Michael - Rozdział 2.doc

(121 KB) Pobierz

 

ANGELA CAMERON

BLOOD & SEX Vol.1

   MICHAEL

 

okładka - michael

 

 

Rozdział drugi

 

-Victoria?  Głos był pobłażliwie niewinny. Obiecywał obrabować kobietę z jej zmysłów.

 

     Tori spojrzała w górę w tym kierunku i ujrzała Michaela gapiącego się na nią przez stół.

Przypominał jej włoskiego modela z ciemnymi włosami w nieładzie. Krystalicznie niebieskie oczy dodawały efektu, pomimo tego, że był gładko ogolony, ostro kontrastując z ciemną szczeciną na twarzy.

 

  Jego ciało nadal należało do silnego wojownika, pomimo tego, że od wieków nie brał udziału w walkach. Nachylił się bliżej. Napłynął do niej jego zapach.
-Tori, czy wszystko z tobą w porządku? Wyglądasz na wystraszoną.

 

     Wyczuwała pikantny sandałowy zapach w odrobiną czegoś jeszcze, czegoś czego nie rozpoznała. Być może wanilia?  Z drugiej strony, było fascynujące i sprawiało, że chciała się przybliżyć i wdychać to z kołnierzyka wykrochmalonej, białej koszuli.

 

Zamiast tego, kiwnęła głową i wyciągnęła rękę w ramach powitania.

- Ze mną wszystko dobrze, Michael. Jak – jak ty się masz?

Spojrzał w dół, uśmiechnął się i wziął zaoferowaną rękę w swoją.  

Odwrócił ją, by ukazać krwawiący nadgarstek, i uniósł go do swoich ust. Chciała zabrać rękę, ale wtedy, byłaby to ostateczna zniewaga, a to mogłoby doprowadzić do jej śmierci.
Mogła zaoferować powitanie krwi, nawet jeśli to był wypadek, teraz była do tego zobowiązana.

 

* * * *

 

Język Michaela delikatnie sunął przez nadgarstek Tori, wolno i swobodnie biorąc odrobinę krwi, którą mu zaoferowała.  Smakowała jak ciepłe jeżynowe wino, które zwykł pijać jego ojciec.

Mrowiąc spływało przez jego gardło. Zapach jej ekscytacji zmieszał się z krwią,

więc zastanawiał się nad jeszcze jednym liźnięciem.

Gdyby spróbował, prawdopodobnie po raz drugi próbowałaby go zabić.

-Zadziwiające powitanie jak od Ciebie. Michael wślizgnął się na krzesło obok niej.

-Wnioskuję, że jest coś, czego byś ode mnie chciała.

 

Tak szybko, jak tylko jego usta przestały dotykać jej skóry, zabrała małą dłoń z powrotem i schowała pod stołem. Była tak atrakcyjna jak zwykle, choć odrobinę szczuplejsza niż lubił.

 

      Wcześniej, kiedy się pierwszy raz poznali, miała kształtne, okrągłe biodra i pełniejsze piersi, na które długo gapił się w cieniu. Obecnie, była szczuplejsza, ale nadal kusząca. Jej długie, ciemne włosy urosły, pomimo tego, że trzymała je związane w dziwaczny kucyk. Było to wystarczające, by chciał ściągnąć opaskę, żeby opadały swobodnie.

-Tak, jak zwykle. 

      Wyprostowała plecy i spojrzała na niego tymi blado zielonymi oczami, które kontrastowały z surowością jej czarnych rzęs.

 

-Czy bezpieczne będzie założenie, że ma to coś wspólnego z twoim seryjnym mordercą?

-Jeśli możesz czytać moje myśli, to przestań pieprzyć[1] i odpowiedz na moje pytania.
       Jej oczy zawędrowały z powrotem do sceny, a on mógł słyszała jej galopujący puls. Jonas na nią wpływał. Dobrze, nie praktykowała ostatnio. 

 

-Pomyślałem, że pozwolę Ci trzymać kontrolę, tak jak lubisz.

      Skrzyżował ramiona wzdłuż klatki piersiowej i pochylił się, by zasłonić jej pole widzenia.
Kiedy owe egzotyczne oczy skierowały się na niego, spytał,

-Co mogę zrobić, by pomóc naszej wiernej jednostce policji?
Uniosła brew na niego brew, a potem się wyluzowała.

-Potrzebuję, byś pomógł mi wejść do ‘The Scene’.

Zaśmiał się.

- I czemu miałbym cię tam zabrać, moja słodziutka pani detektyw?

 

-Wszystkie moje dowody wskazują na człowieka pracującego w tym klubie. Jeśli spróbuję pójść pod przykrywką wyczują mnie na milę. Nawet nie zdążę dojść do baru.

-Właściwie, to powitają Cię jako przekąskę, ale kiedy zrozumieją, że jesteś policjantką, schwytają Cię jako jedną z Krwistych Kochanek. Poza tym, niektórzy z grupy Castillo mogą rozpoznać Cię jako narzeczoną Roberta.

Wywróciła oczami.

-Dzięki, że sprawiasz, że czuje się bezpieczniejsza.

 

 

-Może powinnaś zrobić to, co zwykle? Wkroczyć do akcji z twoim zespołem S.W.A.T i rozognionymi pistoletami?

              -Może dlatego, że nie chcę, żeby John Q. Public wiedział, że wy istniejecie bardziej niż istniejecie w rzeczywistości. Po drugie, nie chcę, żeby żaden z policjantów został ranny.

              -Rzeźnia jest bardziej prawdopodobna.

Pokiwała głową.

              -Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Popytam tu i ówdzie, może złożę Castillo wizytę, ale trzymaj się z dala od tego klubu do póki nie dam zielonego światła.

              -Nie ma takiej opcji, Michael.

Pochylił się do przodu.

              -Nie masz innego wyboru.

 

              -Potrzebujesz czegoś jeszcze, kochaniutka? Jude zjawiła się przy stoliku  i stanęła odrobinę za blisko.

Michael odchylił się do tyłu, by dać jej więcej miejsca.

-Nie, dzięki. Tori nie spojrzała na dziewczynę.
-Bądź ostrożna z tym Casanovą.

Szturchnęła go i puściła oczko.

              -Może pozbawić Cię ciuchów, szybciej niż zdążysz zauważyć, że się poruszył.

 

              -Zapamiętam to sobie.  Wygięła brew w łuk spoglądając na niego.

Nie pozwolił, by szeroki uśmiech rozszedł się po jego ustach. Była na krawędzi zazdrości, ale nigdy by się do tego nie przyznała. Jednak, gdyby była zazdrosna, a on by jej pomógł, byłaby wobec niego zobowiązana. Większość klanu[2] jej nie ufała, więc była gotowa wyciągnąć broń, którą tak kochała.

 

Michael skinął w stronę baru.

              -Jude, bądź tak kochana, i pozwól nam porozmawiać w prywatności.

              -Jasna sprawa szefie.

Tori skubała końcówkę jej różowiutkiego paznokcia.

-Słuchaj, nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie była zdesperowana.
 

Wiesz co myślę o tym wszystkim, i nie postawiłabym nawet stopy w tym pandemonium[3], gdybyś nie był moją ostatnią deską ratunku. Jestem bliska utraty kariery przez to wszystko,
i muszę być jedyną, która znajdzie dowód. Ty nie jesteś policjantem.

Pochylił się i spojrzał na nią. Miała na myśli dokładnie każde zdanie.

              -Gdybym miał w sobie mniej mężczyzny, mógłbym się poczuć urażony tym stwierdzeniem.

Zabrała palec od ust, przyjrzała mu się i położyła na jej kolanie.

              -Więc dobrze, że nie jesteś, czy niż?

 

Przytaknął i sięgnął do jej szyi. Powoli, jego ręka dotknęła pasma zgrubiałych szram, które pokrywały większą część jej karku pod uchem, będącym cichym przypomnieniem, jak wiele ryzykowała.

              -Czy jesteś pewna, że to TY masz wejść do tego klubu?

Odskoczyła a przebłysk wściekłości przeszył jej twarz.

              -Czy byłabym tutaj, gdybym to nie musiała być ja?

              -Prawda.

Michael ułożył jego ramię na krzesełku obok i pozwolił nogom swobodnie opaść i rozszerzyć się.

              -To dla Ciebie stwarza ciekawą pozycję Tori. Chociaż raz, ty naprawdę mnie potrzebujesz.

              -Nie bądź zarozumiały!

              -Nigdy nie próbowałbym być zarozumiały wobec Ciebie, inamorato[4].

 

* * * *

 

Tori nie wiedziała co znaczyło to słowo, ale nie mogło znaczyć nic dobrego, bo sposób w jaki je wymówił - był nieprzyzwoity i z włoskim akcentem, a sposób w jaki się uśmiechał, był podobny do tego z imprezy noworocznej,  zaraz po tym jak ją pocałował.
Szybko spojrzała na swoje dłonie i udawała śmiertelnie zajętą oglądaniem własnych paznokci.

Jej twarz płonęła i wiedziała już,  że się rumieni, a serce sprawiało wrażenie, jakby spadło do żołądka. 

 

              -Nie rób tak.

              -Jak?

              -Nie pogrywaj sobie z moim umysłem w taki sposób. Wiesz dobrze, że nienawidzę, kiedy tak ze mną robicie.

              -Niczego nie zrobiłem.

              -Kłamca.

 

Michael się zaśmiał.

 

              -Jeśli czujesz do mnie jakiś pociąg, to z pewnością nie jest wynik mojej manipulacji.[5]

              -Nie jestem tobą zainteresowana.

Oczyścił swoje gardło.

              -Czy pamiętasz, że mogę usłyszeć kiedy twoje tętno przyspiesza  i pachnie-

              -Dobra!

  Tori uniosła do góry rękę.

              -Wystarczy! Zrozumiałam o co chodzi.

 

Michael zaśmiał się ponownie gardłowym śmiechem, który rozbrzmiał ponad muzyką.

 

             

-Czego się boisz?

Rzuciła mu sarkastyczne spojrzenie, wzięła dużego łyka Margarity i ponownie zlizała sól z ust. Dlaczego miałaby mu to wyjaśniać po raz kolejny? Czy dwa razy to nie wystarczająca liczba? Niektórzy po prostu nigdy tego nie zrozumieją.

              -Więc, zamierzasz mi pomóc, czy nie?
              -Czy wiesz kto to jest?

Tori nie mogła powiedzieć tego na głos, inni mogliby ją usłyszeć. Nawet szept byłby zbyt głośny wśród istot z super słuchem, więc wyciągnęła rękę i wypuściła haust powietrza.

              -Trzymaj.


      Kiedy złapał ją za rękę, czuła ciepło i wilgoć jego dłoni, prawie jakby ludzkiej.

Pożywiał się dzisiaj. Jego moc zawirowała dookoła niej jak ciepła bryza, która przepłynęła przez jej ciało.

Przyniosła też ze sobą jego zapach, tak wspaniale pikantna woń, która sprawiała, że jej żołądek się kurczył i brakowało jej powietrza.
 

      Spojrzała w dół na splecione dłonie i próbowała przypomnieć sobie imię, które podał jej Sam.

Czy to był Damon? Taaa, Damon. Twarz Sama ukazała się w jej umyśle, więc próbowała skupić się na słowach, które wypowiadał, ale zamiast tego zobaczyła kształt ramion Michaela.

Nie, to nie do końca były ramiona Michaela,  więc wyszła im naprzeciw.
Jej dłoń wślizgnęła się za rozpięte górne guziki wyprasowanej koszuli i przycisnęła się do jego piersi.

 

      Obraz zaczął jej się zamazywać i poczuła jak Michael delikatnie ściska jej rękę po czym puszcza, przeciągając nią po jej skórze, wydychając powoli powietrze. Cholera.

Zamrugała oczami otwierając je by zobaczyć go odchylającego się do tyłu na krześle z uniesioną do góry brwią, jako jedynym wyznacznikiem emocji na pustej twarzy.

Nie pozwoliłby aby jakakolwiek emocja wymsknęła mu się, włączając w to brew, gdyby nie chciał, aby to zauważyła. Wampiry mogły być zimnymi skurczybykami kiedy chciały.

 

              -Czy jest bardzo źle?

Uśmiechnął się.

              -W jaki sposób policja zakończy dochodzenie bez mordercy?

              -Jakoś sobie z tym poradzę.

Jego uśmiech natychmiastowo znikł z twarzy.

              -Spróbuj mnie rozśmieszyć, detektywie. W końcu jestem Poręczycielem[6] pana[7] tego miasta.

              -Mam dowody, o które mogę posądzić gościa, robiącego ‘filmy ostatniego tchnienia’[8] .
              Próbowaliśmy go przyskrzynić już od jakiegoś czasu.  W ten sposób departament będzie miał  

              obie sprawy opakowane w małą, czerwoną kokardkę. Jeśli pomożesz, moglibyśmy mieć

              przerażającą pewność, że on to zrobił.

 

Michael potarł się w brodę.

              -Castillo będzie go bronił.

              -Wiem.

              -Michael, ja nie mam wyboru, inaczej by mnie tu nie było.

Uśmiechnął się, tym razem powoli.

              -Oczywiście, że nie byłoby Cię tutaj, czyż nie?

Wzruszyła ramionami potwierdzając.

              -Więc dobrze.

Wychylił się do przodu i zaproponował przez stolik swoją dłoń.

              -Zrobię to, ale pod jednym warunkiem.

              -Powinnam spytać jakim?

              -Dostanę jeden gryz z zauroczeniem[9]

              -Cholera, nie!

     Wymachując rękami, przypadkowo potrąciła szklankę, ale on złapał ją i ustawił pionowo, tylko odrobinę rozchlapując.

 

              -Nie poddam się twoim mocą bez walki! 
Zlizał drink z kciuka, spojrzał na niego podejrzliwie i uśmiechnął się do niej.

              -Więc nie ma żadnej umowy.

              -Daj spokój Michael, wiesz dlaczego. Tori uśmiechnęła się głupio.
              -A poza tym, mogłam przymknąć Cię za tak wiele spraw, że nigdy nie wyszedłbyś z pudła, na

              przykład sprzedawanie alkoholu nieletnim, prostytutki, którym pozwalasz tutaj bywać… oh i

              narkotyki, które Jonas kupuje od dilującego tutaj gościa.

              -Groź do woli. Gdybyś zamierzała mnie przymknąć, już dawno byś to zrobiła.
              Zaproponuję to tylko raz. 

              Moją częścią umowy jest tylko uświadomienie Ci ostatecznie, że twój chłopak nie był  

              podobny do mnie.


Przyglądała mu się ostrożnie, i widziała triumfalny, mały uśmieszek rozchodzący się po jego twarzy. Myślał, że wygrał. Musiał być jakiś sposób by się z tego wyplątać.

              -Nie zrobisz tego beze mnie. Jest zbyt potężny, a ja nie pozwolę obcym zaangażować się w  

             życie mojego pana, którego przysiągłem ochraniać.

 

Tori gapiła się na niego. Jeśli istniał choć jeden wampir, którego wszyscy postrzegaliby jako honorowego człowieka, byłby nim Michael.

Oczywiście, że wampiry grały w wpływowe gry, i robiły wszystko co będzie odpowiednie dla ich interesów.
Dodatkowo, on był najsilniejszy w okolicy.

Miał racje, nie była w stanie zrobić tego bez niego.

Westchnęła i kiwnęła głową.

              -Tylko jeśli przyrzekniesz , że mnie nie zmolestujesz albo jakieś inne gówno.

 

Michael zachichotał.

              -Za każdym razem kiedy się spotykamy, zachowujesz się tak, jakbym nie mógł się ciebie

              oprzeć.

               Zapewniam Cię, że mam mnóstwo damskich towarzyszek.

              -To nie jest przysięga.

Zaśmiał się donośniej, kiwnął głową i dodał

              -Obiecuję Ci, że nie zrobię niczego o co nie poprosisz będąc pod wpływem zauroczenia. 

Tori mruknęła niezadowolona

              -Nadal nie jest wystarczająco dobra. Wytknęła go palcem.
              -Mógłbyś zasugerować to, albo mieć mnie błagając przez kr[10] twój wpływ.

Jego uśmiech zanikł.

              -Zaczynasz mnie irytować.

              -Przywykniesz do tego.

 

Umieścił rękę ponad sercem, jak gdyby to dawało słowom więcej wiarygodności.

              -Obiecuję, że nie zrobię niczego, czego szczerze być nie chciała, abym zrobił, i nie ugryzę

              Cię. Nawet jeśli będziesz błagać.

Odmówiła grania w jego gierki.

              -Dobra. Będę tutaj jutro żeby zacząć.

Jednym, ostatnim łyknięciem dokończyła Margaritę i ześlizgnęła się z krzesła.

 

              -Oczekuję zapłaty jeszcze dziś wieczór.

              -Słucham?

              -Masz swoją obietnicę, która natychmiastowo  stawia mnie w niebezpieczeństwie.
              Więc oczekuję zapłaty dzisiaj wieczorem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin