Dzikie Pola - Turcyk.pdf

(387 KB) Pobierz
Microsoft Word - Dzikie Pola - Turcyk.doc
Rafał Charłampowicz
Michał Mochocki
TURCYK
dyariusz turecki
Jak to się wszystko zaczęło...
Aby wyjaśnić bieg wydarzeń, musimy cofnąć się w czasie o 11 lat od rozpoczęcia naszej
przygody. W roku 1609 jej główny bohater, Aleksander Jan Pakosz, piętnastoletni wówczas
szlachcic ukraiński, wzięty został w jasyr w jednym z licznych najazdów tatarskich, jakie
nawiedzały te ziemie. Był chłopcem znacznej urody, o pięknym głosie i zdrowej posturze,
znalazł się więc wśród jeńców ofiarowanych w darze sułtanowi tureckiemu. (Tatarzy bowiem
zawsze oddawali padyszachowi jedną piątą brańców zagarniętych na wyprawie.) Młody,
uległy chłopak po kilku miesiącach niewoli w pałacu sułtańskim przyjął islam i ze względu na
wyjątkową urodę oraz bystry rozum został paziem padyszacha. A że chłopak łączył wierność
i pokorę z licznymi zaletami umysłu - sprytem, intuicją, darem do nauki – sułtan Ahmed
upodobał sobie tegoż pazia i obsypywał go łaskami. W miarę jak dorastał, chłopak
otrzymywał coraz wyższe funkcje służebne, zostając na koniec osobistym służącym
padyszacha. Zyskał przez to wysoko postawionych przyjaciół, no i oczywiście wrogów.
Głównie wśród innych paziów, którzy zazdrościli Polakowi licznych talentów i miłości
sułtańskiej. Ale stary Ahmed I zmarł wreszcie na tyfus w Istanbule (22.11.1617), a po nim na
tron wstąpił obłąkany Mustafa, którego zdetronizowano już po trzech miesiącach
(26.02.1618). Kolejnym sułtanem został Osman II, czternastoletni syn Ahmeda I. Faktyczne
rządy spoczęły w rękach wielkiego wezyra Halila Paszy. Nasz Aleksander (w wersji tureckiej
Iskender), znany jako wierny i zdolny sługa sułtana Ahmeda, zdołał zachować dawną pozycję
w pałacu. Co więcej, ukończywszy wymagany wiek 25 lat, z łaski młodziutkiego padyszacha
został mianowany sandżakbejem (tj. zarządcą okręgu – sandżaku, obejmującego kilkanaście
do kilkudziesięciu miejscowości) Rodosto, w pobliżu samego Stambułu. Był to wyraz
wielkiej przychylności, a zarazem dowód wiary sułtana w wysokie zdolności młodego beja.
* * * * *
Krótki rys historyczny
Tego rodzaju kariera nie była niczym dziwnym w państwie Osmanów. Cała władza administracyjna (w
odróżnieniu od religijnej i sądowej) spoczywała tam w rękach byłych chrześcijańskich niewolników. Nie
przywiązywano najmniejszej wagi do narodowości i urodzenia, liczyły się tylko posiadane talenty oraz łaska
sułtana (choć tę ostatnią można było kupić lub wyjednać poprzez dobre znajomości). Młodych jeńców
chrześcijańskich zbiorowo nawracano na islam i poddawano obrzezaniu, po czym pilnie selekcjonowano.
Najzdolniejszych przeznaczano właśnie do służby pałacowej, oddając w opiekę naczelnikowi białych eunuchów.
Uczono chłopców tureckiego (język codzienny), arabskiego (język liturgiczny islamu) i perskiego (język literatury
i kultury), prawa, historii, religii, strategii wojskowej, jazdy konnej i władania bronią, a ponadto wybranego
rzemiosła lub handlu. To ostatnie nie miało raczej znaczenia praktycznego, było natomiast silną tradycją
turecką, zgodnie z którą nawet i sam sułtan musiał znać się na jednej dziedzinie rzemiosła czy handlu na tyle
dobrze, by – teoretycznie – potrafił zarobić na życie pracą własnych rąk. Paziowie pogrupowani byli w
dziesiątki, a każdą dziesiątką opiekował się osobny eunuch, pilnie obserwując postępy w nauce. Wierni i zdolni
pięli się po szczebelkach w drabince służby pałacowej, a najwyższą dostępną na tym etapie funkcją było
stanowisko osobistego służącego sułtana. Z chwilą ukończenia 25 roku życia uznawano ich za w pełni dojrzałych
mężczyzn, zdolnych do do pełnienia samodzielnych funkcji na prowincji. Było to zresztą koniecznym warunkiem
dalszej kariery, każdy dostojnik turecki miał za sobą okres służby poza pałacem, w wojsku lub administracji. Ci,
którzy najlepiej się wykazali podczas owej służby „w terenie”, byli po paru latach (i awansach w hierarchii
administracyjnej prowincji) wzywani z powrotem do stolicy, mając otwartą drogę do najwyższych dostojeństw
na dworze sułtana, nie wyłączając urzędu wielkiego wezyra.
Miasto portowe Rhaedestus (Rodosto), dzisiejszy Tekirdag, zbudowali Grecy w starożytności. Było jednym z
głównych ośrodków miejskich Tracji. W XIV wieku zostało podbite przez Turków, lecz nie straciło na znaczeniu
w prowincji. Za czasów Sulejmana Wspaniałego na polecenie wielkiego wezyra Rustema Paszy wzniesiono tam
wspaniały meczet, który stoi po dziś dzień i jest atrakcją turystyczną. Nie udało mi się znaleźć potwierdzenia, że
Rodosto w XVII wieku istotnie było stolicą sandżaku, lecz jest to bardzo prawdopodobne. Było ważnym miastem
w starożytności i średniowieczu, jest też stolicą prowincji i dzisiaj.
* * * * *
Naturalnie, na zaszczytne i dochodowe stanowisko beja Rodosto nadzieję miało kilku innych
karierowiczów, którzy zapałali do szczęśliwego wybrańca zawistną niechęcią. Szczególną
nienawiścią obdarzył go pewien Grek, z dawna z nim rywalizujący o łaski sułtanów, lecz nie
dorównujący Polakowi ani bystrością, ani sympatią u ludzi. Niezbyt lubiany przez młodego
Osmana, został mianowany dowódcą (agą) fortecy w Corlu, twierdzy starożytnej i sławnej,
ale już pozbawionej większego znaczenia militarnego. Na domiar złego miasteczko Corlu
leży w obrębie sandżaku Rodosto, niedaleko od samej stolicy. Tym samym młody bej stał się
zwierzchnikiem trawionego złością i ambicją Greka. Poniżony aga uknuł wkrótce sprytny
plan pognębienia i usunięcia znienawidzonego rywala. Plan, którego ofiarami padną również i
nasi Panowie Bracia.
Mając od początku swych szpiegów w pałacu beja, Grek kazał jednemu z nich wykraść
jakiekolwiek własnoręczne pismo beja w języku polskim, po czym polecił zręcznemu
kaligrafowi napisać identycznym charakterem pisma list następującej treści:
* * * * *
Umiłowany Panie Oycze, Pani Matko, Dobrodzieie Moi Miłościwi
Niechybnie będąc pogrzebanym w waszych sercach, kreślę świadectwo mey bytności pośród
żywych; acz nie w rodzinney ziemie, lecz w niewiernych Turczech gorzki chleb powszedni
pożywaiąc. Los człeka niewolnego, choć ciału nieciężki, ale owszem, nader miły, przecież
dwakroć przez to duszy gorszym, aniżeli surowszy w Oyczyźnie żywot. Szczęśliwie głodu ni
chłodu nie cierpię, które wielkiey części brańców są udziałem, iednakoż dzień y noc me kroki
są strzeżone, a choć y lista ku Polszcze słać nie sposób. Wszelakoż nadarzył się Ksiądz pewien
iezuicki, co sekretnie posługę duchową tu pełni, za którego pośrednictwem oną kartę posyłam,
o kondycyey swey uwiadamiaiąc, a pomocy, zratowania upatruiąc, które za Boga pomocą
Ksiądz Dobrodziey widzi możliwymi. W głowie y w rękach świętego człeka zamysł ten
zostawuię.
Kłaniam się pokornie Rodzicielom moim, łzami synowskiego affektu pismo skrapiaiąc, a Boga
Iedynego co dzień za zdrowie Wasze proszę. Nie zamartwiaycie się też o mnie, Pani Matko,
gdyż źle mnie tu się nie dzieie, ieno za rodzinnym dworem tęskno y za krześciiańskim kraiem.
Niechay Was Bóg y Matka Iego błogosławią, zachowuiąc w dobrym zdrowiu y wszelakiey
pomyślności.
Aleksander Ian Pakosz
* * * * *
Pod powyższym tekstem inna ręka dopisała po łacinie, bardzo drobnymi literami:
* * * * *
Wielmożnemu Panu Pakoszowi, Obywatelowi Ziemie Bracławskiey
Wielmożny Panie Dobrodzieiu. Z woli Boga Naywyższego niosę WPanu dobrą nowinę. Syn
WPana żyw y w dobrym zdrowiu, o czym własną ręką powyżey zaświadcza. Iako osoba
duchowna y spowiednik znam wszelkie przypadki iego, iako też y to, że wierze świętey
wierności pośród pogan dochowuie. W odpowiedzi na iego żarliwe modły zesłał mnie Pan
Bóg iako skromne narzędzie woli Iego świętey, iżbym uciśnionego a niewinnego wyrwał z
kraiu pogan. Niegdy Moyżesz cały lud izraelski wyprowadził z ziemie egipskiey, ia zaś
Moyżeszowym wzorem krześciian sprawiedliwych z Bożą pomocą z niewoli wybawiam. Znam
sposób niechybny, iżby Aleksandra wydobyć spośród niewiernych, a w ręce dzielnych ludzi
oddać, którzy przewiozą go bezpiecznie w granice Rzeczpospolitey. Znaydziesz WPan ludzi
kilku rozważnych a mężnych, z którymi przybędziesz do portu Rhaedestus, do gospody kupca
imieniem Halef al-Gossarah wedle Starego Meczetu. Halef posiada ów skrawek papieru, co
go nie masz u dołu karty. Niechay posłańcy szepną imię moie y okażą epistołę. Gdy on kartę
do swego kawałka przyrówna, będzie odtąd na Wasze usługi.
Niechay Bóg wspomaga WPana w potrzebie.
Oyciec Paweł, Societas Iesu
* * * * *
Z listami Grek wysłał kilku zaufanych ludzi, którzy dołączyli do karawany ormiańskich
kupców, udających się do Rzeczypospolitej. Wcześniej jeszcze przez podstawionego sługę
(ważne!!!) opłacił wskazanego właściciela gospody, przekazując mu oddarty skrawek listu i
instruując, co ma robić, kiedy pojawią się u niego posiadacze pasującej kartki (natychmiast
powiadomić!). Tym samym Grek chce sprawić, aby list rzekomo pisany ręką beja powrócił do
Turcji jako dowód rzeczowy zdrady; a fakt przywiezienia listu przez znających hasło Panów
Braci dodatkowo potwierdzi jego autentyczność. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Ojciec Beja jest obecnie zamożnym człowiekiem, gdyż jako klient potężnego kresowego
„królika” (sam wybierz, którego – u nas jest to kniaź Ostrogski, największy magnat na
Ukrainie) czerpie dochody z pięciu wiosek otrzymanych w wieczystą dzierżawę. Niestety,
wystawny tryb życia powoduje, że starzec gotówki ma niewiele, a do tego mnóstwo pieniędzy
wydaje na lekarzy. Sam cierpi na podagrę, jego żona zaś ciężko choruje na suchoty (trzeba
będzie czymś wzruszyć próżniaczego beja, prawda?). Resztę rodziny opracuj sobie sam,
Panie Starosto. Warto na przykład wprowadzić dorosłego syna, który będzie towarzyszem
Panów Braci. A może dalekim krewnym Pakoszów będzie nawet jeden z PB?
1. Zawiązanie akcji
Najlepiej by było zapoznać graczy z rodziną Beja na kilka sesji przed rozpoczęciem dyariusza
i niby mimochodem wspomnieć o dzielnym synu, którego przed jedenastoma laty zagarnął
czambulik Tatarów, gdy śmiały wyrostek wypuścił się na dalekie polowanie. Od tego czasu,
pomimo trzyletnich poszukiwań prowadzonych na Krymie przez hojnie opłaconych
posłańców, nie było najmniejszej wiadomości o jego losach. W kącie świetlicy wciąż stoi
niewielki ołtarzyk, na którym palą się świece na intencję odnalezienia syna. Postaraj się
zaprzyjaźnić Panów Braci z ową rodziną, ale pozwól, by przez kilka następnych przygód
gracze zapomnieli o porwanym chłopcu.
Dyariusz niniejszy proponujemy rozpocząć podczas dłuższego pobytu Panów Braci w
gościnnym Pakoszowym dworze. Zacznijmy na przykład od łowów, od wyprawy na dzikiego
zwierza o świtaniu. Na polowaniu syn gospodarza zostaje ciężko raniony przez dzika lub
niedźwiedzia, a i zdrowiu niektórych Panów Braci zagrozi niebezpieczeństwo. Ot, trochę
adrenaliny na rozgrzewkę. Tak niefortunne łowy szybko się zakończą i resztę dnia PB spędzą
we dworze przy rannym przyjacielu.
Późnym popołudniem wprowadzamy właściwe zawiązanie akcji. Do dworu przybywają
niespodziewani goście, przywożąc gospodarzowi list z dalekiej Turcji. Są to słudzy
wspomnianego Greka, rzekomo ormiańscy kupcy, którzy łamanym ruskim językiem
tłumaczą, że za dostarczenie listu zapłacił im pewien ksiądz w Rodosto, prosząc o pisemne
potwierdzenie odbioru. Nic więcej nie wiedzą. Otrzymawszy opieczętowane pismo szybko
pożegnają się i odjadą, zostawiając wstrząśniętych rodziców Beja w stanie niebotycznego
zdumienia. Gościny nie przyjmą, bo na chwilę tylko odłączyli się od karawany.
W miarę rozgarnięci gracze zorientują się już, na czym będzie polegać przygoda i być może
nawet sami zaofiarują swe usługi. W każdym razie nie ma co myśleć o spokojnym wieczorze,
we dworze zapanuje bowiem wielkie zamieszanie. Łzy szczęścia, modlitwy dziękczynne,
prędkie liczenie pieniędzy, rzewne wspomnienia, nowo odzyskana nadzieja i gorączkowe
dysputy nad tym, co robić. Wieczerza z pewnością będzie spóźniona. Jak odnajdą się w tym
wszystkim Panowie Bracia, przewidywać nie chcemy. Kolejny dzień przyniesie zaś nową
przygodę.
Następnego ranka gospodarz rozsyła urzędników do wójtów, karczmarzy, dzierżawców,
polecając uzyskać jak najwięcej gotówki. Wygrzebuje zakopany w sadzie garniec z dukatami,
a ponadto zamierza zapożyczyć się u magnata na poczet przyszłorocznych zbiorów. Po
śniadaniu razem z Panami Braćmi siedzi w świetlicy i zastanawia się, komu bezpiecznie
mógłby powierzyć taką sumę złota. Mnóstwo pieniędzy pochłonie sama podróż, a w Turcji
nie obejdzie się pewnie bez sutych łapówek czy nawet konieczności zapłacenia okupu.
Dlatego nalegaliśmy, aby rozegrać kilka przygód, w których Panowie Bracia zaprzyjaźnią się
z ojcem Beja, a on nabierze do nich zaufania. Bo to właśnie oni otrzymają od bogatego
staruszka niebezpieczną, ale chrześcijańską i dobrze płatną misję.
Zanim jednak zapadną ostateczne decyzje, rozmowa zostanie przerwana przez dworskiego
pachołka, który wpadnie do świetlicy wołając „Jaśnie panie, dymy za lasem widać, musi to
Chrebowka płonie!” Syn gospodarza, choć ranny, każe siodłać sobie konia, a i PB zapewne
uczynią to samo. We trzy pacierze kompania znajdzie się w siodłach i ruszy galopem w
kierunku gęstwy drzew, zza której wznosi się w niebo słup dymu. Na dziedzińcu dworu
tymczasem pośpiesznie formuje się oddział czeladzi zbrojnej w oręż i sprzęt do gaszenia
pożaru. Kompania ma jedynie zorientować się w sytuacji (pożar to czy Tatar?).
Wyjeżdżając zza przesłaniającego widok zagajnika PB ujrzą niepokojącą scenę. Jedna z
widniejących w oddali chałup stoi w płomieniach, a przez pola w stronę PB sadzi wielkimi
krokami dwóch chłopów. Na oczach Kompanii spomiędzy chałup wypada trzech jeźdźców,
najwyraźniej w pościgu za uciekającymi. Jeden z konnych rozwija nad głową arkan. Widać,
że jeźdźcy schwytają chłopów zanim ci dopadną zagajnika. PB nie mają szans na dotarcie do
chłopów przed ścigającymi, ale jeżeli skoczą kmiotkom na ratunek, zawsze mogą ich odbić. Z
tym, że na widok nadciągającej odsieczy jezdni wstrzymają konie i zakrzykną coś w stronę
wioski, skąd po chwili wyłoni się kilku nowych. Kompania może się ściąć z awangardą, ale
rychło przyjdzie brać nogi za pas, bowiem w osadzie rozkłada się właśnie na stację pół lekkiej
chorągwi powracającej z wojny moskiewskiej, czyli blisko 50 szabel. Wobec takiej liczby
przeciwników nie pozostanie nic innego, jak tylko czmychnąć czym prędzej do dworu, pod
osłonę mocnego częstokołu i rusznic czeladzi. Swawolnicy nie będą szturmować, poprzestaną
na pogróżkach i na złupieniu otaczających dworzyszcze chałup.
Gdy hultaje odjadą, gospodarz pośle natychmiast list do Bracławia z prośbą o wsparcie. Przed
wieczorem posłaniec powróci z odpowiedzią, że wkrótce w sukurs przybędzie kozacka
chorągiew księcia. W nocy przyjdzie jednak własnymi siłami odeprzeć zdradliwy najazd
swawolników, co nie przyjdzie trudno, bowiem swawolnicy cofną się, jak tylko napotkają
silny opór. Rankiem natomiast przybędzie obiecana pomoc i PB zapewne chętnie wezmą
udział w pogromie i pościgu za złoczyńcami. To dostarczyć im może zajęcia nawet na
następny dzień, jeśli puścimy ich śladem umykającego rotmistrza lub porucznika, po którym
należy spodziewać się wartościowego łupu.
Tak czy inaczej, gdy PB powrócą do gościnnego dworu, najwyższy czas będzie zdecydować o
wyprawie do Turcji. Gdy uganiali się za swawolnikami, ich gospodarz w drodze pożyczek,
zastawu i sprzedaży ruchomości zgromadził 12 tysięcy złotych. Ta kwota w zupełności
wystarczy na pokrycie kosztów podróży, na spodziewane łapówki, a nawet na rozsądnej
wysokości okup. Znając dzielność, sprawność i przyjaźń Panów Braci, gospodarz prosi ich o
podjęcie wyprawy po uwolnienie syna z pogańskiej niewoli. Nie ma nikogo innego, komu
powierzyłby tak wielką ilość złota. PB są jego jedyną nadzieją. Czyż godzi się odmówić?
2. W podróży
Bohaterowie wyruszą wyposażeni w hasło i list/znak rozpoznawczy dla karczmarza, pierścień
herbowy starego Pakosza dla okazania synowi oraz pokaźną sumę pieniędzy, głównie w
dukatach i talarach, które ważą łącznie ok. 60 kg. Jeśli PB poprzednio mieli braki w koniach
lub uzbrojeniu, zostały one uzupełnione. Zatroskany ojciec dodaje ponadto trzech zbrojnych
hajduków oraz trzy juczne konie do dźwigania bagażu. Złoto pojedzie na dwóch koniach w
mocnych skórzanych sakwach. Dla bezpieczeństwa starzec przykazuje jechać nie przez
Dzikie Pola, tylko drogą przez Mołdawię lub Siedmiogród, co też PB powinni uczynić. Jeżeli
żaden z PB nie włada językiem tureckim, trzeba będzie wynająć tłumacza w Kamieńcu
Podolskim; tam też można zmniejszyć wagę wiezionego kruszcu jeszcze o 10 kg wymieniając
drobniejsze srebrne monety na dukaty (złote) i talary (srebrne). Tłumaczem zostanie chytry,
uniżony Tatar, który tureckim nie włada zbyt biegle. Niestety, bardziej profesjonalni tłumacze
mają w Kamieńcu stałe dochody i nie uśmiecha im się długa a niebezpieczna wyprawa.
Przebieg podróży pozostawiamy fantazji Starosty. Najkrótsza trasa, mniej więcej
dwutygodniowa, wiedzie przez Mołdawię do Gałacza nad Dunajem, skąd statkiem można
spłynąć do morza, a morzem do portu w Stambule bądź samym Rodosto. Droga wyłącznie
lądowa trwać będzie dłużej, około dwudziestu dni. Staroście Gry wolno zamknąć całą podróż
w kilku zdaniach (odpisując PB znaczną część gotówki), ale można pokusić się o stworzenie
wspaniałej kampanii. Ważne jest tylko, żeby po drodze pozbawić PB hajduków i wszelakiej
służby. Można powybijać ich w zasadzkach, złożyć ciężką chorobą lub opisać tajemnicze
zniknięcie tego czy innego hajduka podczas nocnej warty. Tajemniczości wydarzeniu niech
doda fakt, że w jednej z sakw skarbnych połowa złota zamieni się w polne kamienie...
Tak czy inaczej, do celu docierają PB tylko z tłumaczem (jeśli potrzebny).
3. Miasto Rhaedestus
Po długiej, żmudnej lub pełnej przygód podróży bohaterowie docierają wreszcie do celu.
Stolica ludnego sandżaku jest imponującym, orientalnym miastem, jakich niewiele widzieli
po drodze. Rodosto wznosi się nad brzegiem morza Marmara, otoczone polami uprawnymi,
winnicami, pastwiskami i gajami. Nad miastem górują pękate kopuły bejowskiego pałacu i
wysokie iglice minaretów. Od południa na morze otwiera się średniej wielkości port
handlowy. Karczma Halefa al-Gossarah stoi w dzielnicy portowej przy wąskiej uliczce,
wciśnięta między wysokie, odrapane, kamienne domy o małych okienkach. Z tyłu płynie
cuchnący nieczystościami kanał, a uliczka zastawiona jest ubogimi straganami. Oberża nie
wygląda zachęcająco, podobnie jak okolica.
Gospodarz jest pulchnym, czterdziestoletnim mężczyzną o czarnej brodzie i przenikliwym
spojrzeniu. Z początku nie zwraca na PB specjalnej uwagi, ale gdy szepną mu hasło i
przekażą wspomniany list, ożywi się nagle, rozejrzy i uda się z listem na zaplecze, aby
porównać go z posiadanym skrawkiem. Listu już nie odda, twierdząc, że zgodnie z
zaleceniem spalił go natychmiast. A wiadomość, jaką ma do przekazania oddawcom listu jest
taka, że poszukiwany przez nich człowiek znajduje się w pałacu beja. Nic więcej karczmarz
nie wie, polecono mu jedynie przekazać te słowa i ewentualnie doradzić, jak najłatwiej dostać
się do pałacu. Karczmarz nie wie również, jak skontaktować się z księdzem – to jego
mocodawca kontaktuje się z nim w razie potrzeby.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin