Katherine Monroe(Amy_Lee)- Światło i ciemność.Księga_2.doc

(235 KB) Pobierz
Katherine Monroe

Katherine Monroe

 

 

 

 

 

 

 

 

„Światło i Ciemność- Księga 2”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdańsk 2010

 

 

 

 

1

Prolog:

 

Aby czytelnicy w pełni zrozumieli treść książki, przytaczam postacie, które pojawią się w powieści:

 

Sukkub(def.)- (śrdw.-łac. succubus, od łac. succuba - "nałożnica") – w demonologii sukkubami nazywa się demony przybierające postać nieziemsko pięknych kobiet, nawiedzające mężczyzn we śnie i kuszące ich współżyciem seksualnym. Wiele źródeł podaje, że motywacją sukkubów jest wyssanie energii życiowej.

 

Lilith – mezopotamski demon porywający dzieci. Postać ta bywa nazywana pierwszą żoną biblijnego Adama. Być może Lilith ma związek z Inanną, sumeryjską boginią wojny i przyjemności seksualnej. Istnieje wiele odmian mitu o Lilith: Hieronim łączył ją z grecką Lamią – libijską królową związaną z Zeusem. Gdy Zeus porzucił Lamię, Hera porwała jej dzieci, co z kolei było powodem porywania obcych dzieci przez Lamię.

Jej pierwotne akadyjskie imię brzmiało "Lilitu", a tłumaczenie z hebrajskiego, brzmi "Lilith", "Lillith" lub "Lilit". Jej imię po hebrajsku brzmi Lilit (dosłownie).

 

Samael, Anioł Śmierci (Samaël, Samiel, Siegel, Satan, Satanael, Samuel, Sammael) – anioł śmierci: dostarczyciel wyroków śmierci ale i powstrzymujący egzekucję (por. akeda), kontrowersyjny anioł, oskarżyciel, uwodziciel, duch zniszczenia.

Anioł Śmierci w wielu artystycznych wizjach przedstawiany jest również w kobiecych kształtach. Wiedza o tym aniele jest zaczerpnięta z literatury talmudycznej, jak i późniejszej literatury kabalistycznej i religijnej.

Etymologicznie słowo Samael wywodzi się z hebr. "sami" - ślepy, lub aram. "samu" - jad, trucizna. Można więc to imię przetłumaczyć jako: "Ślepy Bóg" albo - "Jad Boga". Imię może też pochodzić od syryjskiego boga Szemal.

W tradycji żydowskiej Samael to anioł śmierci, zarządzający „Siódmym Niebem”, jeden z siedmiu wysłanników Boga na świecie, któremu służy dwa miliony aniołów, on to kusił Ewę w raju jako wąż (ponoć uwiódł ją potem i spłodził Kaina), on też zatrzymał rękę Abrahama, kiedy ten chciał poświęcić życie swego syna. W żydowskich Świętych Księgach Kabały, Samael, określany jest jako surowość Boga i jest uznawany za piątego archanioła świata - wykonawcę wyroków śmierci wydanych przez Boga. Jest uosobieniem gniewu

 

 

2

i kojarzony jest z prostytucją. (Dość mylnie, ponieważ tej "patronuje" Asmodeusz)

W tradycji chrześcijańskiej Samael to upadły anioł, wypędzony z nieba za sprzeciwienie się Bogu, należący do pierwszego kręgu zwanego Serafami (Serafinami).

W żydowskich pismach gnostycznych Samael identyfikowany jest najczęściej z demiurgiem Jaldabaotem, twórcą materialnego świata.

Literatura żydowska utożsamia Samaela z Szatanem, który był pierwotnie aspektem Boga i znajdował się wśród 72 tajemnych imion Boga jako Sa'el. Kiedy siła Din (sefira zwana surowością Boga), stała się niezależna, śmierć ("Maveth") stała się częścią życia a Sa'el został Samaelem, aniołem śmierci. Kabaliści uważają, że po powtórnym przyjściu Mesjasza Samael zostanie uwolniony od śmierci i odzyska swoje dawne imię Sa'el.

Niektóre teksty żydowskie, mówią, że Samael został stworzony szóstego dnia Stworzenia i był ulubionym Aniołem Boga. Przed upadkiem miał on "nosić [wszystkich Aniołów] jako odzienie, bowiem przewyższał wszystkich wiedzą i chwałą".

Według jednej z legend Samael wywołał drugą wojnę w Niebie (pierwszą wojnę - Lucyfer). Okazał Bogu nieposłuszeństwo, odmawiając złożenia hołdu Adamowi, twierdząc, że on - zrodzony ze światłości - nie będzie kłaniał się istocie ulepionej z błota.

Samael jest jednym z Aniołów Sądu jako Boski Oskarżyciel; często występuje w parze z Michałem Archaniołem, obrońcą.

Według polskiego demonologa Romana Zająca Samaela należy utożsamiać z Szatanem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródło: wikipedia.

 

 

 

 

 

 

 

3

Rozdział 1

Pustka

 

    Jak co rano Miguela obudził znajomy dźwięk budzika. Wskazywał on piątą rano.

- Niestety trzeba wstawać.- jęknął niezadowolony podnosząc się z łóżka. Zawsze lubił swoją pracę. Z ochotą wstawał nawet o czwartej, by zdążyć zrobić śniadanie... Śniadanie dla Niej. Do łóżka, tak jak lubiła... Ale teraz Jej nie było. Nie spała obok, kiedy się budził. Wtedy, z Nią u boku, wszystko miało sens. Teraz, kiedy był sam, nic go nie cieszyło. Miał cichą nadzieję, że niedługo trafi go szlak. Tak, chciał umrzeć, by nie czuć tej wewnętrznej pustki...

Szybko zrobił sobie śniadanie, umył się i ubrał, a potem, gdzieś w pół do szóstej, pojechał samochodem do kancelarii, w której pracował.

Koło południa, kiedy miał przerwę na drugie śniadanie, zadzwoniła jego komórka. Westchnął i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Juan. Jego najlepszy przyjaciel, ten który chodził z jego byłą. Ale nie- nie miał mu tego za złe. Pokochali się- Maria i Juan. Co on, Miguel mógł na to poradzić?

Odebrał telefon i słuchał kumpla uważnie.

- Wiesz, wpadnij do nas. Urządzamy imprezę, będzie fajnie.- mówił podekscytowany Juan.- Musisz przyjść. Bez Ciebie to nie będzie to samo.- dodał nieomal błagalnym tonem, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoją propozycję.

- Dobra, będę. O osiemnastej, tak?- spytał.

- Tak, dokładnie.- odrzekł uradowany Juan.- To do zobaczenia wieczorem.- powiedział i odłożył słuchawkę.

No świetnie. Impreza u Juana. Ona z pewnością tam będzie. Czemu to musiało tak boleć? Niestety nie mógł zawieść kumpla. Przyjaźnił się z Juanem od piaskownicy. Pomagali sobie nawzajem. Teraz z resztą Juan pomagał mu częściej niż zwykle, jakby chciał wynagrodzić to, że "odbił" mu dziewczynę.

Nie. Nie mógł o Niej myśleć. To wywoływało jedynie cierpienie. Ale jak mógł zapomnieć o kimś, kogo tak mocno kochał?

Poznał Marię Rosę w liceum. Wtedy, kiedy pierwszy raz rozdzielił się ze swym przyjacielem. Juan wyjechał do ojca, który mieszkał w Los Angeles po rozwodzie z jego matką. Tam załatwił synowi naukę w renomowanym liceum i nawet nie chciał słyszeć o odmowie.

Tak więc Miguel od razu zakochał się w tej ślicznej, czarnowłosej i czarnookiej dziewczynie, o filigranowej sylwetce i przepięknym uśmiechu. Maria była jego pierwszą miłością. Nigdy z nikim nie chodził. Ona też go polubiła. Zaczęli spędzać ze sobą dużo czasu, aż rok później stali się parą. Kiedy skończyli liceum, mieli po 19 lat i wspólne plany na przyszłość. Miguel wynajął za swoje pieniądze, zarobione w barze, gdzie pracował w weekendy i wakacje, mieszkanie. Maria była w siódmym niebie.

 

4

Razem wybrali się na studia prawnicze. Potem Miguel został praktykantem w kancelarii. Zarabiał niewiele jako uczeń, ale to wystarczało na życie. Maria nie miała tyle szczęścia, ale zatrudniała się jako opiekunka do dzieci. Tak cudnie było przez kolejne trzy lata.

Juan wrócił do Meksyku, już po collage'u. Miguel cieszył się z powrotu przyjaciela. Jednak kiedy Juan poznał Marię, nie był już zadowolony. Sposób, w jaki na siebie patrzyli był jednoznaczny.

Miesiąc później Maria wyznała, że kocha Juana. Mówiła, że jej przykro i nie mogła nic na to poradzić. Potem wyprowadziła się do niego. Mimo bólu, Miguel nie gniewał się na przyjaciela. Nie mógł. Wolał sam cierpieć, niż wylewać swój żal na Juana. Miał być szczęśliwy, zasługiwał na to. I nie ważne, że był z jego dziewczyną.

 

     Nadir siedziała w swej grocie w Podziemiach. Przygotowywała się do kolejnego wyjścia na ziemię. Jej głód wzmagał się, była coraz słabsza. Musiała się pożywić. Zdobyć tyle energii, ile się da, jak najwięcej, by miała spokój na jakiś tydzień, albo nawet dwa. Kiedy wyszła, by udać się do portalu prowadzącego na ziemię, natknęła się na kogoś, kogo nie miała ochoty zobaczyć ani teraz, ani nigdy.

- Samael...- prawie szeptem wymówiła jego imię, kiedy wyrósł przed nią- wysoki prawie na dwa metry, barczysty, o długich, czarnych włosach i przenikliwych, zniewalających oczach zmieniających barwę w zależności od nastroju, od mrocznej czerni, przez morski błękit, aż do krwistej czerwieni.

- Nadir...- powiedział tym aksamitnym, niskim głosem, który przyprawiał każdą demonicę o dreszcze.- Mam nadzieję, że przemyślałaś moją propozycję...- dodał, obejmując ją delikatnie w talii i przysuwając bliżej. Patrzył na nią oczami, które były teraz zielonkawo- niebieskie. Jego dotyk przyprawił ją o drżenie, ale w porę się ocknęła- nie była aż taka głupia.

- Przemyślałam, i to dokładnie. Moja odpowiedź brzmi nie.- odrzekła hardo, odzyskując panowanie nad swymi zmysłami, i ciałem, które pragnęło jego dotyku bardziej niż dotychczas.

- Zastanów się dobrze.- jego oczy zaczęły robić się coraz ciemniejsze.- Żadna mi nie odmówiła. I Ty też mi się nie oprzesz.- owionął ją swoim oddechem, od którego aż ją zamroczyło.- Albo zginiesz.- dodał, patrząc jak Nadir osuwa się na ziemię. To była zaledwie namiastka Tchnienia Śmierci, które mogło zabić każdego demona. Samael jako jeden z Upadłych Aniołów mógł się nim posłużyć.

- Nie zastraszysz mnie.- wydusiła z siebie, lekko otumaniona.

- To mała dawka, ale większa Cię zabije. Pamiętaj... Mam nad Tobą przewagę, więc się nie stawiaj. I tak dostanę to, co chcę.- uśmiechnął się do niej uwodzicielsko i przejechał ręką po jej nagim ramieniu.

- Samaelu!- nagle rozległ się znajomy, wysoki i niezwykle kobiecy głos.- Mógłbyś łaskawie zostawić w spokoju moje dziecko?- nad nimi stanęła wysoka szatynka o wyzywającym spojrzeniu, w bardzo nieprzyzwoitej sukni.

 

5

- Że co? Twoje dziecko? Co Ty bredzisz, Lilith?- spytał Samael ze złośliwym uśmieszkiem.

- To ja tworzę sukkuby, więc jestem ich matką. I nie życzę sobie byś zaczepiał je na moich oczach.- odrzekła Lilith, obrzucając go wzrokiem miotającym błyskawice. Widząc, że ją rozgniewał, wycofał się od razu.

Nadir cieszyła się, że chociaż ona miała nad nim władzę. To ona rządziła.

- Mam nadzieję, że nic Ci nie jest? Widziałam, czego użył wobec Ciebie ten idiota.- spojrzała na nią uważnie, ale nie jak matka na dziecko, lecz właścicielka na samochód po niewielkiej kolizji.

- Nic mi nie jest, pani. Kiedy wyjdę na powierzchnię i się pożywię, od razu będę silniejsza.- odrzekła Nadir.

- Masz słuszność.- podsumowała Lilith.- Idź.- odwróciła się i udała wraz z Samaelem w stronę ich pałacu.

Nadir wiedziała, że znaczy dla Lilith tyle, co nic. Jedynie jej chęć zrobienia na złość Samaelowi popchnęła ją do takiego czynu. Mimo, że sama go zdradzała, nie lubiła, kiedy on chciał zdradzić ją. Była prawdziwym uosobieniem złośliwości, nienawiści, zła w najczystszej postaci.

 

     Miguel punktualnie zjawił się na imprezie u Juana. Przyjaciel przywitał go od progu niezwykle serdecznie. U jego boku pojawiła się oczywiście Ona. Uśmiechnęła się lekko i uścisnęła go również. Zapach jej włosów i skóry doprowadził go do rozpaczy. Odsunął się od niej delikatnie, nie patrząc na jej twarz. Nie chciał przysparzać sobie większego bólu. Wszyscy się rozeszli, Maria znikła gdzieś w tłumie. Juan od czasu do czasu częstował Miguela to drinkiem, to jakąś przekąską. Muzyka była bardzo dobra, ale to nie zachęciło go do tańca. W końcu Juan udał się na parkiet w poszukiwaniu ukochanej. Minęło półtorej godziny imprezy, kiedy przyjaciel Miguela stanął na środku, prosząc wszystkich o uwagę. Trzymał za rękę rozanieloną Marię.

- Chciałbym ogłosić nasze zaręczyny. Oczywiście każdy z Was, drodzy przyjaciele, może się już czuć zaproszony na ślub.- ogłosił, patrząc to na zebranych, to na swą narzeczoną. Maria pokazała wszystkim palec, na którym widniał śliczny, srebrny pierścionek. Z pewnością był drogi, ale Juan mógł sobie na to pozwolić, w końcu odziedziczył po ojcu firmę komputerową.

Kiedy do Miguela dotarło, co znaczy ta wiadomość, jego serce przeszył jakiś zatruty sztylet. O mały włos nie zakrztusił się drinkiem. W pewnym momencie oczy jego i Marii spotkały się nagle. Cała radość, jaką widział przed chwilą w jej oczach i uśmiechu, znikła. Znowu miała wyrzuty sumienia. Litowała się nad nim, miała świadomość, że go rani. Tego Miguel nie był w stanie wytrzymać. Jedyne, czego teraz chciał, to jej szczęścia. I nie zamierzał go psuć swoją zbędną obecnością i cierpieniem wypisanym na twarzy. Dopił drinka i około godziny dwudziestej ulotnił się z imprezy.

 

     Nadir w ciągu dwóch godzin pożywiła się energią dwóch mężczyzn- atletycznego osiłka, który miał jej tyle, że gdyby zabrała całą, pozbawiając go

 

6

życia, starczyłoby jej spokojnie na tydzień. Drugim był prawie czterdziestoletni wojskowy, ale pełen jeszcze wigoru. Nawiedzała ich śpiących, więc pewnie uznają to za piękny sen.

Była sukkubem. Demonem stworzonym z próżności Lilith, po to, by inkubby, jej pierwsze doskonałe dzieci, miały skąd brać spermę i zapładniać kobiety nasieniem zła. Tak, to również należało do jej obowiązków. Zbieranie męskiej spermy dla inkubbów.

Napełniona życiodajną energią szła ulicą, niewidzialna dla ludzi. Potrafiła rozpłynąć się w powietrzu, kiedy nie chciała zwracać na siebie oczu wszystkich mężczyzn.

Nagle obok niej przemknęło auto. Aż biło z niego cierpieniem i smutkiem. Kompletną rozpaczą. Podziałało to na nią jak wabik. Żaden demon nie mógł oprzeć się uczuciu takiego nieszczęścia. Puściła się demonicznym pędem, dzięki czemu szybko dogoniła samochód. Zatrzymał się on dopiero przed niewielką kamienicą. Właściciel samochodu wysiadł i powoli "doczołgał" się do drzwi wejściowych. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o delikatnym zaroście, z czarnymi włosami, w szarej marynarce, spodniach i białej koszuli. Rozpacz bijąca od niego ciągnęła ją jak pszczołę do miodu. Kiedy wszedł do środka, udała się za nim, przechodząc niczym duch przez zamknięte już drzwi. Podążyła za nim bezszelestnie do jego mieszkania, które znajdowało się na drugim piętrze kamienicy.

 

    Miguel wracał do domu w podłym nastroju. Chciało mu się płakać. Był pewien jednego- za żadne skarby nie zjawi się na ich ślubie. To by go chyba zabiło. Chociaż może to był dobry pomysł? Skończyłyby się jego wszystkie cierpienia.

Wpół do 21 dotarł do swojej kamienicy. Wszedł powoli do budynku i wszedł po schodach na drugie piętro. Leniwie przekręcił klucz w zamku i wreszcie był u siebie. Zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na kanapę. Rozpiął koszulę do połowy i zdjął buty. Potem napił się wody, by wypłukać gardło z resztek alkoholu. Spoglądając na siebie w lustrze dostrzegł jak bardzo żałośnie wyglądał. Wyszedł jak najprędzej z łazienki, żeby nie oglądać swojej twarzy wykrzywionej bólem. Stanął na środku pokoju i nie wiedział, co ze sobą począć. Czuł się beznadziejnie. Pustka w jego sercu pogłębiała się coraz bardziej. W końcu, zmęczony cierpieniem, opadł na łóżko, które skrzypnęło głośno pod jego ciężarem.

 

     Nadir z przyjemnością napawała się jego cierpieniem. Z myśli wyczytała, że nazywa się Miguel i rozpacza przez kobietę, która rzuciła go dla jego kumpla.

Miał w sobie energię życiową, i gdyby nie ona, nie wytrzymałby takiego nadmiaru bólu. To pobudziło apetyt Nadir. Kiedy zdjął marynarkę i odpiął koszulę, ukazując umięśniony tors, zbudził się w niej prawdziwy sukkub. Mieszanka pożądania, głodu energii i przyjemności czerpanej z jego cierpienia sprawiła, że nie była w stanie myśleć racjonalnie.

 

7

Kiedy wrócił z łazienki i położył się na łóżku, nie zdejmując nawet spodni i

koszuli, zakradła się bezszelestnie, rezygnując z niewidzialności. Chciała, aby ją widział, aby jej pragnął, musiała poczuć jego rozgrzany oddech, jego dotyk na swej skórze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

8

Rozdział 2

Tajemnicza nieznajoma

 

     Nagłe gorąco zbudziło go ze snu. Był jeszcze zamroczony, ale dostrzegł, że zbliża się ku niemu nieziemsko piękna kobieta. Jej brązowe loki spływały na odkryte ramiona o oliwkowym odcieniu, tak jak i reszta skóry. Oczy miała czarne, pełne pożądania, usta pełne, różowe, ułożone w cudowny uśmiech. Rysy jej twarzy były idealne, czyniąc z niej najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział na oczy.

Jego uwagę przykuła jej sylwetka- tak opływowa, obfita w cudne kobiece kształty. Szczupła, o idealnych wymiarach. Piękna, jak dziewczyna ze snów...

Myślał, że śni. To nie mogło być prawdziwe. Ona musiała być marzeniem. Czyżby był aż tak zrozpaczony, by tworzyć sobie wymyśloną dziewczynę? Nie mógł się oprzeć, więc dotknął jej ramion. Nie, to nie była żadna fatamorgana. Z chwilą, gdy dotknął tej ciemnej, jędrnej skóry upewnił się, że ta tajemnicza nieznajoma była jak najbardziej prawdziwa. Jej skóra w dotyku przypominała jedwab- tak była gładka i delikatna. Jego ręce zeszły niżej, po jej atłasowej sukience w kolorze bordo, aż do jej talii.

 

     Nadir wpadła w prawdziwy amok. Sama nie wiedziała co robi. Dała ponieść się instynktom, które już wcześniej rozbudził w niej Samael.

Każdy sukkub wiedział, że ofiara nie powinna się obudzić, nie mogła widzieć sukkuba na jawie, jedynie we śnie, inaczej zawładnie on jego całym życiem, duszą i umysłem. Taki człowiek byłby uzależniony od demona, który nim zawładnął, tak jak od narkotyku, a co najgorsze... sukkub także staje się uzależniony od niego, jeśli skosztuje energii od świadomego tego, co się dzieje, człowieka.

Nadir popełniała więc największy błąd w swoim życiu... Ale nie mogła przestać. Ściągnęła jego koszulę, rozpinając ją do reszty. Zaczęła składać delikatne pocałunki na jego torsie. Potem on nagle objął ją w talii i przybliżył do siebie. Czuła na sobie jego wzrok, w myślach wręcz zrywał z niej ubranie. Nie wiadomo czemu zapragnęła, by naprawdę to uczynił. Energia bijąca z jego ciała sprawiła, że jej głód zapanował nad nią. Wpiła swoje usta w jego wargi i zaczęła łapczywie ją z niego wysysać.

 

     To było niesamowite. Dziewczyna zdarła z niego koszulę, i po chwili poczuł jej rozgrzane usta na swoim torsie. Nie wytrzymał i przygarnął ją do siebie. Marzył teraz, aby zdjąć jej sukienkę i rozkoszować się widokiem tego idealnego ciała. Ona spojrzała na niego i pocałowała tak namiętnie, że zabrakło mu tchu. Czuł jak słabnie, jak jej ulega. Była mu kompletnie obca, nie wiadomo skąd przyszła i jak znalazła się w jego mieszkaniu, ale teraz nic go to nie obchodziło. Pierwszy raz zapomniał o bólu, cierpieniu, rozpaczy, nawet o samej Marii.

 

9

Teraz liczyła się ta nieznajoma. Postanowił, że zrobi wszystko, by nie zniknęła wraz ze wschodzącym słońcem.

 

     Nadir zbudziła się w swojej grocie. Nie miała pojęcia jakim cudem się tu znalazła. Nie pamiętała wiele z poprzedniej nocy, szczególnie od wyjścia z domu czterdziestoletniego oficera, którego energią się pożywiła. Gdzieś potem popędziła, znalazła się w mieszkaniu młodego prawnika. Miał na imię Miguel i bardzo cierpiał. Tak, to jego rozpacz musiała ją do niego zaciągnąć. Potem jakieś urywki- całowała go, żywiła jego energią... Ale coś jej nie pasowało. Dlaczego on miał otwarte oczy? Czyżby nie spał? Nie, to byłaby katastrofa. Jeśli widział ją na jawie, oboje byli zgubieni...

 

     Zbudził się rano, około godziny siódmej. Była sobota, weekend. Zazwyczaj leżał wtedy do dwunastej, ale dziś po prostu nie mógł już zasnąć. Nie był jednak w stanie się podnieść. Czuł tak ogromne zmęczenie, jakby wcale nie spał, albo ktoś dosłownie wyssał z niego energię. Leżał na łóżku godzinę, pogrążony w myślach. Ból, cierpienie i rozpacz zniknęły. Jedyne, co miał przed oczami, to twarz tej tajemniczej nieznajomej, która nawiedziła go w nocy. A może to był sen? To wydawało się tak prawdziwe... Miał pewność, że czuł jedwab jej skóry, każdy ognisty pocałunek, oddech, pamiętał różany zapach tych puszystych włosów, które opadały kaskadą na jej nagie plecy i ramiona... To nie mogło mu się śnić.

Leżał tak kolejną godzinę, aż do dziewiątej, kiedy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Zwlekł się z łóżka z lekkim trudem, bowiem był jeszcze osłabiony. Usłyszał zza drzwi znajomy głos Juana.

- Mówiłem Ci, Mari, że on śpi o tej porze. Wrócimy tu gdzieś tak po dwunastej, ok?-

- Ale ja dłużej nie wytrzymam. Muszę wiedzieć co z nim. Nawet nie widziałeś, jaki miał wczoraj wyraz twarzy, kiedy mówiłeś o naszych zaręczynach.- odezwał się zmartwiony głos Marii Rosy.

Ona tutaj. No pięknie, tego mi jeszcze brakowało. Ból, jaki poczuł, słysząc jej głos był jednak dużo mniejszy niż przedtem.

-"Może nie będzie tak źle..."- pomyślał Miguel, podszedł powoli do drzwi i otworzył je leniwie.

- Wreszcie!- rzuciła się ku niemu Maria.

Juan odchrząknął lekko. Maria odsunęła się i dopiero teraz dostrzegła, że Miguel jest w ledwo zawiązanym szlafroku, ukazującym nagi tors. Zmieszała się nieco i spojrzała na Juana.

Ten z kolei zwrócił się do Miguela.

- Wiesz, Mari powiedziała mi, że nasza wiadomość wyraźnie Cię załamała. Chcieliśmy jakoś Cię pocieszyć.-

- Właśnie. Jak się czujesz?- Maria Rosa spojrzała na niego pełnymi współczucia oczami. Więc naprawdę czuła się winna jego rozpaczy... Ale on za żadne skarby nie chciał jej unieszczęśliwiać.

 

10

Szczególnie, jeżeli niedługo miała wyjść za człowieka, którego kochała.

- Czuję się świetnie.- odparł Miguel. Jakimś cudem te słowa przyszły mu z niezwykłą łatwością, bo naprawdę tak się czuł. Nawet szeroko się uśmiechnął.

Maria Rosa i Juan stanęli jak wryci. Widocznie ten uśmiech wyglądał na tak szczery, jak nigdy.

- Naprawdę?- pierwszy wykrztusił Juan.

- Tak, naprawdę. Chcecie coś jeszcze?- zapytał z niezwykłą swobodą, której sam się dziwił.

- Czyli to znaczy, że będziesz na naszym ślubie?- spytała Maria nieśmiało, podając mu ładnie zdobione zaproszenie z datą, godziną i miejscem.

- Pewnie.- wziął zaproszenie z jej rąk, uśmiechając się jak nigdy dotąd. W pewnym momencie przed oczami stanęła mu dziewczyna, która odwiedziła go w nocy. Maria Rosa nie mogła się z nią równać w żadnym detalu.

- A więc miło nam będzie gościć Cię na naszym weselu. My już pójdziemy. Mamy sporo do zrobienia.- powiedział Juan, ciągnąc za sobą Marię.- Do zobaczenia.- pożegnali się oboje.

- Na razie.- rzucił im Miguel i zamknął drzwi. Zaproszenie położył na stole, a potem z powrotem wrócił na łóżko. Tam rozmyślał już tylko o tajemniczej nieznajomej.

 

     Nieco później Maria Rosa i Juan wypełniali zaproszenia oraz adresowali koperty dla gości, którym nie mogli ich wręczyć osobiście.

- Myślisz, że Twój ojciec przyjedzie? Kiedy go odwiedziliśmy i mnie przedstawiłeś jako przyszłą narzeczoną i żonę, to nie był zadowolony.- odezwała się Maria, adresując kopertę do przyszłego teścia.

- Nie zrobi mi tego.- odparł krótko Juan.- Może nie odpowiadasz jego standardom, bo urodziłaś się w ubogiej rodzinie, ale jest mi dłużny za to, że po rozwodzie z moją mamą przez całe moje dzieciństwo nie interesował go mój los. Odezwał się dopiero, kiedy miałem iść do liceum... Musi przyjść.- dodał, marszcząc lekko czoło. Mimo wszystko martwił się, bo nie mógł mieć pewności. Może ojciec znów zacznie go olewać?

- Mam nadzieję, że będzie tak jak mówisz.- powiedziała cicho Maria, widząc jego minę. Potem powróciła do adresowania kopert, więc na dłuższy czas zapadła cisza.

 

    Miguel wstał z łóżka, nie mogąc znieść uporczywych myśli o nieznajomej dziewczynie.

Nie wiadomo dlaczego czuł ogromny smutek... Cierpiał... Tak jak po odejściu Marii Rosy. Ale to nie miało sensu. Nie znał tej dziewczyny, nie wiedział o niej nic, więc skąd tak ogromne cierpienie? Wszystko nagle straciło sens, nawet życie. Uprzytomnił sobie, że przecież nigdy jej nie odnajdzie, bo nie wie nawet gdzie szukać. Szczęście, jakie napełniało go rano gdzieś uleciało. Ubrał się, wyszedł z mieszkania, zbiegł schodami na dół i wreszcie znalazł się przed kamienicą, w której mieszkał. Wsiadł do samochodu i natychmiast ruszył.

 

11

    Nadir siedziała nieruchomo na kanapie w swojej jaskini. Nie miała pojęcia, co ma zrobić. Ciągle myślała o tym chłopaku i nie mogła przestać. Zdecydowanie popełniła błąd. Widząc, że jej ofiara się budzi, powinna zniknąć, ulotnić się jak kamfora. Jak mogła dopuścić do tego, by on zobaczył ją na jawie? Swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem zgubiła ich oboje. Jeśli Lilith by się o tym dowiedziała (o ile chciałoby jej się wertować myśli Nadir), to na pewno zabiłaby go. Tylko tak bowiem można było wyleczyć sukkuba z tego idiotycznego, według niej, uzależnienia.

Nie mogąc wytrzymać, wstała i wyszła ze swego lokum. Chciała jak najszybciej udać się na powierzchnię, by odnaleźć owego chłopaka. Postanowiła, iż nie ma sensu walczyć z tym "uzależnieniem".

 

    Po półgodzinnej ciszy Maria nie wytrzymała. Martwiło ją zachowanie Miguela.

- Juan, martwię się, naprawdę.- zaczęła nieśmiało.

- Czym znowu?- zwrócił się do niej z czułością.

- Dziś rano Miguel dziwnie się zachowywał. Był taki... szczęśliwy.- odrzekła.

- To chyba dobrze.- uśmiechnął się Juan.

- Ale przecież jeszcze wczoraj wieczorem był kompletnie załamany.- powiedziała, podnosząc ton.

- Może stało się coś, co go tak uszczęśliwiło? Może się zakochał?- rzucił Juan, mile zaskoczony swoim odkryciem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin