Gałczyński Konstanty Ildefons - Wiersze (m76).doc

(545 KB) Pobierz
Gałczyński Konstanty Ildefons, (Oto widzisz

W sieci zebrał  Mandragora76

 

 

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, (Oto widzisz...)

 

Oto widzisz, znowu idzie jesień -

człowiek tylko leżałby i spał...

Załóżże twój szmaragdowy pierścień:

blask zielony będzie miło grał.

 

Lato się tak jak skazaniec kładzie

pod jesienny topór krwawo bardzo -

a my wiosnę widzimy w szmaragdzie,

na pierścieniu, na twym jednym palcu.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, (We śnie jesteś moja i pierwsza)

 

We śnie jesteś moja i pierwsza,

we śnie jestem pierwszy dla ciebie.

Rozmawiamy o kwiatach i wierszach,

psach na ziemi i ptakach na niebie.

We śnie w lasach są jasne polany

spokój złoty i niesłychany,

pocałunki zielone jak paproć.

Albo jesteś egipska królowa

jak miód słodka i mądra jak sowa,

a ja jestem przy tobie jak światło.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, 2-aj maturzyści

 

Gdy księżyc stęchłym "Sidolem"

złe miejskie niebo wyczyści,

wychodzą na głupi spacer

dwaj maturzyści.

 

Postacie prawie bliźniacze,

jak wałek podobny do wałka,

przystając, jeden zapłacze,

a drugi załka:

 

Bo cóż, że skończyli szkoły,

cóż, że w kieszeniach matury?

Jeden z nich niewesoły,

drugi ponury.

 

Dzień cały stukali-pukali -

niestety: wszystko zajęte...

Żebyż chociaż zostać kelnerem

lub konfidentem!

 

Nazajutrz, kiedy się ściemni,

bez celu znów i korzyści

w noc ciemną wyjdą jak cienie

dwaj maturzyści.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, Admirał

 

Przestań pisać te wiersze! - sykała kochanka w ucho,

i tylko księżyc podsłyszał, schylone, różowe ucho.

 

I jakieś flety ukryte były w jej biodrach i żebrach,

a może to księżyc szumiał potworną palmą ze srebra.

 

A może to była Brazylia. A może byłem pijany.

Do kochanki prostej, jak palma, przywarłem uchem do palmy.

 

Z nieczytanego dziennika najśmieszniejszy wyraz "kabokle"

i noc uważnie patrząca przez gwiazdy jak przez binokle.

 

I jescze co? i co jeszcze? W dalekim kościele dzwony.

2-ga w nocy. Park przed oczami chodził jak tygrys zielony.

 

Usta tak bardzo blisko. Gwiazdy tak bardzo wysoko.

Może to jest poezja, a może tylko alkohol.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, Anińskie noce

 

Korale twoje przestań nizać,

wiatrowi bardziej jestem rad,

bo jak muzyka Albeniza

przewraca nas na łóżko wiatr.

 

Księżyc diamentem szyby tnie,

na zachód pędza ptaki,

pająk nad łóżkiem zwiesza się -

szkoda, że nie baldachim.

 

Upiorny nonsens polskich dni

kończy się nam o zmroku.

Teraz jak wielki saksofon brzmi

noc taka srebrna naokół.

 

I wielkim, bezkresnym wachlarzen

wachluje nas chłopiec nieduży,

szmaragdy w uszach ma,

on jest Murzyn,

a my nazywamy go Nocą.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, Bajka o drewnianej głowie

 

NA Nowym Świecie, w świetle latarni,

leżała głowa w antykwarni,

 

możze dziwoląg etnograficzny,

a może przyrząd do sztuk magicznych,

 

zewnątrz toczona, wewnątrz drążona,

głowa-curiosum, fikcja szalona,

 

w każdym bądź razie zwyczajne drewno,

drewno, drewno. Na pewno.

 

Że lubię rzeczy wyjątkowe,

nabyłem ową drewnianą głowę,

 

niosę~ do domu, rozwijam papier,

a żona patrzy i łza jej kapie,

 

w końcu monolog: "Och, moje złoto,

po coś to kupił, na co ci toto?

 

Ja mam wydatki: i to, i owo,

a ty do domu nagle z tą głową.

 

O biedna jestem ja, losu pastwa,

jak ty co zrobisz - same dziwactwa;

 

gdy patrzę na nie, ból mnie przeszywa,

zabierz tę głowę, dość mam tych dziwactw".

 

(Monolog rośnie, słowo do słowa,

a między nami drewniana głowa.)

 

Żeby więc nieco błysnąć dialogiem,

tak się odzywam: "Prawdą a Bogiem,

 

to mną kierował rozsądek zdrowy,

wnet pojmiesz sekret drewnianej głowy".

 

I żeby dowód poszedł za słowem,

lekko nadziewam głowę na głowę.

 

Wchodzi kolega (z drewnianą głową),

co dawniej patrzył na mnie surowo.

 

Widząc, że też mam drewnianą kulę,

zaczyna do mnie przemawiać czule,

 

mówi: "Mój kotku!" Siedzi do rana.

Drewniana głowa. Głowa drewniana.

 

Nazajutrz o mej drewnianej głowie

Wieść się roznosi jak ryki krowie,

 

chwalą w południe, wieczór i rano

drewniane głowy głowę drewnianą,

 

kariera rośnie, szacunek wzrasta,

jestem na ustach całego miasta,

 

duch mnie nie męczy apollinowy.

mam święty spokój. Z powodu głowy.

 

Niech żywe głowy budują, a ja

tylko oceniam, tylko zagajam,

 

tutaj postoję, tam się powiercę,

tu coś uzgodnię, tam coś zatwierdzę,

 

rozkoszny dzionek strzela jak z bicza.

O, głowo moja! o, tajemnicza!

 

którą znalazłem gdzieś w antykwarni?

Na Nowym Świecie? W świetle latarni?

 

Czysty przypadek. I cóż wy na to?

Jestem szczęśliwym biurokratą.

 

 

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, Ballada o trąbiącym poecie

 

Mówią, że była panienka,

co miała na imię Ina.

Gdy chciała powiedzieć: "kocham",

mówiła: "kokaina".

 

Miała niebieską wstążkę

i niebieskiego kota.

Kot wąchał "kokainę",

a Ina wąchała kota".

 

A był jeszcze jeden poeta,

co chodził na koturnach;

jak się urżnął, to zwykle mówił:

- Moja muza jest górna i chmurna.

 

Panienka ma oczy zielone,

jak najzieleńsza trawa.

Poeta cierpi na nerki

i nosi czarny krawat.

 

Kochał poeta panienkę,

panienkę imieniem Ina;

mówił: - Powiedz mi: "kocham",

a ona: - Kokaina.

 

Wieszcz mówił: - Jako łódź złota,

ciągniona przez gołębie,

jesteś. A potem w nocy

długo trąbił alembik.

 

I raz, a było wieczorem,

rzekł pisarz: - Nie bądź westalką,

a zresztą do twarzy ci będzie

na czarnym katafalku.

 

I zabił poeta panienkę

w zachodu amarantach,

i zabił ogromnym nożem

na tle obrazu Rembrandta.

 

Krajały niebo pioruny,

jak okrwawione noże.

Poeta uciął głowę

i wbił na długi rożen;

 

i smażył głowę panienki,

i zrobił twarz goryla.

Och, to było straszne!

coś, niby nekrofilia.

 

(Kondukty kotów niebieskich

szły w średniowieczny tan.

A potem był świt bolesny

koloru bleu mourant.)

 

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński, Ballada o trzech wesołych aniołach

 

- Słuchajcie, słodkie siostry -

tak mówił stary opat:-

(Na dworze było wietrzno,

ponuro i listopad.)

Raz było trzech aniołów,

jak trzy wyborne liry,

imiona ut sequuntur1:

Piotr, Paweł i Zefiryn.

Śliczni to byłi chłopcy,

jeden w drugiego gładszy,

łaskawym na nich okiem

Pan Bóg zza pieca patrzył.

No, w raju, jak to w raju,

zielono i wesoło,

obiady, gadu-gadu,

wieczerze i tak w koło.

Lecz nasi aniołowie

coś nie bardzo byli dziarscy

i często Bóg Dobrodziej

brew zagniewaną marszczył;

i gęsto w skórę leli

aniołów rajskie zbiry -

na próżno: znów szaleli

Piotr, Paweł i Zefiryn.

Od sromu jak od gromu

cierpiały aniołówny...

Ha, było trzech aniołów,

lecz siedem grzechów głównych.

Anioł Piotr, jak to Piotry,

szklanicą zwykł się bawić

i nieraz w Mons Pietatis2

musiał skrzydła zastawić;

a gdy wyłysiał mieszek,

to wonczas furis more3

do piwnic Dobrodzieja

dobierał się wieczorem.

Paweł zasię po Pawle

rycerskie wziął zasługi:

Dzień w dzień na rajskiej łące

aniołów kładł jak długich.

Sam święty Jerzy, siostry,

przygłądał się i dziwił:

"Ho, ho, nasz anioł Paweł

bije się jak Radziwiłł.

Dobrodziej też by chwalił,

lecz właśnie śpi w obłokach".

Tak mówił święty Jerzy

i dalej męczył smoka...

Zefiryn był muzykant,

miłośnik strun i syryng4,

niefrasobliwy, lekki,

jednym słowem, Zefiryn;

znał się na mitologii,

Achillach5 i Chimerach6,

miał skłonność do księżyca,

troszeczkę do Baudelaire'a7

i do sekretnych uciech,

nie gardził również pozą,

błąkając się, dziwacząc

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin