Józef Mackiewicz, Ponary - Baza.pdf

(1314 KB) Pobierz
439075706 UNPDF
1
Józef Mackiewicz, Ponary - Baza
Józef Mackiewicz … i nic nie trzeba dodawać. Tekst z
Rzymskiego Orła Białego (pisma II Korpusu PSZ) z 1945 roku, nr 35
(170). Powinien to znać każdy (nie tylko) europejczyk.
Józef Mackiewicz, Ponary – Baza
Jeszcze nie tak dawno las wbijał się klinem w miasto Wilno.
Mianowicie w to miejsce węzła kolejowego, z którego wybiegają jego
obydwie południowe odnogi: na Lidę i na Grodno. Tu rósł na
wzgórzach, aż go przetrzebiono po tamtej Wielkiej Wojnie i
pozostawiono tylko dęby. Później wycięto i dęby, zostawiając jedynie
krzaki leszczyny, gdzieniegdzie młodą jarzębinę i temu podobne leśne
nic-potem. Krowy i kozy kolejarzy, pasące się w tych chrustach,
wyszargały krzaki, objadły korę, zdeptały skarpy. Potem zabrano je
pod teren wciąż rozbudowywanej stacji Wilno-Towarowa, zbrukano
przy tym pyłem węglowym, zadymiono z kominów. Wreszcie
wybudowano jakieś składy wojskowe czy amunicyjne.
Ale wzgórze to ważne jest dlatego, że odeń ciągnie się ich dalsze
pasmo, aż do coraz wyższych, do dziś dnia wciąż jeszcze zalesionych
439075706.001.png
2
i malowniczych, przebitych opodal tunelem i na kilometrze od jego
przeciwległego od Wilna wylotu, zaszczyconych (bo na szczycie)
stacją-przystankiem: Ponary.
Góry Ponarskie znane są od dawna. Znane są ze swej
malowniczości, z wysokości swych sosen, z poematu Mickiewicza, z
bitwy rozegranej tu w r. 1831 pomiędzy wojskami polskimi i rosyjską
gwardią carską. Zresztą z wielu bardzo wcześniejszych i późniejszych
okoliczności. Tamtędy przechodzą szosy, które zaraz za starodawną
kapliczką rozbiegają się jak palce u ręki w czterech ukośnych
kierunkach: na stację Ponary, na Grodno, na Wakę i Landwarów, na
Rykony i Kowno. Tam, koło przystanka kolejowego zbudowano
miasto-ogród, po naszemu zwyczajne letnisko, ale mogące być
uzdrowiskiem, bo choć sosny przerzedzone zostały przez liczne wojny
i najazdy (od roku 1914 było ich piętnaście), pachnie tu żywicą rok
okrągły, a na jesieni grzybami i zimnym, potężnym wiatrem, który
nawiewa świeżość ze wszystkich stron kraju. Rosną też wyjątkowo
wysokie wrzosy, na tej jałowej, piaszczystej, suchej, zdrowej dla płuc
glebie. Wrzosy nie przynoszą pożytku, ale nadają okolicy jej tylko
swoisty koloryt. Podkreślają tę siność, ten smętek, którego źródłem są
rdzawo jednostajne pnie drzew, wczesne mgły i bezmierne dalekości
horyzontu.
Kto kochał swój podwileński kraj rodzinny, ten kochał
oczywiście Ponary. Zimą bywały tam tereny narciarskie. Wstyd
przyznać, ale były też tereny... pojedynkowe. Panowie, którzy dali
sobie nawzajem po mordzie w knajpie, albo nawymyślali po
pijanemu, albo zniesławili w druku — zwyczajem kraju, przyjeżdżali
tu z kodeksem „Boziewicza” i staroświeckimi pistoletami. Brnąc
zawsze po kolana, bo czy to we wrzosach czy w śniegu, odmierzali
potrzebną ilość kroków i wyciągali przeciw sobie długie lufy. Pstry
dzięcioł przestawał stukać i z niedowierzaniem przechylał głowę,
wiewiórka podłaziła wyżej, aby się lepiej przyjrzeć... Szoferzy,
którym od świtu nie dano spać, ziewali w taksówkach aż do wymiany
strzałów.
Ponary zasłynęły też pewną zbrodnią. Przywieziono tu kiedyś
autem do lasu zamordowaną kobietę, rozebrano, oblano naftą i
spalono. Spódnica i bielizna wisiały na drzewach. Cały kraj był
wstrząśnięty, przyjeżdżali do Ponar reporterzy i fotoreporterzy,
3
śledztwo trwało latami, sprawców nie wykryto. A mrożące krew
przypuszczenia... Takie to były czasy.
Wszystko to było, wszystko runęło. Przyjemność letniska,
piękność okolicy, siność horyzontów, narty, pojedynki i wstrząsające
zbrodnie pokojowych czasów, zatrzaśnięte zostały już tylko w
pamięci bezpowrotnej, i mogą dziś być oglądane chyba jak przez
szybę, przez którą żebrak spoziera na klejnoty.
Ponary stały się w tej wojnie uosobieniem niesłychanej
dotychczas grozy. Na dźwięk tych sześciu liter zakończonych
„ipsylonem” truchlał niejeden człowiek. Ich ponura, odrażająca sława
przesączała się z wolna od roku 1941, jak lepko cieknąca krew ludzka,
coraz szerzej, coraz szerzej po kraju i z kraju do kraju, ale nie objęła
jeszcze świata całego, do dziś dnia.
* * *
W roku 1940 założyli w Ponarach bolszewicy, na spiłowanym
bezmyślnie kawałku lasu i odebranych od ludności terenach, jakieś
nikomu niepotrzebne przedsiębiorstwo państwowe, wielkie place
otaczając, swoim zwyczajem, mocnym płotem i drutem kolczastym. Z
tak zniwelowanego terenu skorzystali Niemcy w r. 1941 i użyli pod
miejsce kaźni, uruchamiając tu jedną z największych w Europie rzeźni
Żydów. Nikt nie wie dlaczego i kto właściwie przezwał ten teren:
„bazą". Do Ponar podwożono ciężarówkami, a następnie całymi
transportami kolejowymi, tysiące Żydów i zabijano.
Dalekim echem spływały z tych wzgórz, het, w wielokilo-
metrowy krąg, pojedyncze strzały, krótkie, urywane, gęste, trwające
nieraz wiele godzin, albo na przemian terkoczące seriami broni
maszynowej. Odbywało się to w różnych terminach, prawie wyłącznie
w biały dzień. Nieraz kilka takich dni z rzędu, przeważnie ku
wieczorowi, lub rankiem. Bywały tygodnie, a nawet miesiące
przerwy, a później znów, zależnie od kierunku i siły wiatru, od pory
roku, mgły czy słońca, rozchodziły się mniej lub więcej wyraźne
postukiwania masowej rzezi.
Miałem nieszczęście mieszkać, wprawdzie przy drugiej z
rozwidlających się od Wilna tras kolejowych, ale tylko w odległości
ośmiu kilometrów od Ponar. Początkowo w kraju, tak nasyconym
wojną i wojną, jak nasz, nie zwracano zbyt wielkiej uwagi na strzały,
które bez względu na kierunek skąd pochodziły, wplątały się już były
w normalny poszum sosen, nieomal jak rytm znajomy deszczu, bijący
4
jesienią o szybę. — Ale razu pewnego wchodzi na podwórko moje
szewc, który odniósł połatane buty i, opędzając się od kundla, tak, dla
zagajenia rozmowy, powiada:
— Ale cości dziś bardzo Żydków naszych stukają na Ponarach.
Nadsłuchuję: istotnie.
Czasem to takie, głupie zdanie utkwi w pamięci jak drzazga i
przywołuje skojarzone z nim obrazy chwili. Pamiętam, że słońce
zaczynało się wtedy kłonić, a właśnie na zachodnim, na ponarskim
kierunku, rosła w moim ogrodzie rozłożysta jarzębina. Była jesień
późna. Stały kałuże po rannym deszczu. Na jarzębinę zleciało stado
gilów i stamtąd, od ich czerwonych brzuchów, czerwonych jagód i
czerwonego nad lasem słońca (wszystko się tak ułożyło
symbolicznie), szły nieustanne strzały, wbijane w słuch z
metodycznością gwoździ.
Od tej chwili, od wizyty tego szewca, żona moja zaczęła
zamykać nawet lufciki, ilekroć stamtąd biegło echo. Latem nie
mogliśmy jadać na werandzie, gdy w Ponarach zaczynała się
strzelanina. Nie przez poszanowanie dla cudzej śmierci, a tak, po
prostu, kartofle z mlekiem nie chciały jakoś przełazić do gardła.
Zdawało się, że cała okolica lipła od krwi.
Po roku 1942, gdy do Ponar zaczęły zjeżdżać masowe transporty
skazańców, w lasach biegali Żydzi, którzy się wyrwali z kręgu
konwoju, przeważnie postrzeleni, zupełnie tak samo, jak biega ranna
zwierzyna. Błąkali się pokrwawieni, krwawiąc pod sobą mech, czy
liście, wcale nie sprytniejsi od dzikiego zwierza, który też nie potrafi
zatrzeć po sobie śladów. Pewien stary Żyd, ze szczęką oderwaną przez
kulę, umarł aż w odległości 10 kilometrów od Ponar, zaszyty w rojsty
na torfiastej łące. Ani w ich ruchach, ani w ich ucieczce, w sposobie
chowania, w ich bełkoczącym z głodu i przerażenia języku, w ich
fantastycznych łachmanach i ranach, a głównie w ich oczach
pozieleniałych dzikością, nie było już nic człowieczego. Tropiono ich
też tak samo jak zwierzynę. Szli więc policjanci-strzelcy, z psami, z
nagonką. Kobieta, dziecko, dziewczyna młoda, mężczyzna-Żyd, to nie
robiło różnicy. Ranny, czy zdrowy, czy umierający właśnie gdzieś pod
krzakiem jałowca strzelany był po prostu na miejscu i tropiciele szli
dalej. Sołtys miał tylko później nakazane wyznaczyć wóz czy sanie i
trupa odwieźć w oznaczonym kierunku.
5
Żydzi wiedzeni już nie ludzkim odruchem, a zwierzęcym
instynktem przedśmiertnej ucieczki, tak samo jak zwierzęta unikali
siedzib ludzkich, psów, głupich dzieci, które z czujnym okrzykiem i
oznajmieniem nowiny, biegły do wsi wskazując palcami miejsce,
gdzie wypadkiem spostrzegły ludzkiego potwora. Bezwzględnie
stosowany przepis karał śmiercią każdego człowieka, który by
Żydowi udzielił schronienia, a chociażby kawałka chleba, czy nawet
tylko wskazówki, który by wiedząc nie powiadomił policji. A policja
ta złożona z mętnych opryszków, których Niemcy werbowali na
Litwie i przywozili do Wileńszczyzny, nastawiona była nie tylko na
zabijanie Żydów, ale gnębienie ludności, na rabunek, szantaż i picie
samogonu. — Strach zaś jest najpodlejszym doradcą człowieka.
* * *
A jednak żyli ludzie nawet w samych Ponarach. Mniej ich było.
Połowa, tj. w ogóle kto mógł, zatrzasnął drzwi, werandę i okna
pozabijał z płotu wyciągniętymi deskami i przenosił się do miasta, czy
do innej okolicy. Ale byli tacy, którzy nie mogli. — Życie ludzkie
toczy się w wąskich, obciosanych ramach, obciosanych z trudem, a
już podczas wojny większym niźli w okresie pokoju. Żadne bydlę nie
potrafi się tak dostosować do warunków, tak obgłaskiwać nawet przez
grozę, tak do wszystkiego na świecie się przyzwyczaić, jak —
człowiek. Przez stację Ponary szły pociągi i z „Generalnej Guberni", i
dalekobieżne z Berlina na front i z frontu, lokalne z Kowna,
podmiejskie i robocze z i do Wilna. Ludzie więc kupowali bilety,
jechali, wracali, jedli, spali. Żyje ich tyle wokół rzeźni zwierzęcych na
całym globie ziemskim, dlaczegóż by po kilku latach nie mieli się
przyzwyczaić do życia w bliskości rzeźni ludzkiej?
Zdaje się, że było to w październiku roku 1943 — ... Wieluż to
do tego czasu i od tego czasu wymordowano Żydów w Ponarach?
Niektórzy twierdzili, że tylko 80 tysięcy. Inni, że 200 tysięcy do 300
tysięcy. Naturalnie nie są to cyfry wiarygodne. Trzysta tysięcy ludzi!
Ludzi!!! To się łatwo wymawia... ale cyfry te niewiarygodne się zdają
nie tyle ze względu na ich wysokość, co na fakt, że nikt z całą
stanowczością, nawet w przybliżeniu, ustalić ich nie mógł. Wiadomo
jest, że mordowano tam wszystkich żydowskich mieszkańców miasta
Wilna, co musiało stanowić około 40 tysięcy. Poza tym zwożono
Żydów transportami ze wszystkich mniejszych i większych miast
kraju okupowanego, bodajże z całego tzw. administracyjnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin