Paver Michelle 2 - Wędrujący duch.pdf

(627 KB) Pobierz
1020763361.002.png
PAVER MICHELLE
Kroniki Pradawnego Mroku II
Wedrujacy Duch
1020763361.003.png
Samica tura wynurzyła się niespodziewanie spośród gęstwiny drzew
porastających przeciwległy brzeg strumienia.
Torak patrzył właśnie ku wierzbom, upstrzonym cętkami słonecznego światła, i
nagle ją spostrzegł. Przewyższała wzrostem najwyższego mężczyznę. Potężnymi,
zakrzywionymi rogami mogła bez trudu przebić niedźwiedzia. Jeśli zaatakuje, Torak
będzie w opałach.
Pech chciał, że wiatr wiał w jej stronę. Chłopiec wstrzymał oddech, widząc, jak
płaski, czarny pysk drgnął, gdy zwierzę chwyciło w nozdrza jego zapach. Turzyca
parsknęła i zamiotła ziemię potężną racicą.
Z leśnego podszycia wyjrzało cielę i Torak poczuł ściskanie w żołądku. Tury to
zazwyczaj łagodne stworzenia – pod warunkiem że nie mają akurat młodych.
Chłopiec bezszelestnie wycofał się w cień. Może uda mu się uniknąć ataku, jeżeli
jej nie wystraszy.
Turzyca parsknęła ponownie, paprocie zatrzęsły się od wierzgnięć masywnego
łba uzbrojonego w imponujące rogi. Najwyraźniej uznała w końcu, że Torak nie
próbuje na nią polować, i osunęła się w błoto, aby się wytarzać.
Chłopiec powoli odetchnął.
Cielę ruszyło chwiejnym krokiem ku matce, pośliznęło się, kwiknęło i upadło.
Turzyca podniosła głowę, nosem pomogła mu wstać, po czym powróciła do
przerwanej przyjemności.
Torak, skulony za jałowcowym krzakiem, zastanawiał się, co począć. Wódz klanu,
Fin-Kedinn, posłał go po wiązkę wierzbowej kory, którą wcześniej pozostawili w
strumieniu, aby zmiękła. Chłopiec nie chciał wracać do obozu z pustymi rękami, choć
na to, by dać się stratować turzycy, miał jeszcze mniejszą ochotę.
Postanowił zaczekać, aż zwierzę się oddali.
Był ciepły dzień, sam początek miesiąca Bez Mroku. Las stał ospale w
słonecznym blasku. W koronach drzew rozbrzmiewały ptasie śpiewy, ciepły,
południowo-wschodni wietrzyk niósł ze sobą woń kwiatów lipy. Serce Toraka
przestało łomotać. Posłyszał gromadę dzwońców, myszkujących w leszczynowej
gęstwinie w poszukiwaniu pożywienia i nawołujących się nawzajem. Zobaczył żmiję
wygrzewającą się na kamieniu. Próbował skupić na tym wszystkim myśli, które – jak
zazwyczaj w takich chwilach – popłynęły mimo woli ku Wilkowi.
Wilk musiał być już teraz niemal dorosły, choć kiedy Torak go spotkał, był
zaledwie szczeniakiem, który podskakiwał zabawnie, by opaść na wszystkie cztery
łapy, i natarczywie dopominał się o garść jagód brusznicy…
Nie myśl o Wilku, nakazał sobie Torak surowo. Wilk odszedł. Odszedł na zawsze i
nigdy już nie wróci. Pomyśl o turzycy, o żmii albo…
Raptem zobaczył myśliwego.
Mężczyzna znajdował się na tym samym brzegu strumienia, co Torak, lecz
dwadzieścia kroków dalej w dół jego biegu, skąd turzyca nie mogła go już zwietrzyć.
Twarz
myśliwego kryła się w głębokim cieniu, Torak zauważył tylko, że nieznajomy
ubrany jest, jak on, w bezrękawnik z koźlej skóry i spodnie do kolan, na nogach zaś
1020763361.004.png
ma skórzane buty. W przeciwieństwie do Toraka nosił kieł dzika na rzemieniu u szyi.
Myśliwy z klanu Knura.
Zazwyczaj widok owego kła uspokajał Toraka. Klan Knura pozostawał w
przyjaznych stosunkach z Krukami, z którymi Torak mieszkał przez ostatnich sześć
miesięcy. Ale z tym myśliwym coś było nie w porządku. Zdecydowanie. Poruszał się
dziwacznym, posuwistym krokiem, kołysząc głową na boki. Co więcej, zasadzał się
na samicę tura! Za jego pasem tkwiły dwa łupkowe toporki do rzucania – Torak
patrzył w najwyższym zdumieniu, jak mężczyzna wyciąga jeden i się zamierza.
Oszalał? Żaden myśliwy nie poluje na tura w pojedynkę! Tur to największe,
najsilniejsze zwierzę w Lesie. Samotny atak na niego to proszenie się o śmierć.
Beztroska i nieświadoma niczego turzyca, pomrukując, z wyraźną ulgą zanurzała
się coraz głębiej w błocie i uwalniała od natrętnych komarów. Cielę trącało nosem
kępę wierzbówki i czekało, aż matka skończy.
Torak wyprostował się, usiłując ostrzec myśliwego płaskimi ruchami dłoni:
Uważaj! Nie rób tego!
Mężczyzna nic nie zauważył. Wyciągnął uzbrojone ramię na całą długość, odchylił
się do tyłu – i posłał topór.
Broń z wizgiem przecięła powietrze i zaryła w ziemię o dłoń od cielaka, który rzucił
się w gęstwinę. Turzyca ryknęła wściekle i zerwała się, rozglądając za napastnikiem.
Zapach myśliwego wciąż do niej nie docierał.
Tymczasem, choć Torak nie wierzył własnym oczom, mężczyzna sięgnął po drugi
topór.
–Nie! – wyszeptał chłopak chrapliwie. – Zranisz ją tylko i obaj zginiemy.
Myśliwy wyszarpnął toporek zza pasa.
Myśli Toraka popłynęły wezbranym strumieniem. Jeśli broń sięgnie celu, zwierzę
będzie nie do powstrzymania. Jeżeli nie, tylko się przestraszy. Możliwe, że turzyca
zamarkuje atak i ucieknie wraz z cielakiem. A zatem musi odciągnąć ją poza zasięg
rzutu, i to już!
Zaczerpnął głęboko tchu, po czym zaczął skakać w miejscu, wymachując
ramionami i krzycząc.
–Tutaj! Tutaj!
Poskutkowało – jeśli można się tak wyrazić. Turzyca ryknęła i z furią rzuciła się w
stronę Toraka, a topór wbił się w błoto, gdzie stała sekundę wcześniej. Widząc
zwierzę szarżujące na niego w rozbryzgach wody, Torak skrył się za dębem.
Zabrakło czasu na wspinaczkę – była tuż. Usłyszał, jak chrząka, wspinając się po
brzegu strumienia, i zaraz potem poczuł jej ciepło po drugiej stronie pnia… Skręciła
w ostatniej sekundzie, postawiła ogon i pomknęła jak taran w Las, a w ślad za nią
pogalopowało cielę.
Cisza po jej zniknięciu była ogłuszająca.
Torak wsparł się o pień. Pot ściekał mu po twarzy.
Myśliwy stał z opuszczoną głową, kołysząc się z boku na bok.
–Co chciałeś zrobić? – wysapał Torak. – Obaj mogliśmy zginąć!
Mężczyzna nie odpowiedział. Chwiejnym krokiem przeszedł potok w bród,
1020763361.005.png
odnalazł oba toporki i zatknął je za pas, po czym powrócił na drugi brzeg. Torak
wciąż nie widział jego twarzy, ale muskularne kończyny i ząbkowany nóż z łupka nie
uszły jego uwadze. Gdyby przyszło walczyć, przegrałby. Był jeszcze chłopcem,
niespełna trzynastoletnim.
Nagle mężczyzna zatoczył się, oparł o brzozę i zwymiotował.
Torak zapomniał o strachu i pobiegł na pomoc. Myśliwy opadł na czworaka, z ust
popłynął mu żółtawy śluz. Plecy wygięły się w łuk, gdy spazmatycznie chwytał
powietrze. Po chwili wypluł oślizgły, ciemny przedmiot wielkości dziecięcej pięści.
Wyglądało to na włosy – kłębek włosów.
Lekki powiew rozchybotał gałęzie i na jedną chwilę blask słońca wydobył z cienia
twarz mężczyzny.
Chory wyrywał sobie włosy z głowy całymi garściami, odsłaniając pasy nagiej,
ropiejącej skóry. Jego twarz była jedną wielką skorupą strupów o barwie miodu,
przywodzących na myśl gangrenowate naroślą na brzozach. Śluz zabulgotał mu w
krtani, gdy wyrzucał z trzewi resztkę włosów. Wreszcie usiadł na piętach i zaczął
zajadle drapać bąble pokrywające muskularne przedramię.
Torak cofnął się jak oparzony, a jego ręka powędrowała do wszytej w kaftan
skóry opiekuna klanu. Co to takiego?
Renn pewnie znałaby odpowiedź.
–Płomień gorączki – wyjaśniała mu kiedyś. – Rozpala się najczęściej w samym
środku
lata, bo kiedy jest ciepło, larwy gorączki mają najwięcej czasu na działanie:
podczas białych
nocy, kiedy słońce nie zasypia, roją się z trzęsawisk i nieustannie
rozprzestrzeniają.
A jednak, jeśli to był jakiś rodzaj gorączki, Torak nigdy w życiu nie widział czegoś
podobnego.
Zawahał się, niepewny, co robić. W woreczku na lekarstwa miał tylko resztkę
podbiału.
–Pozwól, że ci pomogę… – odezwał się, choć głos mu nieco drżał. – Mam
trochę… Och
nie, przestań! Zrobisz sobie krzywdę!
Mężczyzna wciąż się drapał. Obnażył zęby, jak zwykli to czynić ludzie, kiedy
swędzenie staje się tak nieznośne, że woleliby już raczej zamienić je w ból. Wbił
paznokcie w przedramię. Bąble pękły, zostało po nich jedynie ciało rozorane
paznokciami do krwi.
–Przestań! – krzyknął Torak.
Mężczyzna warknął groźnie, skoczył i przygniótł go do ziemi.
Torak patrzył z przerażeniem na skrzepy pokrywające jego twarz. Spojrzał w
zaszyte mgłą, zaropiałe oczy.
–Nie rób mi nic złego! – jęknął. – Mam na imię… Torak… Należę do klanu Wilka, ja
nic…
Mężczyzna przysunął twarz jeszcze bliżej.
1020763361.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin