynnych, którzy mało mówią. Spokojny, flegmatyczny, o jasnym, badawczym spojrzeniu, był typowym Anglikiem o zimnej krwi, jakiego spotykamy dość często na ziemiach Zjednoczonego Królestwa. Pędzel Angeliki Kauffmann [malarka szwajcarska] potrafił znakomicie oddać nieco sztywną postawę.

Obserwując Fileasa Fogga w najważniejszych momentach jego życia, dochodziło się do wniosku, że jest to istota pod każdym względem cudownie zrównoważona, tak niechybnie funkcjonująca i doskonała jak chronometr Leroya czy Earnshawa.

I rzeczywiście, pan Fogg był uosobieniem ścisłości, co zresztą każdy mógł poznać po “wyrazie jego stóp i rąk”, bo u człowieka, tak samo jak u zwierząt, członki ciała mówią o stanie jego uczuć.

Fileas Fogg należał do rzędu ludzi matematycznie dokładnych, którzy, nigdy się nie spiesząc, zawsze są gotowi na czas, A to dlatego, że potrafią stosować doskonałą ekonomię ruchów. Nie zdarzyło się, Aby pan Fogg postawił choć jeden krok zbędny - zawsze obierał drogę najkrótszą. Nigdy nie błądził wzrokiem po suficie i nie pozwalał sobie na zbyteczne gesty. Nigdy też nie widziano pana Fogga w stanie wzruszenia czy niepokoju. Wszędzie zjawiał się o właściwej porze, choć nie było skądinąd człowieka mniej skłonnego do pośpiechu niż on. To wyjaśniało, dlaczego żył samotnie i, Aby tak rzec, poza nawiasem społeczeństwa; rozumiał dobrze, że w życiu istnieje zjawisko tarcia, A ponieważ tarcie opóźnia ruch, więc nie ocierał się o nikogo.

Co do Jana, zwanego Obieżyświatem, to był on nieodrodnym synem Paryża; od pięciu lat, to jest odkąd przybył do Anglii i służył w domach londyńskich, bezskutecznie rozglądał się za panem godnym jego przywiązania.

Obieżyświat w niczym nie przypominał obwiesiów w rodzaju Frontinów czy Mascarillów, [popularne postacie lokajów z dawnych komedii francuskich.] tych wałkoniów o zadartych nosach, głowach wciśniętych w ramiona i bezczelnym oku. Nic podobnego! Obieżyświat był zacnym chłopcem; miał miłą fizjonomię, cokolwiek wydatne wargi, jakby złożone do smakowania wszelkich dobrych rzeczy, naturę łagodną i życzliwą oraz poczciwą, okrągłą głowę, jaką się zawsze z przyjemnością widzi u przyjaciela. Oto jego wizerunek: niebieskie oczy, rumiana cera, twarz do tego stopnia pucołowata, że mógł przy uśmiechu ujrzeć własne policzki, pierś szeroka i masywna postać, która kazała się domyślać niepośledniej krzepy, istotnie znakomicie rozwiniętej w czasach młodzieńczych przygód. Ciemna czupryna odznaczała się naturą wybitnie niesforną. Podczas gdy rzeźbiarze starożytni znali Aż osiemnaście sposobów ułożenia włosów Minerwy, Obieżyświat najzupełniej zadowalał się jednym: trzy energiczne ruchy grzebieniem i fryzura gotowa.

Byłoby lekkomyślnością twierdzić, że żywe usposobienie Obieżyświata odpowiadało charakterowi Fileasa Fogga. Czy nowy służący zdoła zadowolić pedantyczne wymagania swego chlebodawcy? Oto pytanie, na które dopiero przyszłość odpowie.

Jak już wiemy, Obieżyświat spędziwszy młode lata na włóczędze, wzdychał do życia bardziej ustatkowanego. A że wiele słyszał o przysłowiowej systematyczności i zimnym temperamencie synów Albionu, zapragnął wśród nich poszukać szczęścia. Ale jak dotąd los się do niego nie uśmiechnął - Obieżyświat nigdzie nie zagrzał miejsca. Zmienił już dziesięć domów, wszędzie spotykając się z dziwactwami, zmiennością humorów, żyłką do przygód lub włóczęgi, co mu obecnie tak bardzo nie odpowiadało. Jego ostatni pracodawca, młody lord Lonsferry, członek Parlamentu, hulał nocami w wesołych lokalach przy Hay-Market i wracał do domu o świcie, zwykle na barkach policjanta. Obieżyświat, pragnący nade wszystko zachować szacunek dla swego pana, nie mógł się powstrzymać od paru grzecznych uwag, Ale zostały one źle przyjęte i lokaj musiał opuścić służbę. W tym czasie dowiedział się, że wielmożny Fileas Fogg poszukuje służącego. Postarał się zasięgnąć języka o jego osobie. Zachwyciła go sposobność urządzenia się przy panu, który prowadził tak uregulowany żywot, który zawsze sypiał u siebie, nie podróżował nigdy, nawet na jeden dzień nie opuszczał domu. Obieżyświat zgłosił się nie zwlekając i został przyjęty w wiadomych już nam okolicznościach.

W ten sposób, po wybiciu godziny wpół do dwunastej, Obieżyświat znalazł się w domu przy Saville Row. Zabrał się skwapliwie do oględzin swojej nowej siedziby i wkrótce poznał ją od piwnic do strychu. Dom ten, czysty, surowy, wzorowo urządzony i utrzymany, podobał mu się bardzo. Przyrównał go w myśli do pięknej muszli ślimaka, Ale muszli dobrze ogrzanej i oświetlonej - gaz węglowy dostarczał tu potrzebnego ciepła i światła.

Bez trudu odszukał na drugim piętrze przeznaczony dla siebie pokój i obejrzał go z zadowoleniem. Elektryczne dzwonki i tuby Akustyczne pozwalały szybko komunikować się z Apartamentami na Antresoli i na pierwszym piętrze. Elektryczny zegar na kominku miał połączenie z zegarem w sypialni Fileasa Fogga: oba jednocześnie odmierzały każdą mijającą sekundę.

- W to mi graj! W to mi graj! - powtarzał Obieżyświat oglądając wszystko po kolei.

Nad kominkiem spostrzegł zawieszoną kartę z regulaminem codziennych zajęć. Regulamin zawierał, począwszy od godziny ósmej, kiedy pan Fogg wstawał, Aż do godziny jedenastej trzydzieści, gdy opuszczał dom udając się do klubu, szczegółowy wykaz posług; A więc: podanie herbaty i grzanek o ósmej dwadzieścia trzy, wody do golenia - o dziewiątej trzydzieści siedem, ułożenie fryzury - o dziewiątej pięćdziesiąt itd. Podobnie między pół do dwunastej A północą, godziną, o której systematyczny dżentelmen szedł na spoczynek, wszystko było w najmniejszych szczegółach przewidziane, wykazane i uporządkowane. Obieżyświat z wielką satysfakcją wczytywał się w ten plan i nie omieszkał wyryć sobie w pamięci wszystkich kolejnych paragrafów.

Jeżeli chodzi o garderobę pana Fogga, była ona w imponującym stanie: cudownie zaopatrzona i przystosowana do wszelkich okazji. Spodnie, surduty i kamizelki miały numery porządkowe, spisane w osobnym rejestrze, który przejrzyście wykazywał datę wydania i zwrotu każdej sztuki. W ten sposób zawsze można było odczytać, w jakim dniu, stosownie do pory roku, dana część ubioru winna być noszona. Takiej samej reglamentacji podlegało obuwie.

Jednym słowem, dom, który w czasach znakomitego, Ale roztargnionego Sheridana najprawdopodobniej przedstawiał żałosny widok, stał się za rządów Fileasa Fogga siedzibą idealnie wygodną i pod każdym względem dostatnią. Nie dostrzegłbyś jednak w tym domu żadnego księgozbioru, zresztą nie miałby on tutaj racji bytu, bo klub “Reforma” oddawał do dyspozycji pana Fogga Aż dwie biblioteki: jedną - poświęconą literaturze pięknej, i drugą - zagadnieniom prawa i polityki. W sypialni znajdowała się kasa ogniotrwała średniej wielkości, Ale dostatecznie solidna, żeby bezpiecznie chronić swą zawartość przed ogniem i włamaniem. W całym domu nie było broni, przyborów myśliwskich czy wojennych. Wszystko tu świadczyło o upodobaniach najzupełniej pokojowych.

Obejrzawszy siedzibę jak najskrupulatniej, Obieżyświat zatarł ręce; jego szeroka twarz rozpromieniła się i powtórzył jeszcze raz:

- W to mi graj! Żyć tu, nie umierać! Będziemy, widzę, pasowali do siebie z jaśnie panem jak ulał! Człowiek sympatyczny, zasiedziały! Istny Automat! Ano, będę służył Automatowi. Wcale mi to nie przeszkadza! 


Rozdział trzeci

w którym nawiązuje się ryzykowna rozmowa, mogąca słono kosztować pana Fogga 

 

Fileas Fogg opuścił swój dom przy Saville Row o jedenastej trzydzieści; potem, postawiwszy pięćset siedemdziesiąt sześć razy prawą nogę przed lewą oraz pięćset siedemdziesiąt pięć razy lewą przed prawą, dotarł do obszernej siedziby klubu “Reforma” na Pall-Mall; jej wzniesienie musiało kosztować przedsiębiorcę co najmniej trzy miliony funtów.

Bezzwłocznie udał się do jadalni, której dziewięć okien wychodziło na piękny ogród już wyzłocony jesienią. Zajął swoje zwykłe miejsce przy stole, gdzie czekało już nakrycie. Śniadanie składało się z przystawek, gotowanej ryby w wybornym sosie “reading”, porcji krwawego rostbefu, szpikowanego kawałeczkami rzewienia i Agrestem, i kawałka chesteru, [sera] do tego parę filiżanek znakomitej herbaty, specjalnie zbieranej dla smakoszów klubu “Reforma”.

Czterdzieści siedem minut po dwunastej czcigodny dżentelmen wstał i skierował się do głównego salonu, ozdobionego pysznie oprawnymi obrazami. Tu odebrał z rąk lokaja nie przecięty numer “Timesa” i z namaszczeniem tudzież ogromną wprawą oddał się mozolnej czynności rozkładania jego stronic. Lektura tego pisma pochłaniała pana Fogga Aż do trzeciej czterdzieści pięć, następnie przeglądanie “Standardu” trwało Aż do obiadu. Posiłek ten odbywał się podobnie jak śniadanie, wszelako z dodatkiem nowego sosu, zwanego “royal British sauce”.

O godzinie piątej czterdzieści pan Fogg wrócił do salonu i pogrążył się w czytaniu “Morning Chronicle”.

W pół godziny potem do salonu weszło kilku innych członków klubu i zbliżyło się do kominka, gdzie trzeszczał wesoły ogień.

Wszyscy byli stałymi partnerami pana Fileasa, z równą jak on pasją oddającymi się grze w wista: inżynier Andrew Stuart, bankierzy John Sullivan i Samuel Fallentin, bogaty piwowar Thomas Flanagan oraz Gauthier Ralph, jeden z dyrektorów Banku Angielskiego. Byli to bogacze wyróżniający się nawet tutaj, gdzie widok najgrubszych ryb przemysłu i finansjery nikogo nie zadziwiał.

- No i cóż, Ralph? - pytał Thomas Flanagan. - Co tam słychać nowego w tej Aferze z kradzieżą?

- Ano - odparł Stuart - Bank będzie się musiał pożegnać ze swoimi pieniędzmi.

- Przeciwnie - powiedział Ralph - sądzę, że złodzieja nakryjemy. Już wysłano do Europy i Ameryki najzdolniejszych detektywów. W tej chwili obsadzili ważniejsze porty pasażerskie i przeładunkowe, więc nie ma mowy, żeby się ptaszek wymknął.

- Ale czy macie chociaż rysopis złodzieja? - spytał Andrew Stuart? 

- Przede wszystkim to nie jest złodziej - zaczął z powagą Ralph.

- Jak to? Nie jest złodziejem osobnik, który zwędził pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów w banknotach?

- Nie - krótko odpowiedział Ralph.

- Uważasz go tedy za przemysłowca? - rzekł Sullivan.

- “Morning Chronicle” zapewnia, że chodzi tu o dżentelmena.

Słowa te wyszły z ust pana Fileasa Fogga, który wytknął w tej chwili głowę zza stosu gazet, przesyłając równocześnie stosowny ukłon swoim partnerom; ci oddali mu go skwapliwie.

Zajście, o którym była mowa, dyskutowane w tym czasie gwałtownie przez wszystkie pisma Zjednoczonego Królestwa, miało miejsce przed trzema dniami, to jest 29 września. Oto paczka banknotów zawierająca olbrzymią sumę pięćdziesięciu pięciu tysięcy funtów zniknęła z pulpitu głównego kasjera Banku Angielskiego.

Jeżeli ktoś wyrażał głośno zdumienie, że kradzież tej miary mogła być tak łatwo dokonana, wicedyrektor Banku, pan Gauthier Ralph, odpowiadał krótko, że kasjer zajęty był w tym momencie wciąganiem do książek wpłaty w wysokości trzech szylingów sześciu pensów, nie mógł więc pilnować wszystkiego naraz.

Ale trzeba przy tym zauważyć, bo to w pewnym stopniu tłumaczy fatalne wydarzenie, że przesławna owa instytucja “Bank of England” ma zwyczaj w niespotykany gdzie indziej sposób troszczyć się o wrażliwość swoich klientów. Nie ma tu dozorców Ani woźnych, nigdzie nie dostrzeżesz jakiegoś okratowania. Złoto, srebro i banknoty leżą beztrosko na wierzchu, zdane na łaskę byle przechodnia. Dyrekcja nie poważyłaby się pod żadnym pozorem wątpić o uczciwości odwiedzających tę instytucję. Jeden ze świetnych znawców obyczaju Angielskiego opowiada następującą Anegdotę. Wstąpiwszy raz do jednej z sal Banku, zapragnął z bliska zobaczyć sztabę złota wagi siedmiu do ośmiu funtów, która spoczywała na pulpicie kasjera. Ujął ją, obejrzał, przełożył do drugiej ręki, oddalił się w ciemny koniec korytarza, A gdy po półgodzinie kładł sztabę na swoje miejsce, kasjer nie podniósł nawet głowy.

Ale 29 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin