Steve Brown
"Jak mówić aby ludzie słuchali"
Wprowadzenie Henry Clay cieszył się wielkim uznaniem jako mówca. Tak już jest w życiu, że gdy odnosisz sukcesy w jakiejś dziedzinie, ludzie, którym się nie udało, zazdroszczą ci. Niektórzy ze starszych członków izby zazdrościli Clay'owi jego zdolności porywania tłumów. Pewnego razu jeden z nich wypowiedział w jego obecności obraźliwą uwagę: "Henry, twój problem polega na tym, że w swoich przemówieniach starasz się wywrzeć natychmiastowy wpływ na słuchaczy. Ja przemawiam dla potomnych". "Faktycznie", odpowiedział Clay. "Słuchając ciebie odnoszę wrażenie, że chcesz mówić nieprzerwanie aż przybędą twoi słuchacze". Clay dał do zrozumienia, że jego krytycy wygłaszali mowy, których nikt nie chciał słuchać. Ich audytorium nie stanowiła grupa realnych ludzi. Książka, którą czytasz, w praktyczny sposób traktuje o zwyczajnych ludziach porozumiewających się z innymi zwyczajnymi ludźmi. Nie jest to książka dla naukowców czy zawodowych mówców. Napisałem ją, aby pomóc ci dotrzeć do prawdziwych słuchaczy - takich, jakich spotykamy w codziennym życiu. Czy zdarzyło ci się wygłupić w czasie publicznego wystąpienia? Czy zastanawiałeś się kiedyś, co powinieneś powiedzieć w rozmowie z przyjacielem czy znajomym? Czy obserwowałeś, jak mówcy ciągną za sobą tłumy, i zazdrościłeś im tego? Czy zastanawiałeś się, dlaczego twoje słowa nie mają wpływu na ludzi, którzy ich słuchają? Czy czułeś się ignorowany w rozmowie, na przyjęciu towarzyskim czy stojąc z tyłu podium? Czy pragnąłeś poprawić swoje umiejętności przemawiania i prowadzenia rozmowy? Czy składając sprawozdanie odkryłeś, że nikt nie zrozumiał tego, co chciałeś przekazać, i że w ogóle nikomu na tym nie zależało? Czy kiedykolwiek pragnąłeś powiedzieć swoim podwładnym rzeczy, które mogłyby ich zmotywować do bardziej efektywnej pracy? Czy pragnąłeś powiedzieć szefowi coś, co skłoniłoby go do dania ci podwyżki? Jeśli kiedykolwiek miałeś takie pragnienia, to książka, którą czytasz jest dla ciebie. Książka ta traktuje o mówieniu. Sam jestem gadułą i to takim gadułą, który odniósł w tej dziedzinie pewne sukcesy. Książka, którą trzymasz w rękach, nie została napisana naukowym żargonem, nie ma w niej również niepraktycznych teorii. Podzielę się z tobą informacjami, które sprawdziłem we własnym życiu doświadczając też wielu porażek. Najlepszym sposobem nauczenia się czegoś jest zrobienie tego źle, ja zaś popełniłem wiele błędów. Chcę dać ci okazję do uczenia się z moich niepowodzeń i sukcesów. Na co dzień wykładam sztukę komunikowania w Seminarium Reformowanym - staram się nauczyć młodych duchownych, jak przenieść ogień ich przesłania do pierwszych rzędów kościelnych ławek. Dużą część życia spędziłem przemawiając na różnych konwencjach, w kościołach, na uczelniach i w seminariach. Obecnie prowadzę codzienny piętnastominutowy program radiowy słyszalny w ponad trzystu stacjach radiowych rozsianych po całych Stanach. Pracowałem również w rozgłośniach komercyjnych, gdzie sprzedawałem wszystko począwszy od cadillacków po papierosy, i w rozgłośniach chrześcijańskich, gdzie niosłem ludziom o wiele lepsze przesłanie. Jako gospodarz programu "Christian talkshow" (Chrześcijański talkshaw) przeprowadziłem wiele dyskusji poświęconych ludzkim problemom i pomagałem znaleźć odpowiedzi dające poczucie pewności. Powiem wprost: mówienie to moja praca. Oczywiście moja praca obejmuje o wiele więcej - jeśli ograniczymy się jednak do minimum, to mówienie jest tym, co robię, aby żyć. Mówienie przypomina pociąg, który dostarcza towary na rynek. Określony produkt może być najlepszym towarem, jaki przemysł w danej chwili oferuje, jeśli jednak zabraknie środka transportu, który dostarczy go klientom, to pozostanie on na półkach. Jestem chrześcijaninem i leży mi na sercu, aby chrześcijanie potrafili lepiej komunikować się z innymi ludźmi. Nie obawiam się tego, że chrześcijańskie przesłanie ucierpi z powodu swojej prawdziwości. Ono naprawdę jest prawdziwe! Obawiam się, że może ucierpieć od mówców, którzy nie wiedzą jak przemawiać. Częścią mojego powołania jest pomaganie mojej chrześcijańskiej rodzinie w lepszym porozumiewaniu się. Umiejętności w dziedzinie komunikowania się nie mają charakteru moralnego (są "skuteczne" lub "nieskuteczne", nie zaś "dobre" lub "złe"). Dlatego książka ta może ci pomóc nawet jeśli nie jesteś osobą wierzącą. Po prostu nie mów nikomu, skąd uzyskałeś te informacje. Głównym problemem z mówieniem jest to, że wszyscy to robią, lecz bardzo niewielu rozumie, co się właściwie dzieje i jak to co mówią wpływa na innych ludzi. Każdego dnia słyszysz tysiące, dziesiątki tysięcy słów wypowiadanych przez wielu ludzi. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie zapamiętasz tego, co większość z nich miała do powiedzenia. Każdego dnia ty sam wypowiadasz tysiące słów, lecz zaledwie garstka osób rozumie czy pamięta, co wyrażały twoje słowa. Piszę tę książkę, aby poprawić jedną ze stron tego równania: twoją stronę. Pragnę, abyś lepiej mówił - aby twoje słowa przynosiły owoc w twoim kościele, w twojej rodzinie, w twoim miejscu pracy i w twoich kontaktach z przyjaciółmi. Być może spotkamy się pewnego dnia. Może będę słuchał twojego przemówienia czy kazania. Być może nawiążemy rozmowę. Będę z tobą boleśnie szczery: pragnę nauczyć cię lepszego przemawiania, abym nie zanudził się na śmierć, gdy się spotkamy. Rozdział 1.& Potęga mowy "Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony." - Mt 12, 37 Czy zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdybyś stracił mowę? Nie mógłbyś porozumieć się szybko i łatwo z innymi, aby powiedzieć o swoich potrzebach, uczuciach czy pragnieniach. Nie mógłbyś skorygować fałszywego wrażenia czy podzielić się swoimi poglądami. Nie mógłbyś zachęcać, karcić, inspirować. Nie mógłbyś wyrażać gniewu, okazywać miłości ani radości. Gdybyś nie mógł mówić, musiałbyś pozostać w skorupie własnego prywatnego świata i byłoby to zaiste samotne miejsce. Gdy przemawiałem na konferencji w Detroit, po raz pierwszy w życiu zachorowałem na ostre zapalenie krtani - chorobę gardła powodującą utratę głosu. Jedynym dźwiękiem, jaki mogłem z siebie wydobyć, był szept słyszalny tylko wtedy, gdy system nagłaśniający był nastawiony na maksymalną moc. Mogłem wygłaszać moje wykłady szeptem pod warunkiem, że powstrzymam się od rozmów w przerwach między publicznymi wystąpieniami. Frustrujące doświadczenie? Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem uzależniony od mówienia. Nie mogłem robić tego, co przyjmowałem za coś oczywistego, jak powiedzenie "dzień dobry" czy zamówienie dania w restauracji. Nie mogłem prowadzić konwersacji w czasie obiadu, nie mogłem odpowiadać na pytania, a wieczorem zadzwonić do domu i porozmawiać z żoną. Zauważyłem, że popadam w depresję i złość. Jednak najbardziej frustrowało mnie to, że nie mogłem nikomu powiedzieć, jak bardzo jestem zdenerwowany i zły. Nie zdajemy sobie sprawy z ważności czegoś dopóki tego nie stracimy. Podczas tamtej konferencji odkryłem, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od słów. Język jest jednym z najważniejszych darów, jakie otrzymała ludzkość. Początek całych cywilizacji można wyprowadzić od punktu, w którym ich język stał się wystarczająco rozwinięty. Uczenie się języka danego narodu czy kraju jest głównym czynnikiem, od którego zależy odniesienie sukcesu w jego obszarze kulturowym. Cały problem polega na tym, że wielu ludzi przyjęło Boży dar i zmarnowało go. Miałem przyjaciela, który mawiał, że w sferze wolności słowa nie ma wielkiej różnicy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a ZSRR (wtedy istniał jeszcze ZSRR): "W Związku Sowieckim ludzie są pozbawieni wolności słowa i nic nie mówią. W Ameryce mamy wolność słowa, lecz ludzie i tak nic nie mówią. Co za różnica?". Miał na myśli to, że wolność słowa nie ma znaczenia, jeśli nie masz nic do powiedzenia. Wielu ludzi przeżywa frustracje, ponieważ nie nauczyli się, jak właściwie wykorzystywać dar mowy. Nie mają nic do powiedzenia lub mówią tak marnie, że nikt się nie interesuje myślami, które wypowiadają. To wielka szkoda. Być może powiesz: "Steve, daj spokój. Wiem, że żyjesz z mówienia i dlatego uważasz, że jest ono ważne. Czy nie przywiązujesz jednak przesadnej wagi do komunikowania się? Jest tyle innych ważniejszych rzeczy. Frustracje, które przeżywam, i bałagan w moim życiu wiążą się z wieloma rzeczami, lecz nie z mową". Pomówmy o tym. Słowa mają moc. Kiedy Bóg przemawia, to sam akt wypowiadania słów realizuje zamierzony przez Niego cel. "(...) Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa" (Iz 55, 11). W Biblii słów używa się zwykle dla osiągnięcia określonego celu, dlatego mamy "błogosławieństwa" i "przekleństwa" - słowa mające moc obdarzania pomyślnością lub niszczenia. Chrystus powiedział, że zostaniemy potępieni lub usprawiedliwieni na podstawie naszych słów. Nie jest przypadkiem, że w 1. rozdziale Ewangelii Jana cud wcielenia został opisany jako "Słowo, które stało się ciałem". Gdy Bóg pragnął ukarać Zachariasza za jego niewiarę, odebrał mu zdolność mowy. * * * "Nie wystarczy wiedzieć, co powiedzieć, trzeba jeszcze wiedzieć, jak." - Arystoteles, Retoryka. * * * Słowa mogą błogosławić Uczę moich studentów, że bardzo ważne jest, aby okazywali afirmację ludziom, którym służą. Zbyt wielu duchownych ma poczucie, że zostali posłani do kościoła, aby głosić gniew Boży, by napominać wierzących i naprawiać wszystkie problemy. Prawda zaś jest taka, że Bóg zwykle powołuje duchownych do pracy w kościele, aby kochali ludzi i wzywali ich do takiego samego postępowania. Istnieje ścisły związek i analogia pomiędzy tym, czego nauczam w seminarium, a innymi dziedzinami życia. Na przykład, kilka lat temu przyjaciel poprosił, abym pomógł mu rozwiązać problemy w jego firmie. Zapytałem, czy kiedykolwiek powiedział swoim pracownikom, że ich ceni i uważa za wartościowych. Odparł, że płaci im i uważa, że to wystarczy. "Steve", powiedział. "Afirmuję ich za każdym razem gdy wręczam im czek". Przyjaciel sądził, że źródłem problemu było lenistwo jego pracowników. Jednak nie to było przyczyną problemów - każdy głupiec mógł to zobaczyć na własne oczy. Kiedy przekazałem mu kilka zasad, których mam zamiar nauczyć cię w tej książce, nastąpiła zdumiewająca zmiana. Później powiedział mi: "Któż by uwierzył, że coś tak małego może spowodować tak wielką zmianę?". Kiedy myślę o ludziach, którzy wywarli na mnie wpływ wspominam tych, którzy wykorzystywali słowa, aby mnie zachęcać, motywować i afirmować. Przypominam sobie pięciu emerytowanych pastorów z maleńkiego kościółka w Cape Cod, którzy mogli zniszczyć swojego młodszego kolegę. Zamiast tego jednomyślnie postanowili, że będą mnie dopingowali. Zawsze gdy byłem zniechęcony i chciałem zrezygnować, ci Boży ludzie zachęcali mnie słowami pocieszenia i miłości. Często zastanawiam się nad tym, co by się stało z moją służbą i z moim życiem, gdyby ci mężczyźni nie postanowili "podbudowywać" mnie swoimi słowami. Mój przyjaciel R. C. Sproul, jeden z najbardziej płodnych i głębokich pisarzy chrześcijańskich w Ameryce, usłyszał kiedyś od swojej nauczycielki następujące słowa: "R. C., nie wierz nikomu, kto ci powie, że nie powinieneś pisać". Jej słowa stały się motywacją do pisania książek. Sam czytam trzy, cztery książki tygodniowo i nie wyobrażam sobie życia bez tego. Uwielbiam książki, ponieważ - gdy byłem w ósmej klasie - nauczyciel zachęcił mnie do czytania i pokazał jak się to robi. Kiedy Sir Walter Scott był chłopcem, nie uważano go za zbyt inteligentnego. Z tego powodu koledzy ignorowali go. W wieku dwunastu lat poszedł na spotkanie, gdzie było kilka postaci świata literackiego. Robert Burns, sławny Szkocki poeta, podziwiał malowidło pod którym umieszczono wiersz. Zapytał o jego autora, lecz nikt nie wiedział kto napisał te strofy. Wtedy Scott bardzo onieśmielony podał nazwisko autora i zacytował resztę wiersza. Burns położył dłoń na głowie chłopca i powiedział: "Synu, pewnego dnia będziesz w Szkocji wielkim człowiekiem". Minęło wiele lat, a Scott nadal pamiętał zachęcające słowa Burnsa i uważał je za punkt zwrotny swojego życia. Słowa te obudziły w nim dążenie do wielkości. Żony i mężowie zwykle nie zdają sobie sprawy z tego, jaki wpływ mogą mieć na sukces czy porażkę współmałżonka w pracy zawodowej i relacjach międzyludzkich. Moja żona Anna zawsze była dla mnie błogosławieństwem. Kocham ją z kilku powodów. Anna jest piękna i wesoła. Jest cudowną matką. Wspaniale gotuje. Ma nieprzeciętne zdolności do prowadzenia interesów i zarządzania. Jednak najważniejszym darem, jaki dała mi w ciągu tych wszystkich lat naszego małżeństwa, jest to, że wierzyła we mnie i mówiła mi o tym. Zbierała fragmenty kazania, które okazało się "niewypałem", czy przedsięwzięcia, którego nie udało się zrealizować, i wypowiadała słowa zachęty i afirmacji. Pomagały mi one stawać na nogi za każdym razem, gdy zostałem powalony. Słowa mogą niszczyć * * * Pytanie: "Czy skończył już swoją przemowę?". Odpowiedź: "Skończył przemawiać dawno temu - on po prostu nie może przestać mówić!". * * * Wielu z nas zna na pamięć króciutki tekst: "Kije i kamienie mogą połamać moje kości, lecz słowa nie zranią mnie nigdy". Podejrzewam, że matka nauczyła mnie tej rymowanki, kiedy ktoś zranił mnie okrutnymi słowami. Pragnęła, abym wiedział, że mogę wytrzymać słowne zniewagi bezmyślnych ludzi. Jednak moja matka myliła się. Słowa mogą ranić o wiele bardziej niż kije i kamienie. Wiele cierpienia i smutku, jakiego doświadczamy spowodowane jest słowami. Słowa wypowiadane jako przekleństwa mogą nas zniszczyć. Jeśli mi nie wierzysz, pomyśl o tych sytuacjach, gdy czyjeś słowa poniżyły cię ("Gdyby mózg był substancją wybuchową, nie miałbyś go dość, aby rozsadzić łupinkę orzecha!"), gdy złośliwe słowa zraniły cię tak okrutnie, że chciałeś umrzeć ("Ty idioto! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś!"), gdy słowa krytyki pozbawiły cię możliwości sukcesu ("Czy nigdy nie potrafisz zrobić niczego jak należy? Zobacz jak to spaprałeś!") czy gdy czyjeś słowa komunikowały ci, że nie jesteś ważny ("Masz tutaj dziesiątaka i znajdź kogoś, kogo to interesuje!"). Bill Glass podczas spotkań, jakie organizuje w więzieniu, często zadaje słuchającym pytanie: "Komu z was ojciec lub matka mówili: Synu, kiedyś skończysz w więzieniu?". Bill opowiada, że zawsze prawie wszyscy więźniowie podnosili ręce potwierdzając proroczą moc słów rodziców. Nasze dzieci zwykle zostają tym, kim mówimy, że się staną. Jeśli mówimy im, że są głupie, prawdopodobnie będą się głupio zachowywały. Jeżeli mówimy im, że do niczego się nie nadają, będą nieprzydatne. Jeśli zwracamy się do nich jak do przestępców, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa staną się kryminalistami. Chociaż świadomość niszczącego działania fizycznego i seksualnego wykorzystywania dzieci jest bardzo rozpowszechniona w naszym społeczeństwie, słowne znęcanie się nad dziećmi może mieć równie szkodliwe skutki. Jedną z kluczowych zasad zarządzania firmą jest to, że słowa zachęty lub zniechęcenia mogą w decydujący sposób wpływać na efekty działalności. Słowa przywódców mają wielką siłę niszczenia, zniechęcania i osłabiania ich naśladowców. Ilu niedoszłych Einsteinów nauczyciele zniszczyli bezmyślnymi słowami? Pomyśl o małżeństwach, które rozpadły się, o zerwanych przyjaźniach i podziałach wewnątrz kościołów z powodu beztrosko rzucanych słów. Słowa determinują to jak postrzegamy siebie Słowa nie tylko błogosławią i przeklinają. Słowa, jakich używasz w rozmowie, wskazują na to, co o sobie myślisz. Po pięciu minutach rozmowy z każdym człowiekiem jestem w stanie powiedzieć ci, co ta osoba myśli na własny temat - czy traktuje siebie jak mistrza czy głupka. Po poważnej życiowej porażce John Wesley doszedł do wniosku, że wiara jest kluczem do pozyskania świata dla Boga. Nie wiedział jednak, w jaki sposób spowodować, by wiara stała się rzeczywistością w jego życiu. Poszedł więc do jednego ze swoich doradców i zapytał: "Jak mam głosić wiarę, skoro sam jej nie mam?". Jego nauczyciel uczynił interesującą uwagę: "Panie Wesley, niech pan głosi wiarę, dopóki sam jej nie uzyska, a wtedy - gdy pan uwierzy - będzie pan mógł nadal ją głosić". Inaczej mówiąc: "Naucz się patrzeć na siebie jak na człowieka wiary, wyartykułuj tę rzeczywistość w swoim życiu, a wtedy staniesz się mężem wiary". Słowa naprawdę determinują to, jak widzimy siebie i kim się staniemy. Pragnę pokazać ci, jak zacząć myśleć o sobie lepiej i powiedzieć o tym innym. Będziesz zaskoczony, jak słowa mogą zmienić twoje życie. Są ludzie, którzy rozmawiają i przemawiają w taki sposób, że odnosi się wrażenie, iż wiecznie narzekają i użalają się nad sobą. Poprzez swój sposób mówienia sygnalizują, jakie mają o sobie wyobrażenie. Słowa determinują to, jak ludzie na nas reagują Jeżeli stale narzekasz i użalasz się nad sobą, możesz być pewny, że ludzie będą traktowali cię stosownie do twoich słów. Jeśli przemawiasz z autorytetem, ludzie będą się do ciebie odnosili jak do osoby, która ma władzę. Jeśli wypowiadasz słowa miłości ludzie odpowiedzą miłością. Jeśli twoje słowa wyrażają silny gniew, nie bądź zaskoczony, gdy będą cię unikali (za wyjątkiem sytuacji, gdy będą chcieli z tobą walczyć lub wciągnąć do wojen, jakie prowadzą z innymi). Ludzie religijni są czasami bardzo pompatyczni. Nie tak dawno temu zostałem ostro skrytykowany w czasopiśmie kościelnym za jedną z moich wypowiedzi. Otrzymałem listy od ludzi z całego kraju, którzy starali się poprawić moje "fałszywe poglądy teologiczne". Najbardziej interesującą reakcją w całym tym epizodzie było zachowanie dogmatycznego i religijnego młodego mężczyzny, który podszedł do mnie po wykładzie, jaki wygłosiłem na pewnej konferencji. Powiedział mi: "Doktorze Brown, to, co pan powiedział, zasmuciło moje serce". (Miej się na baczności gdy chrześcijanie mówią, że "zasmuciłeś ich serce". Generalnie rzecz biorąc oznacza to, że wycelowali w ciebie swoje rakiety i są gotowi pociągnąć za spust). Odparłem na to: "Synu, to jest mała konferencja zorganizowana w niepozornym miejscu, ja sam też jestem maluczki. Nic tutaj nie jest na tyle duże, aby zasmucić twoje serce". Był zszokowany moimi słowami, a następnie wyraził swoje zatroskanie o mnie: "Czy nie chcesz usłyszeć co ma do powiedzenia twój brat w Chrystusie?" "Nie, synku", odpowiedziałem. "Naprawdę nie chcę, chyba, że pragniesz to z siebie wyrzucić. Jak na jeden dzień mam już dość duchowych nonsensów. Jeśli chcesz powiedzieć mi co naprawdę myślisz, bez tych wszystkich subtelnych pułapek posłucham". "Uważam, że jest pan arogancki i nieuprzejmy!", prawie wykrzyczał. I wtedy poczuł wstyd i zakłopotanie. Była to prawdopodobnie pierwsza bezpośrednia i szczera wypowiedź od dłuższego czasu. "Myślę, że się z tobą zgadzam", odparłem. "Lecz dzisiaj jestem lepszy niż byłem. Mam nadzieję, że Bóg jeszcze ze mną nie skończył". Następnie zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że była to bardzo przyjemna i pomocna wymiana myśli. * * * "Gdyby ludzkie umysły otworzyły się przed nami, dostrzeglibyśmy niewielką różnicę między myślami mędrca i głupca. Różnica polega na tym, że pierwszy wie, jak dobierać myśli i wplatać je w rozmowę... drugi zaś pozwala im wszystkim bez różnicy wylatywać pod postacią słów." - Joseph Addison * * * Jednak jego pierwsze słowa wytyczyły parametry rozmowy właściwe dla relacji adwersarzy. Wcale nie miał takiego zamiaru. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, że słowa zwykle determinują to, w jaki sposób ludzie reagują na innych. Kiedy pracowałem w radiowej stacji komercyjnej i byłem członkiem zespołu wiadomości w rozgłośni w Bostonie nauczyłem się, że jeśli ktoś nie potrafi właściwie wymawiać słów powinien mówić okazując pewność siebie, a ludzie będą myśleli, że to oni są w błędzie. Jeśli we wszystkich rozmowach przyjmujesz "postawę pokornego Harry'ego", ludzie uznają, że masz powody do pokory (jak to pewien psychiatra powiedział do pacjenta: "Masz kompleks niższości ponieważ jesteś istotą niższą"). Jeśli zaś okazujesz pewność siebie (podczas prezentacji handlowej, przedstawiania ewangelii, kazania czy mowy), natchniesz z pewnością swoich słuchaczy. Jeżeli z góry przepraszasz za to, co masz do powiedzenia ("Nie potrafię dobrze opowiadać..." czy "Nie jestem mówcą...") ludzie uznają, że rzeczywiście masz za co przepraszać. Słowa jakich używasz decydują o twoim sukcesie bądź porażce w osiągnięciu celu, jaki postawiłeś sobie wypowiadając je. Kiedyś byłem pastorem w kościele, w którym istniała konieczność zbudowania kilku dodatkowych budynków. Poinformowano nas, że nowe budynki nie będą kosztowały więcej niż półtora miliona dolarów. Później okazało się, że najniższy z pięciu rachunków od wykonawców opiewał na ponad trzy miliony. Gdy wyjaśniłem projekt budowy członkom komitetu, uznali go za nic nie wart. Zrezygnowali z całego przedsięwzięcia, a nad przywódcami zawisła złowroga chmura potępienia. Wtedy zadzwoniłem do przyjaciela, który przeżył trzy budowy, i poprosiłem, aby opowiedział mi o swoich problemach. (Jest coś dziwnego w każdym duchownym, który poprowadził więcej niż jedną budowę - pierwsza budowa jest rezultatem braku doświadczenia, zaś wszystkie następne odzwierciedlają spaczoną osobowość). Przyjaciel udzielił mi dwóch cennych rad. Po pierwsze, że przywódca musi przewodzić. I po drugie, że problemy znikną, gdy zostanie położona pierwsza cegła. Po tej rozmowie wezwałem dwóch wykonawców, aby złożyli mi raport. Powiedziałem im, że za dwa tygodnie będziemy mieli ceremonię rozpoczęcia robót na parkingu przy kościele. "Nie wiem, co będziemy budowali", dodałem. "Może tylko toaletę". Później zadzwoniłem do przyjaciela i powiedziałem: "Jim, jeśli się mylisz, to jestem w poważnych tarapatach". W ciągu kilku następnych miesięcy wypowiadałem słowa zachęty i rysowałem wizje przed członkami mojej kongregacji. Czasami sam byłem zniechęcony i traciłem wizję, lecz mimo to nadal wypowiadałem właściwe słowa. Nasz kościół był zbyt mały, aby wybudować tak duże budynki. Kilka osób odeszło i były takie chwile, gdy modliłem się: "Panie, czy naprawdę chcesz tej budowy?". I wiecie co? Te budynki dzisiaj stoją. Parafianie są dumni z tego, czego dokonaliśmy. Ludzie, którzy przed rozpoczęciem budowy mówili: "To się nie uda. To zbyt duże przedsięwzięcie. Jesteśmy zbyt mali", teraz powiadają: "Zobaczcie co udało się nam osiągnąć!". Są dumni z tego, czego Bóg dokonał z ludźmi oddanymi tej sprawie. Najbardziej zdumiony jest pewien kaznodzieja (ja), gdy z niewiarą patrzy wstecz na okres budowy. Czasami trudno uwierzyć, w jaki sposób Bóg używa słów, by zainspirować ludzi do dokonania tego, co uważali za niemożliwe. Czy słowa mają moc? Oczywiście, że tak. Rabbi Stephen Samule Wise został poproszony o przemówienie na antyfaszystowskim mityngu na Brooklynie. Zgodził się i z tego powodu otrzymał kilka listów z pogróżkami. Jeden z autorów listów groził mu, że zostanie zabity, jeśli przemówi na zgromadzeniu. Kiedy nadszedł ów dzień, Wise wszedł na podium i powiedział: "Ostrzegano mnie, aby nie pojawiać się tutaj pod groźbą śmierci. Jeśli ktoś z obecnych chce mnie zastrzelić, niech to zrobi teraz. Nie lubię, gdy mi się przerywa". Ten człowiek znał siłę słów! Miał coś do powiedzenia i rzucił wyzwanie każdemu kto chciałby go powstrzymać. Czy słowa mają władzę? Daj mi dziesięciu mężczyzn i kobiety takich jak Rabbi Wit, a będę mógł zmienić świat. Rozdział 2.& Jak przezwyciężyć onieśmielenie "Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak i co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić." - Mt 10, 19 Gdy rozległ się dźwięk telefonu, był już późny wieczór. Dzwoniła kobieta, która była prezydentem dużej i znaczącej organizacji religijnej o nieco feministycznej orientacji. "Steve, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale ciągle to odkładałam", powiedziała. "Chciałam cię o coś poprosić, lecz bałam się". "No, dalej", odparłem. "Jako męski uczestnik rozmowy, wypełnię moją rolę i udzielę ci odpowiedzi". "Steve", kontynuowała nie wiedząc, czy żartuję. "Nie potrzeba mi informacji, potrzebuję mówcy na nasze spotkanie. Czy podjąłbyś się tej roli?". Przyjąłem zaproszenie, a następnie - szczerze zdumiony - zapytałem, czego się obawiała. W rzadkim przypływie szczerości wyznała: "Zawsze wprawiałeś mnie w zakłopotanie". Moja odpowiedź była równie szczera: "To zabawne. Zawsze sądziłem, że jest na odwrót". Tłem tej konwersacji było kilka konferencji, w których oboje braliśmy udział. Jej feministyczne przekonania i słowna obrona sprawy wyzwolenia kobiet stwarzały sytuacje, w których nie wiedziałem, jak zareagować. Dlatego odpowiadałem zawoalowaną wrogością: gdy wychodziła z pokoju, zrywałem się z krzesła i otwierałem jej drzwi. Zawsze podawałem jej okrycie. Jeśli uczestniczyliśmy w jakiejś debacie, zawsze siedziałem spokojnie i "pozwalałem", aby mówiła pierwsza, gdyż taka jest rola mężczyzny: ustępować "słabszej płci". Prawiłem też komplementy za jej wygląd wiedząc, że pragnie, bym pochwalił ją za to, co powiedziała. Powodem, dla którego w taki sposób się zachowywałem, było onieśmielenie, w które wprawiały mnie jej umiejętności, odwaga, bystrość intelektualna i silna osobowość. Zdumiało mnie odkrycie, że ja również ją onieśmielałem. Podejrzewałem, że była równie zaskoczona jak ja. Jednym z głównych problemów w prywatnym czy publicznym komunikowaniu się jest onieśmielenie - mam na myśli sytuacje, w których nie zachodzi dobre porozumiewanie się, ponieważ jedna lub dwie strony czują się onieśmielone. Co więcej, (a jest to ważniejsze z punktu widzenia celów tego rozdziału) onieśmielenie jest przyczyną klęski dużej liczby wystąpień publicznych i powodem nie przekazania słuchaczom zamierzonego przesłania. To ono sprawia, że wiele rozmów zamiera zanim się na dobre rozpocznie. Co robić z czynnikiem onieśmielenia? Czy boisz się ludzi? Czy odmawiasz występowania przed większą publicznością, ponieważ sama myśl o tym jest dla ciebie zbyt przerażająca? Czy zauważyłeś, że na czyjś gniew reagujesz milczeniem i lękiem? Czy przedstawiając swoje poglądy drugiej osobie łapiesz się na tym, że jąkasz się i nie potrafisz zebrać myśli? Czy odkrywasz, że zawsze zgadzasz się z innymi, bowiem obawiasz się tego, że uznają cię za głupiego? Czy unikasz pewnych ludzi, ponieważ uważasz ich za bardzo ważnych lub inteligentnych? Czy zasycha ci w ustach na samą myśl o wygłoszeniu sprawozdania na spotkaniu w pracy? Czy drżą ci ręce zawsze, gdy zostajesz wywołany do odpowiedzi? Czy unikasz małych grup, ponieważ lękasz się, że zostaniesz zauważony i będziesz musiał coś powiedzieć? Jeśli odpowiedziałeś "tak" na jedno z powyższych pytań, to padłeś ofiarą czynnika onieśmielenia i zamierzam ci w tym pomóc. Ponieważ problem ten ma kluczowe znaczenie w dziedzinie porozumiewania się, rozdział ten będzie najdłuższym rozdziałem tej książki. Nie pomiń go. To, o czym tutaj piszę, jest bardzo ważne. Widzisz, większość ludzi, którzy mają problemy w dziedzinie porozumiewania się, uważa, że powodem wszystkich zmartwień jest zła technika, podczas gdy w rzeczywistości jest nim lęk przed innymi ludźmi. Jakże często starając się pomóc ludziom w lepszym porozumiewaniu się odkrywam, że nawet gdy dysponują odpowiednią techniką i bogatym słownictwem nadal nie potrafią komunikować się z innymi. Dlaczego? Ponieważ ich problem nie polega na tym, że muszą się czegoś nauczyć, lecz na tym, że muszą coś czuć. * * * "Człowiek, który nigdy nie doświadczył lęku, to coś więcej niż duża przesada - to biologiczna niemożliwość." - Anonim. * * * Mój plan jest następujący: przebudzimy się i poddamy analizie niektóre "demony" onieśmielenia, a następnie po kolei je unieszkodliwimy. Lęk onieśmiela Najpierw porozmawiajmy o onieśmielającej mocy lęku. Często popełniamy błąd i przechodzimy przez most zanim dostaniemy się w pobliże rzeki. Inaczej mówiąc, wyobrażamy sobie, że zrobimy czy powiemy coś głupiego i wprawiającego nas w zakłopotanie. W tej kategorii znajduje się także lęk przed zawstydzeniem i prześladujący nas koszmar, że okażemy się gorsi od innych. Często w poradnictwie małżeńskim spotykałem się z tą formą onieśmielenia i wiem, że może ona zniszczyć każde małżeństwo. W małżeństwie jedna osoba dąży do konfrontacji, zaś druga jej unika - jeden lubi "stawiać kawę na ławę" i rozwiązywać problemy, drugi po prostu je ignoruje mając nadzieję, że znikną same. Podział ten nie ma nic wspólnego z płcią. Czasami osobą wybierającą konfrontację jest kobieta, kiedy indziej mężczyzna. Chodzi po prostu o to, że jedna osoba jest bardziej rozwinięta językowo od drugiej. Osoba lepiej rozwinięta językowo i konfrontacyjna wygrywa wszystkie dyskusje, zawsze wyraża swoje opinie i podejmuje wszystkie decyzje. Nie potrzeba specjalisty, aby zrozumieć, że jeśli małżeństwo przez długi okres czasu znajduje się w takiej sytuacji, będzie narażone na poważne niebezpieczeństwo. Zwykle na zewnątrz panuje tam "zgoda", lecz słowo to jest w tym przypadku jeszcze jednym synonimem podporządkowania. Poświęciłem dużo czasu ucząc małżonków, jak wprowadzić równowagę do takiej sytuacji. Wskazuję osobie konfrontacyjnej, jak się nieco wycofać, by zachęcić współmałżonka do wyrażania opinii, zaangażowania w dyskusję i podejmowania decyzji. Zachęcam drugą osobę, aby przemówiła, nawet jeśli się boi, i broniła swego, nawet jeśli jest to bardzo niewygodne zadanie. Zwykle kilka prostych elementów treningu asertywności znacznie poprawia sytuację w małżeństwie. Interesującym faktem jest to, że małżonkowie, którzy nie wykazują skłonności do konfrontacji, prawie zawsze mają obraz siebie skazujący ich niejako na niepowodzenia. Innymi słowy, osoba, która unika konfrontacji, ma obraz siebie namalowany barwami niepowodzenia i winy. Moim zamiarem nie jest angażowanie się w psychologiczne czy teologiczne dyskusje o tym, jak poradzić sobie ze złym obrazem siebie (robię to w seminariach Key Life z cyklu "Born Free" (Urodź się wolnym). Podam jednak kilka rzeczy, które możesz zrobić, gdy czujesz się onieśmielony przez innych ludzi z powodu złego obrazu siebie. 1. Uznaj prawdę o sobie. Przeanalizuj sytuacje, w których byłeś zawstydzany przez rodziców czy innych ludzi. Odpowiedz na pytanie: "Dlaczego zawsze mam poczucie niższości?", "Dlaczego czuję się winny?", "Dlaczego się boję?". Poszukaj tragicznych wydarzeń, które zaszły w przeszłości i nadały kształt twojej teraźniejszości. Pomyśl o sytuacjach, w których zawiodłeś, i nazwij je. Wynieś na światło dzienne dawne sekrety, które powodują, że masz opory przed mówieniem i boisz się podejmować ryzyko. Skieruj na nie promień światła i zobacz jak tracą na znaczeniu. Każdy kto oglądał film grozy czy czytał horror wie, że demony giną w świetle. Większość naszych osobistych demonów - przeszłych wydarzeń, które kształtują nasze obecne reakcje - umrze, jeśli wyciągniemy je na światło. Frederick Buechner w swojej książce pt. "Telling Secrets" ("Zdradzanie sekretów") opowiada o samobójstwie swojego ojca (była to wielka tragedia w jego rodzinie) i o córce chorej na anoreksję. Buechner wypowiada tam bardzo głęboką myśl: "Kiedy mówimy o naszych sekretach, nawet samym sobie, tracą swoją moc" (Harper & Row, 1991, s. 3). Proponuję, abyś znalazł zaufanego przyjaciela, duchownego czy nawet zawodowego terapeutę i odsłonił przed nim niektóre swoje sekrety. Czasami w przezwyciężeniu lęku przed mówieniem pomaga odsłonięcie przed samym sobą i innymi źródła życiowych dramatów. 2. Czy w to wierzysz, czy nie, spojrzenie lękom prosto w oczy pozbawia je mocy. Angielskie przysłowie mówi: "Lęk zapukał do drzwi, a gdy otworzyła mu wiara, okazało się, że nikogo tam nie było". Jeśli masz w sobie dość wiary, aby otworzyć drzwi, odkryjesz, że okropna rzecz, jakiej się obawiałeś, uciekła. Pamiętam moje pierwsze publiczne przemówienie. Byłem wtedy w college'u i parafianie maleńkiego kościółka w górach Północnej Karoliny zaprosili mnie, abym wygłosił kazanie w czasie porannego nabożeństwa w niedzielę. Miałem trzy strony notatek i ćwicząc wygłaszanie kazania odkryłem, że każda strona zajmuje mi około ośmiu minut. W niedzielę okazało się jednak, że powiedziałem pierwszą stronę w ciągu dwóch minut. Nie to jednak było najgorsze (ostatecznie krótka mowa jest lepsza niż długa). Najgorsze było to, że gdy sięgnąłem do notatek, okazało się, że druga strona gdzieś się zapodziała. Co zrobiłem? Nic. Po prostu stałem tam i głupio rozglądałem się dookoła. Nawet dzisiaj, gdy opowiadam o tym incydencie, rumienię się. Szczerze mówiąc tego ranka moja kariera mówcy prawie dobiegła końca. Przez mój umysł przebiegały najróżniejsze myśli. "Już nigdy nie będę się tak wstydził, ponieważ nie podejmę się więcej takiego zadania". Tłumaczyłem się przed samym sobą: "Jestem lepszy w pisaniu niż w mówieniu. Dlatego jeśli ktoś poprosi mnie o to, abym przemawiał, napiszę mowę i pozwolę, aby wygłosił ją ktoś inny". Zacząłem myśleć o podjęciu innej pracy. Na szczęście przyjaciele troszczyli się o mnie na tyle, że powiedzieli mi to, co ja teraz powiem wam: różnica pomiędzy człowiekiem sukcesu a nieudacznikiem jest taka, że człowiek sukcesu podniósł się po ostatnim upadku. Mój przyjaciel powiedział, że jeśli nie wygłoszę kazania, i to tak szybko, jak to możliwe, to już nigdy nie będę w stanie tego zrobić. Dodał też słowo zachęty: "Steve, za twoim lękiem i porażką kryje się bardzo rzadki dar. Nie pogrzeb go pod nimi". Podniosłem się po tym upadku i przy pierwszej sposobności (było to spotkanie zorganizowane na terenie college'u) wygłosiłem inną mowę. Czy bałem się? Oczywiście, że się bałem! Czy martwiłem się z powodu tego przemówienia? Człowieku, czy martwiłem się?! Powiem coś jeszcze: nie zgubiłem moich notatek, bowiem nauczyłem się tekstu na pamięć. Nie wygłosiłem wielkiej mowy, lecz nie czułem się też jak głupiec. Jaki stąd morał? Dobry rozmówca czy dobry mówca musi podejmować ryzyko - i czynić to stale - dopóki demony lęku nie zginą. Roger Staubac, gracz drużyny Dallas Cowboys, został kiedyś zapytany o to, jak się czuł, gdy zepsuł zagrywkę. Odparł: "Nie mogłem wprost wytrzymać, aby z powrotem dojść do piłki". Taka postawa uczyniła z niego wielkiego gracza. Nie ma niczego złego w przeżywaniu lęku. Odczuwanie onieśmielenia jest nawet naturalne. Lecz nie jest rzeczą właściwą poddać się. Nie twierdzę, że możesz całkowicie usunąć swój lęk przed innymi. Odczuwam lęk zawsze, gdy wygłaszam kazanie czy mowę lub nawiązuję rozmowę z kimś, kto mnie onieśmiela. To w porządku, lecz zrezygnowanie nie byłoby w porządku. Marszałek Ney, jeden z dowódców armii Napoleona, zawsze przed bitwą mawiał do swoich nóg: "Drżyjcie! Trzęsłybyście się jeszcze bardziej, gdybyście wiedziały, gdzie was dziś zabiorę!". Po prostu zrób to, co do ciebie należy. Podejmij ryzyko. Podnieś się, nawet jeśli upadek był fatalny, i wstawaj ciągle na nowo. Po pewnym czasie (nie stanie się to natychmiast, lecz w końcu to nastąpi) będziesz bardziej myślał o tym, co masz do powiedzenia niż o tym, jak bardzo obawiasz się to wypowiedzieć. 3. Naucz się rozmawiać z samym sobą o tym, kim jesteś i jak się czujesz. Wyobraź sobie, że dobrze ci idzie. Zastąp taśmy z negatywnymi nagraniami pozytywnymi taśmami. Mam poważne zastrzeżenia do koncepcji tzw. "sterowanych wyobrażeń" wyznawców New Age. Po pierwsze, cały pomysł jest głupi, po drugie nie działa. Jednakże to, co tutaj mam na myśli, jest całkiem inne. Pytanie, jakie przed tobą stoi, nie jest pytaniem w rodzaju, czy będziesz tworzył obrazy w swoim umyśle. Wszyscy wyobrażamy sobie przyszłe sytuacje i nasze reakcje na nie. Prawdziwą kwestią jest to, czy twoje wyobrażenia przyszłości będą pozytywne czy negatywne. Wiem, że może się to wydawać czymś w rodzaju przyklejania plastra na raka, szczególnie jeśli ktoś miał fatalne doświadczenia i zły obraz siebie. A jednak będziesz zaskoczony tym, co się wydarzy, gdy zaczniesz postrzegać siebie jako dobrego rozmówcę czy dynamicznego mówcę (pozytywne wyobrażenie) zamiast jako nudziarza w rozmowie i niewydarzonego mówcę (wyobrażenie negatywne). Przed meczem golfa dobrzy gracze wyobrażają sobie, że uderzają piłkę we właściwy sposób i wychodzi im długi, prosty strzał. Podobnie mówca powinien wyobrażać sobie, jak zabiera głos w czasie rozmowy, zadaje pytania, komunikuje swoje opinie, wygłasza błyskotliwe mowy i przyciąga uwagę ludzi składanym sprawozdaniem. Naucz się odtwarzać w myślach takie pozytywne taśmy i puszczaj je sobie raz po raz na nowo. W końcu staniesz się tym, kogo sobie wyobraziłeś. Ta gra nosi nazwę "udawaj, że to robisz, aż w końcu naprawdę ci się to uda" i niezależnie od tego, czy mi uwierzysz - ten sposób naprawdę działa. Inaczej mówiąc, wyobraź sobie rolę, jaką chcesz odgrywać, a następnie podejmij ryzyko. W końcu gra stanie się rzeczywistością. Opowiadano mi, że Dustin Hoffman po zagraniu roli autystycznego mężczyzny w filmie pt. "Rain Man" ("Deszczowy człowiek") potrzebował wielu miesięcy, aby znowu zacząć myśleć w normalny sposób. Aktor tak dobrze wcielił się w rolę, że w jakimś sensie stał się postacią, którą odgrywał. Odgrywaj rolę aktora, a w końcu odkryjesz, że stała się ona rzeczywistością. * * * "Ten, kto ma sięgnąć po sławę nie może okazywać lęku przed krytyką. Obawa przed krytyką dla geniusza oznacza śmierć." - William G. Simms * * * Wrogość onieśmiela Po drugie, porozmawiajmy o władzy onieśmielania, jaka kryje się we wrogości. Słyszałeś pewnie, że najlepszą metodą obrony jest atak. To prawda, ponieważ agresywne działania (które są zwykle manifestacją wrogości) zwykle zastają ludzi nieprzygotowanych do obrony i nie pozwalają na dialog, a jedynie na podporządkowanie się. Czy kiedykolwiek próbowałeś rozmawiać z kimś, kto jest rozgniewany? Zawsze jest to nieprzyjemne doświadczenie. Jeśli chcesz kontynuować rozmowę musisz zainwestować większość swojej energii w uspokajanie wzburzonych wód, nie zaś w zmianę poglądów czy w przeanalizowanie idei, jakie zostały przedstawione (w przypadku mowy). Wrogość (czy to w przemówieniu, czy w rozmowie) powoduje trzy rzeczy: uniemożliwia porozumiewanie się, przeszkadza w realizacji celów i stwarza jeszcze więcej wrogości. Istnieje tylko jeden wyjątek. Czasami wrogość jest używana jako pewna technika dobrej komunikacji. W takim przypadku jest to wrogość zaplanowana. Przykładem niech będzie przesłanie gniewnego proroka czy komunikowanie wrogich zamiarów nie po to, by prowadzić autentyczną rozmowę, lecz zmusić cię do posłuszeństwa. Zaplanowana wrogość może być czasami skutecznym sposobem wskazania na jakąś myśl, zmotywowania słuchaczy czy odniesienia zwycięstwa w dyskusji. Jednak wrogość jako specyficzna technika jest bardzo rzadko używana przez dobrych mówców, którzy podają ją w starannie odmierzonych dozach. Prowadząc program radiowy, do którego dzwonią słuchacze, zauważyłem pewną interesującą rzecz: zawsze otrzymuję kilka telefonów od osób, które są wrogo nastawione wobec mnie lub wobec stanowiska, jakie zająłem. Staram się ustosunkować do tych telefonów w twórczy sposób (mam taką nadzieję). W końcu takie wrogie telefony są nieodłączną częścią każdego dobrego talkshow prowadzonego na żywo. Jednak za każdym razem, gdy otrzymuję taki telefon, odkrywam, że pojawia się napięcie i przyjmuję pozycję obronną. To samo zdarza się w rozmowie czy podczas publicznie wygłaszanej mowy. Kiedy wiemy, że nasz odbiorca jest wrogo nastawiony, znajdujemy się w bardzo trudnej sytuacji. Pozwólcie, że podam kilka prostych sposobów poradzenia sobie z onieśmieleniem spowodowanym przez wrogość. 1. Pamiętaj, że nie musisz rozmawiać ze wszystkimi. Moje zadanie jako gospodarza programu radiowego, mówcy i nauczyciela wymaga tego, że czasami muszę doprowadzać do konfrontacji z wrogo nastawionymi ludźmi. Ty jednak (chyba, że jesteś podobny do mnie) wcale nie musisz tego robić. Kiedy ludzie reagują na ciebie wrogością, postaraj się pamiętać o tym, że nie jesteś owieczką prowadzoną na rzeź. Sugeruję, abyś powiedział: "Nie muszę tego słuchać. Lubię cię, lecz dopóki nie będziemy mogli rozmawiać w bardziej spokojnym tonie, nie mam ochoty w tym uczestniczyć". Następnie odejdź. Moja żona nie chce ze mną rozmawiać, gdy jestem rozgniewany. Wie, że w takiej sytuacji żadna rozmowa ze mną nie będzie zbyt produktywna. Podobnie jest z przemawianiem przed publicznością. Miałem przyjaciela, którego poproszono o wygłoszenie kazania w kaplicy uniwersyteckiej. Dla tych, którzy nigdy nie uczestniczyli w obowiązkowych nabożeństwach, powiem słowo wyjaśnienia. Studenci i nauczyciele są obowiązani pojawić się wtedy w kaplicy. Cierpią z tego powodu okrutnie. Co więcej, sprawdzana jest obecność przez odnotowanie, czyje ławki są zajęte. Przemawianie w czasie takich obowiązkowych zgromadzeń jest przedostatnią rzeczą jaką lubię robić na tym świecie, ostatnią jest skakanie z dwudziestopiętrowych budynków. W każdym razie mój przyjaciel zauważył, że studenci nie słuchają go, a profesorowie ignorują (jeden czytał gazetę). Dla wszystkich (za wyjątkiem największych tępaków) było oczywiste, że nic z tego nie będzie. Oto jak mój przyjaciel rozpoczął i zakończył swoją mowę: "Jest dla mnie oczywiste, że chcecie słuchać tego, co mam do powiedzenia, równie mocno, jak ja mam ochotę wam to powiedzieć. To kazanie należy już do historii". Powiedziawszy to wsunął notatki do kieszeni, zszedł z kazalnicy i ku zdumieniu słuchaczy wyszedł z kościoła, wsiadł do samochodu i odjechał. Nie ma żadnego prawa, które wymagałoby od ciebie angażowania się w jałowe konwersacje. Nie ma reguły mówiącej że musisz mówić do wrogo nastawionych słuchaczy. 2. Pamiętaj, że wrogość prawie zawsze jest oznaką braku pewności. Kiedy człowiek czuje się na tyle zagrożony, aby wyrazić gniew, pamiętaj, że jest to mechanizm obronny. Proste stwierdzenie w rodzaju: "Zastanawiam się dlaczego jesteś taki rozgniewany. Co cię tak przeraziło?" będzie dużym krokiem do zajęcia się prawdziwą przyczyną gniewu i usunięcia jej. Wrogością i brakiem pewności siebie należy zająć się w delikatny, współczujący sposób. Kiedyś wygłaszałem wykład na temat religii do grupy studentów z uniwersytetu w Miami. Gdy nadszedł czas na pytania i odpowiedzi, zwróciłem uwagę na grupę bardzo wrogo nastawionych osób. Ich pytania były pełne gniewu, choć moim zdaniem nie powiedziałem niczego, co mogłoby ich tak rozzłościć. I wtedy, gdy słuchałem czwartego agresywnego pytania, zrozumiałem co się dzieje. Ci studenci byli muzułmanami. Oni rozprawiali się właśnie z wizerunkiem Islamu prezentowanym w amerykańskiej prasie, który mówi: "Muzułmanie to zwolennicy wojny i fanatycy religijni". Wyczuwali surowe sądy innych studentów na temat Islamu i to spowodowało ich wrogość. Kiedy to zrozumiałem, mogłem zająć się prawdziwym problemem. "Obaj jesteście muzułmanami?", zapytałem. Przyznali mi rację. Następnie stwierdziłem: "Zanim odpowiem na wasze pytanie, pozwólcie, że powiem coś ważnego. Jestem zaszokowany tym, jak amerykańska prasa obchodzi się z waszą religią. Nasze media bardzo płytko rozumieją chrześcijaństwo i judaizm, które są częścią naszej kultury. Jednak to, co uczyniono waszej religii, jest przestępstwem kryminalnym. Gdybym był na waszym miejscu, czułbym się tym bardzo urażony". Następnie odpowiedziałem na ich pytanie. Zmiana w ich postawie była zdumiewająca. Gdy spotkanie dobiegło końca, poczekali aż wyszła ostatnia osoba. Wtedy jeden z nich zwrócił się do mnie: "Doktorze Brown, chciałbym podziękować panu za to, co pan powiedział. Miło jest widzieć Amerykanina, który nie zgadza się z naszymi przekonaniami religijnymi, lecz jednocześnie traktuje nas z szacunkiem". Wrogość, która zdaje się być skierowana do ciebie, w rzeczywistości może być skierowana przeciwko komuś, czemuś innemu. Kiedyś zatrzymałem się przejazdem w domu misyjnym w Afryce. Przy obiedzie siedziałem razem z kobietą, która była wobec mnie bardzo wrogo nastawiona (dodam, że nie dałem jej do tego najmniejszego powodu). Później powiedziałem komuś, że ona przypominała mi "wiedźmę z Endoru". Mój rozmówca odparł na to: "Steve, musisz jej wybaczyć. Przez ponad trzydzieści lat była na misji, a w następnym tygodniu przechodzi na emeryturę i wraca do Stanów. Jej domeną stało się to miejsce, nie zaś to, co pozostawiła w Stanach Zjednoczonych. Mimo to musi wrócić i jest to dla niej przerażający, bardzo trudny okres". Kiedy to zrozumiałem następnego wieczora rozmowa podczas obiadu była o wiele bardziej przyjemna. Moja myśl jest następująca. Postaraj się odkryć źródło wrogości i zajmij się nim. 3. Zdaj sobie sprawę, że czasami należy odpowiedzieć wrogością na wrogość. Często gniewni ludzie nie zmieniają swojej postawy, bowiem nigdy nie musieli zapłacić ceny za swoje wrogie zachowanie. Kiedy dotrzemy do rozdziału poświęconego temu jak wygrać dyskusję, będę miał o wiele więcej do powiedzenia na ten temat, lecz już teraz chciałbym zaznaczyć, że gniew musi czasem spotkać się z gniewną reakcją. Czasami (wbrew temu, co mówiono wam w szkole) okazywanie gniewu jest jak najbardziej na miejscu. * * * Tajemnicą szczęścia jest wolność, zaś sekretem wolności - odwaga." - Gillbert Murray * * * W jednym z kościołów, w których służyłem jako pastor, był mężczyzna cieszący się reputacją "prześladowcy duchownych". Kilku ludzi ostrzegało mnie przed nim i jego wrogą postawą. Pewnego dnia zaprosiłem go do mojego biura i powiedziałem: "Sam, rozumiem, że żaden pastor tego kościoła nigdy nie interesował się tym, co myślisz. Ty, jak rozumiem, mówisz to, co myślisz". "Cóż, przypuszczam, że to prawda", przyznał niechętnie. "Zaprosiłem cię tutaj, ponieważ chciałbym, abyś wiedział, że według mnie to jest wspaniale. Daję ci moją zgodę na to, abyś mówił mi co tylko zechcesz: pozwalam ci się na mnie gniewać, możesz mnie poprawiać tak długo, jak długo będę miał twoją zgodę, by mówić ci wszystko, co mam ochotę powiedzieć, by wyrażać gniew i poprawiać ciebie". W ciągu następnych lat wiele ze sobą walczyliśmy, lecz obaj nauczyliśmy się radzić sobie z naszym gniewem o wiele lepiej niż przedtem, bowiem zgodziliśmy się na to, by na gniew odpowiadać gniewem. Zbyt często gniewni ludzie są ignorowani, znoszeni cierpliwie czy krytykowani za plecami. Powodem, dla którego ich gniew się pogłębia, jest to, że nigdy nie zapłacili za niego ceny. Czasami jest rzeczą całkowicie właściwą odpowiedzieć gniewnej osobie tak, jak to uczyniłem skarbnikowi pewnej organizacji, który zaczął na mnie wrzeszczeć: "Myślisz, że jesteś wściekły. Nie masz zielonego pojęcia o gniewie. Teraz patrzysz na najbardziej hamowany gniew, jaki widziałeś w swoim życiu". Zdumiewające jak szybko się uspokoił. Onieśmielająca moc pozycji A teraz porozmawiajmy o onieśmielającej mocy pozycji. Czy wiesz, że większość chrześcijan odmawia składania świadectwa przed kimś, kogo uważa za stojącego wyżej od siebie na drabinie społecznej? Rozmawiamy o naszej wierze z tymi, których uważamy za stojących niżej od nas i których uznajemy za równych, lecz dzieje się z nami coś dziwnego, gdy musimy podzielić się z kimś stojącym od nas wyżej. Sytuacja taka ma tragiczne konsekwencje, bowiem powoduje, że ci, którzy wspięli się na szczyt w swojej dziedzinie, klasie społecznej czy w kręgu przyjaciół, są ludźmi całkiem samotnymi. Mam przyjaciela, który był pastorem kościoła w Cambridge w stanie Massachusetts. Na jakimś przyjęciu poznał znakomitego profesora z Uniwersytetu Harvarda i ten profesor poprosił go, aby spotkali się i porozmawiali. Gdy mój przyjaciel przybył na umówione spotkanie, okazało się, że profesor jest spóźniony. Sekretarka zaprosiła go do jego biura i poprosiła, aby zaczekał. Profesor miał nadejść lada moment. Gdy mój przyjaciel oglądał biuro wypełnione książkami, tytuły naukowe i dyplomy wiszące na ścianach i gdy myślał o sławie profesora, poczuł się całkiem onieśmielony (zapewne czułbyś się tak samo jak on). Wtedy odniósł wrażenie, że usłyszał głos od Boga: "Powiedz profesorowi, że Jezus go kocha". "Panie, nie mogę tego uczynić. On jest wybitnym naukowcem, a ja jestem nikim. Nie będzie mnie słuchał i pomyśli sobie, że jestem głupcem. Myślę, że będę grzecznie siedział i zadawał pytania. To mało prawdopodobne, aby powiedział coś, co będę potrafił zrozumieć. Dodam może jedną lub dwie uwagi komentarza". "Powiedz mu, że Jezus go kocha", głos nie ustawał. W końcu doszedł do wniosku, że został tutaj posłany po to, aby się ośmieszyć. Kiedy profesor wszedł do biura, mój przyjaciel powiedział mu tak prosto, jak umiał, że Jezus go kocha. Wtedy profesor załamał się i zapłakał. Wszyscy jesteśmy w większym albo mniejszym stopniu onieśmieleni przez pozycję innych. Pozwólcie, że podzielę się z wami kilkoma rzeczami, które mogą pomóc. Ludzie, którzy osiągnęli wielką sławę i pozycję, są zwykle najbardziej zaskoczeni, że udało im się to osiągnąć. Kilka lat temu przeprowadzono badania prezydentów wielkich korporacji. Naukowcy odkryli, że najbardziej powszechnym lękiem, jakiego doświadczali, było, że ludzie dowiedzą się, iż popełniono pomyłkę i umieszczono ich w niewłaściwym miejscu. Wiele czasu spędziłem na rozmowach z dyrektorami. Będąc chłopcem z gór Północnej Karoliny, urodzonym po gorszej stronie torów kolejowych, czułem się onieśmielony przez tych ludzi, dopóki Bill Bright nie powiedział mi, że zostałem powołany do tego, aby im służyć. I wiecie co? Im dłużej przebywałem z tymi ważnymi ludźmi tym bardziej sobie uświadamiałem, że byli oni równie przestraszeni jak ja, że byli tak samo samotni, że tak samo doświadczali poczucia winy i byli pozbawieni poczucia pewności - czasami nawet bardziej ode mnie. Posiadali zdolność leps...
aniaroli