Anderson Poul - Królowa powietrza i mroku.pdf

(266 KB) Pobierz
(Microsoft Word - Anderson - Kr\363lowa powietrza i mroku.doc)
POUL ANDERSON
KRÓLOWA
POWIETRZA I
MROKU
Przeło ył: Darosław J. Toru
1907853.001.png
Ostatnia po wiata ostatniego zachodu sło ca utrzyma si niemal do połowy
zimy. Jednak dnia ju nie b dzie i rado ogarn ła l dy północy. Otworzyły si
kielichy kwiatów; barwna jaskrawo na gał ziach cierniowca płomiennego;
kit stalowców, wyrosły z płaszcza broku i deszczorostów kryj cego wzgórza; w
dolinach nie miała biel niepocałujek. Pomi dzy nimi, na mieni cych si kolorami
skrzydłach, migały trzepotki; jele królewski potrz sn ł rogami i zaryczał.
Niebo mi dzy horyzontami pociemniało od purpury do czerni. Ksi yce stały ju
wysoko, oba niemal w pełni, mrozem połyskuj c na li ciach i blaskiem
rozpływaj c si po wodach. Zrodzone dzi ki nim cienie rozmazywały si w wietle
zorzy - wielkiej kurtyny jasno ci, obejmuj cej połow niebios.
Na Kurhanie Wolunda, tu pod wie cz cym go dolmenem, siedzieli chłopiec i
dziewczyna. Ich włosy, spływaj ce do połowy pleców, wyblakłe od letniego sło ca,
ja niały uderzaj co wyra nymi plamami. Ich ubrane tylko w girlandy ciała,
ci gle jeszcze br zowe po lecie, zlewały si z ziemi , krzewami i skałami. On grał
na ko cianej fujarce, ona piewała. Niedawno zostali kochankami. Mieli po jakie
szesna cie lat, ale o tym nie wiedzieli. Uwa ali si za Zewn trznych, a wi c
oboj tnych na upływ czasu. Z tego, jak yli kiedy w krainach ludzi, nie pami tali
nic albo niewiele.
Nuty z jego fujarki oplatały si wokół jej głosu:
Uwij czar,
Zamknij w nim
Ros i pył,
Noc i siebie .
Strumyk obok kurhanu, nios cy ksi ycowy blask ku ukrytej w ród wzgórz
rzece, odpowiadał im bystrzynami. Stado nietoperzy czarnym cieniem
przemkn ło pod zorz .
Przez Obłoczne Błonia podskokami zbli ała si jaka posta . Miała dwie r ce i
dwie nogi, jednak jej stopy były chwytne, a całe ciało, a po koniec ogona i
szerokich skrzydeł, pokrywały pióra. Jej twarz, na wpół ludzka, była niemal
całkowicie wypełniona wielkimi oczyma. Gdyby Ayoch potrafił stan prosto,
si gałby chłopcu do ramienia. Dziewczyna wstała.
- Niesie jaki ci ar - powiedziała. Jej wzrok nie był przystosowany do
ciemno ci tak dobrze, jak wzrok istot urodzonych na północy, nauczyła si
jednak korzysta ze wszystkich sygnałów, jakie otrzymywała od swych zmysłów.
Pomijaj c nawet to, e normalnie puk by frun ł, w jego spiesznych ruchach
wida było oci ało .
- I idzie z południa. - Chłopca ogarn ło podniecenie, nagłe jak zielony
płomie , który przeszedł przez gwiazdozbiór Lyrth. Pognał w dół zboczem
kurhanu.
- Ahoj, Ayoch! - zawołał. - Jestem tu. Pasterz Mgły!
- I ja. Cie Snu - dziewczyna za miała si , biegn c za nim. Puk zatrzymał si .
Jego oddech zagłuszał szmery w zaro lach wokół niego. Z miejsca, w którym stał,
uniósł si zapach roztartej yerby.
2
- Szcz liwe jest spotkanie u progu zimy - za wistał. - Pomó cie mi zanie go
do Carheddin.
Wyci gn ł przed siebie to, co niósł. Jego oczy przypominały dwie ółte
latarnie. Kształt w jego r kach poruszył si i zakwilił.
- O, dziecko - powiedział Pasterz Mgły.
- Takie samo jak ty kiedy , synu, takie samo. Co to było za porwanie, ho, ho! -
Ayoch nad ł si , dumny. - Było ich ze dwudziestu w tym obozie koło Martwego
Lasu, wszyscy uzbrojeni, i poza maszynami wartowniczymi mieli jeszcze wielkie,
okropne psy, biegaj ce wolno, kiedy spali. Ja jednak nadleciałem z góry - a
szpiegowałem ich, a do chwili kiedy si upewniłem, e garstka pyłu nasennego...
- Biedne male stwo. - Cie Snu wzi ła chłopca na r ce i przytuliła do swych
małych piersi. - Wci taki zaspany, prawda? - Chłopiec na lepo poszukał jej
sutki. U miechn ła si poprzez welon swych włosów. - Nie, jestem jeszcze zbyt
młoda, a ty ju za du y. Ale poczekaj, najesz si do syta, gdy si obudzisz w
Carheddin pod gór .
- Yo-ah - powiedział Ayoch mi kko i cicho. - Ona ju wyszła. Słyszała i
widziała. Nadchodzi.
Przykucn ł, skulił si ze zło onymi skrzydłami. Po chwili ukl kł i Pasterz
Mgły te ukl kł, a potem Cie Snu, nie wypuszczaj c jednak dziecka z r k.
Wysoka sylwetka przesłoniła ksi yce. Przez chwil Królowa przygl dała si
kl cz cej trójce i ich łupowi. D wi ki wzgórz i pól wycofały si z ich wiadomo ci,
a zacz ło im si wydawa , e mogliby usłysze , jak sycz wiatła północy. W
ko cu Ayoch szepn ł:
- Czy dobrze zrobiłem. Matko Gwiazd?
- Je eli ukradłe dziecko z obozu pełnego maszyn - odpowiedział pi kny głos -
to ukradłe je ludziom z dalekiego południa, którzy mog nie pu ci tego płazem
tak łatwo jak tutejsi.
- Ale co mog na to poradzi , Sypi ca niegiem? - spytał puk. - Jak nas
wy ledz ?
Pasterz Mgły podniósł głow i powiedział dumnie:
- Poza tym teraz oni równie czuj przed nami strach.
- To takie słodkie male stwo - powiedziała Cie Snu. - A my potrzebujemy
wi cej takich jak on, prawda, Gwiezdna Pani?
- Którego zmierzchu to musiało si zdarzy - zgodziła si ta, która stała
ponad nimi. - Zabierzcie go i otoczcie opiek . Przez ten znak - zrobiła znak -
nale y on do Mieszka ców.
Ich rado została uwolniona. Ayoch wywin ł kozła i wyl dował pod
trz soli ciem. Wspi ł si na jego pie , potem na gał , przysiadł, na wpół ukryty
za zasłon bladych, niespokojnych li ci, i rado nie zapiszczał. Chłopiec i
dziewczyna ponie li dziecko ku Carheddin, biegn c długimi, spokojnymi susami,
które jemu pozwalały gra , a jej piewa :
Wahali, wahaii!
Wayala, laii!
Skrzydło na wietrze
3
W niebiosach wysoko,
krzycz c i piszcz c
gnaj włócznie deszczu,
we wrzawie si zanurz,
i pły ku srebrem ksi yców posiwiałym drzewom
i cieniom pod nimi, ci kim od snów.
i zjednocz si , wkołysz w plusk fal na jeziorach,
w których gwiazd wiatło nurkuje i tonie.
Barbro Cullen weszła i mimo alu i gniewu, które j trawiły, zamarła z
osłupienia. W pokoju panował bałagan. Sterty gazet, ta m, szpul, kodeksów,
pudeł na fiszki, zabazgranych papierów pi trzyły si na ka dym stole. Niemal
wszystkie półki i zakamarki pokryte były kurzem. Pod jedn ze cian stał stół
laboratoryjny z mikroskopem i sprz tem. Zauwa yła; e ten sprz t był sprawny,
cho zaskakuj cy w biurze. Poza tym wydzielał delikatny, ale wyra nie
wyczuwalny zapach chemikaliów. Dywan był poprzecierany, meble zniszczone.
Taka miała by jej ostatnia szansa?
Potem nadszedł Eryk Sherrinford.
- Dzie dobry, pani Cullen - powiedział. Jego głos był suchy, u cisk dłoni
mocny i pewny. Miał na sobie wypłowiały kombinezon, ale to jej nie
przeszkadzało. Nie zdradzała przesadnej dbało ci nawet o swój własny wygl d,
mo e poza jakimi specjalnymi okazjami. (A czy kiedykolwiek b dzie jeszcze
jak miała, je eli nie odzyska Jimmiego?) Natomiast niczym kot przestrzegała
czysto ci osobistej.
Z kurzych łapek w k cikach jego oczu promieniował u miech.
- Prosz wybaczy mi kawalerski styl gospodarzenia. Na Beowulfie mamy, a w
ka dym razie mieli my, specjalne maszyny, wi c nie zdołałem nabra
odpowiednich przyzwyczaje . A nie chc nikogo wynajmowa , eby mi
przestawiał sprz t. Wygodniej pracowa poza domem, ni dba o oddzielne
biuro. Nie usi dzie pani?
- Nie, dzi kuj . Nie mogłabym - mrukn ła.
- Rozumiem. Jednak je li pani pozwoli, ja najlepiej funkcjonuj w pozycji
sprzyjaj cej relaksowi.
Opadł na fotel, zgi wszy si jak scyzoryk. Jedn z długich nóg przerzucił
przez kolano drugiej. Wyj ł fajk i nabił j tytoniem z kapciucha. Barbro
zdziwiła si , e Sherrinford pali tyto w tak przestarzały sposób. Gdzie jak gdzie,
ale na Beowulfie powinni mie nowoczesne urz dzenia, na jakie na Rolandzie
jeszcze nie mogli sobie pozwoli . No có , stare zwyczaje mogły oczywi cie
przetrwa . Jak pami tała z lektury, w koloniach było to nagminne. Ludzie ruszyli
ku gwiazdom w nadziei zachowania tak niemodnych rzeczy jak ojczysty j zyk,
rz dy konstytucyjne czy racjonalna cywilizacja techniczna...
Sherrinford wyrwał j ze zm conego zm czeniem, bezładnego zamy lenia.
4
- Musi mi pani przedstawi szczegóły swojej sprawy, pani Cullen. Powiedziała
mi pani tylko tyle, e pani syn został porwany, a wasza miejscowa policja nic w
tej sprawie nie zrobiła. Poza tym znam tylko kilka najbardziej oczywistych
faktów, takich jak to, e jest pani wdow , a nie rozwódk , e jest pani córk
pionierów z Ziemi Olgi Ivanoff, utrzymuj cych jednak cisł wi
telekomunikacyjn z Przystani Bo ego Narodzenia, e otrzymała pani
wykształcenie w jednej z dyscyplin biologicznych i e miała pani kilkuletni
przerw w podj tej ponownie dopiero ostatnio pracy w terenie.
Wpatrywała si ze zdumieniem w jego twarz, w wystaj ce ko ci policzkowe,
orli nos, szare oczy, czarne włosy. Zapalniczka zrobiła "skrrt" i rozbłysła
płomieniem, który zdał si wypełnia cały pokój. Na tej wysoko ci ponad miastem
panowała cisza, przez okna s czył si zimowy półmrok.
- Sk d, na kosmos, pan to wie? - usłyszała swoje pytanie. Wzruszył
ramionami.
- Moja praca - powiedział, przybieraj c poz , z której był znany, poz
wykładowcy podczas odczytu - polega na dostrzeganiu i kojarzeniu szczegółów.
W ci gu tych stu lat ludzie na Rolandzie, przy ich tendencji do ł czenia si w
grupy zgodnie z pochodzeniem i nawykami kulturowymi, wykształcili regionalne
nice akcentów. U pani słycha lady olga skiej gardłowej wymowy spółgłoski
"r", ale samogłoski wymawia pani nosowo, w sposób charakterystyczny dla
tutejszego regionu. Mimo e mieszka pani w Portolondonie. To sugeruje, e w
dzieci stwie miała pani stał styczno z wymow stołeczn . Wspomniała mi
pani, e była członkiem ekspedycji Matsuyamy i e zabrała pani ze sob swego
synka. Zwykłemu technikowi nie pozwolono by na to, a wi c pani musiała by na
tyle cenna, e przymkni to oczy na dziecko. Ekspedycja prowadziła badania
ekologiczne, st d wniosek, e jest pani zwi zana z naukami przyrodniczymi. Z
tego samego wnosz , e musiała pani mie wcze niejsze do wiadczenie w pracy w
terenie. Jednak pani skóra jest jasna, nie nosi ladów ogorzało ci, której si
nabiera podczas długotrwałego przebywania w promieniach tego sło ca. Musiała
wi c pani do długi okres przed wyruszeniem na t nieszcz sn wypraw sp dzi
głównie pod dachem. A co do wdowie stwa - nie wspomniała pani ani razu o
swym m u, a przecie miała pani m czyzn , którego do dzisiaj ceni pani na tyle,
by nosi zarówno obr czk , jak i pier cionek zar czynowy.
Jej oczy zaszły mgł i zapiekły. Ostatnie słowa znów przywołały obraz Tima -
ogromnego, łagodnego, wiecznie u miechni tego. Musi odwróci wzrok od tego
człowieka, spojrze w okno.
- Tak, ma pan racj - zdołała powiedzie .
Mieszkanie znajdowało si na szczycie wzgórza, wznosz cego si nad
Przystani Bo ego Narodzenia. Poni ej opadało miasto, cianami, dachami,
archaicznymi kominami, ja niej cymi wiatłem lamp ulicami, rozjarzonymi
lepiami pojazdów, coraz ni ej, a do portu, po łuk Zatoki miałków i statki,
płyn ce do i z Wysp Podsłonecznych oraz dalszych regionów błyszcz cego jak
rt w po wiacie znad zachodniego horyzontu Oceanu Północnego. Stoj cy w
pełni Olivier wznosił si szybko - c tkowana pomara czowa tarcza. Bli ej zenitu,
którego nigdy nie osi gnie, b dzie promieniował barw lodu. Alde, z pozoru
dwukrotnie wi kszy ni w rzeczywisto ci, był cienkim sierpem, wisz cym tu przy
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin