Deveraux Jude - Saga rodu Montgomerych 08 - Kusicielka.doc

(890 KB) Pobierz
Prolog

Saga Rodu Montgomerych 08

 

Jude Deveraux

 

 

Kusicielka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Wysoki, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna wyszedł z gabinetu Dela Mathisona, zamykając za sobą drzwi. Przystanął, a jego szczeki pracowały, jakby przeżuwał to, co przed chwila usłyszał. Następnie przemierzywszy korytarz, udał się do bogato urządzonego salonu.

 

W salonie stal inny mężczyzna, opierając się o półkę nad wygasłym kominkiem. Tez był wysoki, ale prezentował delikatna urodę zadbanego młodzieńca, który cale życie spędził w mieście. Jasne włosy miał idealnie przystrzyżone, ubranie doskonale skrojone.

- Ach - odezwał się blondyn - wiec to ty jesteś tym człowiekiem, którego Del wynajął, by zaprowadził mnie do jego córki.

Ciemnowłosy niemal niezauważalnie przytaknął. Wyglądał na zaniepokojonego, oczami nieustannie błądził po pokoju, jakby w kacie ktoś się czaił.

-          Nazywam się Asher Prescott - ciągnął blondyn. - Czy Del powiedział ci, na czym ma polegać mój udział w wyprawie?

-          Nie - odparł brunet głosem o pięknym brzmieniu.

Prescott wyciągnął cygaro z pudelka stojącego nad kominkiem i zapalił je, zanim przemówił.

-          Córka Dela ma skłonności... - urwał, szybko mierząc wzrokiem rozmówce. - Chciałem powiedzieć, ma talent do pakowania się w kłopoty. Przez ostatnie parę lat Del pozwalał jej robić, co chciała, wiec ledwo wychodziła z jednych opałów, zaraz wpadała w jeszcze gorsze. Przypuszczam, że słyszałeś o dziennikarce, nazwiskiem Nola Dallas? - zawiesił głos. - Zresztą może i nie. Zaciągnął się cygarem, czekając na odpowiedz, ale ciemnowłosy milczał. - Zatem jej ojciec jest już tym zmęczony i postanowił, ze siłą sprowadzi ja na drogę rozsądku. Dziewczyna jest teraz na Północy, u Hugha Laniera - skrzywił się z niesmakiem. - To biedactwo jest święcie przekonane, ze Hugh podburzył Indian, by wymordowali misjonarzy. Oskarżenie jest po prostu śmieszne i Del ma racje, twierdząc, ze najwyższy czas skończyć z tymi szaleństwami. Zmierzył wzrokiem najemnika, który odwrócił się i wyglądał przez okno. Del twierdził, ze ten człowiek zna stan Waszyngton jak własną kieszeń i z łatwością przeprowadzi ich przez dziewicza puszcze, o której mówią, ze jest nie do przebycia. - Nasza rola polega na tym - ciągnął Prescott, - by zabrać córkę Mathisona od Laniera, jeśli to konieczne, nawet siłą. Ty masz nas przeprowadzić przez puszcze, co da mi okazje do przebywania sam na sam z panna Mathison. Zamierzam się z nią zaręczyć przed końcem podróży.

Brunet odwrócił się i spojrzał na Prescotta.

-          Nie zwykłem niewolić kobiet.

-          Niewolić? - zdumiał się Prescott. - Ależ to dwudziestoośmioletnia stara panna. Przemierzyła cały świat wypisując ckliwe bzdury i nigdy żaden mężczyzna nawet jej nie zapragnął.

-          Ale pan tak. Prescott wsadził cygaro w zęby.

-          Ja tak - odparł, spojrzeniem obejmując pokój. - Del Mathison to bogacz i potentat, i wszystko, co ma, zostawi swej bezbarwnej córce o końskiej twarzy, która sadzi, ze może zbawić świat. Chce postawić sprawę jasno, od samego początku: pomożesz mi, czy będziesz ze mną walczył?

Odpowiedz padła dopiero po chwili.

-          Jest pańska, jeśli pana zechce.

Prescott uśmiechnął się nie wypuszczając cygara z ust.

-          Zechce, spokojna głowa. W jej wieku? Będzie szczęśliwa, ze w ogóle udało jej się kogoś złapać.

 

Christiana Montgomery Mathison zanurzyla reke w wodzie, by sprawdzic jej temperature, i zaczela sie rozbierac. Jakaz to rozkosz móc sie wykapac po dniu spedzonym w siodle i po godzinach sleczenia nad rekopisem. Skonczyla juz artykul i jutro rozpocznie zmudna wedrówke do domu. Rozebrala sie i nagle uswiadomila sobie, ze nie wziela peniuaru; podeszla do duzej, dwudrzwiowej szafy, by go wyjac.

Otworzyla prawe drzwi i serce podskoczylo jej do gardla, bowiem wewnatrz stal mezczyzna, który szeroko otwierajac usta, wpatrywal sie zdumionym wzrokiem w jej zgrabna, drobna, niczym nie okryta sylwetke. Chris, która po latach przepracowanych w dziennikarstwie nauczyla sie blyskawicznie reagowac, zatrzasnela drzwi i przekrecila klucz. Cicho, najwyrazniej pragnac, by nie czynic halasu, mezczyzna zaczal krazyc we wnetrzu szafy. Chris zrobila krok w strone lózka, zamierzajac sie schronic pod koldra, ale nagle wypadki potoczyly sie zbyt szybko, by mogla cokolwiek zrobic.

Za jej plecami otworzyly sie drugie drzwi i z szafy wyszedl inny mezczyzna; objal ja, nim zdazyla zaczerpnac oddechu, czy chocby zobaczyc jego twarz. Glowe miala przycisnieta do jego torsu, jedna reka otoczyl jej nagie ramiona, druga spoczela tuz nad posladkami.

-          Kim jestes? Czego chcesz? - spytala i ze zloscia doslyszala w swym glosie nutke strachu.

Mezczyzna byl wysoki i wiedziala, ze mu sie nie wyrwie.

-          Jesli chcesz pieniedzy... - zaczela, ale jego uscisk zaciesnil sie i nie dokonczyla zdania. Lewa reka zaczal gladzic jej wlosy, siegajace do polowy pleców, delikatnie zanurzajac palce w zlocistych, miekkich puklach; choc nadal przerazona, poczula, ze dotyk jego palców dziwnie ja uspokaja.

Udalo jej sie przekrecic glowe, tak ze mogla oddychac, ale nie pozwolil, by wysunela sie z jego ramion - nadal trzymal ja tuz przy sobie.

-          Wypusc mnie stad - syknal mezczyzna zamkniety w szafie.

Ten, który trzymal Chris, nie zareagowal, po prostu nadal glaskal jej wlosy, a prawa reka powoli zsuwala sie ku posladkom. Zaden mezczyzna nie dotykal jeszcze jej nagiej skóry, ale spodobala sie jej ta twarda, szorstka dlon na plecach.

Zapanowala nad soba i zaczela sie szamotac, próbujac sie wyrwac, ale napastnik nadal trzymal ja mocno, nie robiac jej krzywdy, choc najwyrazniej nie zamierzajac tez jej tak szybko puscic.

-          Kim jestes? - powtórzyla. - Powiedz, czego chcesz, a zobacze, czy uda mi sie to zdobyc. Nie mam wiele pieniedzy, ale mam bransoletke, która jest cos warta. Pusc mnie, to ci ja dam. - Kiedy znowu spróbowala sie uwolnic, szybko ja przyciagnal.

Z westchnieniem ponownie odprezyla sie w jego ramionach.

-          Jesli chcesz mnie wziac sila, ostrzegam, ze narobie takiego wrzasku, jakiego w zyciu nie slyszales. Za kazde zadrapanie oddam ei z nawiazka. - Usilowala przekrecic glowe, by mu sie przyjrzec, ale nie pozwolil jej zobaczyc swojej twarzy. Czyzbym zaczela od zlej strony? - pomyslala, zastanawiajac sie, czy to, co powiedziala, zrobi jakiekolwiek wrazenie na... gwalcicielu: musiala go tak okreslic. Mimo tak odwaznego wystapienia poczula, ze drzy; ramiona mezczyzny zacisnely sie jeszcze mocniej. W innych warunkach powiedzialaby, ze w opiekunczym uscisku.

-          Przyslal nas pani ojciec - odezwal sie przepieknym, przebogatym glosem, od którego przeszly ja ciarki. - Jest nas dwóch i przyjechalismy, by zabrac pania do domu.

-          Dobrze, jestem gotowa tam wrócic, ale przedtem...

-          Cii... - wyszeptal, tulac ja do siebie, jakby byli kochankami, nawyklymi do dotyku swoich cial. Wezmiemy pania do domu, czy sie to pani podoba, czy nie - mówil, najwyrazniej nie sluchajac jej. - Z ojcem moze pani walczyc, teraz jednak zabieramy pania do niego. Zrozumiala pani?

-          Ale mam artykul, który...

-          Chris - przerwal. Sposób, w jaki wymówil jej imie, sprawil, ze znów próbowala spojrzec na niego, lecz on nadal jej na to nie pozwalal. - Chris, musi pani wrócic do ojca. Teraz wypuszcze pania, a kiedy sie pani ubierze, uwolnie z szafy Prescotta. Zaczekam z konmi przed domem. Niech pani zapakuje tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Bedziemy podrózowac przez puszcze, co potrwa kilka dni, wiec dobrze byloby, gdyby pani wziela ze soba peleryne przeciwdeszczowa, o ile w ogóle pani cos takiego posiada.

-          Przez puszcze? Ale przeciez nie sposób przez nia przejechac!

-          Istnieje sposób i ja go znam. Prosze sobie tym nie zaprzatac tej slicznej, malej glówki. Niech sie pani tylko przygotuje.

-          Musze zawiezc artykul do Johna Andersona - upierala sie Chris. Juz jej nie bylo tak pilno, by wyrwac sie z jego objec. W ciagu ostatnich minut jej rece przesunely sie ku jego plecom. Nie mozna bylo powiedziec, ze go obejmuje, ale go tez nie odpychala.

-          Kim jest ten John Anderson?

-          To mój przyjaciel i wydawca dziennika. Jako jeden z pierwszych zaczal podejrzewac, ze Hugh sprzedaje bron Indianom.

Pochylil glowe tak, ze dotykal twarza jej wlosów. Przysieglaby, ze poczula na nich jego usta.

-          Jeszcze o tym porozmawiamy, ale teraz juz musimy jechac. I tak zmitrezylismy sporo czasu. Prosze sie ubrac i ruszamy.

Chris czekala, ale on nadal ja obejmowal, jedna reka delikatnie gladzac jej ramie.

-          Czy pani nie zmarznie?

-          Nie, nie zmarzne. Jedyne, co mi grozi, to porwanie przez nieznajomych podajacych sie za wyslanników mego ojca. I, o ile go znam, to moze byc prawda. Stoje naga jak mnie Pan Bóg stworzyl i gladzi mnie mezczyzna, którego na oczy nie widzialam, i który nigdy nie byl mi przedstawiony. A teraz moze zechcialby mnie pan uwolnic, bym mogla cos na siebie wlozyc?

-          Tak - odparl tym swoim glebokim glosem, ale nadal nie zrobil nic, by ja wypuscic.

Chris krzyknela, a w jej glosie brzmialy wscieklosc i gwaltowny protest.

-          Tynan, jesli ja skrzywdzisz, odpowiesz mi za to - rozlegl sie glos mezczyzny zamknietego w szafie, który przez ostatnie pare minut siedzial tam dziwnie spokojnie. Czlowiek nazwany Tynanem przytrzymal Chris jeszcze kilka minut, wreszcie z glebokim westchnieniem wypuscil ja i blyskawicznym ruchem odwrócil w strone toaletki.

Chris zlapala róg narzuty, ale nie musiala tego robic, jako ze obcy stal do niej tylem i bawil sie przedmiotami lezacymi na toaletce. Owinieta narzuta, skierowala sie ku szafie i z lewej czesci wyjela czysty strój do konnej jazdy.

-          Potrzebuje ubran z szuflady - przemówila do jego pleców.

Widziala jedynie, ze jest wysokim, ciemnowlosym mezczyzna o szerokich ramionach i ze jego ubranie bylo niedawno kupione. Od butów przez rewolwer i olstro, wiszace nisko na udzie, po brazowa skórzana kurtke i niebieska koszule wszystko bylo nowe. Od chwili kiedy ja wypuscil nie odezwal sie ani slowem i teraz tez tylko sie odsunal, z ogromnym zainteresowaniem wpatrujac sie w sciane. Chris wyjela z szuflady bielizne, caly czas bezskutecznie usilujac dojrzec jego twarz. Gdy sie cofnela, by wlozyc ubranie, wrócil do toaletki. Ubrala sie pospiesznie, z taka szybkoscia sciagajac sznurówki gorsetu, ze je poplatala i spedzila dodatkowe minuty na ich rozsuplywaniu.

-          Juz - rzekla, gdy skonczyla sie ubierac, oczekujac, by sie odwrócil.

Ale on tylko zblizyl sie do szafy i otworzyl drzwi. Ze srodka wyszedl wysoki blondyn, który zaczal sie wpatrywac w Chris natarczywie.

-          Pomóz jej sie spakowac. Czekam na dole - powiedzial Tynan i w mgnieniu oka wyskoczyl przez okno, zostawiajac Chris sam na sam z blondynem.

Zapanowalo niezreczne milczenie, ale jasnowlosy mezczyzna podszedl do Chris z usmiechem. Byl bardzo przystojny, w jego blekitnych oczach migotaly iskierki humoru, a usmiech z pewnoscia zlamal niejedno kobiece serce.

-          Nazywam sie Asher Prescott. Przepraszam za nasze najscie. - Ruchem glowy wskazal szafe, ale wcale nie wygladal na skruszonego. Wrecz przeciwnie, sprawial wrazenie bardzo zadowolonego z siebie. - Naprawde przyslal nas tu pani ojciec i mamy za zadanie odwiezc pania do domu, niezaleznie od pani wymówek. Niepokoi sie o pania.

Usmiechnela sie do niego slabo.

-          To calkiem w jego stylu. Pojade, i tak zamierzalam wrócic, ale musze spakowac pare rzeczy - odparla i wymijajac pana Prescotta skierowala sie do toaletki, by wziac kilka drobiazgów. Zbierajac je, zdala sobie sprawe, ze jedna z rzeczy, która bawil sie Tynan, bylo lusterko. Zrozumiala, ze obserwowal ja, kiedy sie ubierala. Poczula nagla zlosc, potem usmiechnela sie, wrzucila lusterko do sakwojazu, który wyjela z szafy i podeszla do stolika, by zebrac papiery - swój artykul o Hughu Lanierze.

Po chwili namyslu usiadla i napisala do niego krótki liscik, wyjasniajac cel swej wizyty i tlumaczac, dlaczego musiala postapic w taki wlasnie sposób.

Chris, idac w slady Tynana, wyskoczyla przez okno, gdzie na skraju lasu czekaly na nich konie.

-          Panno Mathison - zaczal pan Prescott - czy moge powiedziec, jak wielka przyjemnoscia...

-          Uprzejmosci prosze zostawic na pózniej - dobiegl ich glos, który Chris natychmiast rozpoznala. Podniosla wzrok i dostrzegla ukrytego w cieniu mezczyzne siedzacego na koniu. - Musimy sie stad wydostac, wiec lepiej juz ruszajmy.

I Chris, i Asher usluchali go bez wahania.

Przez cala noc i kolejny dzien Chris i Asher jechali strzemie w strzemie wsród drzew o pniach tak grubych, ze nie objalby ich jeden czlowiek, mijali osady Indian i bialych, obozowiska drwali, tartaki. Caly czas trzymali sie z dala od ludzi, zmierzajac na poludniowy wschód i starajac sie, by widzialo ich jak najmniej osób. Przemierzali sciezki tak waskie, ze konie trzeba bylo prowadzic. Tynan zawsze jechal daleko przed nimi, prowadzac, badajac droge, omijajac ludzkie siedliska, gdzie zbyt wielu mieszkanców mogloby ich zobaczyc. Tylko raz sie zatrzymali. Tynan zagwizdal cicho, a wtedy Prescott uniósl dlon, by zatrzymac Chris, i odjechal dowiedziec sie, czego chce przewodnik. Wróciwszy do Chris powiedzial, ze przed nimi rozlozyla sie grupa drwali spozywajacych swój poludniowy posilek, wiec beda musieli poczekac, póki tamci nie skoncza.

Z torby wiszacej przy siodle Asher wyjal suszone mieso i poczestowal Chris.

Oparla sie o pien drzewa, ze zmeczenia nie czula nawet kosci.

-          Wydaje mi sie, ze cos nie w porzadku z tym panskim Tynanem - odezwala sie do Ashera, przygladajac mu sie spod rzes. Czasem najlepszym sposobem na wyciagniecie z kogos informacji bylo udawanie, ze sa one calkiem nieistotne. - Pewnie ma blizne, albo w jakis sposób znieksztalcona twarz, ze tak ja ukrywa.

-          To nie jest mój Tynan - odparl urazony Asher. - Jesli w ogóle do kogos nalezy, to do pani ojca. To on go najal.

-          Wie pan, czemu podrózujemy przez puszcze? - spytala zachodzac od drugiej strony. - Wydaje mi sie, ze przez to porzadnie nadkladamy drogi.

-          Bo i nadkladamy - przyznal Asher, wpatrujac sie w drzewa.

Chris od wielu lat byla dziennikarka, co wyrobilo w niej szósty zmysl, dzieki któremu wyczuwala klamstwo. Ten czlowiek moze nawet nie klamal, ale z pewnoscia nie mówil calej prawdy. Nim zdazyla spytac o cos jeszcze, z lasu dobiegl ich gwizd. Asher wstal poslusznie jak pies i zaczal sie pakowac.

-          Niech mi pan powie, czy ktos w ogóle widuje tego pana Tynana? - zapytala dosiadajac konia.

Asher wygladal na zdumionego.

-          Czemu on pania tak ciekawi?

Przygladala sie, jak Asher ciezko wskakuje na siodlo. Sprawial wrazenie, jakby przywykl raczej do podrózowania w wygodnym powozie niz na konskim grzbiecie.

-          Ciekawosc zawodowa. Czy pan wie, dlaczego mój ojciec najal tego czlowieka? Dlaczego wlasnie on ma nas przeprowadzic przez puszcze?

Asher wzruszyl ramionami.

-          Prawdopodobnie dlatego, ze juz kiedys tu byl, ale to dziwny czlowiek. Wydaje sie, ze nie przepada za ludzmi, zawsze rozklada sobie poslanie poza obozem, zawsze jedzie samotnie, nie lubi rozmawiac. Ja tez chcialbym sie dowiedziec, skad pani ojciec go wzial.

-          Gdyby znal pan mego ojca to nie sadze, by pan pochwalal jego metody dzialania - mruknela pod nosem Chris. Kiedy znajdzie sie w domu, powie ojcu kilka slów na temat tego idiotycznego porwania. O zachodzie slonca znowu uslyszeli gwizd i Asher zatrzymal ja, a sam zniknal w lesie, wracajac po chwili z dwoma nowymi konmi.

-          Czy dal mu pan do zrozumienia, ze chcielibysmy odpoczac?

-          Z najwieksza stanowczoscia - odrzekl Asher. Wygladal na bardziej zmeczonego niz Chris i przebieglo jej przez mysl, ze chyba jest bardziej od niego przyzwyczajona do spedzania wielu godzin w siodle. - Ale musimy jechac dalej. Tyn chce dotrzec na skraj lasu i dopiero tam zrobic przerwe. Obiecuje jednak, ze kiedy juz tam dotrzemy, będziemy mieli caly dzien odpoczynku.

-          Tyn - mruknela Chris, wsiadajac na konia.

Przez nastepne godziny, gdy jechali przez puszcze, rozmyslala o tym tajemniczym mezczyznie, który wszedl do jej pokoju, obejmowal ja, podgladal, kiedy sie ubierala, a teraz prowadzi ich przez puszcze, w której ponoc grasuja Indianie. Czemu ojciec go najal? I kim jest Prescott? Wyglada na to, ze równie slabo jak ona zna sie na podrózowaniu po tych terenach, a jednak ojciec go wybral, by stanowil polowe ekipy ratowniczej. Co, u licha, ojciec tym razem knuje?

Chris miala mnóstwo czasu na rozwazania, bowiem jechali przez cala noc. Zadajac sobie pytania, zmuszala umysl do wysilku, nie pozwalajac, by ogarnelo ja uczucie calkowitego wyczerpania. Juz od dwóch dni i dwóch nocy nie zmruzyli oka i nie wypoczywali.

Gdy zaczela sie juz kiwac w siodle i dwukrotnie omal z niego nie spadla, wydalo sie jej, ze widzi swiatlo za linia drzew. Mrugajac gwaltownie, by lepiej widziec, coraz bardziej upewniala sie, ze to nie zludzenie. Nie wiadomo skad nabrala pewnosci, ze to ognisko rozpalono wlasnie dla nich.

-          Inaczej Tyn nie dopuscilby nas tak blisko - mruknela do siebie. - Panie Prescott! - zawolala, budzac go ze snu i sprawiajac, ze uniósl glowe znad konskiej grzywy. - Niech pan spojrzy przed siebie.

Z nowymi silami popedzili wierzchowce w strone ognia i Chris nie potrafila myslec o niczym innym, jak tylko o tym, ze wreszcie bedzie mogla zsiasc z konia i spac. Juz w trakcie jazdy zaczela odwiazywac rzemienie przytrzymujace z tylu siodla zwinieta derke.

Kiedy sie zatrzymali, Chris upuscila ja na ziemie, padla na nia i natychmiast zasnela. Nie miala pojecia, jak dlugo spala, gdy cos ja przebudzilo. Uchylila ciezkie powieki. Wciaz panowala ciemnosc, ale w pierwszym blasku nadchodzacego dnia spostrzegla zarys sylwetki mezczyzny w kapeluszu z szerokim rondem, który poruszajac sie prawie bezszelestnie, rozsiodlal konie, karmil je i poil.

Na wpól przytomna Chris przygladala mu sie, kiedy do niej podszedl.

Przykleknal obok i wydawalo sie calkowicie normalne, ze wzial ja w ramiona i uniósl. Jak rozespane dziecko usmiechnela sie tylko i przytulila do niego.

-          Spi pani na kocu - odezwal sie glosem, który przenikal ja do szpiku kosci. - Przeziebi sie pani.

Skinela glowa, gdy poprawial pod nia derke i przykrywal kocem. Przez ulamek sekundy, kiedy otulal jej plecy, miala wrazenie, ze przyblizyl usta do jej czola i usmiechnela sie z zamknietymi oczami.

To jakby ojciec pocalowal ja na dobranoc.

-          Dobranoc, Tyn - wyszeptala i zasnela.

Kiedy sie przebudzila, slonce swiecilo wysoko i przez moment myslala, ze sni, ze jest w krainie cudów. Pochylaly sie nad nia straszliwie wysokie drzewa, przez które przezieraly pojedyncze promienie slonca. Wszystko zarastaly szarozielone mchy i paprocie, wszystko bylo cudownie miekkie. Jakby znalazla sie w zupelnie innym swiecie. Nie opodal spal gleboko Prescott. Chris czula sie, jakby byla jedyna zyjaca istota. Wstajac niespiesznie, przeciagnela sie. W bajkowym lesie panowala gleboka, niezmacona cisza. Przed soba ujrzala cos, co mozna bylo uznac za sciezke, zaledwie szpare w gestwinie zieleni. Przyjechali z prawej strony, wiec teraz poszla na lewo. Oddalila sie zaledwie o pare kroków od obozowiska, ale gdy tylko skrecila, poczula sie samotna. To bylo dokladnie tak, jakby byla oddalona o setki kilometrów od najblizszej ludzkiej osady. Przeszla kilka metrów dalej, stapajac po miekkim podszyciu, gdy wydalo jej sie, ze slyszy szum wody.

Jeszcze pare metrów i ujrzala pod soba po prawej stronie strumien, z którego wystawaly glazy pokryte czarnym mchem. Nagle przypomniala sobie kapiel, której nie udalo jej sie wziac przed dwoma dniami. Z zalem pomyslala o porzuconej wannie pelnej wody. Czy nie mogli zaczekac w szafach, póki nie skonczy sie kapac? Oczywiscie, ze mogli, gdyby nie otworzyla drzwi. Zostaliby tam i podgladali ja - pomyslala ze zloscia, biegnac do wody.

Teraz opanowala ja calkowicie mysl o tym, by sie umyc. Blyskawicznie sie rozebrala i weszla do strumienia. Lodowata woda na chwile zaparla jej dech, ale o wiele bardziej wolala byc czysta, niz zeby jej bylo cieplo. Myla sie ukryta za glazami: gdyby którys z mezczyzn nadszedl od strony obozu, nie zauwazy jej, a w razie czego zdazy sie schronic miedzy d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin