dorosnac-do-boga,35.pdf

(235 KB) Pobierz
381542487 UNPDF
ŻYCIE WEWNĘTRZNE | ZNAKI
Dorosnąć do Boga
– Na zakończenie cyklu wysokie C: Gdzie jest dziś Bóg?
W.E.: Mistrz zen zapytałby od razu: A kto pyta?
K.M.: Bóg to tajemnica ludzkiego umysłu. Więc na pytanie:
gdzie jest dziś Bóg, odpowiedziałabym, że tam, gdzie zawsze.
W ludzkim umyśle. W tęsknotach, fantazji, wyobraźni, marze-
niu, nadziei, głodzie, lęku przed tym, że być może nasze życie
nie ma sensu. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby nie było Boga,
trzeba by go było wymyślić. A ponieważ nie wiemy na pewno,
czy Bóg jest, to Go sobie wymyślamy.
– Skłaniam się ku wersji, że wymyślamy co najwyżej
Jego „szatki”, ale nie samego Boga.
W.E.: I zapominamy często, że to nie to samo. Każda religia
wraz z jej dekoracjami jest tylko palcem wskazującym Boga.
Pytasz, gdzie jest Bóg. Oto moja ulubiona przypowieść na ten
temat. Rybka podsłuchała rozmowę ludzi. Pełni zachwytu mó-
wili o czymś, co nazywali Wodą: że jest niezniszczalna, że może
być zimną skałą albo gazem, albo płynem, że wszystko oczysz-
cza, a sama się nie brudzi, że może przyjąć dowolny kształt i że
jest źródłem życia. Zafascynowana rybka popłynęła do rybiej
starszyzny i wszystko jej opowiedziała. Starszyzna postanowi-
ła wysłać rybkę na poszukiwanie. Gdy po wielu latach wróciła,
miała szczęśliwą, lecz tajemniczą minę. – I co, znalazłaś Wodę?
– pytały inne ryby, które w międzyczasie wybudowały wspania-
łe świątynie i ołtarze Wody. Rybka na to: – Znalazłam, ale nic
więcej nie powiem, bo i tak mi nie uwierzycie.
K.M.: Żeby tak wszyscy umieli na tym poprzestać... Poczuć
Boga na własny użytek, i już. Ale my robimy z tym pojęciem, co
nam się podoba. Mówię w sensie jednostkowym i instytucjo-
nalnym. Przez to, że nie da się zdeiniować Boga, łatwo o ma-
nipulację. Jak pokazuje historia, ludzie są tak niedowartościo-
wani, że potraią się zabijać, by narzucić swoją wizję Boga, by ją
postawić nad innymi. Bo na Niego projektują własną wartość.
I to ją udowadniają.
– A jednak są deinicje. Moja ulubiona to „jedność
przeciwieństw”.
W.E.: Mistrz powiedział do ucznia: Gdy wypowiesz słowo
„Budda”, powinieneś trzy dni płukać usta. Podobnie nie da się
nic powiedzieć o Bogu. Tylko otworzymy usta i już jesteśmy
w błędzie. Ale pośród hipotez na temat tego, kim jest Bóg, ist-
nieje w moim odczuciu jedna, która przywołuje nas, ludzi, do
porządku. To odpowiedź, jaką usłyszał Mojżesz od samego
Boga, który objawił mu się w postaci gorejącego krzewu: „Jam
jest, który jest”. Jak można by tę odpowiedź sparafrazować?
– Jestem?
W.E.: Ja to słyszę jako: Tylko Ja jestem. Jestem jedynym,
niepodzielnym bytem. Więc mylisz się, Mojżeszu, gdy sądzisz,
że jesteś kimś osobnym.
– À propos gorejącego krzewu. Ten symbol pokazuje, co
czujemy w zetknięciu z boskością. Bojaźń i drżenie, jak to
pięknie nazwał Kierkegaard.
K.M.: W naszej kulturze oprócz tej mieszaniny ekscytacji
i bojaźni – jak najbardziej uprawnionej w zetknięciu z Tajemni-
cą, która nas przenika i przerasta – czujemy najzwyczajniejszy
strach. Bo widzimy Boga jako Boga karzącego. Kierkegaardowi
w tym sformułowaniu udało się celnie scharakteryzować kultu-
rę, w której żył. Była to kultura bezwzględnego posłuszeństwa.
Ojców, którzy trzymali siłą całą władzę. A byli surowi, karali i-
zycznie, mieli prawo zrobić wszystko. Taki był pan ojciec, a więc
i Pan Bóg – na zasadzie przeniesienia. Karzący, patriarchalny,
zimny, bezlitosny.
W.E.: Do dziś ten wizerunek Boga pokutuje w ludzkich gło-
wach i czyni wiele zła. Przykład autentyczny: pewien chłopiec
na religii usłyszał, że istnieją grzechy śmiertelne, za które Bóg
skazuje na wieczne potępienie. Nie wiedział, jakie to grzechy.
Uznał, że mogą nimi być denerwowanie mamy lub taty czy
brzydkie słowo. Pomyślał, że gdyby nie zdążył przed śmiercią
się wyspowiadać, to traiłby na wieczność do piekła. By tego
uniknąć, zaczął co chwila biegać do spowiedzi. Stało się to jego
obsesją. Odchodził od konfesjonału, ale zaraz wracał, bo przy-
chodziła mu do głowy jakaś grzeszna myśl. Nabawił się ciężkiej
nerwicy natręctw, która strasznie skomplikowała mu życie.
– To przykład ekstremalny, nie każdy tak kończy, a wie-
lu słyszało o śmiertelnych grzechach...
W.E.: To prawda. Ale jego ojciec mówił mu: Jeśli zrobisz coś
złego, nigdy ci nie wybaczę. Chłopiec bał się ojca, więc nadzieję
na miłość pokładał w Bogu. A tu mu katecheta zabrał nadzieję.
Wyobrażamy sobie Boga w zgodzie z tym, jak nas wychowano,
jakie mamy wyobrażenia o świecie. Jeśli doświadczaliśmy tylko
pogardy i nienawiści, trudno nam będzie postawić znak równo-
ści pomiędzy Bogiem i miłością, pełnią.
K.M.: Ale nie jest to niemożliwe. Opowiem wam o Jungu.
Był dzieckiem pastora. Wszyscy mężczyźni w jego rodzinie
Mistrz zen powiedział do ucznia: gdy wypowiesz słowo „Budda”,
powinieneś trzy dni płukać usta. Podobnie nie da się nic powiedzieć
o Bogu. A jednak jak co roku się rodzi. Taki, jakiego jesteśmy w stanie
przyjąć. Tatiana Cichocka pyta Katarzynę Miller i Wojciecha
Eichelbergera o to, gdzie w dzisiejszym świecie szukać Boga
ZDjĘcIA zosia zija
108 | zwierciadło | GRUDZIEŃ
GRUDZIEŃ | zwierciadło | 109
381542487.001.png
ŻYCIE WEWNĘTRZNE | ZNAKI
byli pastorami. Mieszkał w bogatym domu w Zurychu, gdzie
w każdą niedzielę odbywały się dysputy o Bogu. Jung miał
więc poczucie istnienia Boga od zawsze. Około 11. roku życia
poszedł na mszę w niedzielę. Był piękny dzień. Spojrzał w nie-
bo nad katedrą i nagle poczuł okropny lęk, wstyd i niepewność.
Poczuł, że za chwilę stanie się katastrofa, która przewróci cały
świat do góry nogami. I on będzie temu winien. Był przerażo-
ny, nie poszedł do kościoła. Próbował o tym opowiedzieć ojcu,
ale rodzina nie chciała słuchać o żadnych lękach i wątpliwo-
ściach. Chłopiec zrozumiał, że oni się boją wątpliwości. Męczył
się więc sam z tym lękiem i poczuciem, że popełnia straszliwy
grzech przeciwko Bogu. Wreszcie pomyślał tak: Skoro Bóg na
mnie zesłał taki stan, to znaczy, że mam prawo tak się czuć i się
z tym spotkać twarzą w twarz. I poszedł znowu pod katedrę,
spojrzał w górę. Uczucie nasiliło się, po czym na niebie pojawił
się wielki tyłek i zrobił na katedrę wielką kupę.
– Taką miał wizję?
K.M.: Tak. Doznał ulgi i objawienia. Poczuł się wolny.
Uwielbiam tę opowieść, bo my się wszyscy tak różnych rzeczy
boimy, wstydzimy, nie rozmawiamy o nich wprost. Dzielimy
świat na dobre, złe, ładne, brzydkie, święte, grzeszne, jesteśmy
pompatyczni, na pewne rzeczy nie ma u nas miejsca. Na kupę
na przykład. Tymczasem ta opowieść pokazuje, że nie ma cze-
goś, czego nie przenika Bóg. Bóg to pełnia. I to jest piękne.
– Pokazuje również, żeby się nie bać, gdy przychodzi
zwątpienie...
W.E.: Zwątpienie to początek drogi do prawdziwej wiary.
K.M.: Ale jest w nim utrata sensu, wielka samotność. Stąd
też owa bojaźń. Najbardziej boimy się zobaczyć, że tam nic nie
ma, że jesteśmy sami. Niebo nie odpowiada.
– Jedna z kwestii, z którą świat nie może sobie poradzić,
to pytanie: skoro Bóg istnieje, jak może pozwolić na to, co
się dzieje na świecie?
K.M.: A dlaczego ma pozwalać albo nie? Przecież człowiek
ma wolną wolę, sami sobie te straszne rzeczy robimy. Ale lubi-
my to zwalić na Boga. Chcielibyśmy, żeby za nas to jakoś roz-
wiązał. A to nasza sprawa. Nasze życie.
W.E.: W obliczu klęsk, obolali na skutek okrucieństw woj-
ny często pytamy z żalem: Boże, czemuś do tego dopuścił?
Więc powtórzmy za Nałkowską, że to przecież nikt inny, tyl-
ko my, ludzie, do tego dopuściliśmy. Ludzie ludziom zgotowali
ten los. Nie naziści Żydom czy Rosjanie Polakom, tylko ludzie
ludziom. Tacy sami jak my takim samym ludziom jak my. Nie
umiemy sobie poradzić z odpowiedzialnością, więc delegujemy
ją wyżej. Obraz Boga Ojca i nas, dzieci bożych – metaforę naj-
bliższego pokrewieństwa – wielu ludzi rozumie dosłownie.
K.M.: Takie osoby życzą sobie nie dorastać, nie brać życia
w swoje ręce, chcą dalej być dziećmi, bawić się. I niech Bóg
wszystkim kieruje. Tak jak kiedyś rodzice.
W.E.: Wygodnie żyć z przeświadczeniem, że jest ktoś, do
kogo możemy wznosić prośby, komu możemy się żalić lub wy-
grażać albo od kogo uzyskamy przebaczenie. To Bóg szyty na
miarę naszych dziecięcych potrzeb i naszej niedojrzałości. Do
odpowiedzialności za własne życie i do Boga się dorasta.
K.M.: Postać Boga Ojca jest często projekcją rodziców,
a ludzie się boją zdemistyikować dzieciństwo. To widać, gdy
dorosły człowiek przyjmuje postawę pełnego posłuszeństwa
wobec ojca i matki. Łatwiej mu projektować swoje uczucia na
jakiegoś Boga, niż zdać sobie sprawę z tego, że od zawsze czuje
lęk przed karą rodziców, ich niezadowoleniem. Jeśli ojciec albo
matka kochają kogoś warunkowo, to temu komuś wydaje się,
że wszystko, co robi, jest niewystarczająco dobre. Bez przerwy
ocenia siebie i, co za tym idzie, innych. To jest taka kultura
wychowania, w której nigdy nie jesteś w porządku. Ale ludzie
wolą to przenosić na Boga, bo trudno im powiedzieć: Tak się
czułam jako dziecko z moją matką czy ojcem i to sobie uwew-
nętrzniłam. Dopiero gdy się to zobaczy, można zmienić ten
wzór. Jedna z dróg do dorosłości prowadzi przez to, że widzimy
swoich rodziców jako normalnych ludzi. Którzy też pewnie byli
z siebie niezadowoleni, więc dziecku przekazali swoją negację,
w dodatku nazywając ją miłością. Dlatego gdy słyszymy, że Bóg
jest miłością, każdy interpretuje to na swój sposób, przywołu-
jąc wzór miłości, jakiej zaznał.
W.E.: Dużo cierpienia i zła bierze się z tego, że tak wielu lu-
dzi nie rozumie, co znaczy wiara w jednego Boga. Powszechne
jest myślenie, że Jeden znaczy Nasz – ten, którego po swojemu
nazywamy. Uważamy więc, że jesteśmy odrębni od innych, bo
wierzymy w innego Boga. Z książki Willigisa Jägera „Fala jest
morzem” można się dowiedzieć, że czujemy się jak fale, które
wyobrażają sobie, że są czymś innym niż Morze, z którego się
wyłaniają. Umyka nam, że jesteśmy krótkotrwałym przejawem
Morza i że nigdy nie przestajemy być Morzem.
K.M.: Każdy ulega złudzeniu, że jest inną falą, samotną,
odrębną od pozostałych, lepszą albo gorszą...
W.E.: To robi ego. Są różne fale: większe i mniejsze, sil-
niejsze i słabsze, ciche i głośne. Ale w istocie wszystkie one są
jednym Morzem. Gdy oddzielamy się od Morza/Boga, popeł-
niamy grzech pychy i sami siebie stawiamy najwyżej, skazując
się jednocześnie na poczucie odrębności i samotności.
K.M.: Tymczasem to, że się jest jedną z fal, które tworzą
Morze, przynosi wielką ulgę.
– Co wtedy z odpowiedzialnością za własne życie?
K.M.: Jest podstawowa różnica między zawierzeniem, by-
ciem jednością a oddaniem odpowiedzialności za swoje życie.
Pokorne zawierzenie przynosi ulgę, bo przecież nie ja odpowia-
dam za cały świat, ale jednocześnie odpowiadam za moją część
świata i za to, jak owa część rezonuje z resztą. Zgadzam się na
to, co jest. I w tym sensie jestem.
Wielu nie rozumie, co znaczy wiara w jednego Boga: Jeden znaczy
Nasz, ten, którego po swojemu nazywamy. Czujemy się jak fale,
które sądzą, że są czymś innym niż Morze. Umyka nam, że jesteśmy
krótkotrwałym przejawem Morza i że nigdy nie przestajemy być Morzem
od lewej:
Wojciech Eichelberger
Katarzyna Miller
Tatiana Cichocka
c
110 | zwierciadło | GRUDZIEŃ
381542487.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin