Domarus Cezary - Ucieczka szpiega lotniczej prawdy.doc

(58 KB) Pobierz
Domarus Cezary

Domarus Cezary

Ucieczka szpiega lotniczej prawdy

lZ "NF" 7/95

 

 

   W trakcie przesłuchania Weiss nagryzł swój pierścień z

trucizną i padł martwy na ziemię. Tymczasem Tawot uciekł z

Londynu do Wejherowa z całym ładunkiem wydawnictw. Zapomniał

tylko sprawdzić parametry na obudowie starego parcelownika i

wylądował w roku 1995.

   Tu zaczyna się jego historia.

   Ale przedtem poznajmy jego dzieje na Io, księżycu

Jowisza. Przez wiele lat kolaborował z Tripazami, mączką z

gówna prastarych Istot, które umarły, zanim ktokolwiek

zdążył je zobaczyć. Ich mądrość była legendarna. Legentryksy

ich umysłów (posoka na gołych skałach) były cennym towarem

na szlaku Bzgalaktycznym. Jeden gram legentryksy kosztował

dziesięć tysięcy dolarów i wystarczał na miesiąc

wysokoobrotowego fazowania. Powiadano, że w czasie fazowania

po legentryksie umysł jest lunetą, przez którą patrzą

Troksosi, organizmy plazmoidalne, które niebawem miały

opanować cały Wszechświat.

   Weiss przed śmiercią (na dwa dni) usłyszał od ramki

obrazu Matisse'a, że cała teoria Einsteina i w ogóle

wszystkich fizyków to jedynie trująca pożywka Troksosów,

którzy utrzymywali w tajemnicy prawdziwy stan rzeczy, a jak

przyjdą, to będzie koniec i nikt i tak nie dowie się prawdy.

   Tylko Tawot wierzył, że uda się tego uniknąć za pomocą

legentryksy. Obliczył, że trzeba dwóch ton tego specjału, by

zniszczyć Troksosów. Ale Tripazy wyśmiały go potężnie.

   - Ty durniu - powiedział jeden z nich, taki w kształcie

lokówki z kasownikiem biletowym na kolcach. - Obrót

legentryksy jest w łapach Foremek Jodoxu, bezwzględnej

cywilizacji z Plutona, a zbieracze mogą nasorgować co

najwyżej pół kilo w ciągu całego swojego życia, jeśli Jodoxy

nie przerobią ich wcześniej na mzelme (trafostacja na

Plutonie [przyp. aut.]).

   Racja. Tawot postanowił zostać handlarzem i zająć się

skupem legentryksy. Musiał udawać, że jest Jodoxem, co nie

było takie znowu trudne, bo Foremki Jodoxu przypominały

wiele rzeczy na wszystkich planetach i dopiero specjalne

wykrywacze mówiły prawdę.

   Zebraną legentryksę Tawot postanowił magazynować na

Ziemi, w rodzinnym bądź co bądź miejscu. Wybrał do tego celu

miasto Gdynię, ale dostać się tam musiał przez tunel

energetyczny biegnący przez Londyn i Wejherowo.

   Lecz stała się rzecz dziwna. Na Ziemi legentryksa

zamieniła się w pliki wydawnictw porno, bo atmosfera planety

żonglowała molekułami wyjątkowo perfidnie.

   Wydawnictwa Tawot ukrył w mieszkaniu Józefa Filca,

pracownika kolei, odsiadującego długoletni wyrok za

przejechanie lokomotywą Wiesława O. w biały dzień, tuż za

peronem.

   W ten sposób legentryksa pod postacią pornosów nie była

bezpieczna, ponieważ mogły ją dosięgnąć jadowite języczki

płomieni wydzielanych przez zamaskowane siły DobraDobra albo

DobraDobraDobra. Nie miało znaczenia, które z nich to

będzie, bo choć walczyły ze sobą, a przeciwko sobie miały

nieskończenie wiele DobraDobran i DobraDobraDobran, to tak

naprawdę wszystkie one stanowiły jakąś tam mutację

najstraszliwszej międzygalaktycznej korporacji

VegaSortKupafix zwanej krótko Vesox. Wystarczyło usłyszeć

nazwę, żeby posiwieć w ułamku sekundy lub anihilować

automatycznie 1/25 swojego jestestwa.

   I stało się, wydawnictwa zostały namierzone przez

DobroDobro, to znaczy prawie. Właśnie tego dnia Weiss,

panieryczny wspólnik Tawota, został aresztowany, nagryzł

swój pierścień z trucizną i padł martwy na ziemię. To

utwierdziło DobroDobro w przekonaniu, że Weiss był

międzynarodowym demonem pornografii (bo DobroDobro właściwie

nie wiedziało, czym jest legentryksa). Sądzili, że pornosy

doprowadzą do upadku Ziemi i trzeba je w krótkim czasie

wyniszczyć. Dla DobraDobra była to cholernie ważna rzecz.

   I namierzyli Tawota pod postacią nieroba włóczącego się

ulicami, czasem żebrzącego na wirusa HIV. Wysłali tam paru

gości, żeby nakryli go z towarem, nakręcili prokuratora i

parę innych rzeczy, co by wszystko grało jak należy.

   Ale Tawot wyczaił pułapkę. Zaraz zgarnął cały zapas

legantryksy i zniknął im z oczu. Wtedy właśnie poznał

RotacRóżę, osiemdziesięcioprocentową kobietę z

dwudziestoprocentowym wszczepem telepatezy. Czasem używali

jej Tripazowie do wyżerania promieniowania ektoplazmy, ale

na ogół terkotała na własny rachunek.

   Razem uciekli do Ełku, gdzie poza sezonem nic się nie

działo. Wtedy właśnie, drugiego lutego, w ciągu 12

nanosekund cywilizacja Foremek Jodoxu przestała istnieć, bo

zaczęli przypominać tylko trylobity i już ich wcale nie

było. Ich miejsce w niszy handlarzy i potentatów na rynku

legentryksy zajęli podlegli Troksosom eteryczni Maasdup.

Maasdup zbudowani byli z gazu i nie mogli doprowadzić do

nadmiernego rozproszenia substancji swojej istoty, bo

tracili tożsamość, więc musieli być opakowani w ropne błony,

co skutecznie ograniczało ruchliwość tych gadzin.

   Za pomocą parcelownika Tawot poleciał na Marsa, Jowisza,

obskoczył parę księżyców, ale legentryksy zdobył tyle co kot

napłakał. Dość, że skórę ocalił, bo Maasdup wyczaili obcy

nochal w interesie. Słabe sygnały poszły aż do Troksosów.

   Tymczasem pewne fluktuacje pola magnetycznego Ziemi

doprowadziły do wzmożonego działania wszystkich odnóg

DobraDobraDobra. Chcieli mieć Tawota. Za wszelką cenę.

Uruchomili (delikatne posunięcia, sugestie, gra na ambicję)

Urzędy Skarbowe, Służby Psychologicznej Prawdy, Urzędy

Kontroli, Towarzystwa Pięknej Literatury, Ochronę Dóbr

Kultury, Stowarzyszenie Harmonii i Estetyki Przedstawień,

Fundację Kultury Wybitnej i wszystkie Maszynki do Właściwego

Działania. Ich największy atak przypadł na dni, kiedy Tawot

szwendał się po księżycach Jowisza. DobroDobroDobro dopadło

jednak część wydawnictw zakitranych w mieszkaniu Józefa

Filca. Przepadły w mig. Szczęki pieca zatrzeszczały

metalicznie i było po wszystkim.

   Porwali też RotacRóżę, ale wystarczyło przejechać

skanerem po jej brzuchu (macica), żeby ujrzeć tę pustkę,

największą, z jaką do tej pory się zetknęli, kompletne nic,

i nawet trochę się tego przerazili. RotacRóża została na

wolności z dziurawymi pończochami po ich pazurach i ze

złamanym obcasem. Potem powiedziała o wszystkim Tawotowi, co

by wiedział, jak są na niego napaleni.

   Po powrocie z księżyców Tawot postanowił schować ocalałe

pornosy na cmentarzu, w jednym z grobowców, bo wiedział, że

DobruDobru, DobruDobruDobru w tym miejscu rozpuszczają się

zazwyczaj mózgi, ponieważ traktują cmentarze jako miejsca

ostateczne, a nie jak przekaźniki fluobzdry.

   Tymczasem w szał wpadło DobroDobro15, określając Tawota

moralnym gnojowiskiem i postanawiając zrobić pokazowy proces

bez jego udziału, ale było to tak głupie, że nawet dzikie

plemiona Wahezi Pip obśmiały się zdrowo. Tawot musiał jednak

uważać, żeby nie wlecieć głupio w łapy tych podstępców.

   W tym mniej więcej czasie wpadł na doskonały pomysł.

Postanowił kupować pornosy w ziemskich zaułkach. "Po

przeniesieniu ich z atmosfery w kosmos powinny zamienić się

w legentryksę!", pomyślał Tawot. W ten sposób mógł uniknąć

kontaktu z Maasdupami, których czujne instrumenty pomiarowe

rejestrowały każdą zmianę w bilansie energetycznym

legentryksy. Próby dowiodły, że w kosmosie pornosy naprawdę

stają się legentryksą.

   Mijały lata.

   Sytuacja we Wszechświecie uległa zmianie. Korporacja

Vesox odkryła, że legentryksa może służyć do budowy

straszliwej broni myślowo-intencyjnej. Zaczęła się wojna.

Ziemi nikt nie ruszał, bo na jej powierzchnię nigdy nie

opadła owa substancja, zresztą ludzie i tak nie bardzo

kumali, co się dzieje. Ponadto nikt oprócz Tawota nie znał

zależności między legentryksą a pornosami.

   Wojna trwała piętnaście minut i dwie sekundy. Rezultat

był taki: cywilizacja Troksosów rozpadła się na dwie - Ser i

Twaróg. Ser podlegał Vesox, Twaróg zszedł do podkosmosia i

stosował metody partyzantki magmowej. Eteryczni Maasdup

umocnili się do tego stopnia, że Vesox zaczął kupować od

nich legentryksę po 11 tysięcy dolców za gram, bez dyskusji.

   W całym rozgardiaszu zapomniano (głównie Vesox) o

DobroDobro, DobroDobroDobro i wszystkich ich mutacjach, więc

zaczęły działać siłą rozpędu i to nawet ze wzmożoną

aktywnością.

   I wówczas Tawot znalazł się na prawdziwie niebezpiecznym

terenie.

   Już nie mógł tak bezkarnie kupować pornosów, bo

DobroDobroDobro doprowadziło do zakazu handlowania towarem

nawet w wydzielonych miejscach, otoczonych zasiekami,

reflektorami, światłami ostrzegawczych symboli tudzież

groźną otoczką osobników z pałami, nożami oraz instrumentami

do permanentnej paralizacji.

   Zrobił się z tego dramat. Trzeba było docierać do

hurtowników, a tych jednego po drugim wyłapywało DobroDobro,

w tempie iście uranowym. Tawot został postawiony w

niewesołej sytuacji. Na cmentarzu wypełnił już wydawnictwami

siedem grobowców, co odpowiadało przeszło tonie legentryksy,

więc cel mógł osiągnąć w ciągu trzech lat, jeśli miałby

dostęp do pornosów, tymczasem zasoby cielesnego hard core'u

malały z dnia na dzień.

   "A może ja tu męczę się niepotrzebnie?", pomyślał jednego

dnia, "może trzeba wziąć to, co jest i zasadzić się na Io?

Nawet tona legentryksy powinna zrobić sporo zamieszania.

Może".

   Jak pomyślał, tak zrobił. Z pomocą RotacRóży przeniósł

legentryksę na Io. Wtedy właśnie namierzyli ich poplecznicy

DobraDobra. Polecieli rakietą produkcji

południowokoreańskiej, ale chwilowo zdezorientowani Maasdup

(wykryli, że bilans legentryksy wzrósł do wysokiego poziomu)

wzięli ich za zwiadowców Twarogu i strącili wiązką

laserowego gazu (straszna broń, którą znali tylko oni).

   U Tripazów RotacRóża przemodelowała swoją strukturę, żeby

nie wracać co kilka dni na Ziemię i przywracać organizm do

stanu używalności.

   Tawot skomasował legentryksę w zwarty blok

megateleportacyjny i umieścił go w naprędce skonstruowanym

emiterze kolcogrytniczym. Ognia!

   Legentryksa przeniknęła przez cały Wszechświat i stały

się rzeczy następujące:

   a) Troksosów i Sery zaraz szlag trafił,

   b) korporacja Vesox tak się przeraziła, że ograniczyła

swoje strefy wpływów do odległych rejonów Wszechświata i

Chylonii,

   c) Józef Filc, pracownik kolei, odsiadujący dotychczas

długoletni wyrok za przejechanie lokomotywą Wiesława O.,

uciekł z więzienia i po wypiciu litra wina Vit został

ekranowany na Phobosa, gdzie zajęły się nim mało znaczące

organizmy, Trifony, radykalnie opiekuńcze,

   d) Ziemia w ciągu tygodnia stała się pustynią; ludzie

znikali jeden po drugim, aż zostało tylko DobroDobron i

DobroDobroDobron. Z początku były bardzo zadowolone z nowego

stanu rzeczy, ale po jakimś czasie wszyscy oni zaczęli

wariować, aż wreszcie pozamieniali się w kałuże kwasu

solnego. Wypalili to i owo. Na tym koniec.

   Tawot i RotacRóża zapoczątkowali na Io nową cywilizację

bezatmosferyczną Nif. Emanacja skomasowanej legentryksy

doprowadziła do względnej równowagi we wszechświecie, dzięki

czemu wszyscy żyli długo i szczęśliwie, aż do następnej

opcjonalizacji Fagofixa Diapazzona.

   (A Weiss był lotniczym szpiegiem, tak zawziętym, że nie

chciał nikomu [żadnej ze stron] przekazać tajemniczych

informacji, dlatego połknął pierścionkową truciznę. Szpieg z

dziada pradziada).

   I taka puenta się z tego wyrzyna (a jednak,

niestrudzona), iż DobraDobran i DobraDobraDobran miały rację

co do legentryksy, że zniszczy Ziemię. Nie można kpić sobie

bezkarnie ze związków przyczynowo-skutkowych, bo są one

nieubłagane jak logika na Phobosie lub parę kilometrów

dalej. Tak to jest. Zberdlop. 

                                        Cezary Domarus

 

                       CEZARY DOMARUS

   Urodzony w 1966 r. w Gdyni, autor z pogranicza o tzw. 

bujnym życiorysie. Ciągnie Domarusa do groteski, do poetyki

absurdu, do poszukiwań w stylu "brulionu" (współpracuje z

tym pismem), ale był też kiedyś CD działaczem GKF i

współpracownikiem "Collapsu". U nas ukazały się dotąd jego

"Koncert w Bolonii" ("NF" 8/92), "Oświęcimskie piekłozejście

Stevena Spielberga" ("NF" 4/93), "Co się dzieje w świecie

bez naszej woli" ("NF" 6/95). Jeśli dojdzie kiedyś na

naszych łamach do dyskusji na temat pokrewieństwa "NF" i

literackich pism alternatywnych, CD będzie jej wymarzonym

uczestnikiem, gdyż "czuje" obie strony.  W prywatnym liście

odpisał mi na ten temat m.in.: Mówienie o "brulionie" jako

bratnim piśmie "NF" nie jest całkiem pozbawione podstaw.

Idzie tu o podobny rodzaj negatywnego oznaczenia (przez

krytykę) zjawisk, które od razu wyklucza się z obrębu

kultury i literatury. Oczywiście w wypadku "NF" ma to inne

źródła, często moim zdaniem nie jest to pozbawione racji.

Ale bez przesady. 

                                                 (mp)

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin