Miłosz O naszej Europie.rtf

(36 KB) Pobierz

„Kultura” 1986 nr 4.

Czesław Miłosz

O naszej Europie

Dnia 21 stycznia 1986 odbyła się na University of Michigan, Ann Arbor, konferencja poświęcona kulturze Europy Środkowej. Celem jej było przeciwdziałanie „jałtanizacji" programów uniwersyteckich w Ameryce, wyrażającej się brakiem w nich miejsca dla krajów położonych miedzy Rosją i Niemcami. Główne referaty odczytali; Czesław Miłosz, Gyorgy Konrad z Budapesztu, Danilo Kiš z Belgradu, Tomas Venclova, wykładający w Yale, i Józef Škvorecki, powieściopisarz czeski mieszkający w Toronto. Podajemy tekst referatu Miłosza w przekładzie z angielskiego.

Zakładam, że istnieje coś takiego jak Europa Środkowa, mimo że wiele osób zaprzecza jej istnieniu, poczynając od polityków i dziennikarzy, którzy uparcie nazywają ją Europą Wschodnią, a kończąc na moim przyjacielu Josifie Brodskim, który woli zarezerwować dla niej nazwę Azji Zachodniej. W tych dziesięcioleciach dwudziestego wieku Europa Środkowa zdaje się istnieć tylko w umysłach niektórych jej intelektualistów. Jednakże przeszłość tego regionu, wspólna mimo wielu jego jeżyków i narodowości, jest tam zawsze obecna i bardzo konkretna dzięki architekturze tamtejszych miast, tradycji tamtejszych uniwersytetów i dziełom poetów. Również teraźniejszość nie jest pozbawiona znaków wskazujących na jedność, której zdaje się przeczyć różnorodność. Zastanawiając się nad literackimi utworami pisanymi w języku czeskim czy polskim, węgierskim czy estońskim, litewskim czy serbo-chorwackim, odnajduję w nich pewien ton i pewną wrażliwość, nie do znalezienia gdzie indziej, bo ani w zachodnioeuropejskim, ani w amerykańskim, ani w rosyjskim piśmiennictwie.

W tym referacie postawiłem sobie niewdzięczne zadanie: staram się określić specyficznie środkowoeuropejskie postawy czy sposoby myślenia. Zadanie jest niewdzięczne, bo przy tego rodzaju próbach nie rozporządzamy dokładnymi narzędziami analizy i musimy z góry zgodzić się na nieostrość, choćbyśmy chcieli się jej ustrzec.

Europa Środkowa nie jest pojęciem geograficznym. Nie jest łatwo wytyczyć jej granice, choć idąc ulicami jej miast trudno wątpić" o jej upartym życiu, czy to będzie w moim barokowym Wilnie, czy w inaczej barokowej Pradze, czy w średniowieczno-renesansowym Dubrowniku. Uczucia i myśli jej mieszkańców muszą wystarczyć do nakreślenia linii mentalnych, które zdają się być trwalsze niż granice państw.

Najbardziej uderzającą cechą środkowoeuropejskiej literatury jest świadomość historii, zarówno dawnej, jak obejmującej dzień dzisiejszy. Świadomość ta wyraża się w ujmowaniu różnych tematów, niekoniecznie historycznych, i można ją wyśledzić w wierszach miłosnych czy w powieściach zajmujących się miłosnymi powikłaniami. Narratorzy i postacie, które pojawiają się w tych utworach żyją w czasie inaczej modelowanym niż czas w utworach zachodnich. Wypadki danego politycznego dziesięciolecia, ale także dziesięcioleci, które te osoby ukształtowały, również wypadki towarzyszące życiu ich rodziców, stale przebłyskują w tle i wprowadzają wymiar rzadko spotykany u zachodnich pisarzy. U tych ostatnich czas jest neutralny, bezbarwny, nieważki, płynie bez zygzaków, nagłych zakrętów, stromych progów, podczas gdy u tych pierwszych jest intensywny, spazmatyczny, pełen niespodzianek i, rzec można, bierze aktywny udział w opowieści. Dzieje się tak dlatego, że czas kojarzy się z niebezpieczeństwem zagrażającym istnieniu narodowej wspólnoty, do której należy dany pisarz. Podejrzewam, że wyobraźnia historyczna zawsze karmi się pamięcią zbiorową i poczuciem zagrożenia. W tym względzie widzę podobieństwo pomiędzy literaturą środkowoeuropejską i literaturą żydowską.

Narody tej części Europy, nawet jeżeli niektóre z nich mają za sobą okresy świetności i dobrobytu, od dawna zaznają obcego panowania, które grozi utratą ich narodowej tożsamości. Były one uciskane przez wrogów, czy byli to Turcy, Austriacy, Niemcy czy Rosjanie. Klęska Niemiec w pierwszej wojnie światowej i rozpad monarchii Habsburgów oraz rosyjskiego cesarstwa przyniosły w skutku pojawienie się organizmów, których same nazwy, symboliczne czy prekursorskie, mogą zapowiadać federalistyczne dążenia w przyszłości: Czechosłowacja, złożona z Czechów i Słowaków, oraz Jugosławia, złożona ze Słowian południowych. Po krótkiej przerwie rosyjsko-niemiecki pakt 1939 roku położył kres narodowej niepodległości na tym obszarze, podczas gdy druga wojna światowa zakończyła się powrotem do nieznośnej sytuacji z wieku ubiegłego, z tą różnicą, że imperium sowieckie przejęło władzę po trzech obalonych monarchiach.

Smutne dzieje.   Nie jest jednak pewne, że wielkość i potęga państw idą w parze z rozkwitem nauki, sztuki i literatury. Nie brak przykładów na prawdę wręcz odwrotną i niemożna wykluczać, że nieprawdopodobne gąszcze i labirynty politycznych opresji są niezbędne żeby pobudzić ludzkiego ducha, choćby po to, żeby uwolnił się od nich i zaznaczył swoją suwerenność.

Słyszę zarzut, że ktokolwiek mówi o Europie Środkowej, wskrzesza widmo Mitteleuropy, bo tak czy owak obszar ten musi być albo strefą wpływów rosyjskich, albo niemieckich. Na to odpowiem, że jeżeli tak ma być zawsze, pakt Mołotow - Ribbentrop 1939 roku, który dokonał podziału terytoriów, był zaiste wiekopomny. Trzeba jednak przyznać, że moja Europa jest domeną zaciekłych nacjonalizmów, zwróconych przeciwko zewnętrznej kontroli, ale również zwracających się jeden przeciwko drugiemu i, jako taka, może być łatwo odpisana na straty, ponieważ, skoro stanowi potencjalne ognisko zadrażnień, dobrze, że ma przynajmniej jednego strażnika. Gdyby nie rządy Moskwy — brzmi argument — narodowości tego regionu" skoczyłyby sobie do gardeł. Spójrzcie tylko na spory wegiersko-rumuńskie, słowacko-węgierskie, polsko-ukraińskie, polsko-litewskie. Ten stary argument obrońców kolonialnego status quo ma niezbyt dużą siłę przekonywującą, a jeżeli o nim wspominam, to dlatego, że intelektualista, należący do jednej z narodowych grup, jest w znacznym stopniu kształtowany przez nacisk, jakiemu poddaje go dana narodowa wspólnota. Jeżeli jest pisarzem, tradycja nakazuje widzieć w nim przywódcę, wychowawcę, obrońcę, Świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Może protestować, bo romantyczny nacjonalizm wydaje mu się przebrzmiały, niemniej przez sam swój opór wchodzi w szczególny związek z ludźmi swego języka: jego wyobraźnia historyczna zależy od tej więzi. Dotykam tutaj zagadnienia zbyt złożonego jak na krótki odczyt. W każdym razie znajduję dość powodów, żeby wierzyć, że najbardziej energiczne umysły w krajach o których mówię skutecznie opierają się narodowemu szowinizmowi i reprezentują znaczną siłę, zdolną pracować na rzecz zjednoczenia Europy Środkowej; w każdym razie mają poczucie wspólnych jej losów i tych cech, które różnią ją od jej wielkich sąsiadów z zachodu i wschodu.

Upokorzona narodowa duma jest zwykle żyznym gruntem dla złudzeń, litowania się nad sobą i przeróżnych mitologii. Obserwując to, mieszkaniec owej gorszej Europy otrzymuje zaprawę w ironii. Samo bycie Polakiem, Czechem albo Węgrem staje się przedmiotem tej ironii i zabarwia jego stosunek do życia. Dzielny wojak Szwejk, który powtarza dawną grę niewolnika Ezopa z jego panem zyskuje wiec trwałe znaczenie. Ironia znajduje dość pokarmu w obecnym międzynarodowym układzie, gdyż ten jest zniewagą dla rozumu. W erze antykolonializmu, w tej samej chwili kiedy rozpadały się imperia brytyjskie i francuskie, niepodległe państwa połowy Europy zostały zamienione w kolonialne satrapie kontrolowane z zewnątrz. Podstawowym faktem granice imperium j garnizony jego armii, podczas gdy mentalność narodu panów jest odczuwana przez podbita ludność jako obca, niemal niemożliwa do zrozumienia i barbarzyńska. Rosyjski samo-podziw, więcej, samo-uwielbienie, wykracza poza zwykłe granice narodowej pychy i nosi znamię dziewiętnastowiecznego mesjanizmu, który w tej części świata nie zostawił dobrych wspomnień. Podobnie rosyjska współczesna literatura i sztuka, trzymająca się clicbés, zastygła wskutek cenzury, wydaje się jałowa i mało pociągająca. A przecie niezliczeni Szwejkowie musza w swoich stosunkach z Rosjanami udawać nabożny szacunek i wdzięczność wobec wielkiego brata.

Oczywiście, jest marksizm. Dziesięciolecia komunistycznych rządów wprowadziły radykalne zmiany na całym tym obszarze, obalając społeczne przegrody, urbanizujac ludność i tworząc społeczeństwo masowe. Ten proces miał odpowiednik w przemianach, jakie zaszły w zachodniej Europie wskutek samego postępu technicznego. Były tam one przykładem egalitarnych tendencji naszej epoki. Co zdarzyło się jednak po zdobyciu władzy przez komunistów w mojej części Europy może być porównane do baśni o geniuszu wypuszczonym z butelki. Przestając być chłopami, którzy odnosili się raczej obojętnie do narodowego dziedzictwa, robotnicy przemysłowi ukazują się jako nosiciele aspiracji zarówno narodowych jak wolnościowych. Na przykład ruch Solidarności w Polsce jest typowy dla połączenia społecznej rewolty z niechęcią do rządzenia się obcych. Gwałtowny i narzucony gwałtem skok rzucił te kraje daleko od tego, czym były przed drugą wojną światową, co przyniosło w wyniku nowe konflikty i nowe cierpienia.

Wyobraźmy sobie teraz środkowoeuropejskiego intelektualistę spotykającego kolegów z zachodniej Europy, Ameryki i Ameryki Łacińskiej. Jak długo milczy albo w rozmowie oszczędza wrażliwość swoich rozmówców, wszystko idzie dobrze. Kiedy jednak zaczyna mówić swobodnie, ma wrażenie, że patrzą na niego jak na potwora ironii i cynizmu. To nieporozumienie jest z pewnością jednym z najdziwniejszych zjawisk, jakie można obserwować dzisiaj i jego dokładne zbadanie pozwoliłoby prawdopodobnie wniknąć w samo sedno trudności człowieka współczesnego. Wskazówką jest tutaj niewątpliwie stosunek naszego intelektualisty do marksizmu. Wyczuwa on pewną aurę dokoła tego słowa, rodzaj nabożnej czci, i to również u ludzi dalekich od politycznych zaangażowań. On sam nie podaje się ani za marksistę, ani za anty-marksiste, po prostu wzrusza ramionami i uśmiecha się, bo wie za dużo. Istnieją, jego zdaniem, tematy demoniczne, do których trzeba podchodzić ostrożnie, jako że liczne pułapki i pokusy czekają tam na nierozważnych. Marksizm apeluje do szlachetnych odruchów w człowieku i stąd jego siła przyciągania. Nie można zakomunikować prawdy o nim komuś, kto nie widział go w akcji. Niemniej jego produkt, biurokratyczno-totalitarne państwo, monopolizujące wszelką polityczną i gospodarczą władze, zostało proroczo opisane przez autora rodem z Pragi, Franza Kafkę. Bezpośrednie doświadczenie przyczyniło się do faktu, że najbardziej jak dotychczas wyczerpujący zarys dziejów filozofii marksistowskiej wyszedł spod pióra innego środkowego Europejczyka, Leszka Kołakowskiego.

Przymiotnik „demoniczny" zastosowany do marksizmu nie jest przesadą. Po pierwsze, ilość ludzi zamordowanych albo zadręczonych na śmierć w jego imię wielokrotnie przewyższa ilość ofiar narodowego socjalizmu. Po drugie, doktryna obiecująca obumieranie państwa doprowadziła do pojawienia się wszechpotężnego państwa z jego wszechobecną policją. Po trzecie, zamiast żeby skończył się ucisk człowieka przez człowieka i znikła alienacja, zamknięto człowieka w strefie alienacji całkowitej, gdzie jednostka nie należy do siebie, zarówno dosłownie jak przenośnie.

A jednak spotkanie mojego intelektualisty z jego zachodnimi rozmówcami jest utrudnione przez trwały wpływ systemu na jego myśl. Spetryfikowana doktryna marksistowska w jego krajach jest nie więcej niż liczmanem, niemniej praktyczne jej wyniki są namacalne. Przede wszystkim duża ilość ludzi została tam uwolniona od przekleństwa Adama, czyli pracy w pocie czoła. Jeżeli, jak mówią w Polsce: „Państwo udaje, że nam płaci, a my udajemy, że pracujemy", możemy mówić o odwróceniu warunków kapitalistycznych, gdyż strach ekonomiczny, strach przed bezrobociem, w znacznym stopniu tam znika, zresztą tak czy owak czas pracy jest tam zużywany na działalność równoległą, na zdobywanie rzeczy albo pieniędzy przez prywatne transakcje, stanie w kolejkach etc. Może nie stosuje się to do ciężkiego przemysłu, ale masy urzędników, często ledwo piśmiennych, potwierdzają ten wzór, tak zresztą jak chłopi, czy zostali skolektywizowani czy nie, z ich prywatnym sektorem gospodarki. Powstały tam nawyki co do funkcji jedynego pracodawcy, państwa. Wymaga się od niego, aby dostarczało każdemu minimum środków do życia i czyni się je odpowiedzialnym za brak towarów na półkach sklepów. Strach wiec przesunął się z dziedziny ekonomii w dziedzinę politycznego nadzoru. Imigrantom z bloku sowieckiego do krajów zachodnich niełatwo przychodzi zrozumieć zasadę polegania każdego na sobie, która zakłada nędze, bezdomność albo głód jako karę za przegraną. Wszystko to nie pozostaje bez wpływu na umysł środkowoeuropejskiego intelektualisty. Szukając takich zachodnich rozmówców, którzy by wykazali zrozumienie dla jego poglądów, zauważa, że tylko konserwatyści biorą poważnie jego wstręt do politycznego ucisku i jego obronę wolności. Liberałowie zdają się mieć uszy. zamknięte, bo ich prawdziwą pasją jest bicie się w piersi i nienawiść do kapitalistycznego systemu. Jednak postać o której mówię nie może być sprzymierzeńcem konserwatystów, z wyjątkiem chyba polityki zagranicznej, ponieważ uznaje za pewne że welfare State odpowiada ludzkiej elementarnej potrzebie przyzwoitości i potrzebie bezpieczeństwa. Zdaje sobie sprawę z dylematów, które powstają, kiedy opieramy się na państwie i jego mnożącej się bez końca biurokracji, ale ma nadzieję, że mogą one być zażegnane bez wyrzekania się wolnych decyzji jednostki.

Jeżeli jego sposób myślenia może wydać się ludziom Zachodu dziwaczny, dzieje się tak, podejrzewam, dlatego, że nosi on ślady heglizmu, który stał się u niego niemal instynktowny. Mój środkowy Europejczyk rozumuje w kategoriach ruchu historii i życia idei, których zwycięstwo albo rozkład wskazują w jakim kierunku pójdą ludzkie społeczeństwa.

Zafascynowanie Marksem, widoczne przez kilka dziesiątków lat u najbardziej twórczych artystów J myślicieli, świadczyło, jego zdaniem, o sile rewolucyjnego nurtu. Teraz jednak marksizm został zarzucony u góry, przez elitę, zarówno na Wschodzie jak na Zachodzie, a równocześnie przyciąga umysły niższe i rozpowszechnia się wśród ludzi dopiero •wychodzących z analfabetyzmu. Podobne zsuwanie się od góry do warstwy powszednich mitów charakteryzuje myśl Freuda. Jakaż więc jest prognoza? Prawdopodobnie taka: dziewiętnastowieczne pojęcie „naukowości" musi odbyć swoją drogę. Marks chciał dedykować swój „Kapitał" Darwinowi, i chociaż Darwin propozycji nie przyjął, więź pomiędzy różnymi naukowymi i pseudo-naukowymi teoriami ewolucji jest oczywista. Ponieważ człowiek nowoczesny został wychowany w duchu dziewiętnastowiecznej nauki, marksizm nadal przyciąga wielu, choć usycha stopniowo od góry, gdzie jego koherencja jako filozofii została podana w wątpliwość. Przesadzając nieco, powiedziałbym że środkowy Europejczyk jest skłonny dzielić ludzi, gdziekolwiek ich spotyka, na trzy kategorie; proto-marksistów, marksistów i post-marksistów, do tego stopnia poważnie odnosi się do idei-sił wcielonych w główne filozoficzne kierunki jego epoki.

Czy świat jego jest apokaliptyczny? Nie w tym sensie, w jakim jest apokaliptyczny dla wielu pisarzy Zachodu. "Wygląda na to, że odrzuca on rozmyślanie nad możliwymi skutkami wojny nuklearnej jako bezużyteczne i przesuwa samą możliwość wojny w dziedzinę absurdalnego humoru, po to żeby pisać opowiadanie o chłopskim weselu, na którym pijani .goście używają w bitce nie noży, ale broni atomowych, albo o rakiecie międzykontynentalnej, umieszczonej przez władze na czyimś prywatnym balkonie.

Za to ponure wizje przyszłości w innym, być może głębszym, znaczeniu pojawiają się często w literaturze tej części Europy. Nie zapominajmy, że słowo „robot", dziś powszechnie przyjęte, zostało wprowadzone przez Karela Čapka i że powieści oraz sztuki St. Ign. Witkiewicza okazały się prorocze. Opisał on z góry, przed Orwellem, totalitarne rządy partii „niwelistów" i los artystów kontrolowanych przez, jak je nazwał, Ministerstwo Mechanizacji Kultury. Przyszłość w takich utworach jest rozpatrywana w odniesieniu do wewnętrznego rozkładu społeczeństwa burżuazyjnego, które jest zbyt słabe, aby skutecznie opierać się „niwelistom" — ci zdobywają władzę i likwidują swoich oponentów. Tutaj natrafiamy na główny składnik dzisiejszej krytyki Zachodu, równoległej, choć nie identycznej z antyzachodnią propagandą, bez ustanku uprawianą przez niwelistów czyli partie komunistyczne. Propaganda mówi o dekadencji kapitalizmu, której przeciwstawia zdrowie tak zwanych socjalistycznych społeczeństw. Nie potrzeba jednak wyjątkowej przenikliwości, żeby zauważyć, że słowo „dekadencja" można zastosować do obu stron, jeżeli, a przyjmuje, że jest to poprawne, dekadencja oznacza utratę pojęć dobra i zła. Całkowita relatywizacja dobra i zła przez uzależnienie ich od społecznych kryteriów danego historycznego momentu jest ogromnie ważnym wydarzeniem w dziejach europejskiego umysłu i w tym względzie Nietzsche, który zapowiadał „nihilizm europejski", był nie mniej apokaliptyczny niż Dostojewski, który w „Biesach" nakreślił główne cechy rosyjskiej rewolucji. A niechęć do zrozumienia, że utrata metafizycznego fundamentu jest wielką tragedią, cechuje ludzi dzisiaj dokładnie tak, jak przewidział Nietzsche. Człowiek jednak nie może już używać swoich wybiegów, które pozwalały mu na ucieczkę od problemu, z chwilą kiedy napotyka totalitarne państwo. Przedmiot pogardy ze strony rządzących, nie chroniony już przez dziesięcioro przykazań, ofiara, jeden z milionów do zbycia, odkrywa, by tak rzec, empirycznie niewątpliwą linię oddzielającą dobro od zła. Na tej długości geograficznej, o której mówię, doświadczenie narodowego socjalizmu dowiodło, że nie można relatywizować podstawowych wartości i wchodzić co do nich w kompromisy bez popadnięcia we wspólnictwo ze zbrodniarzami. Jednakże — i tutaj wracam do apokaliptycznego myślenia w Środkowej Europie — sprawy przestały wyglądać tak prosto pod rządami komunistów. Program na daleką metę zmierzający do stopniowego wchłonięcia społeczeństwa przez państwo ma to do siebie, że trudno już w praktyce rozróżnić pomiędzy podłością i uczciwością, kłamstwem i prawdą. „Rok 1984" Orwella zdumiewa precyzją diagnozy, nawet jeżeli posuwa za daleko swoją negatywną ocenę umysłu „prolów" i nie bierze pod uwagę prywatnych gospodarczych transakcji, tego marginesu, bez którego system nie mógłby się utrzymać. Ogólnie biorąc, obserwator systemu nie skłania się jednak do większego optymizmu niż Orwell. Jego zdaniem nie jest wykluczone, że państwo totalitarne logicznie następuje po duchowym spustoszeniu nowoczesnego człowieka i stanowi rodzaj kary, jak w biblijnej opowieści o Wieży Babel. Jeżeli tak jest, przyszłość planety będzie naprawdę niewesoła.

A jednak inna właściwość ludzkiego typu, który opisuje, sprzeciwia się tym przygnębiającym wróżbom. Każdy kto trochę zna historię Czechów, Węgrów czy Polaków wie, że niektóre zasady zachowania się, obowiązujące tam inteligencję, mają za sobą wiele stuleci. Pojecie obywatelskiego obowiązku, wierność marzeniom o tym, jakie powinno być polityczne i społeczne życie w danym kraju, oto co cechuje społeczno-religijne ruchy czeskich Husytów, polskich Socynian, wydaje obszerne utopijne dzieła o idealnym chrześcijańskim państwie, jak np. ,,De Republica Emendanda" Andrzeja Frycza-Modrzewskiego (1551), inspiruje pedagogiczną, naukową i teatralną działalność Jana Amosa Comeniusa, Niewątpliwie wolnościowe i zwrócone zarówno przeciwko supremacji Kościoła jak państwa, dążenia te zapowiadają wielki romantyczny i demokratyczny zryw w końcu osiemnastego i w początku dziewiętnastego wieku, kiedy to trzeźwe idee Oświecenia podchwycono z schillerowskim entuzjazmem. Wszystko to bynajmniej nie jest zapomniane i nadaje środkowoeuropejskiemu piśmiennictwu odcień nostalgii, utopizmu i nadziei,

Brak jest dzisiaj podstaw, aby spodziewać się, że obecny międzynarodowy układ zmieni się w możliwej do przewidzenia przyszłości. Po wojnach napoleońskich mocarstwa podzieliły między siebie łupy na Kongresie Wiedeńskim i ustanowiony porządek trwał, z niedużymi zmianami, do roku 1914. Długa walka rewolucjonistów z łajdactwem sprzymierzonych monarchów nie zapobiegła powtórzeniu się tego samego wzoru w Jałcie. Z perspektywy Moskwy nowozdobyty obszar jest posiadłością, która ma być stopniowo asymilowana i sowietyzowana, chociaż, jak dotychczas, to zamierzenie niezbyt się udało, jak wskazują wydarzenia roku 1956 na Węgrzech, 1968 w Czechosłowacji i lat 1980-tych w Polsce. Niemniej czołgi rosyjskie są na podorędziu, żeby udzielić lekcji, W takich okolicznościach niech mi będzie wolno stwierdzić bez ogródek, że wyobraźnia humanisty nie powinna być utożsamiana z wyobraźnia, polityczną, a nawet zwraca się przeciw niej, bo zajmowanie się prawdopodobieństwami, łącznie z szansą na przetrwanie planety, strategią, wskaźnikami ewolucji itd. są dość szkodliwym zajęciem dla kogoś, kto para się humanistyką. Co do mnie (a chyba jasne, że w tym referacie nakreśliłem też swój portret), sądzę, że Środkowa Europa jest aktem wiary, projektem, a nawet, powiedzmy, utopią, ale powody mego opowiedzenia się za nią są całkiem realistyczne. Jak wskazuje sama nazwa licznych Centers For Russian and Eastern European Studies, podział Europy na Zachód i Wschód został przyjęty na amerykańskich uniwersytetach. Można się temu sprzeciwiać powołując się na to, że taki podział myli granice polityczne z kulturalnymi granicami w przeszłości. Ci, którzy tak rozumują, wysuwają argument, że kulturalny podział Europy na dwie połowy był przez wiele wieków identyczny z podziałem na strefę Rzymu i strefę Bizancjum i że kościelna łacina oraz prawo rzymskie wyznaczały wschodnie granice Zachodu. W tym argumencie można wyczytać skargę narodów dumnych z ich przynależności do kultury zachodniej i teraz uwschodnianych siłą. Skarga ta nie jest bezzasadna. Niemniej fakty nie upoważniają do tak wyraźnego podziału, gdyż ani stara granica religijna pomiędzy katolicyzmem i prawosławiem nie stanowi dokładnego wyznacznika, ani kraje położone między Niemcami i Rosją nie były tak znowu bardzo zachodnie. Idee przenikające z zewnątrz były tam rozwadniane i przerabiane aż zyskiwały inną jakość, miejscowe obyczaje wykazywały dużą trwałość, instytucje przybierały inne formy niż w zachodniej części Europy, która mogła tylko śledzić z zakłopotaniem husytyzm w późnym średniowieczu czy „raj heretyków" (paradisurn hereticorum) w Polsce i w Siedmiogrodzie, I nawet dzisiaj przeciętny Francuz czy Amerykanin nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co to jest Kościół unicki czyli grekokatolicki. Poza tym, niezależnie od prozachodniego snobizmu, my, z tych przeważnie rolniczych marchii, mieliśmy niejeden powód do sporu z zachodnimi społeczeństwami oddanymi handlowi i manufakturom. Obecny niejednoznaczny stosunek do kapitalistycznego Zachodu nie jest niczym nowym.

Higienicznym, by tak rzec, powodem do wybrania terminu Europa Środkowa jest to, że pozwala on szukać specyficzności jej kultury i chroni nas od mylnych analogii. W ostatnich dziesięcioleciach można było obserwować w europejskiej literaturze i sztuce ciekawe zjawisko: żelazna kurtyna i różnice dwóch politycznych systemów tylko częściowo zatamowały krążenie idei i mód, wbrew wszelkim wysiłkom, aby hermetycznie zamknąć granice i narzucić rosyjskie modele. W poezji, w malarstwie, w teatrze Warszawa, Praga i Budapeszt są podobniejsze do Paryża, Amsterdamu i Londynu, niż do Moskwy. A przecie szukanie w Środkowej Europie ech zachodniego surrealizmu, egzystencjalizmu, strukturalizmu czy teatru absurdu byłoby nieproduktywnym zajęciem. Jeżeli są wpływy, są one przenoszone w inny wymiar, często zmieniane w ich przeciwieństwo wskutek jedynych w swoim rodzaju zbiorowych doświadczeń. Jestem skłonny zgodzić się z Milanem Kunderą, kiedy mówi, że w obecnej chwili literatura naszej Europy ma więcej siły i energii niż jej zachodnie odpowiedniki. Wolno się zastanawiać nad brakiem związku między standardami codziennego życia i standardami sztuki, niemniej jest faktem, że na przykład tłumacz poezji polskiej na angielski ciągle znajduje ważne utwory w kraju tak nędznym i uciskanym jak Polska.

Inny aspekt wymiany kulturalnej może być wydobyty dzięki pojęciu Europy Środkowej, a jest tym miejsce rosyjskiej literatury i sztuki w kosmopolitycznej erze przed Rewolucja, kiedy to rosyjscy artyści i pisarze wnosili swój wkład do ogólnoeuropejskiego ruchu modernizmu i symbolizmu. Badanie symbolizmu mogłoby dostarczyć ciekawych przykładów, gdyż rosyjski symbolizm nie był podobny do francuskiego, natomiast symbolizm polski (przepraszam za wracanie do swego podwórka) był z kolei inny niż symbolizm rosyjski, jak tego dowodzi w swoich dziwacznych utworach dramatycznych Stanisław Wyspiański czy w swoim malarstwie Jacek Malczewski, Wiedza o rozbieżnych ścieżkach w obrębie tego samego nurtu może być użyteczna w przyszłości, kiedy rosyjska literatura i sztuka odzyskają swoj^ spontaniczność.

Sumując, nie traktuję moich słów o Europie Środkowej jako wyrazu ubolewań nad tym, że sprawy są dzisiaj takie jak są. Wiele jest do zrobienia, w badaniach literackich, w krytyce, w historii sztuki, w historii ruchów umysłowych. Starając się wydzielić te elementy, które wspólne nam wszystkim, mówiącym językami naszego obszaru, uprawiając od dawna zaniedbane studia porównawcze naszego dziedzictwa, możemy przyczynić się do zmniejszenia narodowych konfliktów, nawet jeżeli dzień tak czy inaczej pojętej federacji środkowoeuropejskiej jest odległy.

(Przekład autora)

Czesław MIŁOSZ

Zgłoś jeśli naruszono regulamin