Nekroskop 15 Dotyk.pdf

(2008 KB) Pobierz
Brian Lumley
Brian Lumley
Dotyk
Tłumaczenie Robert Palusiński
ZAMIAST WPROWADZENIA
W połowie lutego 1990 roku, pewnej deszczowej i wietrznej niedzieli o godz. 15:33
trzynaścioro członków Wydziału E - najdziwniejszego i najbardziej ezoterycznego wydziału
Służb Wywiadu Jej Królewskiej Mości - doświadczało czegoś, co zdumiało nawet tych
przywykłych do niezwykłości ludzi: obserwowali dezintegrację człowieka będącego niegdyś
członkiem ich grupy. Właściwie byli świadkami śmierci Harry’ego Keogha, Nekroskopa,
który dostał się do Centrali Wydziału E dzięki fantastycznemu i niezwykłemu medium,
pochodzącemu ze świata istniejącego w równoległym świecie, świata znanego jako Kraina
Słońca i Kraina Gwiazd.
Harry odszedł do tego świata, żeby uniknąć prześladowań i śmierci - choć
niekoniecznie własnej śmierci - co niewątpliwie byłoby jego udziałem, gdyby pozostał w
świecie ludzi. Nie był już człowiekiem, ale czymś znacznie więcej, czymś, na co zwykli
śmiertelnicy musieliby polować. Stał się wampirem, gdy bezinteresownie służył ludzkości.
Ludzie na Ziemi ścigali Wielkiego Wampira, Nieumarłego Lorda, ostatniego z
wymierającego gatunku istot nazywających siebie Wampyrami!
Wielkie Wampiry od niepamiętnych czasów ukrywały się wśród ludzi i jednocześnie
karmiły się ich krwią, o czym wspominają liczne mity i legendy. Jednak owe krwiożercze
istoty nie pochodziły z naszej planety, lecz przybyły z Krainy Gwiazd, którą licznie
zamieszkiwały. Jak to było możliwe?
Niektórzy z wampyrzych lordów - swego rodzaju ofiary pokonane w wojnach krwi
toczących się na terenie Krainy Gwiazd - bywały skazywane na banicję poprzez wepchnięcie
do bramy będącej korytarzem prowadzącym na Ziemię. Korytarz kończył się w Wallachii,
miejscu, gdzie zrodziły się starożytne legendy o wampirach. Wallachia, nosząca obecnie
nazwę Rumunii, od stuleci była tajnym siedliskiem wampirów.
Kiedy jednak wampirza plaga zaczęła rozprzestrzeniać się po całym świecie, stając się
coraz większym zagrożeniem dla ludzkości, pojawił się Nekroskop Harry Keogh - człowiek,
który posiadał zdolność rozmawiania ze zmarłymi. Harry potrafił także stosować medium
nazywane Kontinuum Mobiusa, dzięki któremu błyskawicznie przemieszczał się w
przestrzeni. Nekroskop wyszukiwał wampiry i zwalczał je. Kiedy jednak starł się z
231176841.002.png
najpotężniejszym z nich, samym Ojcem Kłamstw, Feathorem Ferenczym, zanadto zbliżył się
do niego i sam został zainfekowany.
Kiedy więc Nekroskop opuszczał nasz świat, to nie chodziło mu o własne życie, ale o
nasze. To fakt, że Wydział E mógłby go zabić, ale co by się stało, gdyby działania wydziału
okazały się nieskuteczne? Przecież Nekroskop był najpotężniejszym ze wszelkich istot
żyjących we wszechświecie - trudno sobie nawet wyobrazić skutki jego działań, gdyby
postanowił rozprzestrzenić zarazę... Byłby to koniec ludzkości, o której dobro tak długo i
zażarcie walczył.
Problemy Harry’ego dopiero się zaczynały. Przebywając w Krainie Gwiazd, odkrył,
że Wampyry znowu się pojawiły i to w jeszcze bardziej przerażającej formie. Ich przywódcą
był Szaitan - wcielony diabeł! Udało się go ukrzyżować i spalić. Z chwilą gdy siły życiowe
Harry’ego zaczynały go opuszczać, przy pomocy Ogromnej Większości został przeniesiony
do metafizycznego Kontinuum Móbiusa, gdzie przemierzając stulecia czasu przeszłego,
przeszedł ostateczną metamorfozę. I to właśnie obserwowało trzynaścioro członków
Wydziału E, przebywających w Centrali podczas deszczowego niedzielnego poranka w
połowie lutego 1990 roku...
Zamglona, telepatyczna projekcja, blaknący, trójwymiarowy hologram dymiącego
ciała Nekroskopa, które coraz bardziej przyspieszając, oddalało się w nieznane otchłanie.
Jednak z chwilą gdy jego wirująca postać stawała się coraz mniejszą kropką a później już
tylko punkcikiem, by w końcu zupełnie zniknąć, obserwatorzy zobaczyli niesamowitą
bezgłośną eksplozję światła o barwie czystego złota. I chociaż zdarzenie zaistniało tylko w
ich zbiorowym umyśle, to wszyscy odwrócili się, aby uniknąć oślepiającej intensywności
blasku... oraz żeby odsunąć się od tego, co wyleciało z centrum eksplozji!
Tylko dwoje z nich zobaczyło, jak w ostatniej chwili z centrum wybuchu popędziły
miliardy złotych drzazg, rozprzestrzeniając się na wszystkie strony i znikając w nieznanych
miejscach. Były to cząstki Harry’ego Keogha. Ale czy te złote strzałki były wszystkim, co po
nim pozostało? W pewnym sensie tak. Ale patrząc na to z drugiej strony, nie całkiem.
Albowiem w chwili gdy pozbawiony ciała umysł Harry’ego rozczepił się w
niesamowitym wybuchu, pozostała świadomość, że każdy z jego elementów, każda ze złotych
strzałek była nim! I gdziekolwiek by się one znalazły - w jakimkolwiek miejscu i czasie -
echo i wiedza Harry’ego podąży wraz z nimi.Był to tranzytowy hotel oddalony o dziesięć
minut drogi od autostrady M25 i dwadzieścia minut od lotniska Gatwick. Miał idealną
lokalizację i korzystały z niego załogi samolotów oraz pasażerowie, którzy odpoczywali w
231176841.003.png
hotelu pomiędzy lotami lub zaraz po przylocie. Zwykle panował tam spory ruch. Jednak
normalnie w zamglony listopadowy poranek o 4:30 byłoby tam całkiem spokojnie.
Ale tym razem z uwagi na płacz dziecka, jego żałosne zawodzenie oraz urwany krzyk,
który dobiegł z jednego z pokoi, ochroniarz z nocnej zmiany wyruszył szybkim krokiem, by
sprawdzić, co się stało. Później kompletnie zaszokowany tym, co zobaczył, próbował
skorzystać z telefonu i dość nieudolnie przekazać informacje.
Inspektor George Samuels liczył sobie dwadzieścia siedem lat, 180 cm wzrostu, miał
kruczoczarne włosy, duże uszy, przenikliwe spojrzenie szarych oczu, wąskie cyniczne usta i
wolał chodzić w mundurze niż w ciuchach cywilnych. Jego ojciec miał „znajomości” i
wszyscy akceptowali fakt, że wspinanie się inspektora po kolejnych szczeblach drabiny było
nadspodziewanie szybkie i niekoniecznie związane z jego wynikami w pracy.
Dzisiejszej nocy inspektor obrał sobie za cel odwiedzenie (a w zasadzie szpiegowanie)
dowódców kilku posterunków znaj - dujących się na przedmieściach Londynu. Poruszał się
nieoznakowanym samochodem służbowym i chwilę po czwartej trzydzieści wszedł na teren
posterunku w okolicy Reigate. W tym samym momencie odezwał się telefon z prośbą o
interwencję.
Patrole były zajęte dwoma wypadkami samochodowymi oraz awanturą domową więc
inspektorowi nie pozostało nic innego, jak zająć się zgłoszoną sprawą. Nie było dokładnie
wiadomo, na czym polega problem, ponieważ sierżant odbierający telefon niewiele zrozumiał
z bełkotliwej wypowiedzi osoby proszącej o interwencję. Samuels skłonny był przypuszczać,
że brak podstawowych informacji dotyczącychzgłoszenia wynikał przede wszystkim z
nieudolności sierżanta. Tak czy owak chodziło o hotel, który znajdował się kilka minut jazdy
samochodem od posterunku, w pobliżu portu lotniczego Gatwick.
Ponieważ z hotelu wezwano również karetkę pogotowia, co mogłoby sugerować, że
nieznany problem znalazł już rozwiązanie, najprawdopodobniej zajdzie jedynie konieczność
spisania oficjalnego raportu na miejscu zdarzenia. Samuels wrócił do samochodu, przyczepił
na dachu błyskające niebieskie światło i ruszył w drogę. W wypadku gdyby sprawa okazała
się dziwna i bardziej problematyczna, niż przypuszczał, zawsze mógł wezwać ekipę z
wydziału kryminalnego, która zajęłaby się całym bałaganem i zbadała szczegóły. Gdyby
rzeczywiście stało się tam coś poważnego, to może inspektor zyskałby przy okazji trochę
sławy...
W hotelu Tangmore Samuels natknął się na masywnego mężczyznę o posturze
pięściarza, pełniącego nocną służbę ochroniarza. Mężczyzna ubrany był w mundur za mały o
dwa numery i czekając na policjanta, wymachiwał rękami, stojąc przed oświetlonym neonem
231176841.004.png
wejściem do hotelu. Rozmiar i fizyczna postura mężczyzny w połączeniu z jego stanem dla
większości policjantów byłaby wystarczającym sygnałem wskazującym, że coś tu nie jest w
porządku. Ale nie dla Samuelsa, który sprawdził stan swoich białych rękawiczek, poprawił
kapelusz i strzepnął kurz z munduru w chwili, gdy blady jak ściana ochroniarz z szeroko
otwartymi oczami przedstawił się jako Gregory Phipps i nawet nie podając ręki na powitanie,
ponaglał do wejścia do środka.
W tej samej chwili zabrzmiał sygnał karetki pogotowia. Jej reflektory zgasły, syrena
obniżyła stopniowo wysokość tonu, a sam pojazd gwałtownie zatrzymał się przy krawężniku.
Ze środka wyskoczyło dwóch ratowników medycznych i otworzyło tylne drzwi.
Doświadczony dowódca załogi, niski, dojrzały mężczyzna o szerokich ramionach i bystrym
spojrzeniu, nie tracąc chwili czasu, zwrócił się do inspektora:
- Przyjechaliśmy chyba do tego samego przypadku, sir. Co się dzieje?
- Dopiero co przyjechałem - odparł Samuels. - Wygląda na to, że wezwał nas pan
Phipps... żebyśmy mogli pomóc w rozwiązaniu ewentualnego problemu.
Phipps oblizał wargi i gestem zachęcił wszystkich do przejścia przez pusty korytarz w
kierunku windy.
- Mam informacje od recepcjonistki z wczorajszego wieczoru - odezwał się w końcu. -
Myślałem, że to nic ważnego. Jakiś facet, dość zdenerwowany mężczyzna, zameldował się
razem z dzieckiem, bez żony czy innej kobiety, po czym poszedł do swojego pokoju i już
stamtąd nie wychodził. To było kilka minut po szesnastej. Nic o tym nie wiedziałem aż do
dziesiątej wieczór, kiedy recepcjonistka skończyła swoją zmianę.
Nadjechała winda i cała czwórka weszła do środka. Kiedy Phipps naciskał palcem
guzik drugiego piętra, widać było, jak bardzo jest rozdygotany.
- Mów dalej - powiedział Samuels, patrząc na swoje nienagannie przycięte paznokcie i
dodając niemal natychmiast: - Przy okazji, jestem tego samego zdania. W takim miejscu jak
to mężczyzna meldujący się wraz z małym dzieckiem w hotelu nie jest niczym niezwykłym.
Może czekał na żonę, przyjaciółkę, a może nawet na nianię, która miała przylecieć
samolotem? Możliwe też, że ta osoba przyleci wcześnie rano. - Wzruszył ramionami i
spojrzał pytająco na Phippsa.
Phipps przełknął ślinę i widać było, jak podskakuje mu jabłko Adama.
- Racja, tylko że dziewczyna, to znaczy recepcjonistka, ma dobre oko i wiele
zapamiętuje. Zaniepokoiła się sytuacją bo... dziecko było na rękach i nie wyglądało za dobrze.
Wyglądało na chore, a w jego pobliżu nie było żadnej żony czy innej kobiety. Ponadto z
pokoju 213 aż do końca zmiany nie przeprowadzono żadnej rozmowy telefonicznej, nie
231176841.005.png
słychać było hałasów czy czegoś podobnego. Pomyślałem to samo co pan: nie ma się czym
przejmować. W takich sytuacjach zwykle powtarzam sobie: Greg, chłopie, nie szukaj
kłopotów. Jeśli coś ma się zdarzyć, to kłopoty same cię znajdą.
- I znalazły? - Samuels zadał pytanie w chwili, gdy winda z lekkim wahnięciem
zatrzymała się na drugim piętrze.
Phipps najwyraźniej zajął się własnymi rozmyślaniami, ponieważ nie do końca
zrozumiał pytanie.
- Znalazły?
- Kłopoty - westchnął inspektor, starając się ze wszystkich sił zapanować nad
zniecierpliwieniem.Jabłko Adama na szyi Phippsa gwałtownie podskoczyło.
- O Boże! Tak! - powiedział zdecydowanie, choć niezbyt głośno. - Jakieś pół godziny
temu, kiedy stwierdziłem, że dziecko płacze już zbyt długo, zapukałem do drzwi, żeby
zobaczyć, co się dzieje. Nikt nie odpowiedział, więc wszedłem do środka... a potem
wezwałem was.
Wychodząc z windy, Phipps wskazał drogę trzęsącą się ogromną dłonią.
- Pokój 213. - Skinął dodatkowo głową, ale widać było, że woli trzymać się z tyłu. -
Wzdłuż korytarza.
- Prowadź - odezwał się Samuels, który dopiero teraz zaczął odczuwać wpływ lęku
lub może poważnego strachu ochroniarza. Ale czy to możliwe w wypadku tak potężnego
mężczyzny jak Phipps? Człowieka, który bez cienia wątpliwości potrafił zadbać o siebie, jak
również skutecznie zająć się innymi?
Długi rząd świateł umieszczonych w perspektywicznie zwężającym się suficie
korytarza, błyskał i brzęczał, sprawiając wrażenie, że wszystkie lampy zaraz zgasną. Samuels
stwierdził, że może to być taki sam problem, jaki dał się zauważyć w świetle neonów
oświetlających wejście do hotelu. W migającym świetle długi korytarz sprawiał
surrealistyczne wrażenie, wywołane złudzeniem, że ściany poruszają się. Światło było bardzo
dziwne i mrugało jak stroboskop. Inspektor też zamrugał, poczuł lekki zawrót głowy i nie był
już tak pewny siebie jak przy wejściu do hotelu. Ponadto zachrypłe, płaczliwe zawodzenie
dławiącego się dziecka, które słychać było od dość długiego czasu, było teraz bardzo
wyraźne.
Kiedy dotarli do pokoju 213, Phipps zatrzymał się, wręczył zapasowe klucze
inspektorowi i cofnął się o krok.
- To tyle - powiedział. - Dalej nie idę. Teraz... teraz to pańska sprawa. - Pokręcił przy
tym głową jakby nie chciał brać odpowiedzialności za to, co dalej będzie się działo.
231176841.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin