Herzl Teodor - U WRÓT NOWEGO ŻYCIA.rtf

(1333 KB) Pobierz

TEODOR HERZL

U Wrót nowego życia

 

WSTĘP.

W roKu 1923 .miała zostać zrealizowaną utopja herz- lowskiego „ Altneuland“, wyśniona z początkiem bieżącego stulecia.,W tym roku miał Port-Said stracić swe dawne zna­czenie punktu węzłowego'dla żeglugi światowej, a miejsce jego zająć port Hajfy. Różnica poziomów Morza Martwego i Śródziemnego została już dawno wyzyskaną, a potężne turbiny, ustawione,'pod'powstałym tu wodospadem, przypo­minającym swą wielkością wodospad Niagary — wytwarzały prąd elektryczny dla całego kraju. Siłą elektryczną poruszały się koleje, biegnące doliną Jordanu wzdłuż wschodniego i za­chodniego wybrzeża morza Kineret, którego fale pruły liczne parostatki i łodzie motorowe. Ożywczy prąd elektryczny wprawiał w całym .kraju w ruch fabryki, warsztaty rzemieśl­nicze i gospodarstwa rolne, zwane tu „otwartemi fabry- kami'1. W pobliżu morza Kineret dowiercono *ię pokładów nafty, z Morza Martwego eksploatowano sole potasowe, konkurujące śmiało na rynku światowym ze'strasfurtskiemi, a asfalt, brom, siarka i fosfat mnożyły t bogactwa „staro- nowej“ ziemi. Na dawnych bagniskach wyrosły ogromne lasy eukaliptusowe,'które osuszyły i uzdrowiły okolicę. Kra­jobraz palestyński po:iąga swym urokiem turystów z.całego świata, źródła gorące w Tiberias cieszą się już większą wziętością niż karlshadzkie, a klimat Górnej Galilei kon­kuruje śmiało z łagodną Riwierą Naród żydowski, uzdro­wiwszy Palestynę, załatwiwszy się z malarją i ze swemi licznemi cierpieniami niewoli, zaczyna rozmyślać za pośre­dnictwem swych uczonych, jakby to pomóc innym cierpią­cym rasom, a z ust jednego z jego licznych idealistów, bak- trologa Steinecka, pada hasło, absorbujące dziś najszlache- niejsze umysły Europy: .po szczęśliwem przeżyciu powrotu Żydów, chciałbym przygotować repatriację ^murzynów do Ich ojczyzny“.

Na starej ziemi palestyńskiej żyje nowy, zdrowy naród, który poza wspomnianemi zdobyczami techniki — stwarza u siebie największe cudo, a mianowicie: nową, wymarzoną formę współżycia ludzkiego, nigdzie na świecie nie istniejący twór społeczny: Nowe Społeczeństwo.

Nowe Społeczeństwo jest realizacją tych wszystkich snów, które absorbowały teoretyków doktryn ekonomicz­nych 19 wieku—panuje tu najswobodniejszy mutualizm spo­łeczny, uznający koegzystencję innych form «połecznych, ale którego ideałem jest spółdzielczy system społeczny, nie

sprowadzający sztucznego wyrównania ludzi, ale umożliwia­jący swobodną grę sil i dający wszystkim członkom społe­czeństwa owe największe dobro: równe moaliwości począt­Kowe. Uspołecznia się ziemię, czyniąc z niej wartość nie- sprzedalną w myśl starohebrejskięgo prawodawstwa agrar­nego, odrodzonego obecnie przez Żydowski Fundusz Naro­dowy, cała instytucja wychowania i oświaty poiostaje pod kierownictwem społeczeństwa i na jego «trzymaniu. Włas­nością społeczeństwa są wszystkie środki użyteczności spo­łecznej aż do przedsiębiorstw prasowych włącznie."1 Odradza się starohebrejski kult ducha, „staro-nowy“ naród realizuje u siebie id«ały proroków, a w świętem Jeruzalemc powstaje obok świątyni Izraela gmach Pałacu Pokoju, będący kuźnią wszystkich wielkich poczynań, mających służ\ ć całej ludzkości.

Co z tych genjalnych pomysłów i proroczych?’przepo- wiedni na rok 1923 zrealizowało się dziś z końcem 1928 roku w odradzającej się Palestynie? Odpowiedź na to pytanie musiałaby być tematem specjalnej, obszernej rozprawy, a taka konfrontacja rzeczywistości palestyńskiej Iz o*ą ko­palnią możliwości, jakie znajdujemy w utopji Herzla—byłaby rzeczą nader wdzięczną i ciekawą.

Chciałbym się tu zatrzymać nad jednym Bomentem. Chodzi o genjalne przewidzenie owego fermentu społecz­nego, który stał się istotą narodowego odrodzenia w Pale­stynie. A więc: nie stworzenie, na stary zmurszały wzór europejski, państwa z klasą panujących i niewolników, z wojskiem, militaryzmem, s2owinizmem klasowym i naro­dowym. Ale: nowe, wolne, odrodzone społeczeństwo, nie wyrównujące sztucznie ludzi i nie stawiające nikomu tam na drodze do ¡ego pełnego rozwoju i osobistej szczęśliwości. Innemi słowy: w najdrobniejszych niemal szczegółach obraz teeo pożycia społecznego, jakie czytelnik znajdzie na kar­tach tej książki. I pomijając inne fakty, których spełnienie znajdujemy w dzisiejszej Palestynie, jak między innemi wskazanie dla realizującego się planu elektryfikacji inż. Rutenberga lub prorocze zapowiedzi powstania miejscowości, istniejących dziś naprawdę, jak Magdala (MigdaO i t. p —to sam zarys koncepcji społecznej, która stała się ideałem no­wego “jiszuwu* palestyńskiego i tak genjalne przewidzenie rozwoju ruchu spółdzielczego—świadczą o prawdziwie pro­roczych momentach w wizji herzlowskiej.

Rok 1J23 nie przyniósł realizacji herzlowskiej.’utopji— rok 1928 zastaje jeszcze Palestynę daleką cd piękna i do­skonałości „Altneuland'u“, ale w jednem zbliżyliśmy się do proroczego snu twórcy sjonizmu—w jego przepowiedzi No­wego Społeczeństwa, Nowego Życia: Stoimy, dziś. w Erec Israejl u jego wrót..

Henryk Adler (Neszer).

KSIĘGA PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY.

Dr. Fryderyk Löwenberg siedział przy okrą­głym, marmurowym stoliku kawiarni, pogrążony w głębokiej melancholji. Była to jedna ze starych, miłych wiedeńskich kawiarni na Alsergrund. Przychodził do niej już od lat, jeszcze jako student. Z regularnością biurokraty zwykł był tu wstępować o piątej popołudniu. Blady, chorowity kelner witał go uprzejmie. Löwenberg oddawał grzeczny ukłon równie bladej kasjerce, z którą ni­gdy nie rozmawiał. Później zasiadał przy okrągłym stoliku, wypijał kawę i czytał wszystkie gazety, w które go kelner obficie zaopatrywał.

A kiiedy się już załatwił z dziennikami, ty­godnikami, czasopismami humorystycznemi i facho- wemi — co nie trwało nigdy mniej niż dwie godzi­ny — przychodziła kolej na rozmowy z przyja­ciółmi, albo na marzenia w samotności.

To znaczy: niegdyś miał możność rozmawiania, obecnie pozostały mu tylko marzenia, gdyż dwaj jego dobrzy towarzysze, którzy z nim spędzali owe osobliwie puste i beztroskie godziny wieczorowe w Cafe Birkenreis, zmarli w ostatnich miesiącach. Obaj byli starsi od niego, było więc, — jak to jeden

z nich, Henryk, w liście pożegnalnym do Lowenber- ga pisał, zanim sobie strzelił w skroń — „chrono­logicznie uzasadnione, że oni prędzej od niego po­padną w zwątpienie". Drugi, Oswald, wywędrował niedawno do Brazylji, by się poświęcić pracy nad osiedleniem proletarjuszy żydowskich, i tam padł ofiarą żółtej febry.

Wspomniane wypadki złożyły się na to, że Fryderyk Lowenberg zasiadał teraz samotny przy starym stole, a kiedy już przabrnął przez stos gazet, pogrążał się w marzeniach, nie szukając spo­sobności do rozmowy. Czuł się zanadto znużony, aby zawierać nowe znajomości, jakgdyby nie liczył dopiero dwudziestej trzeciej wiosny życia, lecz był starcem, który się zbyt często rozstawał z drogimi mu ludźmi. Tak oto siedział wpatrziony w lekką mgłę, osłaniającą odległe kąty sali. Wokół bilardu stało kilku młodych ludzi, uzbrojonych w długie kije, gotowych do śmiałych uderzeń.

Nie okazywali wcale niezadowolenia, chociaż znajdowali się w podobnem do niego położeniu: byli to przyszli lekarze, świeżo upieczeni doktorzy prawa i absolwenci politechniki. Ukończyli wyższe studja i nie mieli żadnego żajęcia. Większość wśród mich stanowili Żydzi, których zwyczajem było uska­rżać się, gdy przypadkowo nile grali w bijard lub w karty, jak ciężko to „w tych czasach" znaleźć sobie jakieś utrzymanie. Tymczasem spędzali ,,ów czas" na ciągłej grze. Lowenberg litował się nad ich bezmyślnością, ale zarazem im zazdrościł. Był to wszak lepszy; gatunek proletarjusza, ofiara świato­

poglądu, który przed dwudziestu lub trzydziestu laty opanował średnie warstwy żydostwa. Syco­wie mieli zostać czemś innem, niż ich ojcowie. Precz z handlem,, z interesami1! Nastąpił więc ma< sowy najazd młodzieży na „oświecone" zawody. Skończyło się na rozpaczliwym nadmiarze ludzi stu- djujących, którzy nie znajdowali zatrudnienia, nie nadawali się do solidnego sposobu życia, do. urzędów nie mogli się wślizgnąć, jak ich koledzy chrześoijanje i, wyrażając się po kupiecku, nie znajdowali na się popytu. Ci, którzy posiadali jakiś majątek, mogli go pomału strwonić, albo utrzymywali się z kiesy ojcowskiej. Drudzy polowali na „dobrą partję", z miłą perspektywą, że zostaną małżonkami na żołdzie te­ściów. Inni wreszcie puiszczalil się na bezwzględną i nie zawsze uczciwą konkurencję w zawodach, które wymagały wystawnego trybu życia. Miało się więc sposobność obserwowania dziwnego i smutnego widowiska, jak ci, którzy nie chcieli być zwyjkłymi kupcami, robili interesy jako „akademicy” na se­kretnych chorobach albo na niedozwolonych proce­sach. Niektórzy zostawali z biedy dziennikarzami j u tych stawała się, przedmiotem handlu opinja pu­bliczna, Jeszcze inni hałasowali na zgromadze­niach publicznych, puszczając na rynek bezwarto­ściowe hasła, aby w ten sposób pozyskać popular­ność i nawiązać stosunki partyjne, które później mogły dać korzyści.

Lowenberg nie chciał pójść żadną z tych dróg.

„Nie nadajesz się do życia", powiedział mu Oswald pod wpływem złego humoru, przed wy­jazdem do Brazylji; „brzydzisz się bowiem zbyt wielu

rzeczami. Musi się posiadać zdolność przełknięcia czegoś w rodzaju robactwa lub innego świństwa. Z tego się tyje, nabiera sił i dochodzi do czegoś. Ty zaś nie jesteśi niczem więcej jak tylko porządnym oisłem. Oieljo, idź do klasiztoru...! W to, żeś po­rządnym człowiekiem, nikt nile uwierzy, ponie­waż jesteś Żydem... Cóż więc? Z temi paroma gro­szami spadku prędzej się załatwisz, niż z, praktyką prawniczą. Później będziesz wszak musiał rozpo­cząć pracę nad czemś, czego się brzydzisz, albo się powiesić. Proszę ciet, kup sobie stryczek dopóki masz jeszcze guldena. Na mnie nie masz co liczyć. Po pierwsze, nie będzie mnie tu, a powtóre, jestem twoim przyjacielem".

Oswald chciał go namówić, by z nim pojechał do Brazylji. Fryderyk Lowenberg nie mógł się jed­nak na to zdecydować. Tajemniczej przyczyny swe­go wahania nie wyjawił jednak przyjacielowi, który wówczas wywędrował do obcego kraju, by tam znaleźć wczesną śmierć. Przyczyjna miała pod­kład marzycielski: było to jasno-blond i wyjątkowo słodkie stworzenie. Nie ważył się nawet z oby­dwoma bliskimi przyjaciółmi mówić o Ernestynie. Obawiał się żartów na temat swego wypieszczonego uczucia. A teraz zabrakło tych dwóch dobrych druhów. Nie mógł ich więcej, gdyby nawet chciał, prosić o radę lub spodziewać się współczucia. Była to bardzo ciężka sytuacja. Chciał sobie wy­obrazić, coby tak obaj powiedzieli, gdyby nie byli odeń odeszli, lecz jeszcze siedzieli na swych dawnych miejscach przy okrągłym stoliku. Zmrużył

oczy i wywoływał w marzeniach tą rozmowę:

              Przyjacielu, jestem zakochany — a raczej, kocham,,.

              Biedaku, — powiedziałby Henryk.

Natomiast Oswald:

              Z takiem głupstwem bardzo ci do twarzy, Fryderyku.

              To więcej niż głupstwo, moi drodzy przyja­ciele, to jućż wybujały obłęd. Gdyż pan Löffler, jej ojciec, na pewno mnie wyśmieje, kiedy go będę pro­sić o rękę Ernestyny, Nie jestem niczem więcej, jak kandydatem adwokackim z pensją 40 guldenów miesięcznie. Nie mam nic, zupełnie nic. Ostatnie miesiące mnie zrujnowały. Owych kilkaset gulde­nów, które mi pozostały w spadku, już isię wyczer­pało. Wiem, że było głupstwem, tak się wszyst­kiego pozłbawić. Ale chciałem być wpobliżu niej, podziwiać jej wdzięki, wsłuchiwać się w jej cudow­ny głos. Dlatego musiałem odwiedzić latem zdrojowisko, w którem bawiła, bywać w teatrze i na koncertach. Należało isię również przyzwoicie ubierać;, chcąc przebywać w jej towarzystwie. Teraz nie mam już nic więcej, a kocham ją tą samą miłością, nie, raczej bardziej niż kiedykolwiek!

              Cóż więc chcesz zrobić? — zapytałby się Henryk, I

              Chcę jej wyznać miłość i prosić, by kil­ka lat na mnie czekała, aż zdobędę jakieś stanowisko.

I oto słyszy w marzeniu ironiczny śmiech Oswalda:

              O tak, czekać, tak nierozsądną nie jest Ernestyna Lóffler, by czekała na głodomora, aź jej uroda przekwitnie. Ha! ha! ha!

Ale śmiech ten rozległ się w rzeczywistości tuż przy Fryderyku Lowenbergu, tak przerażony rozwarł oczy . Przied nim stał pan Schiffmani, mło­dy urzędnik bankowy, którego Fryderyk poznał w domu Lofflerów, i śmiał się serdecznie:

-— Poszedł pan, panie doktorze, przypuszczal­nie wczoraj późno spać, kiedyś już teraz taki śpiący.

              Nie spałem — odpowiedział Fryderyk za­kłopotany.

              No i dziś przeciągnie się do późna w nocyj — wszak pójdzie pan do Lofflerów?

Pan Schiffman usiadł swobodnie przy stole.

Fryderyk nie darzył tego młodzieńca zbytnią sympatją. Niemniej tolerował jego towarzystwo, gdyż mógł z nim mówić o Ernestynie i od niego się dowiadywał do jakiego teatru ona zamierza pójść. Pan Schiffman pozostawał bowiem w świetnych sto­sunkach z kasjerką teatralną i dysponował biletami wejścia na przedstawienia, ciesiząoe się największem powodzeniem.

Fryderyk odpowiedział: — Tak, mam na dziś zaproszenie do Lofflerów,

Schiffman wziął gazetę do ręki i zawołał:

              Coś nadzwyczajnego!

              Co?

              To ogłoszenie,

              Ah, czyta pan również ogłoszenia? — rzekł Fryderyk, uśmiechając się ironicznie.

              Dlaczego: również? — odparł Schiffman.

Czytani w pierwszym rzędzie ogłoszenia. To jest właśnie najciekawsze w gazecie — nie mówąc iuż

0              notowaniach giełdowych.

              Czyżby naprawdę? Nie czytałem Jeszcze nigdy notowań giełdowych.

              No tak, pan... Ale ja. Wystarczy, że spojrzę na cedułę giełdy, a znam już całe położenie Eujro- py... Potem idą zaraz ogłoszenia. Niema pan pojęcia, czego one w sobie nie zawierają. Znajdujesz się pan jakby na rynku. Jest tu mnóstwo rzeczy

1              ludzi do sprzedania. To znjaczy|: do sprze­dania jest wszystko na świecie, tylko nie za­wsze) można osiągnąć żądanej ceny... Kiedy tak przeglądam dział ogłoszeniowy, dowiaduję się jakie się nadarzają okazje. Dobrze jest o wszysktiem wiedzieć i niozego nEe potrzebować Ale tu zwraca już od kilku dni moją uwagę ogłoszenie, którego nie rozumiem.

              Czy jest zredagowane w obcym języku?

              Przypatrz się pan, panie doktorze,

Schiffman trzymał przed nim gazetę i wskazy­wał mu na drobne ogłoszenie, które tak brzmiało:

Poszukuje się wykształconego i zrozpaczo­nego młodego człowieka, który jest gotów zro­bić w swem życiu ostatni eksperyment. Zgłosze­nie pod N. O. Body do ekspedycji.

              Tak, ma pan słuszność — rzucił Fryderyk —• to jest bardzo dziwne ogłoszenie. Wykształcony' i zrozpaczony młody człowiek. Takich dałoby się może znaleźć. Ale następne zdanie komplikuje sprawę. Jakże bardzo musiałby ktoś być zrozpaczo­

ny, by przedsięwziąć ostatni eksperyment w życiu.

              Zdaje się, że go też pan Body nie znalazł. Widzę bowiem, iż ogłoszenie ciągle się powtarza. Chciałbym jednak wiedzieć kim jest ów Body z tym swoim dziwnym gustem.

              To nie jest nikt.

              Jakże nikt?

              N. O. Body — nobody: nikt — poi angielsku.

              Ach, tak... O angielskim nie pomyślałem. Dobrze jest o wszystkiem wiedzieć i niczego nie po­trzebować, Jednak czas pójść, jeśli się nfe' chcemy spóźnić do Lofflerów, Właśnie dziś należy być punk­tualnym.

              Dlaczego właśnie dziś?—zapytał Lówenberg.

              Żałuję. Na to nie mogę odpowiedzieć. Zacho­wanie dyskrecji jest dla mnie putaktem honoru.,. Przygotuj się pan jednak na niespodziankę,,. Kelner) Płacić I

Niespodzianka? Fryderyk odczuł nagle jakiś nieokreślony strach,

Kiedy opuszczał z Schiffmanem kawiarnię, zau­ważył w niszy u drzwi chłopczyka), około lat dziesię­ciu. Dzieciak, przyodziany w cienką marynarkę, uniósł ramiona wysoka, złożonemi rękoma przywarł kurczowo do ciała, odgarniając nogami cienką war­stwę śniegu, który nawiał doi tego osłoniętego kąta. To jego podskakiwanie wydawało się prawie ko­miczne, Ale Fryderyk zauważył, że biedne dziec­ko, obujte w potargane trzewiki!, strasznie zmarzło. Sięgnął po pugilares, wydobył przy świetle najbliż­szej latarni z pośród drobnych pieniędzy trzy mie-

dziane grajcary *) i wręczył je chłopcu. Ten wziął je i wyszeptał drżącym z zimna głosem; „dziękuję" — poczem odbiegł szybko.

■— Co? Pan popierasz ulicznych żebraków? — zapytał Schiffman zgorszony.

Nie sądzę, by ów malec dla przyjemności wy­gniatał śnieg grudniowy... Zdaje mi się również, że był to dzieciak żydowski.

              W takim razie niech się zwróci do gminy żydowskiej albo do Alliance Israelite, a nie wystaje nocami przy kawiarniach.

              - Nie denerwuj' się pan, panie Schiffman, Wszak mu pan nic nie dał.

              Drogi doktorze — odpowiedział Schiffman stanowczo — jestem członkiem towarzystwa dla zwalczania ubóstwa i żebractwa. Składka roczna jeden gulden.

*) Grajcar—dawna moneta austrjacka. 50-fa częśę korony

(Przyp. tftim.)

ROZDZIAŁ DRUGI.

Rodzina Lofflerów mieszkała na drugiiem piętrze wielkiego domu dochodowego przy ulicy Gonzaga. W suterynie znajdował się skład sukna firmy „Mau­rycy Löffler i Spółka".

Kiedy Fryderyk i Schiffman weszli do przedpo­koju, poznali po ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin