Medeiros Teresa - Mistyfikacja.rtf

(596 KB) Pobierz
Prolog

Prolog

 

Sterling Harlow przysunął sobie otomanę i wdrapał się na nią, by wyjrzeć przez okno salonu. Sporym utrudnieniem okazała się gruba ruda kotka, który beztrosko spała mu na ramieniu. Westchnął, a jego ciepły oddech na chwilę zatrzymał się na zamarzniętej szybie, tworząc idealne kółko. Kiedy wycierał parę rękawem, na podjeździe przed domem zatrzymał się elegancki powóz, ze stopnia zeskoczył odziany w liberię i perukę lokaj i błyskawicznie otworzył drzwi powozu. Zafas­cynowany Sterling oparł nos o zimną szybę.

- Wiesz, Nellie, nigdy dotąd nie spotkałem prawdziwego księcia - wyszeptał, ściskając z przejęciem swoją pręgowaną towarzyszkę.

Od kiedy rodzice powiadomili go, że wuj zaszczyci ich wizytą, Sterling każdą wolną chwilę poświęcał na wertowanie książek z domowej biblioteki, szukając obrazka przedstawia­jącego księcia. Ostatecznie uznał, że wuj musi być czymś między Odyseuszem a królem Arturem, uprzejmym, odważnym i szlachetnym mężem w purpurowej aksamitnej pelerynie na szerokich ramionach, być może nawet z lśniącym mieczem u pasa.

Promienie słońca odbijały się od imponującego herbu rodowego gasząc uśmiech na twarzy kobiety. - Muszę natychmiast wracać do Londynu. Chyba rozumiecie, że człowiek na moim stanowis­ku ma ważniejsze sprawy na głowie niż to.

Książę zbliżył się do Sterlinga i tym razem to nos chłopca zaczął drgać. Zapach, jaki roztaczał starszy pan, był jeszcze straszniejszy niż jego wygląd i przypominał stare nadgryzione przez mole ineksprymable, które całe wieki przeleżały na strychu.

-   To ten chłopiec? - warknął.

Ojciec Sterlinga podszedł do matki i dyskretnie objął ją w pasie.

-   Tak, to właśnie jest nasz mały Sterling.

Chłopiec cofnął się, kiedy książę pochylił się nad nim i zaczął mu się przyglądać. Grymas na książęcej twarzy wyraźnie świadczył o tym, że nie jest zadowolony z lego, co widzi.

-    Mały jak na swój wiek, nieprawdaż? Śmiech papy był tylko odrobinę zbyt serdeczny.

-    Ma dopiero siedem lat, milordzie. Ja sam też dość późno podrosłem.

Książę pociągnął Sterlinga za ucho. Chłopiec na szczęście pamiętał, żeby rano dokładnie się umyć, nawet za uszami. Zanim otrząsnął się z upokorzenia, książę wsunął mu do ust kościsty palec i odchylił dolną wargę, by obejrzeć zęby.

Sterling odskoczył jak oparzony i spojrzał na księcia osłu­piały. Mało brakowało, a byłby mu ugryzł palec, choć pode­jrzewał, że starzec smakuje jeszcze gorzej, niż pachnie.

Szturchnięta przez ojca matka zrobił krok do przodu.

-   To dobry chłopiec, milordzie. Jest posłuszny i ma takie czułe serduszko. Nazywam go moim małym aniołkiem.

Parsknięcie księcia oznaczało, że akurat nie na tych przy­miotach mu najbardziej zależy.

Matka nerwowo skubała falbankę sukni.

-   Jest też niezwykle utalentowany.  Jeszcze nigdy nie widziałam  dziecka obdarzonego takimi zdolnościami  matema­tycznymi.

Książę zaczął krążyć wokół Sterlinga, który nagle poczuł się jak kawałek padliny, wypatrzony przez głodnego sępa. Po chwili męczącej  ciszy staruszek zatrzymał się.

-    Zmarnowałem już dość mojego cennego czasu. Trudno, niech będzie.

Matka zasłoniła dłońmi usta. Na twarzy ojca widać było ulgę. Oszołomiony Sterling odzyskał wreszcie mowę.

-    Niech będzie? Mamo? Tato? O czym on mówi? Ja nic nie rozumiem.

Ojciec uśmiechnął się do niego.

-    Synu,   mamy  dla  ciebie  cudowną niespodziankę.   Twój wuj,   lord  Granville,   wielkodusznie  zgodził  się  uczynić   cię swym dziedzicem.  Od tej chwili będziesz jego małym anioł­kiem.

Sterling patrzył przerażonymi oczyma to na ojca, to na matkę.

-   Ale ja nie chcę być jego aniołkiem.   Chcę być waszym aniołkiem.

Wuj odsłonił żółte zęby w złośliwym uśmiechu.

-   Nie będzie niczyim aniołkiem.  Nigdy nie pochwalałem rozpieszczania dzieci. Pod moim okiem chłopak szybko stanie się  prawdziwym   mężczyzną.

Ojciec Sterlinga potrząsnął smutno głową.

-    Synku,  kochanie,  czcigodna żona lorda Devonbrooke'a przeniosła się na łono Abrahama.

-    Uciekła od niego? - Sterling wyzywająco patrzył na wuja. Oczy ojca zwęziły się  ostrzegawczo.

-    Poszła do nieba,  bo była chora.  Niestety, zmarła,  nie pozostawiwszy syna.  Książę nie miał takiego szczęścia jak ja, żona nie dała mu takiego małego aniołka.

-   Ta złośliwa kobieta zostawiła mi dziewczynkę - burknął książę. - Córkę. Nie ma z niej żadnego pożytku, ale może ci dotrzymywać   towarzystwa.

 

 

-    Sterling, słyszałeś? - Matka ściskała dłoń ojca tak mocno, że jej kostki stały się zupełnie białe. - Będziesz miał siost­rzyczkę!   Czyż  to   nie  wspaniała  wiadomość?   Zamieszkasz w pięknym domu w Londynie, będziesz miał mnóstwo zabawek i  prawdziwego kucyka.   Otrzymasz   najlepsze  wykształcenie, a kiedy dorośniesz, wuj wyśle cię na wycieczkę po Europie. Już nigdy niczego ci nie zabraknie. - Po policzkach zaczęły jej  spływać łzy. - A któregoś dnia...   oczywiście za dobrych kilka lat - dodała, zerkając niepewnie na starca - ty zostaniesz księciem Devonbrooke.

-   Nie  chcę być  żadnym  księciem -  wybuchnął  Sterling. Jego ramiona coraz bardziej drżały. - I nie będę. Nie zmusicie mnie do tego!

Myśląc tylko o ucieczce, Sterling ominął księcia i rzucił się ku drzwiom. Niestety, zapomniał o lokaju. Mężczyzna chwycił go w pasie, bez wysiłku podniósł i włożył sobie pod pachę, jako że Sterling nie ważył więcej niż bożonarodzeniowa szynka.

Ogarnięty ślepą paniką chłopiec zaczął wierzgać nogami i wściekle krzyczeć.

I wtedy usłyszał brzęk monet.

Zamilkł, a kiedy otarł łzy, zauważył, że ojciec trzyma w ręce pokaźnych rozmiarów sakiewkę, którą przed chwilą rzucił mu książę.

W oczach starca błysnął triumf.

-   A więc tak jak się umawialiśmy, siostrzeńcze, spłaciłem hipotekę Arden. Bez względu na to, czy dopisze ci szczęście w kartach,  od dziś nie musisz się obawiać wierzycieli.  Nikt nie wyrzuci was na ulicę.

Sterling znieruchomiał, kiedy dotarł do niego sens słów. Sprzedali go. Rodzice sprzedali go temu wstrętnemu staru­chowi o zimnych oczach i żółtych zębach.

-   Puść mnie!

Jego słowa odbiły się echem w ciszy salonu. Sterling odezwał się  z  taką pewnością  siebie,   że   nawet   olbrzymi   lokaj   nie odważył się mu sprzeciwić. Chłopiec stanął sztywno na włas­nych nogach. Na twarzy nie było już śladu łez. Jego oczy były suche. Płonął w nich gniew.

Usta Granville'a Harlowa wykrzywiły się w ledwo dostrzegal­nym podziwie.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby chłopiec okazywał odwagę. A teraz, jeśli zakończyłeś już pokaz egzaltacji, pożegnaj się z rodzicami.

Ojciec i matka zbliżyli się tak nieśmiało, jak gdyby byli parą zupełnie obcych ludzi. Matka uklękła przy drzwiach i wyciąg­nęła do niego ręce. Ojciec stał za nią, trzymając dłoń na jej ramieniu.

Sterling wiedział, że to ostatnia okazja, żeby ją objąć i wtulić twarz w jej miękkie piersi. Ostatnia szansa, by zamknąć oczy i poczuć   słodki   zapach   pomarańczowych   perfum,   którymi skrapiała swe kasztanowe włosy. Choć jej stłumione łkanie rozdzierało mu serce,  Sterling, wyprostowany dumnie, jak gdyby już był księciem Devonbrooke, minął ją bez słowa.

- Synu, któregoś dnia zrozumiesz! -zawołał za nim ojciec. -Któregoś dnia zrozumiesz, że zrobiliśmy to, co dla ciebie najlepsze.

Sadowiąc  się  w kąciku  powozu,   Sterling  nie  słyszał już oddechu matki. Ruszyli natychmiast, kiedy wsiadł wuj. Ostatnią rzeczą, jaką Sterling zauważył przez małe okienko, była Nellie, matka, siedząca na parapecie okiennym na zewnątrz salonu, odprowadziła go tęsknym wzrokiem.

 

CZĘŚĆI

 

Ukochany   Synu,     ręce   mi   drżą,    kiedy piszę   te   słowa...

W  Devonbrooke  Hali  zamieszkał  diabeł. Nie   przyjechał   powozem   zaprzężonym   w   cztery   czarne konie, nie towarzyszył mu ogień piekielny ani zapach siarki. Diabeł miał miodowozłote włosy i anielską postać Sterlinga Harlowa,  siódmego  księcia   Devonbrooke.   W   towarzystwie pary wspaniałych  mastiffów  przechadzał  się  marmurowymi korytarzami imponującej rezydencji, która od dwudziestu jeden lat była jego domem. Wierne psy z gracją podążały krok w krok za swym panem.

Powściągliwym gestem dłoni nakazał psom, żeby usiadły, następnie otworzył drzwi do gabinetu i oparł się o framugę, zauważając, jak długo jeszcze kuzynka będzie udawać, że nie zauważyła jego obecności.

Przez kilka   minut  pisała  coś  w   dzienniku.   W   pewnym momencie tak gwałtownie postawiła kreseczkę w „t", że na kartce pojawił się paskudny kleks. Westchnęła z niezadowolona i zerknęła na Sterlinga znad drucianych okularów.

-          Zdaje się, że Napoleon nie zdołał wpoić ci dobrych manier.

-          Wprost przeciwnie - odparł z uśmiechem. - To ja niejednego go nauczyłem. Powiadają, że abdykował po Waterloo tylko po to, by się ode mnie uwolnić.

-    Skoro wróciłeś do Londynu, może powinnam pójść w jego ślady i do niego dołączyć.

Kiedy Sterling wszedł do salonu, kuzynka zesztywniała, niczym krawiecki manekin. Dziwne, ale Diana była pra­wdopodobnie jedyną kobietą w Londynie, która wyglądała naturalnie przy imponującym mahoniowym biurku. Jak zwy­kle, zamiast delikatnych pasteli i dziewiczej bieli, tak uwiel­bianych przez modne damy z towarzystwa, wybrała ma­jestatyczną świerkową zieleń w połączeniu z czerwienią wina. Ciemne włosy spięła w surowy kok, nadający jej wdowi wygląd.

-    Przestań się dąsać, droga kuzynko - szepnął, pochylając się, by ją pocałować w policzek. - Nie dbam o to, co mówi o mnie świat,  ale twoja, jakże niepochlebna opinia na mój temat, rani me serce.

-   Czyżbyś ty w ogóle miał serce? - Nadstawiła twarz, a jej surowe usta przybrały nieco łagodniejszy wyraz. - Podobno wróciłeś jeszcze   w   ubiegłym   tygodniu.   Przypuszczam,   że zatrzymałeś się u tego łajdaka Thane'a?

Ignorując skórzane krzesło stojące obok, Sterling usadowił się na biurku, tuż przy niej.

-   Wyobraź   sobie,   ciągle  jeszcze   ci   nie   wybaczył,   że zerwałaś zaręczyny.  Twierdzi, że złamałaś mu serce i rzu­casz   na  niego  haniebne   oszczerstwa,   oskarżając  go   o  zły charakter.

Choć Diana bardzo się starała, by jej głos brzmiał obojętnie, policzki nabrały żywego koloru.

-   Zły charakter? Problem w tym, że on w ogóle nie ma charakteru.

-    Po  tylu  latach   żadne  z  was  nie  zdecydowało   się  na małżeństwo. Zawsze uważałem, że to nieco.... dziwne.

Diana zdjęła okulary i spojrzała na niego chłodno.

-   Wolę żyć bez mężczyzny, niż związać się z chłopcem. -Nagle, jak gdyby uświadomiwszy sobie, że za dużo powiedziała, nasunęła okulary na nos i zajęła się czyszczeniem pióra. -Jestem przekonana, że wybryki Thane'a bledną w porównaniu z twoimi. Słyszałam, że w ciągu tych kilku dni pobytu w Lon­dynie zdążyłeś odbyć cztery pojedynki, wygrać majątki rodzinne trzech bogatych pechowców i złamać kilka niewinnych dam­skich serc.

Sterling spojrzał na nią z wyrzutem.

-  Nie powinnaś dawać wiary złośliwym plotkom.   Ledwo drasnąłem dwóch młodzieńców, wygrałem tylko jedną rodową posiadłość i jedynie lekko nadłamałem serce pewnej  damy, która, jak się okazało, wcale nie była taka niewinna, za jaką chciała uchodzić.

Diana pokręciła głową.

-  Każda kobieta, która będzie na tyle głupia, by ci oddać swe serce, zapłaci za to drożej, niż się spodziewa.

-  Możesz sobie kpić, ile chcesz. Teraz,  kiedy wojna się skończyła, zamierzam poważnie zająć się szukaniem żony.

-  Och,  taka wiadomość  poruszy wszystkie  swatki   i  panny na wydaniu w całym Londynie. Powiedz mi, proszę, dlaczegóż nagle zatęskniłeś za ciepłem rodzinnym?

-  Wkrótce będę potrzebował dziedzica.  W przeciwieństwie do starego wuja Granville'a, Panie świeć nad jego grzeszną duszą, nie zamierzam go sobie kupować. Jak gdyby na samą wzmiankę o wuju, w salonie rozległo się przyjazne mruczenie. Sterling odchylił się w tył i zauważył, że jego mastiffy w nerwowym skupieniu wpatrują się

w coś znajdującego się pod biurkiem.

Diana powoli  odsunęła się na krześle.   Na jej   kolanach siedział ogromny biały kot.

Sterling wykrzywił się.

-  Czy to przypadkiem nie powinno mieszkać w stajniach?

Wiesz jak nie znoszę tych stworzeń. Uśmiechając się do niego, Diana podrapała kota za uchem.

- Tak, wiem.

Sterling westchnął.

- Leżeć! Caliban, Cerberus, leżeć! -Psy posłusznie położyły się na miękkim dywanie. - Nie wiem, po co w ogóle jechałem na tę francuską wojnę, skoro mogłem zostać w domu i walczyć z tobą.

Prawdę mówiąc, oboje dobrze wiedzieli, dlaczego wyjechał.

Długo trwało, nim Sterling zrozumiał, dlaczego wujowi nie przeszkadzał jego brak pokory. Stary łajdak odnajdywał brutalną przyjemność w poskramianiu buntowniczej natury młodzieńca za pomocą laski. Sterling ze stoickim spokojem poddawał się zabiegom, mającym uczynić z niego godnego następcę księcia, do dnia, w którym skończył siedemnaście lat. W ciągu kilku miesięcy, podobnie jak ojciec, wyrósł na prawie dwumetrowego mężczyznę.

W jego pamięci na zawsze miała pozostać pewna zimna noc, kiedy to dumnie się wyprostował i wyrwał laskę z kościstej dłoni wuja.  Książę zadrżał, spodziewając się ciosu.

Sterling nadal nie był pewien, czy powodowała nim pogarda wobec starca czy samego siebie, kiedy jednym ruchem złamał laskę, rzucił ją pod nogi wuja i odszedł bez słowa. Od tej pory książę nigdy już nie podniósł na niego ręki. Kilka miesięcy później Sterling porzucił Devonbrooke, odmawiając udziału w wielkiej podróży, którą od dawna planował wuj, i przez dziesięć lat pozostawał w służbie u Napoleona, gdzie zrobił oszałamiającą karierę jako wojskowy. W tym okresie często odwiedzał Londyn, by bawić się z takim samym zapamiętaniem, z jakim walczył.

-   Może wrócisz teraz do domu - zaproponowała Diana. -Mój ojciec nie żyje od ponad sześciu lat.

Sterling uśmiechnął się smutno i pokiwał głową.

-   Niektóre duchy nigdy nie zaznają spokoju.

-   Wiem coś o tym - odparła w zamyśleniu.

Wuj   nigdy jej   nie   uderzył.   Jako   kobieta,   niewarta była nawet tego.

Sterling wyciągnął do niej rękę, ale ona pochyliła się nad stosem papeterii,  skąd wydobyła kremową kopertę.

-    Przyszedł ponad pięć miesięcy temu. Chciałam go odesłać do twojego pułku, ale... - Sposób, w jaki wzruszyła ramionami, wszystko tłumaczył.

Dla potwierdzenia, że postąpiła słusznie, odsunął szufladę, by jak zwykle rzucić list na stertę identycznych, nie ot­wieranych kopert, zaadresowanych do Sterlinga Harlowa, lorda Devonbrooke. W ostatniej chwili coś go powstrzyma­ło. Choć list nadal delikatnie pachniał kwiatami pomarańczy, charakter pisma nie był taki, jakiego się spodziewał. Ogar­nęło go dziwne przeczucie, tak ulotne jak kobiece westchnienie.

-   Otwórz - powiedział, podając list Dianie. Przełknęła ślinę.

-   Jesteś pewien? Kiwnął głową.

Jej ręce drżały, kiedy wsuwała nożyk z kości słoniowej podkową pieczęć. Ostrożnie otworzyła list.

- „Drogi Lordzie Devonbrooke" –zaczęła cicho. - „Z żalem informuję,  że Pańska matka odeszła z tego świata". – Diana zawahała się, jednak po chwili z ociąganiem przeczytała resztę. - „Mimo iż przez lata z uporem odrzucał Pan jej prośby o pojednanie, zmarła z Pańskim imieniem na ustach. Mam nadzieję, że ta wiadomość  nie  sprawiła Panu nadmiernej przykrości. Pozostająca pokornie do Pańskich usług, panna

Laura Fairleigh".

Diana powoli odłożyła list na biurko i zdjęła okulary. - Sterling, tak mi przykro.

Mięśnie jego twarzy drgnęły, lecz natychmiast się opanował, bez słowa wziął od Diany list, wrzucił go między pozostałe i zasunął    szufladę. W powietrzu wciąż unosił się subtelny zapach pomarańczy. Usta wykrzywiły mu się w uśmiechu, pogłębiając dołeczek

w prawym policzku, który zawsze wzbudzał postrach wśród przeciwników, czy to karcianych, czy wojennych.

-   Panna Fairleigh nie wydaje się zbyt pokorna. Kim jest ta bezczelna dziewczyna, że ośmiela się czynić wyrzuty potężnemu księciu Devonbrooke?

Przez chwilę czekał, aż Diana znajdzie odpowiedź w opra­wionej w skórę księdze. Skrupulatna kuzynka prowadziła zapiski dotyczące majątku niegdyś należącego do jej ojca, który teraz był w posiadaniu Sterlinga.

-   Jest córką miejscowego pastora. To sierota. Twoja matka przygarnęła ją i jej młodsze rodzeństwo siedem lat temu, po tragicznej  śmierci ich rodziców. Zginęli w pożarze, jaki do­szczętnie zniszczył probostwo.

-   To  ładnie   z jej   strony. -   Sterling   drwiąco   potrząsnął głową. - Córka pastora. Mogłem się domyślić. Nic nie może się równać świętemu oburzeniu głupiutkiej gęsi, której wydaje się, że Bóg jest po jej stronie. - Podał Dianie papier listowy. -Odpisz   natychmiast.   Powiadom   naszą pannę   Fairleigh,   że książę Devonbrooke przyjedzie za miesiąc do Hertfordshire, by przejąć  majątek.

Diana zatrzasnęła księgę i spojrzała na Sterlinga.

-   Chyba nie mówisz poważnie?

-   Dlaczego  tak uważasz?   Moi   rodzice   nie  żyją,   a  to znaczy,  że posiadłość w Arden należy teraz do mnie,  nie­prawdaż?

-   A co  zamierzasz  zrobić  z  sierotami?  Wyrzucisz je  na ulicę?

Podrapał się po brodzie.

-   Mój prawnik się tym zajmie. Jeszcze będą mi wdzięczni za szczodrość. W końcu dzieci, które zbyt długo pozostawiono bez opieki, mogą zejść na złą drogę.

-   Panna Fairleigh nie jest już dzieckiem - przypomniała mu Diana. - To dorosła kobieta.

Sterling wzruszył ramionami.

-   Wobec  tego  znajdę jej   męża.   Jakiegoś  żołnierza  albo urzędnika, który chętnie odda mi przysługę i poślubi tę bezczelną pannicę.

Diana złożyła dłonie na piersi.

-    Och, jesteś szalenie romantyczny. Wzruszyłeś mnie swoją dobrocią.

-   A ty jesteś  niepoprawną zrzędą -  odgryzł  się  Sterling, szczypiąc ją w nos.

Kiedy wstał, jego czujne  mastiffy poderwały się na nogi. Diana zaczekała, aż podejdzie z psami do drzwi.

-    Sterling,   nadal   nie  rozumiem -   odezwała   się  cicho. -Arden to   skromna   wiejska   posiadłość,   niewiele   większa od zwyczajnego   domostwa.   Dlaczego   chcesz   się   domagać zwrotu,   skoro jesteś  właścicielem   co   najmniej   tuzina wspaniałych majątków,   których  nigdy  nawet  na  oczy  nie widziałeś? Zawahał się, a jego oczy na chwilę zaszły mgłą.

- Rodzice sprzedali moją duszę, by zatrzymać ten dom. Może  chcę się sam przekonać, czy wart był swej ceny. Ukłonił się   dwornie   i   zamknął  za  sobą drzwi.   Diana została   sama z mruczącym kotem, zwiniętym na jej kolanach.

Bezduszny potwór! Wstrętny gad!

George i Lottie ze zdumieniem przyglądali się Laurze, która przechadzała się po salonie. Jeszcze nigdy nie widzieli, by ich dzielna i opanowana siostra była tak rozgniewana. Nawet jej kasztanowe włosy, spięte w kok na czubku głowy, drżały z wrażenia.

Laura nie wypuszczała z rąk listu. Elegancka koperta, którą wniesiono w porannej poczcie, była niemiłosiernie wygnie­ciona. Nie miał nawet na tyle przyzwoitości, by własnoręcznie napisać list. Kazał to zrobić kuzynce! Dopiero teraz widzę, jaki to potwór. Pewnie zaciera swoje tłuste chciwe łapska na samą myśl o tym, jak to lada dzień pozbawi nas dachu nad głową. Nie dziwię się, że nazywają go Diabłem z Devonbrooke.

-   Ale przecież lady Eleonora zmarła ponad pięć miesięcy temu - zauważył George. - Dlaczego dopiero teraz się odezwał?

-   Z listu wynika, że przez kilka ostatnich miesięcy przebywał za granicą - wyjaśniła Laura. - Pewnie podróżował po kon­tynencie i bez opamiętania oddawał się libertyńskim przyjem­nościom.

-   Założę się, że jest karłem - wtrąciła Lottie.

-   Albo garbatym,  bezzębnym trollem,  który na śniadanie pożera   dziesięcioletnie   dziewczynki. -   George   wyszczerzył zęby i  udał,  że wbija pazury w  szyję  Lottie.   Dziewczynka zaczęła piszczeć tak przeraźliwie, że kocięta drzemiące w kie­szeni jej fartuszka w panice powyskakiwały na wytarty dywan. Lottie nigdzie się nie ruszała bez swoich małych ulubieńców. Czasami   Laura odnosiła wrażenie,  że  kocięta  są do   małej przywiązane   niewidzialną linką.

Laura zatrzymała się w pół kroku, by nie potknąć się o jedno z nich. Rudy pręgowany malec, zamiast ratować skórę, usiadł ze spokojem i najzwyczajniej w świecie zaczął się myć, jak gdyby to Laura była winna kolizji, której cudem uniknęli.

-   Nie bądź taki pewny siebie - upomniała go Laura. - Jeśli nas wyrzucą, zamiast pysznych ryb, będziesz łapał w stodole myszy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin