Robert James Waller - Muzyka pogranicza -.pdf

(696 KB) Pobierz
Robert James Waller
Muzyka pogranicza
Border music
Przełożyła: Małgorzata Kicana
Wydanie oryginalne: 1995
Wydanie polskie: 1999
125059143.001.png
Odległemu gwizdowi pociągów
i pasażerom, którzy zostali na stacji
Zaśpiewajmy tę ostatnią starą piosenkę
Dziewczętom z lata;
Zapalmy tanie cygara
I kupmy używane ubrania.
Zróbmy to raz jeszcze,
Zanim księżyc obejdzie szlak dokoła
I pobiegnie wraz z nami
Drogami wiodącymi przez zachodni Teksas
„Ostatni walc dla Teksas Jacka”
(„Poobiednie piosenki”
Bobby’ego McGregora)
1
Północna Minnesota 1986 - jakże byli wolni
Kiedy tamten bezimienny łachudra zerwał skąpe majteczki Lindy Lobo zamiast wetknąć
za nie pieniądze, jak powinien był zrobić, Teksas Jack Carmine wyszedł z siebie i rąbnął go
kijem bilardowym. Cztery godziny później i dwieście mil dalej, w Chislom, Jack kupił kawę i
słodkie bułeczki dla siebie i Lindy. Potem pojechali do Ely, a następnie na południe skrótem
przez lasy państwowe; oczywiście nie jechali zbyt szybko - Jack nie żyłował swego
chevy’ego rocznik ‘82 S-10 i pozwalał mu na spokojną prędkość marszową.
Dzień podobny był do samego Jacka Carmine’a: jak jedna z tych prac, które zaczynają się
w połowie jesieni i trwają aż do jej końca, niepewne, gdzie wcześniej zdążały. Zaczął się
żółtoszarym wschodem słońca, z trudem dociągnął do sześćdziesięciu stopni w południe i
zatrzymał się na nich aż do wieczora, gdy nocny chłód znowu opadł na ziemię. Z małego
magnetofonu leżącego na tablicy rozdzielczej dobiegały dźwięki ulubionych piosenek Jacka,
tych, które nazywał swymi „przyśpiewkami na drogę”. Magnetofon wygrał w pokera nie
wiedząc, że nie pasuje do przeznaczonego nań miejsca w jego półciężarówce. Mimo to
magnetofon działał bez zarzutu, a muzykę słychać było doskonale z dwóch niedużych
głośniczków, niedbale przytwierdzonych na tylnym siedzeniu rzemiennymi sznurówkami, by
nie poleciały do przodu, gdy gwałtownie da po hamulcach.
Tamtego dnia i o tamtej godzinie w życiu Jacka Carmine’a i Lindy Lobo wszystko szło
jak z płatka i jakieś dwa susy temu przekroczyło tabliczkę „okay”. Linda... Linda... Jakże ona
się wtedy nazywała? Niektórzy to wiedzą, inni nie. Zawsze niepokoiło to Bobby’ego
McGregora, starego kompana Jacka; szczerze mówiąc, sama Linda także go niepokoiła.
Bobby nieraz się nad tym zastanawiał: Adkins? Archer... może Archer? Nie, coś na A, ale
jeszcze jakoś inaczej.
- To nie ma znaczenia; z czasem staje się coraz mniej ważne, a i tak już zapomniałem. -
Tak powiedział Jack Bobby’emu, kiedy rozmawiali ostatnio, kilka lat temu.
Bobby mu nie uwierzył. Jack znał jej nazwisko, lecz nie wyjawiał go ani Bobby’emu, ani
nikomu innemu, kto go o to pytał. Wymienił je tylko raz, spokojnie i zwyczajnie, lecz nie
powtórzył go już nigdy więcej, zwłaszcza kiedy Bobby pytał wprost.
 
- Słuchaj, stary - powiedział - znam cię i wiem, że pewnie napiszesz o tym w jakiejś
piosence i zarobisz na tym kupę szmalu. Nie ma sprawy, guzik mnie to obchodzi. Pisz, co ci
się żywnie podoba, ale ja ci nie powiem jej prawdziwego nazwiska. - W tym momencie
uśmiechnął się dziwnie, tak jakoś krzywo; Bobby wiedział, że pod takim uśmiechem Jack
zazwyczaj skrywa wyjątkowo przejmujący ból. - Poza tym jeżeli chodzi o grzebanie w
przeszłości, wolę się skupić raczej na melodii niż na słowach. Nawet gdybym je pamiętał, to
uważam, że każdy facet powinien mieć swoje sekrety. Jak nie ma sekretów, nie ma tajemnicy;
a jak nie ma tajemnicy, nie warto pamiętać życia. No, a jeśli nie warto go pamiętać, to też nie
warto żyć.
Tak czy inaczej, Jack i Linda zmierzali w ogólnym kierunku jeziora Superior; pogoda
była dobra, jechali więc z opuszczonymi szybami. Zaczęli pić piwo wczesnym
przedpołudniem; Linda wyciągała butelki o długich szyjkach z przenośnego pojemnika z
lodem, na którym opierała stopy. Jack trzymał otwartą butelkę między udami, opierał się o
drzwi i stukał w bok pikapa w rytm muzyki. Cały czas prowadził jedną ręką i klepał blachę w
takt uderzeń perkusji; kiedy Jimmy Buffett zaczął śpiewać „Zjadłem ostatnie mango w
Paryżu...”, Jack zdjął prawą dłoń z kierownicy, pogłośnił maksymalnie muzykę i jechał,
trąbiąc radośnie, śpiewając i uderzając rytmicznie w drzwi samochodu.
Linda roześmiała się i wyciągnąwszy długą, długą - nawet dłuższą niż długa - lewą nogę,
usiłowała prowadzić pikapa obcasem swego starego kowbojskiego buta, Nie bardzo jej to
wychodziło - wkrótce samochód zjechał na drugą stronę szosy i zbliżył się do rowu po
przeciwnej stronie, który był właściwie tylko lekkim wgłębieniem w trawie.
Jack także wybuchnął śmiechem, nadepnął na hamulec i zatrzymał chevroleta na poboczu
drogi. Zgasił silnik, stanął na stopniu przy drzwiczkach i przekrzykując głos Jimmy’ego
Buffetta płynący z magnetofonu, wrzasnął za słowami piosenki w kierunku lasu:
- Hej tam, usłyszcie mnie! Zjadałem ostatnie mango wszędzie...
Linda także wysiadła i zaczęła tańczyć fandango, posuwając się w poprzek drogi w
kierunku niedużej dolinki, dokładnie w przeciwną stronę, niż wskazywała strzałka pokazująca
drogę na kemping. Jack wdrapał się na maskę półciężarówki, a głos Jimmy’ego Buffetta
wzlatywał ku południowemu słońcu i może nawet go dosięgał: „...popłynąłem pierwszym
parowcem do Chin”. Linda potrząsała biodrami, wyginając się mocno do tyłu, aż jej włosy
przypominające kolorem mokry asfalt nieomal dotykały ziemi. Nie była oszałamiającą
pięknością, lecz w swoim rodzaju całkiem ładną kobietą. Na jej widok człowiekowi od razu
przychodziły do głowy paskudne myśli - albo może raczej piękne, w zależności od tego, jak
się patrzy na świat. Paskudne czy piękne, na pewno były to myśli kosmate.
Bobby McGregor widział ją z bliska tylko dwa razy, plus jeszcze przy jednej okazji, lecz
wtedy tylko zerknął. Pamięta jednak, że za każdym razem myślał sobie, że jeżeli tylko istnieje
na świecie kobieta, która ruszy z tobą w trasę i nigdy nie będzie mieć tego dość ani nigdy nie
zacznie narzekać, to jest nią właśnie Linda. Póki wszystkie dobre, trafne określenia nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin