083. Słodka niewola - Westleigh Sarah.pdf
(
987 KB
)
Pobierz
6930683 UNPDF
SARAH WESTLEIGH
Słodka niewola
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Walia 1406 rok
Katrine z bijącym sercem stała wśród gromady służących,
podniecona oszałamiającą perspektywą rychłego uwolnienia.
Jej zbawca, odziany w stalowe trzewiki, stanął w rozkro
ku na podłodze wysłanej utytłanym sitowiem, odrzuciwszy
z arogancją głowę do tyłu, wysoko ponad kołnierz zbroi. Pe
wien siebie, tryskający energią, komenderujący z wielkim
mistrzostwem całą kompanią, górował nad przysadzistym
Rhunem ab Brechfą.
Wspaniały płaszcz zakrywający pancerz - jedyny ryn
sztunek, jaki nosił, poza kołnierzem oraz stalowymi trzewi
kami, ozdobionymi ostrogami ze złota - zdawał się w pół
mroku sali zamkowej mienić przeróżnymi barwami. Towa
rzyszył mu nieco starszy od niego rycerz oraz młodziutki
giermek, który niósł jego tarczę oraz hełm. Wsparcie stano
wiło pół tuzina żołnierzy. Młody rycerz skłonił się nisko. To
mogła być równie dobrze zasadzka, ale przybysz nie wyka
zywał cienia zdenerwowania. Może czuł, że w powietrzu wi
si klęska przeciwników. Wiedział, że jeśli Rhun spróbuje go
zatrzymać siłą, jego zgromadzeni poza murami ludzie otoczą
zamek i przystąpią do ataku, używając machin oblężniczych
i olbrzymich katapult, które budowali skrzętnie w ciągu
ostatnich tygodni.
Rhun odkłonił mu się ceremonialnie. Obaj mężczyźni już
się kiedyś spotkali na rozmowach. Rycerz dowodzący oblę
żeniem, Raoul de Chalais, znany powszechnie jako Cheva
lier, przemówił pierwszy.
- Wyraził pan zgodę na zawieszenie broni, abyśmy mogli
ustalić warunki, na jakich poddacie się, panie Rhun ab Bre-
chfa - huknął tak donośnym głosem, że jego słowa, odbijając
się od kamiennych murów, rozeszły się głośnym echem po
sali zamkowej, drażniąc uszy zniekształconą wymową walij
skiego nazwiska, wypowiedzianego z obcym akcentem.
W ciągu ostatnich miesięcy oblężenia Katrine obserwo
wała go często przez szczelinę, wysoko na wieży, jak jeździł
zuchwale wokół murów obronnych, tuż poza zasięgiem
strzał, w pełnym rynsztunku, z herbami, chorągwiami oraz
strażą przyboczną, mając w tle na wschodzie posępne góry
Black, a nieco na zachód pasmo Cambrian. W tych okolicz
nościach jego imponujący rycerski rynsztunek, płaszcz mie
niący się szkarłatem, błękitem i srebrem oraz czaprak, zdo
biący konia, stanowiły wyzwanie dla tych, którzy rozpaczli
wie walczyli o przetrwanie po drugiej stronie murów obron
nych.
Musiał dwukrotnie przekraczać rzekę Tywi, aby otoczyć
zamek, gdyż po przejściu rzeki w bród okazało się, że na
stromej skarpie łatwo mogą dosięgnąć ich strzały przeciwni
ka. Uniknął tego niebezpieczeństwa, przeprawiając się tra
twą, posuwającą się wzdłuż rozpiętych lin. Na drugim brzegu
pozostawił swoich ludzi, którzy mieli za zadanie pilnować
zapasowego prowiantu oraz drogi odwrotu, którą w razie po
trzeby mogli uciec, skryci w ciemnościach. Rhun przeklinał
jego przezorność z uwagi na to, że zabezpieczenie sobie dro
gi odwrotu zapewniało mu jednocześnie dostęp do rzeki.
- Nie pozostawia mi pan specjalnie innego wyboru, Che
valier - odparł Rhun. - Nie spodziewałem się, że zamek,
który zdobyłem trzy lata temu, zostanie oblężony znienacka
przez tak nieliczną grupę angielskich żołnierzy, którzy zapu
szczą się w głąb Walii. - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce
w żałosnym geście. - Dlatego nie zadbałem o to, aby zgro
madzić w porę odpowiednie zapasy w magazynach. Gdyby
mnie uprzedzono, że to kolejny najazd Anglików, w rodzaju
tego, który poprowadził kiedyś człowiek zwany przez was
Henrykiem Czwartym w drugim roku panowania, nie próbo
wałbym się bronić za wszelką cenę, widząc przewagę prze
ciwnika, tylko wycofałbym się do mojej twierdzy, znajdują
cej się głęboko w lesie, wśród wzgórz, na północ stąd, która
była moją wypadową siedzibą, zanim zdobyłem Dryslwyn.
- Nie liczył się pan z tym, że będziemy pana nękać po
powrocie z nieudanej napaści na angielskie szeregi? - zasu
gerował Chevalier, Raoul de Chalais, uśmiechając się zu
chwale.
- Nie - przyznał Rhun. - A pan nie dał mi czasu, abym
mógł spokojnie się ewakuować, tylko zażądał natychmiasto
wego oddania zamku i wszystkich w nim obecnych w pana
ręce.
- Na co pan się nie zgodził.
- Popełniłem błąd. - Rhun odchrząknął. - Przypuszcza
łem, że taki odosobniony oddział angielskich wojsk po krót
kim okresie oblężenia powróci wkrótce do bezpiecznej An
glii albo przynajmniej wycofa się do zamku Dinefwr, który
znajduje się wciąż w rękach Anglików. Przyznam szczerze,
że łudziłem się nadzieją, iż przepędzą pana moi walijscy
sprzymierzeńcy.
Nie zdarzyła się żadna z tych rzeczy. Katrine wiedziała,
że w zamku pozostał tylko jeden worek mąki, połówka so
lonego wołu oraz ostatnia beczka piwa. Na dziedzińcu za
mkowym już od dawna nie piały koguty, nie kwakały kaczki
czy chrząkały świnie. Parę wygłodniałych psów zaszczekało
czasem, gdy udało im się złapać szczura, albo skomlało ża
łośnie, żebrząc o jakieś odpadki. W zamku było jedynie pod
dostatkiem wody, która spływała strumieniami i kropiła
zewsząd, ponieważ od kilku tygodni lało jak z cebra. Dzię
ki temu wszystkie zbiorniki wypełnione były po brzegi,
a w studni podniósł się znacznie poziom wody.
Gdy tylko ulewa ustała, Chalais wysłał posłańców z żą
daniem opuszczenia zamku. Nie uśmiechało mu się tkwienie
u wrót zamku w czasie mokrej walijskiej zimy z perspekty
wą tego, że rzeka Tywi wyleje, zatapiając okoliczne pola. Już
raz musiał przenieść obozowisko na położone wyżej tereny.
Zaopatrzenie w żywność nie stanowiło dla niego proble
mu, choćby ze względu na położony na wschód zamek Di-
nefwr - starą siedzibę lordów Deheubarth - znajdujący się
na wysokim wzniesieniu, zaledwie kilka mil stąd, kierując
się w górę rzeki. Pozostawał w rękach Anglików, jak o tym
wspomniał Rhun, a zarządzał nim Jenkin Hanard. Z kolei na
zachodzie znajdowało się miasto portowe Carmarthen, od
niedawna ponownie w rękach Anglików, do którego napły
wały aż w nadmiarze importowane dobra. Ale choć jedzenia
i picia było pod dostatkiem, spiczaste jedwabne namioty nie
zapewniały wystarczającej ochrony od przejmującego wia
tru, zwłaszcza że lodowaty deszcz zamieniał ogniska w nie
mrawo tlące się stosy, a ziemię w błoto.
Od dawna Katrine modliła się żarliwie do Matki Boskiej,
aby zamek przeszedł w ręce młodego rycerza. I oto raptem
zjawił się i znajdował się o krok stąd - boski, promieniejący
siłą, ustalający z Rhunem warunki poddania się. Nie był
szczególnie przystojny - musiała przyznać obiektywnie - ale
emanował z niego jakiś magnetyzm, który powodował, że to
nie miało najmniejszego znaczenia. Katrine fascynowała je-
Plik z chomika:
ewadyjak1954
Inne pliki z tego folderu:
077. Z ojca na syna - Westleigh Sarah.pdf
(1054 KB)
083. Słodka niewola - Westleigh Sarah.pdf
(987 KB)
Westleigh Sarah - Ród d'Evreux 04 - Słodka niewola.pdf
(987 KB)
Inne foldery tego chomika:
Maskame Estelle
Sabrina Philips
Sala Sharon
Salier Patty
Sandemo Margit
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin