GERHART HAUPTMANN
KACERZ Z SOANY
Gerhart Hauptmann urodził się w roku 1862 na ¡Śląsku w uzdrowisku Ober-Salzbrunn. Jako dziecko, sprawiał kłopot rodzinie: był złym uczniem w szkółce miejskiej, gorszym jeszcze w szkole realnej w Wrocławiu. Ale chętnie rysował, lubił muzykę, marzył i pisał wiersze liryczne oraz bajki w stylu Andersena. W majątku, dzierżawionym przez wuja, mając lat szesnaście, nabrał pono ochoty do gospodarki wiejskiej; tą drogą jednak nie poszedł. Wszelako religijny duch, panujący w pietystycznym domu krewniaka, wywarł nań mocny wpływ. Następnie Hauptmann spędził półtora roku w szkole sztuk w Wrocławiu. Przepełniały podówczas jego duszę plany poetyckie; niejedno przeniósł na papier. Licząc niespełna lat dwadzieścia, udaje się Gerhart do Jeny, gdzie przebywał jego brat starszy, Karol, który z czasem miał zostać również dużej miary poetą, a w owym czasie był zapalonym słuchaczem i uczniem Ernesta Haekla. Tu po raz pierwszy kwestje przyrodnicze i filozoficzne stają się bliskie Gerhartowi Hauptmannowi, ale umysł młodociany gubi się
w nich jeszcze. Wzburzony raczej przez nie, w ciężkim nastroju ducha stara się znaleźć w dłuższej podróży cel dla swoich niejasnych porywów i tęsknoty. Przez Hamburg zmierza na okręcie do Hiszpanji, w Genui spotyka się z bratem; teraz jedzie do Neapolu, sześć tygodni spędza na Capri, i drogą na Rzym powracają bracia do ojczyzny. Więcej, niźłi wzruszyło go piękno, przeraziła Gerharta Hauptmanna nędza, którą widział wszędzie dokoła. Współczucie socjalne z ubogiemi nizinami ludowemi — to, co stało się zasadniczym tonem jego późniejszych dramatów społecznych — przyniosło mu wiele boleści i zgryzoty podczas podróży w Maladze i Barcelonie, w Neapolu, na Capri i w Rzymie. Nie posiadał on zmysłu dla odczucia romantyki łachmanów; mówiły one doń tylko prawdziwym językiem nędzy, upadku i brudu. Jeszcze raz znalazł się we Włoszech, odbywając podróż poślubną w roku 1884. Przy studjowaniu dzieł Michała Anioła zbudziła się w nim ponownie chęć zostania rzeźbiarzem. Ale podczas ciężkiej choroby, która opadła go na długo w Rzymie, zyskał przynajmniej pewność negatywną, iż rzeźba nie jest jego powołaniem. Ale czy jest niem poezja? Na to pytanie nie znalazł jeszcze pewnej odpowiedzi: tak! Napisał już był wprawdzie balladę „Na śmierć Grakcha“ — tu Bürger był dlań wzorem. Stworzył nadto poemat dramatyczny: „D z i e-
G
d z i c t w o Tyberjusza“ — tu starał się na mocy danych wychowania i otoczenia zrozumieć istotę duchową niesłusznie pogardzonego ■ cesarza.
Ów dramat posiadał już prawdziwe znamiona fantazji Hauptmannowskiej — charakter plastycznych dzieł snycerza. Postacie wszystkich bohaterów były nakreślone niezmiernie wypukłe dla widza w poszczególnych scenach, ale bądź co bądź tylko w odrębnych scenach (co prawda autor usiłował malować owe sceny możliwie jaskrawo). Brakło jednak akcji rozwojowej. Były to plastyczne postacie w spokoju.
Wszelako i ta poetycka działalność nie odpowiadała idei, którą autor pragnął osiągnąć w sztuce. Niejasna myśl o jakimś rodzaju sztuki zjednoczonej, o powiązaniu poezji z rzeźbą, rodzi w jego umyśle plan zostania aktorem. Pobiera tedy lekcje sztuki aktorskiej u oryginała Aleksandra Hesslera, byłego dyrektora teatru miejskiego w Strassburgu. Ale podobnie, jak wiele innych planów w owych latach, został i ten zaniechany wkrótce. Lato spędzone na Rügen, jest znów okresem tworzenia ballad w stylu Bürgera. Tegoż lata roku 1885 pojawia się jego pierwsza książka — niezadługo potem wydana powtórnie — epopeja „Prom e- t e i d a“. Czuł społecznie i pragnął nieść pomoc społeczną.
Poeta Arno Holz miał stać się niebawem świadomym wzorem Hauptmanna w technice dramatycznej. Na początku roku 1889 Hauptmann zapoznaje się w Niederschonhausen ze zbiorem studjów naturalistycznych, połączonych w księdze „Ojciec Hamlet“; Holz odczytywał je publicznie. Owe produkcje wywarły na nim „rozstrzygające wrażenie“: to, za czem Hauptmann mgliście tęsknił — sztuka, wierna naturze, miłość dla rzeczywistości, malowanie stanów, pełnych ukochania — wszystko to ujawniło się tu przed nim. Wszelako jak bliskim był on sam konsekwentnego naturalizmu, jak właściwie wypadło mu tylko zastosować do dramatu sposób obrazowania, częściowo już przezeń użyty w formie opowiadawczej, tego dowodzi rzut oka na powstałą już w roku 1887 nowelę „D r o ż- n i k T h i e 1“, drukowaną po raz pierwszy w piśmie „Gesellschaft“.
Połączeniem dramatu środowiska z dramatem idei miał być w jego myśli utwór „Przedwscho- dem słońc a“. Udał się jako dramat środowiska; chybił, jako dramat ideowy. Jako dramat środowiska, składa się on z pięciu odrębnych, idących kolejno po sobie szkiców z Śląskiego Zagłębia, z pięciu fascynujących obrazów nastrojowych w formie djalogów; wielka sztuka obserwatorska przeciwstawia tu dwa światy: jeden świat — duchowo zgniłych, fizycznie zdegenero-
wanych parwenjuszów włościańskich, smagany słusznie przez poetę; świat drugi — to ci, którzy przez tamtych pyszałków zniewoleni zostali do nieludzko-nędznego istnienia i utrzymywani są mocno w karbach, świat wydziedziczonych, dla którego otwiera się w pełni miłosne serce Haupt- manna.
To właśnie był ów dramat, który miał być wystawiony w południe dnia 20. Października 1889, w teatrze Lessinga, jako drugie widowisko repertuaru „Z wolnej sceny“, a w tym charakterze budził wiele oczekiwań i wiele obaw. Ci, którzy spodziewali się skandalu po tem przedstawieniu, mogli rzec sobie, że nadzieje ich zostały prześcignięte. Naprężenie wyładowało się w formie, której przykładu trudno doszukać się nawet w kronikach rozmiłowanych w skandalach pismaków berlińskich przedmieści. Po pierwszym akcie „Najmłodsze Niemcy“ wywoływały autora tak gorąco i często, że obudziło to głośny odpór przeciwników. I oto starzy i młodzi, na prawo i na lewo, naprzekór żakowskim zachwytom, postanowili gwizdkami i obcasami przywitać nowego człowieka, gdyby odważył się pokazać na scenie. Hałas wzmagał się po każdym akcie. Ostatecznie śmiano się, triumfowano, szydzono i tupano już podczas dja- logów, odbywających się na scenie. Z trudem odegrano sztukę do końca. Śmiano się w głos z boha
terów dramatu. I oklaskiwano wreszcie zgodnie autora, aby po zjawieniu się — wy sykać go. A właściwie największe rozczarowanie zgotował publiczności autor pojawieniem się swojem.
Albowiem oczekiwano — brodatego, osmolonego, barczystego jegomościa w naciśniętej na bakier czapie, w kurcie myśliwskiej. Miast tego zjawił się smukły, jasnowłosy młodzian, w surducie o najdoskonalszym kroju, o manierach bez zarzutu, i skłonił się z taką bezpretensjonalną gracją, że większość przeciwników uczuła się mimowoli zwyciężoną. Stwierdzono bezgraniczną zarozumiałość „dramatycznego partacza“; zamknięto oczy na powagę sztuki, nie chciano dosłyszeć się tego „tonu“ w dramacie, który ze swoistą mocą „uświęcał“, „ocalał“, „rozjaśniał“ brzydotę — jak zaświadcza Fon- tane; rozprawiano chętniej o radosnem babraniu się w „błocie“, „ordynarności“ i „występnej swawoli“. Gerhart Hauptmann — zdaniem sędziów łagodniejszych — byl „dramaturgiem brzydoty“, „najjaskrawszym naturalisfą“, w każdym razie „talentem na manowcach“ lub „talentem w brud- nem opakowaniu“; a kiedy namiętność unosiła sądzącego — był „poetycznym anarchistą“, „najnie- obyczajniejszym scenicznym pisarzem stulecia“.
Obecnie po całych latach eksperymentowania, odkrywszy technikę konsekwentnego naturalizmu, owładnąwszy nią z całą pewnością, jako że zdawała
się najodpowiedniejszą dla jego natury — tworzy Hauptmann szybko jedno dzieło po drugiem. Pierwszy dramat o charakterze socjalnym obfitował w najosobistsze wyznania jego serca; po nim następują dwa dramaty rodzinne — „Święto pokoju (rok 1890) i „Ludzie samotni (rok 1891); ten drugi utwór znowu jest w pełni przeżyciem własnego serca, pierwszy natomiast, chłodniejszy, jest raczej płodem rozumu. Właściwie zaś oba utwory nie są dramatami, mogącemi rozdrażniać namiętność, jak nie są też satyrami, ani oskarżeniami. „Święto pokoju“ działa jako czyste stud- jum — jest poprostu dyskusją, doświadczeniem, dokonanem na aksjomatach czasu, rozprawą w formie dramatu. Lekarz duszy rozrzuca tu szeroko bogaty materjał dla swoich djagnoz, aby już w samym końcu postawić bardzo ostrożną prognozę.
„Chciałbym wyrwać się wzwyż“ — nie! „pozostaniesz nazawsze w dolinie ludzi bezwolnych podległych nastrojom“: tak brzmią, przemagając się wzajem, głosy w „Święcie pokoju“. Hauptmann, twórca „Ludzi samotnych“ zdaje się iść za tym drugim głosem. „Nie jestem odpowiedzialny za porywy mojej natury“ — powiada jego Jan Yockerat już na wstępie dramatu i kończy samobójstwem w jeziorze Müggelsee. Ale jaskrawe tony ze „Święta pokoju“ tutaj cichną, przechodząc w elegijne skargi, a wyjątkowe stany i losy z tamtego dramatu
tu zmieniają się w łagodniejsze stany i wypadki typowe. Miękki w charakterze, nerwowy nastrojowiec, stworzony do spóźnionych odczuwań, niepłodny, o ile nie znajdzie podniety do twórczej pracy w jednomyślnych istotach — człowiek o słuchu subtelnym, zaostrzonym na głosy przyszłości przez tęsknotę, ale niezdolny do nadania im samodzielnej mocy rozkwitu w sobie — Jan Vockerat musi zginąć jako syn swojego czasu, epoki przełomowej, — i ginie w istocie.
Niejedno w treści „Ludzi samotnych“ było rzutem oka wstecz na niedawną przeszłość poety. Ludzie w rodzaju malarza Brauna, który otrzymał pewne socjalno-etyczne idee, jako narzucone mu odze- wnątrz, oddziaływali niegdyś mocno na niego. To też nie bardzo daleko poza nim, jako i rpoza jego Janem, leżał ów czas, gdy poeta „czynił sobie wyrzuty“, że „mieszka w pięknym domu, je i pije dobrze“, — ów czas, kiedy „wstydliwie wymijał każdego robotnika i z biciem serca przechodził koło zabudowań, gdzie wrzała praca fabryczna“, kiedy to pragnął rozdarować wszystko i pędzić żywot w biedzie dobrowolnej. Tem, co się ostało z owego czasu było współczucie, było serce rozżarzone litością, pełne płomiennego wstydu wobec ludzkiej niedoli i ziemskiej nędzy, trawiące się porywami bezcelowej tęsknoty, rozbrzmiewające skargą serce. Była to piękna, ale tylko bierna cnota; wy-
starczała wszakże, aby Hauptmann mógł stworzyć swoje główne naturalistyczne dzieło „T kaczy“
— a zarazem najtypowsze dzieło czasu, żyjącego współczuciem socjalnem. Ono bynajmniej nie głosiło rewolucji; władza policyjna nie miała wcale słuszności zakazując je, minister von Keller nie powinien był przemawiać w Parlamencie przeciw tej sztuce, jako przeciw dramatowi wywrotnemu. Dzieło to dawało jedynie mocny wyraz artystyczny uczuciom czasu. Rozwiązywało ono trudne zadanie, jak w masę jednostek, upodobnionych do siebie przez pracę, nędzę, potrzeby, wnieść indywidualne oblicza, stanowiło ono kres utajonych walk pomiędzy formą i treścią w dramacie naturalistycznym, pomiędzy sprawą odmalowania zakrzepłego stanu i jednoczesnem podaniem akcji. Wszakże kreślenie stanów życia tylokrotnie już w dramatach naturalistycznych hamowało rozwój akcji; a i tu materjał dramatu zawarunkowany był nakazem odbicia nędzy robotników-tkaczy w roku 1848-ym. Wypadało tedy z konieczności malować szeroko obrazy głodu, cierpień, nędzy robotników, aby dać do zrozumienia widzowi ich przebudzenie się w postaci odurzonych szałem rozpaczy buntowników.
„Tkacze“ stanowią szczytowy punkt w sztuce konsekwentnego naturalizmu. Czuł to sam Ilaupt-
mann. ..Najlepsze, co dać mógł człowiek tak biedny, jak Hamlet“ — w ten sposób określił ową sztukę z piątego dziesiątka lat ubiegłego wieku, poświęcając ją swojemu ojcu. Po tragedjach nastąpiły z kolei prośby stworzenia komedji naturalistycznej. Tak w roku „Tkaczy — 1892-im pojawił się „K o- 1 e g a Krampton“; w następnym roku — „F u- tro bobrow e“. Jeżeli naturalizm oznacza sprzeciw konwencjalności, to w pierwszej z tychkomedyj napotkamy sporo konwencjonalizmu. Być może, iż wszystkie osoby zostały tu tylko z rozmysłem przelotnie naszkicowane, ażeby całą sztukę dokładnego w szczegółach rysunku skupić rozrzutnie na jednej postaci, na bohaterze tytułowym „Koledze Kramp- tonie“. Przedziwnie żywą, uderzająco wypukłą postacią jest ów zmarnowany hulaka malarz, ów alkoholik, ów zły ojciec rodziny o miękkiem sercu, ten niepoprawny marzyciel i biedak, tworzący nieustannie plany, ten profesor, dyszący nienawiścią przeciw wszelakiemu filisterstwu i wszelkiej szkolnej tresurze; wygnany z Akademji, w bagnie knajpy, traktowany przez jakiegoś Hintza i Kuntza, jako im równy — wyrasta on niemal na postać tra* giczną, aby w samym końcu, kiedy ocali go wdzięcz* ny uczeń, znaleźć się w tej samej pracowni, w jakiej ujrzeliśmy go na początku, opanowany temiż, co uprzednio iluzjami i bodaj budzący się do takiej samej wędrówki po manowcach.
„Futro bobrowe“ bardziej się zbliża do ideału komedji naturalistycznej. Tutaj już żadna osoba nie jest traktowana szkicowo; wszystkie posiadają wielką, dającą się namacać blizkość rzeczywistości, swoistą ludziom Hauptmanna. Grupują się oni naokół nadętego pyszałka i karjerowicza, dostojnika, wietrzącego z wyżyny swego urzędu wszędzie demagogów, oraz dokoła jego protegowanej, twardej i chytrej złodziejki, matki Wolf en.
Oba powyższe utwory były zastosowaniem zasady naturalizmu do formy komedjowej. Ale dramat, który pojawił się jeszcze w roku 1893-im, był już poszukiwaniem obok naturalizmu dróg wyjścia poza jego granice: była to poezja sennego marzenia. „W niebowstąpienie Hanus i.“ Przeszło dwa lata, Hauptmann milczy. Już to jedno odgadnąć pozwala, że najbliższe dzieło stanowić będzie owoc skupienia wszystkich sił. A jako w „Tkaczach“, obrazie swojego czasu — gdyż data ruz- . ruchów tkackich: przed rokiem 1850, przy tym temacie nie posiada wagi — powiodło mu się epizod lokalny swojej ojczyzny śląskiej podnieść do wyżyn wstrząsającego malowidła życia, podobnież „F 1 or j a n Geyer“ winien był stać się obrazem wielkiego historycznego ruchu, „wojny chłopskiej“. Miał to być dramat mas, a jednocześnie dramat idei. Albowiem chodzi tu o epokę reformacji, czyli o czas rewolucyjny, niejako o zwrot w ruchu
świata. Wielki a odległy czas winien był ożyć w najdrobniejszych szczegółach, stać się tak dotykalnym, jak żywemi nauczyła nas nowa sztuka czynić ludzi i stosunki teraźniejszości. To było więcej niźli charakterystyka jednej tylko grupy zawodowej, jak to dzieje się w „Tkaczach“ — gdyż tu celem autora stało się przedstawienie całego narodu niemieckiego około roku 1525-go, odmalowanie wszystkich klas, wszystkich grup stanowych, tak samo wyższej, jak i niższej szlachty, tak duchowieństwa, jak i mieszczan, oraz włościan. Głuche wzburzenie i ślepa wściekłość, ale zarazem promienna jasność i podniosłość. A wszystko to miało stać się o ile możności metodą surowej naturalistycznej sztuki. Tedy Gerliart Hauptmann czyni studja, objeżdża dawne dziedziny frankońskie, grzebie się z godną podziwu wytrwałością w kronikach pisanym językiem XVI. wieku, dopóki nie nabiera, według swego przekonania, mowy mieszczanina, chłopa, rycerza z owej epoki, lub przynajmniej nie opanowuje ich zasadniczego tonu. Wreszcie udaje mu się ten olbrzymi materjal wcisnąć w ramy prologu i pięciu aktów bez potrzeby dalszego ciągu. „Florjan Geyer“ nie jest dramatem bohaterskim w starym klasycznym stylu. Hauptmann chciał tu dać „Tragedję wojen chłopskich“. Sam autor powiada: Florjan Geyer nie ma być bohaterem w dawniejszym sensie. Tego rodzaju
bohater wziąłby cugle w swoje ręce i utrzymał je
— na rzecz ruchu, chociażby na przekór idei ruchu. Ale przez serce Geyera przepływa „płomienne prawo“. W nim ucieleśnić się ma to, co było najlepsze w tym ruchu chłopskim — dążność do wyzwolenia wszystkich: jest on przedewszystkiem człowiekiem, i musi być męczennikiem, jak wiele innych postaci głównych w dziełach Haupt- manna. Twórca obiecywał sobie wiele z wpływu tego dramatu — niewątpliwie ze słusznem prawem. Wszelako dramat upadł na scenie w pierwszych dniach stycznia roku 1895; upadł raz jeszcze po ośmiu latach, kiedy poeta pragnął zdobyć na gwałt powodzenie ponownem opracowaniem tej sztuki dla teatru. Nie godziło się już ponawiać tych prób na przyszłość. Poetę pocieszyło nieco naów- czas, przynajmniej w pierwszej chwili, przyznanie mu nagrody imienia Grillparcera za jego „Hanusię“. Być może również nakazało mu owo mocne przeżycie osobiste stworzyć tuż zaraz plan dzieła, nie mającego związku z tem bolesnem, z pewnością najboleśniejszem rozczarowaniem jego artystycznego istnienia. Pisze on w ścisłym związku z treścią „Klasztoru w Sandomierzu“ Grillparzera — w krótkim czasie od 31. stycznia do 3. lutego 1896 roku
— poemat marzycielski pod tytułem „E1 g a“, na- razie niewykończony, ogłoszony drukiem dopiero później. Jest to napół dramat, napoły ballada —
17
2 Hauptmann *
V*. '
''«OWA
.OFICERSKA BiMTEM F
55
utwór promienny na początku, ku końcowi posępny. Wstęp stanowi hymn, hymn na cześć stworzenia natury — kobiety, która jest tu lekkim, kapryśnym, oszałamiającym zmysły, kusicielskim, czarująco niebezpiecznym, barwnie mieniącym się pierwiastkiem. Ale wnet potem zajmuje umysł poety jego umiłowany dramat „Florjan Geyer“. Dręczy go bezustannie pytanie: w czem tkwi wina niepowodzenia utworu? Jest li ona w samej formie dzieła, narzuconej materjałowi? Czy też w rodzaju światopoglądu? A może w sposobie oceny ludzi? I oto naturalistyczny poeta-historyk ucieka się, aby wyobrazić siebie i swe dążenia, a znaleźć odpowiedź — do bajki.
Jedna scena urasta na dramat „H e 1 j o s“. Oto w uśpionem bagnisku pojawia się dziecię słońca. Słyszy się tu rozmowy o pięknym chorym królu,
o pramatce-słoricu, o dzwonach, które brzmią z dna morza. Dramat ten zostaje zaniechany, ale motywy zeń przeniesione zostaną do wykonanego następnie dzieła — „Dzwonu zatopionego“. Oto jest ten poemat, w którym Hauptmann wypowiedział skargę wszystkich swoich zwątpień. To był zarazem dramat, który zyskał wśród wszystkich jego dzieł największe powodzenie. Dzisiaj bodaj każdy już zna ów dramat — bajkę o odlewaczu dzwonów, Henryku, którego dzwon pochłonęło jezioro, albowiem podstępne moce zepchnęły go w głąb — podobnie
jak pogrążony został „Florjan Geyer“. Każdy wie
o tem, jak to mistrz, znużony życiem, zwątpiwszy
0 swojem lichem dziele — gdyż starczyło ono dla doliny, ale nie dla wyżyn — grzeszy z córką natury, opuściwszy dla niej żonę i dziecko, jak w nowym porywie twórczym zamierza wykonać dzieło niesłychane, wyczarować je „z mocy wyżyn“, ale jako spotyka przytem tylko filisterskie kiwanie głów
1 niezrozumienie, jak wreszcie załamuje się z no- wem dziełem swojem; i tu powstaje przed nim jego przeszłość, zatopiony w głębinach dzwon i kościotrupy jego dzieci oskarżają go; tedy przeklina rusałkę, która natchnęła go do dzieła, aż wreszcie pokłon oddając słońcu, jeszcze raz pocałowawszy Rautendelajn — umiera.
Wielu powitało „Dzwon zatopiony“ jako rodzaj programu. Mówiono, że wydzwonił on naturalizmowi — śmierć.
Po „Dzwonie zatopionym“ Hauptmann tworzy plan niestety nieukończonego poematu „Pieśń pasterz a“. Ale najbliższy dramat „W oźnica H e n c z e 1“ (1898) jest znowu naturalistycznyin „krzykiem istoty prześladowanej“. Zwolennicy naturalizmu trjumfowali; inni żalili się na „odstępstwo“. Po „Woźnicy Henczlu“ następuje w r. 1900 krotochwila „S z 1 u k i J a u“ i tragedja artysty „Michał Kramer“, po naturalistycznej tragi-
komedji „Czerwony kogut“ (1901); po natu- ralistycznej „Róży Bernd“ (1903) bajka liuty szklanej „I Pippa tańczy“ (1906), udrama- tyzowana legenda „Zakładnik cesarza Karola“ (1908) i „Gryzelda“ (1909). O dramatach tych lat ostatnich możemy już treściwiej wypowiedzieć się, zarówno o tych, które zyskały po...
kasiek790