Karol Dickens - Wielkie nadzieje.doc

(2190 KB) Pobierz

KAROL DICKENS

 

WIELKIE NADZIEJE

 

KSIĄŻKA i WIEDZA

WARSZAWA 1951

Przełożyła z oryg. ang. - KAROLINA BEYLIN

Tytuł oryginału: „Great Expectations"

Powieść po raz pierwszy wydana została w oryginale w roku 1861

Red. odpowiedzialny Krystyna Czerwiniowska

Okładkę projektował Antoni Uniechowski

Książka i Wiedza" Warszawa

Printed in Poland

Lipiec 1951 r.

Tłoczono 10 000 + 500 egz.

Zakłady Graficzne "Książka i Wiedza" w Wałbrzychu

Obj. ark. wydawn. 31 Nr zam. 361

Druk ukończono dnia 16. VII. 51

Pap. druk. mat. kl. V, 80 g, 61X86 cm. Obj. ark. druk. 31

F-2-30505

 

ROZDZIAŁ1

1 1 Nazwisko mojego ojca brzmiało Pirrip,

a mnie dano imię Filip. Mój dziecinny język nie potrafił oddać wyraźnie tych dwu dźwięków i stapiał je w krótkie miano Pip. Nazwałem, więc sam siebie Pipem i wszyscy zaczęli tak mnie nazywać.

Podątję, że i mój ojciec nosił nazwisko Pirrip na odpowiedzialność napisu na nagrobku oraz siostry mojej, żony kowala Joego Gargeryego. Ponieważ nigdy nie widziałem ojca ani matki, ani ża<dnej ich podobizny (w owych czasach nie wiedziano jeszcze nic o fotografii), moje pierwsze wyobrażenie o rodzicach, i o ic h wyglądzie wiązało się, nie wiadomo czemu, z ich nagrobkami! Kształt liter na kamieniu nagrobnym mego ojca nasunął mi clziwaczną myśl, że był to krępy, kwadratowy mężczyzna o ciemnych wijących się włosach. Z rodzaju i charakteru liter na-pisij: „A także Georgiana, małżonka powyższego" wyciągnąłem dziocinny wniosek, że matka moja musiała być piegowata i słabowita. Pięciu kamiennym tabliczkom, umieszczonym równym rządkiem na grobie (każda z nich miała około półtorej stopy długości i poświęcone były pamięci moich pięciu braciszków, którzy #byt wcześnie zrezygnowali z walki o życie), zawdzięczam niemal religijną wiarę, że urodzili się oni leżąc na grzbiecie z rękami to kieszeniach spodenek i nigdy nie zmieniali pozycji.

Nasza okolica była bagnista i rozciągała się wzdłuż wijącej się rzeki, o dwadzieścia mil od morza. Moje najwcześniejsze wyraźne wspomnienie tyczy się pewnego późnego pochmurnego popołudnia.

5

Zdałem sobie wówczas w (?ałej pełni sprawę, że zarośnięta krzywami posępna przestrzeń to cmentarz, że Filip Pirrip, ni szczyk z tej parafii, a także <3eorgiana, małżonka powyższ zmarli i zostali pochowani, że Aleksander, Bartłomiej, Abrab Tobiasz i Roger, ich synowie, również lte żyją i spoczęli w j bie. że ciemne, płaskie pustkowie za cmentarzem, poprzecin groblami, kopcami i zagrodami, gdzie pasło się bydło, to baj ska. Że ciemna smuga na horyzoncie to rzeka że odległy, d żywioł, od którego wieje porywisty wiatr, to riorze, i że m drżący ze strachu tłumoczek, który nagle wybuchnął płaczem Pip.

- Cicho bądź! - wrzasnął straszliwy głos i spomiędzy L bów koło kościoła wyskoczył nagle mężczyzna. - Cictho, ty m diable, bo poderżnę ci gardło! {

Straszny człowiek w szarym ubraniu z grubego suk"na, z ł cuchem brzęczącym mu u nogi. Człowiek bez kapelusza, z głc owiązaną szmatą, w podartych butach na nogach. Człowiek 0( kający wodą, zabłocony, poraniony kamieniami, podrapany ż rem, poparzony pokrzywami, pokłuty cierniami. Człowiek ku jacy, drżący, który rzucał wokół siebie przerażone spojrzei i miotał przekleństwa. Człowiek, którego zęby szczękały g śno, gdy chwycił mnie pod brodę.

- O, niechże mi pan nie podrzyna gardła - błagałem niony - proszę, niech pan tego nie czyni, panie! s

- Jak się nazywasz, gadaj! - powiedział człowiek - p -- Pip, panie.

- Jeszcze raz - powtórzył wpatrując się we mnie - gadaj.

- Pip, Pip, panie.

- Pokaż, gdzie mieszkasz. Pokaż palcem to miejsce.

Wskazałem miejsce, gdzie znajdowała się nasza wioska, płaskim brzegu rzeki, wśród olch i żywopłotów, o milę lub więcej od kościoła.

Teraz nieznajomy odwrócił mnie i wypróżnił mi kieszenie. Nie było w nich nic prócz kawałka chleba. Gdy kościół wrócił ć swej pozycji - gdyż przez chwilę ten człowiek, taki silny i okrój ny, przekręcił kościół tak, że widziałem dzwonnicę u swoic stóp - więc gdy kościół wrócił do zwykłej pozycji, okazało się,

6

siedzę na nagrobku, cały drżący, a mój oprawca zajada żarłocznie chleb.

- Ty szczeniaku - zapytał mężczyzna oblizując wargi - skąd masz takie tłuste policzki?

Rzeczywiście miałem wówczas okrągłe policzki, mimo że na mój wiek byłem nieduży i raczej słaby.

- Do diabła, zjadłbym je chętnie - zauważył potrząsając groźnie głową. - Mam na nie wielką ochotę.

Poważnie wyraziłem nadzieję, że tego nie uczyni, i coraz mocniej tuliłem się do nagrobka, na którym siedziałem, po to, by nie spaść, i po to, by powstrzymać się od płaczu.

- Więc słuchaj - odezwał się nieznajomy. - Gdzie jest twoja matka?

- Tutaj, panie - odparłem.

Skoczył gwałtownie w tył i obejrzał się przez ramię.

- Tutaj, panie - powtórzyłem nieśmiało - „A także Cteor-giana" to moja matka.

- O - zawołał cofając się o krok - a czy to twój ojciec, ten obok niej?

- Tak, panie - odparłem - to on „nieboszczyk z tej parafii".

- Ha - mruknął i zaczął się zastanawiać. - Więc u kogo mieszkasz i dokąd się udasz, o ile naturalnie pozwolę ci jeszcze żyć, a to niezdecydowana sprawa...

- U siostry, panie, ujjani Gargery, żony Joego Gargeryego, kowala, panie.

- Kowala? tak? - powtórzył patrząc na swą nogę.

Rzucił jeszcze parę ponurych spojrzeń na nogę, potem na mnie. Wreszcie podszedł blisko do grobowej płyty, na której siedziałem, wziął mnie za oba ramiona i przechylił w tył tak daleko, jak tylko pozwalała na to długość jego rąk. Oczy jego utkwione były władczo w moich, a moje, pełne strachu, w jego źrenicach.

- A teraz słuchaj, od tego zależy twoje życie. Wiesz, co to pilnik?

- Tak, panie.

- A wiesz, co to żywność?

7

 

! -I

- Tak, panie.

Po każdym pytaniu przeginał mnie mocniej w tył po to, bym czuł się bardziej bezradny i przerażony.

- Przyniesiesz mi pilnik - potrząsnął mną znowu -i przyniesiesz mi żywność - znów mnie przechylił - przyniesiesz mi tutaj jedno i drugie - szarpnął mną - inaczej wyrwę ci serce i wątrobę. - Potrząsnął mną raz jeszcze.

Byłem okropnie przerażony i kręciło mi się w głowie tak bardzo, że uczepiłem się kurczowo jego ręki. Prosiłem:

- Jeżeli pan będzie tak łaskaw i puści mnie, to może prze stanie mnie mdlić i będę mógł lepiej słyszeć, co pan mówi.

Przegiął mnie i zawinął mną młynka tak, aż kościół fikną kozła i zakręcił się wokół własnego kurka na wieży. Potem tei okropny człowiek postawił mnie pionowo na płycie grobowej i wy głosił następujące straszne słowa:

- Przyniesiesz mi jutro rano pilnik i żywność, dużo żywne

ści. Będę czekał na ciebie tam, przy tej starej forteczce. Zrobis

to i nie piśniesz o niczym ani jednego słowa. Nie okażesz mn

gnięciem oka, żeś widział osobę podobną do mnie. Tyli?

pod tym warunkiem będziesz żył. Jeżeli jednak nie posłucha!

mnie, choćby w najmniejszym drobiazgu, wyrwę ci serce i watr

bę, upiekę i zjem. Nie myśl, że jestem tutaj sam. Niedaleko ukr

wa się jeden młody człowiek, w porównaniu z którym ja jeste

aniołem. Ten młody człowiek słyszy to, co ja teraz mówię. Ma <

szczególny, tajemniczy, jemu tylko wiadomy sposób wyrywan

chłopcom wątroby i serca. Chłopiec może zaryglować drzwi, p

łożyć się do ciepłego łóżka, otulić się kołdrą, naciągnąć ją na g3

wę, może być przekonany, że jest bezpiecznie schowany, ale <

młody człowiek wśliźnie się i tak bez szelestu do niego, otwoi

mu brzuch. Na razie powstrzymuję tego młodego człowieka

robienia ci krzywdy, ale przychodzi mi to z trudnością. No, co

na to?

Odpowiedziałem, że wezmę pilnik i co zdołam zebrać z zai sów, i przyniosę mu to raniutko do forteczki.

- Powiedz: „Niech Bóg pokarze mnie śmiercią, jeżeli tego zrobię" - rozkazał mi mężczyzna.

8

Powiedziałem to i wówczas postawił mnie na ziemi.

- A teraz - upominał - pamiętaj, co obiecałeś, pamiętaj o owym młodym człowieku i idź do domu.

- Doo-bra-nooc panu - wyjąkałem.

- Jak tu okropnie - odparł patrząc na wilgotną i wietrzną równinę - chciałbym być żabą albo węgorzem.

To mówiąc przycisnął do drżącego ciała ramiona, jakby dla rozgrzewki, i kulejąc szedł ku murowi kościelnemu. Patrzyłem za nim, jak torował sobie drogę wśród pokrzyw i głogów zarastających cmentarz, i przez chwilę zdawało się mym oczom, że ogania się w ten sposób przed rękami umarłych, które wyciągają się ku niemu z grobów, by schwytać go za łydki i wciągnąć pod ziemię. Doszedłszy do muru kościelnego przesadził go jak ktoś o zdrętwiałych i sztywnych nogach i wówczas raz jeszcze obejrzał się na mnie. Kiedy to zobaczyłem, odwróciłem twarz w stronę domu i jak najszybciej zrobiłem użytek z nóg. Ale zerkając przez ramię widziałem, jak szedł ku rzece, wciąż tuląc do siebie ramiona i wyszukując obolałymi nogami kamienie, położone na bagni-sku dla umożliwienia przejścia podczas rzęsistych deszczów lub przypływu.

Gdy zatrzymałem się po chwili, by raz jeszcze się za nim obejrzeć, bagniska wydały mi się ciemną poziomą linią, a rzeka jeszcze jedną poziomą kresą, choć mniejszą i mniej od tamtej wyraźną. Niebo przedstawiało mi się jak przestrzeń poorana krwawymi i ciemnymi pręgami. Na brzegu rzeki rozróżniałem już teraz tylko dwa ciemne przedmioty. Jednym z nich była latarnia morska przypominająca beczkę o rozluźnionych obręczach, umieszczona na słupie i z bliska ogromnie niezdarna i brzydka. Drugi stanowiła stara szubienica ze zwisającymi łańcuchami, na której powieszono niegdyś pirata. Mężczyzna kulejąc szedł ku niej, jak gdyby był wskrzeszonym owym piratem i chciał się ponownie sam powiesić. Ta myśl przeraziła mnie okropnie i patrząc na pasące się bydło, które podnosiło ku niemu głowy, zastanawiałem się, czy i ono tak myśli. Rozejrzałem się, czy nie zobaczę gdzie owego okropnego młodego człowieka, którym straszył mnie nieznajomy. Ale mimo że nie widziałem go w pobliżu, przeraziłem się tak bardzo na samą myśl, że pobiegłem pędem do domu.

 

ROZDZIAŁ

2 Siostra moja, żona Joego Gargeryego

ode mniejstarsza o lat przeszło dwadzieścia i słynęła wśród i dów z tego, że wychowała mnie „własnoręcznie". Zastań jąc się wówczas, co mogłoby to znaczyć, i wiedząc, że sióstr? ja ma bardzo ciężką rękę zarówno w stosunku do mnie jals swego męża, doszedłem do wniosku, że musiała nas obu vi wać „własnoręcznie".

Siostra moja nie była ładną kobietą i miałem wrażei „własnoręcznie" zmusiła Joego, by się z nią ożeniŁJJoe, pr: ny mężczyzna, miał jasne kędziory okalające łagodną i oczy, w których niezdecydowany błękit mieszał się z barv łek. Był to łagodny, cierpliwy, dobry i łatwy w obejściu p coś w rodzaju Herkulesa, zarówno w sile jak i słabości.

Siostra moja miała czarne oczy i włosy i tak czerwoni policzków, że nieraz zastanawiałem się, czy też nie używ: zamiast mydła. Wielka i koścista, nie rozstawała się prawi z grubym fartuchem, który zawiązywała z tyłu na dwie 1 i którego groźny kwadrat na piersiach jeżył się szpilkam mi. Nieustanne noszenie tego fartucha poczytywała sobie ką zasługę, a Joemu robiła gorzkie wyrzuty, że skazuje taki strój. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego uważała, chodzić w tym fartuchu i dlaczego nie zdejmowała go, 1 się podobałoj

Kuźnia Joego graniczyła z naszym domkiem zbuć z drzewa, jak większość ówczesnych domów mieszkalnyc] ]i. Gdy wróciłem pędem z cmentarza, zastałem kuźnię kniętą i Joego siedzącego samotnie w kuchni. Tjoe i ja towarzyszami niedoli i nieustannymi spiskowcami, toteż żyłem jeszcze zamknąć drzwi, gdy zwierzył mi się z cze; jemnicy.

- Twoja siostra - powiedział me wstając ze sweg przy kominku - szukała cię i wybiegała już dwanaści dwór, a teraz wyszła po raz trzynasty, Pip.

- Doprawdy?

- Tak, Pip, i co gorsza zabrała ze sobą Łaskotaj

10

i

m

¦ff

Na tę okropną wieść zacisnąłem palce na jedynym guziku kurtki i kręciłem nim w przerażeniu, patrząc w ogień z rozpaczą. Łaskot był to kij Joego, o lśniącym końcu, wygładzonym od łaskotania mojej osoby.

- Tak - mówił Joe - najpierw usiadła, potem zerwała się, chwyciła Łaskota i wściekła wybiegła na dwór. Wyleciała wściekła, Pip. Wypadła jak bomba - zakończył rozgarniając płonące polana pogrzebaczem.

- Czy dawno wybiegła, Joe? - spytałem takim tonem, ja-[im mówi się do dziecka. Nigdy nie traktowałem Joego inaczej tiż jak mego rówieśnika.

Joe rzucił okiem na holenderski zegar i powiedział:

- No, ostatnim razem wyleciała jakie pięć minut temu, Pip. le właśnie nadchodzi. Schowaj się za drzwi, prędko, zakryj się ;cznikiem.

Usłuchałem go. Moja siostra wbiegając otworzyła szeroko •zwi, a poczuwszy za nimi jakąś przeszkodę domyśliła się na-chmiast prawdy i zaaplikowała mi Łaskota. Potem schwyciła nie i jak to często czyniła, cisnęła niby paczkę do Joego. Kowal ipał mnie w locie i ukrył za kominkiem, odgradzając od żony ą długą nogą.

- IGdzie byłeś, ty małpiszonie - krzyczała siostra tupiąc gą - gadaj mi zaraz, gdzieś się włóczył, podczas kiedy ja psu-n sobie krew z niepokoju. Gadaj, bo cię wyciągnę z tego kąta, )ćby na twoim miejscu znalazło się pięćdziesięciu Pipów chro-nych przez pięciuset Gargerych.

- Byłem tylko na cmentarzu - wyznałem szlochając i rozdając sobie ciało.

- ffra cmentarzu - krzyknęła - od dawna spoczywałbyś na mtarzu, gdyby mnie nie było na tym świecie. Kto cię własno-nie wychował, kto? gadaj!

- Tyś mnie wychowała - jęknąłem.

- A dlaczego to zrobiłam, chciałabym wiedzieć?

- Nie wiem - zaskomliłem.

- I ja także tego nie wiem! - krzyczała. - Wiem tylko, że hwili twego przyjścia na świat nie zdjęłam z siebie tego far-a. I wiem także, jak okropnie być żoną kowala (i w dodatku eryego), nawet gdy się nie jest twoją matkąh

11

Myśli moje nagle oderwały się od tej sprawy, gdy i łem smutnie w ogień. Z żarzących się węgli wypłynął uciekinier na bagnisku, jego noga okuta w łańcuchy, ta młody człowiek, pilnik, żywność, straszliwe zobowiązanie przestępstwa, które miałem popełnić pod tym gościnnym

- (Ha! - wrzasnęła moja siostra odstawiając wreszc miejsce - cmentarz! - Możecie gadać o cmentarzu, wy Jeden z nas co prawda nie wspominał nawet o cmen' Wiem, że to mnie odprowadzicie wkrótce na cmentarz! z was zostanie para po mojej śmierci! (

Podczas gdy siostra przygotowywała teraz herbatę, J na mnie ponad swą wyciągniętą nogą badawcze spojrzi gdyby chciał sprawdzić, jaką to parę będziemy stanowili opłakanych okolicznościach.' Potem pogładził się po jas] dziorach i lnianych faworytach i wodził niebieskimi oc żoną Czynił to zawsze podczas burzliwych zajść.

iMoja siostra miała szczególny, jej właściwy sposób dla nas chleba. Przyciskała lewą ręką bochenek dó pie czym niekiedy pozostawała w chlebie szpilka lub igła, kt< dowaliśmy w czasie jedzenia. Potem brała na koniec noża ką ilość masła i smarowała całą powierzchnię bochen ruchem, jakim aptekarz smaruje plastry. Używała przy dzo zręcznie obu stron ostrza, zeskrobując i wygładzając i skórce. Następnie potężnym ciosem krajała duży kawał s i przedzieliwszy go nożem na połowy, wręczała Joemu

Mimo że chciało mi się ogromnie jeść, nie byłem pev mam prawo spożyć ten chleb. Czułem, że muszę zostawić mego okropnego znajomego i jego jeszcze okropniejszej rzysza. Wiedziałem, że moja siostra jest skrzętną goi i że nie uda mi się nic zwędzić ze spiżarni. Toteż posta wsunąć sobie kromkę w nogawkę spodni.

Wykonanie tego postanowienia kosztowało mnie ban le. Było to tak, jak gdybym się zdecydował skoczyć z da sokiego domu albo dać nurka w głęboką wodę. Sprawę j ła jeszcze nieświadomość Joego. fTako oddani sobie to niedoli - szwagier był mi dobrym kolegaj - mieliśmy zwj równywać postępy czynione przez obu przy zjadaniu ch czasu do czasu wyciągaliśmy wzajemnie ku sobie nad

12

kromki i podziwialiśmy jeden drugiego, co dodawało nam bodźca do dalszych zabiegów. Tego wieczoru Joe kilkakrotnie zapraszał mnie do zwykłego przyjacielskiego współzawodnictwa pokazując, jak szybko znika jego porcja chleba, lecz za każdym razem widział, że na jednym kolanie trzymam żółty kubek z herbatą, a na drugim - nietkniętą kromkę chleba z masłem. Wreszcie doszedłem do rozpaczliwego wniosku, że muszę wykonać powzięte postanowienie, i to tak zręcznie, jak wymagały tego okoliczności. Wybrałem chwilę zaraz po spojrzeniu Joego, rzuconym w moją stronę, i wsunąłem chleb w nogawkę.

Joe był najwyraźniej zdziwiony moim brakiem apetytu i w zamyśleniu odgryzł kawałek chleba, który najwidoczniej mu nie smakował. Trzymał go potem przez czas dłuższy w ustach, zastanawiając się nad nim głęboko, żuł powoli i nagle przełknął jak pigułkę. Właśnie zabierał się do odgryzienia następnego kęsa i przechylił głowę na bok, jak gdyby lepiej się do tego rozpędzając, gdy wzrok jego padł na mnie i wtedy ze zdumieniem zobaczył, że mój kawałek zniknął.

Osłupienie, z jakim mi się przyglądał, było tak widoczne, że nie mogło ujść uwagi mej siostry.

- Co tam znowu? - spytała uszczypliwie, stawiając filiżankę.

- No, wiecie - zamruczał Joe kręcąc nade mną głową ze smutkiem. - Pip, staruszku, jeszcze sobie zaszkodzisz. To niezdrowo, na pewno utkwi ci gdzieś. Nie mogłeś go pogryźć?

-¦ Nie rozumiem, o co chodzi - powtórzyła tym razem ostrzej moja siostra.

- Jeżeli uda ci się wypluć jeszcze choćby kawałek, Pip, to zrób to, proszę cię. Dobre maniery swoją drogą, ale zdrowie jest ważniejsze.

(siostra straciła cierpliwość. Zerwała się, chwyciła Joego za bokobrody i zaczęła walić jegQ giQwq, 0 SClailft potaas gdy ja

Siedziałem W kacie i patrzyłem na to w poczuciu, winy.

- Teraz może powiesz wreszcie, o co chodzi - zawołała siostra ledwie dysząc z wysiłku - zamiast wytrzeszczać na mnie oczy, ty nadęta świnioj

Joe spojrzał na nią przestraszony, ugryzł kęs chleba i z wypchanym policzkiem zwrócił się do mnie takim tonem, jak gdybyśmy byli tylko we dwóch w pokoju.

13

- Ty wiesz, Pip - powiedział - że zawsze trzymam z i że ostatni bym na ciebie naskarżył, ale... tak łykać!

Tu odsunął krzesło, spojrzał na kawałek podłogi międ2 mi i znów podniósł oczy na mnie.

- Co? - krzyknęła moja siostra - więc znowu łyki zwierzę?

Joe nie patrząc na nią, tylko na mnie, ciągnął uroczyśc

- I ja także, kiedy byłem w twoim wieku, łykałem je< bez żucia, widywałem też wielu podobnych żarłoków, ale < podobnego nie widziałem. To łaska boska, żeś się nie udła śmierć.

<[§iostra skoczyła ku mnie, schwyciła mnie za włosy i r złowrogie słowa:

- Pójdziesz ze mną i dam ci lekarstwoj

Jakiś potworny lekarz ogłosił w tym czasie wodę z dzie jako uniwersalne lekarstwo na wszystkie choroby i siostra miała zawsze mały zapas tego specjału w filiżance w kuchni rżąc święcie, że skuteczność jego jest równa jego obrzydli smakowi.

Niekiedy otrzymywałem taką ilość tego pokrzepiającego ka, że miałem uczucie, jakoby pachniał niczym świeżo wyj wany płot. /Tego wieczoru siostra zaaplikowała mi ten płyi wając go w gardło, podczas gdy trzymała głowę moją pod j jak but do czyszczenia. Joe musiał wypić kwaterkę. Uczy z przykrością, odrywając się od powolnego przeżuwania i < nia przed kominkiem, a siostra twierdziła, że mąż musi lekarstwo, bo „nim trzęsie". Ja raczej miałem wrażenie, że ro gdyby odmówił wypicia, trzęsłoby nim porządnl<§>

Wyrzuty sumienia są straszne, czy dręczą dorosłego, cz łego chłopca. Ale gdy u dziecka do tego tajemnego ciężaru cza się jeszcze tajemny ciężar w nogawce spodni, to (mogę świadczyć) straszliwa męka.

Okropne poczucie winy związane z myślą, że oto będę i obrabować siostrę (nigdy nie przychodziło mi na myśl, że buję Joego, bo nie uważałem go za właściciela gospodar; a w dodatku nieustanne przytrzymywanie ręką chleba z m w nogawce spodni, kiedy siadałem lub ilekroć posyłano mi coś do kuchni - wszystko to przyprawiało mnie o szale]

14

¦»

' p

Chwilami gdy wicher wiejący od bagniska rozżarzał węgle kominku, zdawało mi się, że słyszę ze dworu głos człowieka łańcuchem na nodze, głos, który zaklina mnie o dochowanie jemnicy i woła, że nieznajomy nie będzie zdychał z głodu do jutra, ale że muszę mu natychmiast przynieść, com obiecał, wilami znowu zastanawiałem się, co będzie, jeżeli ów okropny iłody człowiek, którego z takim trudem wstrzymywano od rzucenia się na mnie, straci nagle cierpliwość lub pomyli postawione mi terminy i zabierze się dziś w nocy do mej wątroby i serca. Jeżeli to możliwe, żeby włosy stawały dęba na głowie ze strachu, to moim przydarzyło się to tego wieczoru. Ale być może włosy ludzkie tego nie potrafią!

Nazajutrz wypadały święta Bożego Narodzenia i siostra kazała mi mieszać miedzianą łyżką dodatki do puddingu. Miałem to robić od siódmej do ósmej według holenderskiego zegara. Usiłowałem wykonywać to z brzemieniem na nodze, co przypominało mi o człowieku, który również dźwigał brzemię u nogi. Wreszcie, korzystając z pierwszej okazji, pobiegłem do siebie na poddasze i tam złożyłem tę cząstkę mego nieczystego sumienia.

- Słuchaj - zwróciłem się do Joego, gdy skończywszy robotę z puddingiem grzałem się przy kominku w oczekiwaniu chwili, kiedy poślą mnie do łóżka - czy to strzelono z armaty?

- Ach - odparł Joe - widocznie znowu jakiś skazaniec zwiał.

- Co to znaczy, Joe? - spytałem.

Moja siostra, która zawsze na siebie brała obowiązek odpowiadania na pytania, powiedziała burkliwie:

- Uciekł, uciekł!

I objaśnienie to zaaplikowała mi niczym wodę z dziegciem.

Gdy po chwili siostra opuściła głowę nad robotą, zadałem Joemu samym ruchem ust pytanie: „Co to znaczy skazaniec?" Joe odpowiedział mi w ten sam sposób, ale tak, żem zrozumiał tylko ostatni wyraz „Pip".

- Zeszłej nocy zwiał jeden skazaniec zaraz po wieczornym wystrzale armatnim - ciągnął Joe - i wtedy wypalili dla ostrzeżenia. A teraz chyba zawiadamiają o ucieczce drugiego i dlatego wystrzelili.

• I

15

- Kto wystrzelił? - dopytywałem się.

- Do diabła z tym chłopakiem - przerwała moja spoglądając na mnie i marszcząc brwi - co to za nudzia nudź pytaniami, to nie dowiesz się kłamstw.

Pomyślałem, że nie jest zbyt uprzejma wobec samej skoro przyznaje, że w odpowiedzi na moje pytania racz] kłamstwami. (Ale moja siostra nigdy nie bywała uprzejma, przy gościachj

W tej chwili Joe podniecił moją ciekawość przez to, ż< sztownie otworzywszy usta wymówił bezgłośnie jakiś wyra ry, zdawało mi się, brzmiał: „Gdera".

Odpowiedziałem mu w tenże sposób, wskazując jego „Ona?", ale jego długiej odpowiedzi na ten temat już r. jąłem.

- Chciałbym wiedzieć - zwróciłem się z ostatnią wprost do siostry - jeżeli się na mnie nie rozgniewasz, chci wiedzieć, kto to strzelał?

-tBoże, błogosław to dziecko! - krzyknęła moja siost: kim tonem, jak gdyby pragnęła czegoś wręcz odwrotnej strzelali na galerach.

- Och - powiedziałem patrząc na Joego - na galerac Joe chrząknął z wyrzutem, jak gdyby chciał dać mi d<

zumienia, że on mówił to samo.

- Proszę, co to znaczy galery?

- Zawsze to samo z tym chłopakiem - krzyknęła s: wskazując na mnie igłą z nitką. Odpowiedz mu na jedno pyl zada ci jeszcze tuzin. Galery to są statki-więzienia, zars wprost naszych bagnisk.

- Nie wiem, kogo wsadzają na te statki-więzienia i : tam się ludzie dostają - badałem ogólnikowo z cichą rozj w głosie.

Tego już było za wiele mojej siostrze. Zerwała się z mi< -ijWiesz, co ci powiem, szczeniaku, nie po to wychów cię własnoręcznie, abyś mordował ludzi pytaniami) Gdybyrr po to wychowała, zasłużyłabym sobie na naganę, a nie na m dę. Ludzi wsadzają na galery za to, że popełniają zbrodnie buja, oszukują i robią różne złe rzeczy. I zawsze zaczynają o< dawania pytań. A teraz marsz do łóżka!

16

i

Nie dawano mi nigdf świecy, gdy szedłem spać, i idąc na górę w ciemnościach'bolącą głową, gdyż siostra wybiła mi na ciemieniu palce- uzbrojonym w naparstek akompaniament do ostatnich wyrazów, czułem doskonale, że galery gotowe są już, by mnie przyjąć, i że prosto do nich zmierzam. Zadawałem pytania, a teraz zamyślam okraść moją siostrę.

Często od tamtej odległej chwili rozważałem, jak mało ludzie wiedzą o tym, że dzieci potrafią utrzymać największą tajemnicę pod wpływem strachu. Owładnął mną wówczas okropny lęk przed młodym człowiekiem czyhającym na moje serce i wątrobę, okropny lęk przed więźniem z zakutą nogą, okropny lęk przed samym sobą z powodu obietnicy, jaką ode mnie wydarto. Nie łączyłem żadnych nadziei z osobą siostry, która mnie zawsze od siebie odpychała. Przerażała mnie teraz myśl, do czego wówczas byłem zdolny pod wpływem strachu.

Jeśli tej nocy zasnąłem, to chyba po to tylko, by znaleźć się we śnie na brzegu wezbranej wiosenną powodzią rzeki i iść w stronę galer. Jakiś upiorny rozbójnik przemawiał do mnie przez trąbę nawołując mnie, gdym przechodził obok szubienicy, bym lepiej sam się natychmiast powiesił. Lękałem się zasnąć twardo, bo wiedziałem, że muszę o pierwszym brzasku zerwać się i obrabować spiżarnię. Nie mogłem nawet marzyć, by zrobić to w nocy, bo nie miałem światła, a po to, by wykrzesać iskrę z krzesiwa, musiałbym narobić hałasu podobnego do brzęku kajdan u nogi galernika.

Toteż kiedy tylko ujrzałem przez okienko, że aksamitna, czarna zasłona nocy szarzeje, zerwałem się i zeszedłem po schodach. Każda deska stopnia i każde skrzypnięcie zdawało się mówić: „Łapać złodzieja!" lub „Wstawaj, pani Gargery.'".

W spiżarni, znacznie obficiej zaopatrzonej z powodu świąt niż

wykle, przeraziłem się zająca zawieszonego za nogi, gdyż wyda-

rało mi się, że mrugnął ku mnie porozumiewawczo. Nie miałem

jdnak czasu tego sprawdzać, nie miałem czasu wybierać ani

;ukać, nie mogłem stracić ani minuty. Zabrałem bochenek chle-

i, skórkę sera, pół słoja nadzienia do pasztetu, które zawinąłem

zem z wczorajszą kromką w chustkę do nosa, trochę wódki,

5rą odlałem z kamiennego gąsiora do szklanej buteleczki przynie-

mej z mego pokoiku (potajemnie używałem jej do wyrobu na-

slkie Nadzieje 2

17

poju wyskokowego z lukrecji), jakąś koi z resztkami piec: mięsa i wspaniały, okrągły, świetnie wypitcony pasztet wi wy. Już wychodziłem, zresztą bez pasztetu, '<ły skusiłe: by zobaczyć, co też stoi oddzielnie na górnej półce w kam misie. Kiedy zobaczyłem pasztet, zdecydowałem go zabrać dziei, że nie jest przeznaczony na rychłe zjedzenie, a więc jego nieprędko się okaże.

Z kuchni prowadziły drzwi wprost do kuźni. Wszedłeir i zabrałem Joemu pilnik, który wyszukałem w pudle z narz mi. Potem otworzyłem drzwi, przez które wróciłem poprzed wieczoru do domu, i zamknąwszy je za sobą starannie, v głem ku zamglonemu bagnisku.

ROZDZIAŁ

O Ranek był zimny i bardzo wilgotny,

działem wilgoć na szybie mego okienka; wyglądało tak, jak by to jakiś chochlik płakał pod oknem przez całą noc i uż szybek zamiast chusteczki do nosa. Teraz kropelki wody rc starte na nagim żywopłocie i rzadkiej trawie robiły wrażenie bej pajęczyny rozwieszonej na gałązkach i źdźbłach. Perliłj na każdym płocie i 'każdej bramie, a mgła była tak gęsta, nie mógł rozróżnić drewnianego drogowskazu pokazującego gę do naszej wioski, drogę, którą nikt nigdy zresztą nie chac Gdym znalazł się tuż pod drogowskazem i podniosłem ( na ociekający wodą słup, wyrzuty sumienia nasunęły mi oto ne wrażenie, że to upiór pokazuje mi drogę na galery.

Mgła jeszcze bardziej zgęstniała, gdym wyszedł na rówr i zdawało mi się teraz, że to nie ja zbliżam się ku przedmiotom, one biegną mi naprzeciw. Było to bardzo przykre uczucie dla goś o nieczystym sumieniu. Płoty, groble i brzegi rzeki pęd: ku mnie wychylając się z gęstej mgły i zdawały się krzyczeć sił: „Chłopiec z cudzym pasztetem wieprzowym! Zatrzymać g Równie nagle wynurzyło się przede mną stado bydła. Wytrze czało na mnie oczy i prychało: „Ty złodziejaszku!" Pewien cz ny z białym krawatem wół, który memu pobudzonemu sumiei wydał się nawet podobny do duchownego - tak uporczywie

18

trzył mi w oczy i tak gniewnie odwrócił potężny łeb, że wymamrotałem: „Nie mogłem inaczej, to nie moja wina, nie dla siebie wziąłem!" Na te słowa spuścił łeb, z nozdrzy buchnęła mu chmura pary i oddalił się pędem, wyrzucając w górę tylne nogi i machając ogonem.

Przez cały ten czas zbliżałem się do rzeki, ale mimo iż poruszałem się szybko, nie byłem w stanie rozgrzać stóp, do których zimno i wilgoć przywarły tak, jak łańcuch do nogi tego, komu biegłem na spotkanie.

Znałem drogę do forteczki, byłem tam kiedyś w niedzielę z Joem. Wtedy to Joe, siedząc na armacie, powiedział mi, że kiedy zostanę jego czeladnikiem, będziemy tu częściej przychodzili wypoczywać. Mimo to zwiedziony mgłą poszedłem za daleko na prawo i musiałem wracać brzegiem rzeki, idąc po wystających z »błota kamieniach wzdłuż kołków wbitych tu dla zakreślenia zasięgu przypływu.

Podążałem z wielkim pośpiechem, przeskoczyłem rów, o którym wiedziałem, że ciągnie się tuż przy forteczce, gdy ujrzałem siedzącego przede mną człowieka. Był odwrócony do mnie plecami, ramiona miał skrzyżowane i pochylał się ociężale ku przodowi, zmożony snem.

Pomyślałem, że przyjemnie mu będzie, jeśli zrobię mu niespodziankę śniadaniem. Podkradłem się więc cichutko i dotknąłem jego ramienia. Natychmiast skoczył na równe nogi i wtedy ujrzałem, że to nie był ten sam człowiek.

Ubrany jak tamten w szare ubranie, miał jak tamten łańcuch u nogi, był kulawy, schrypnięty, zziębnięty jak tamten, ale twarz miał inną, a na głowie płaski filcowy kapelusz o szerokich skrzydłach.

Wszystko to ujrzałem w jednej chwili, gdyż tylko przez chwilkę mogłem mu się przyglądać. Nieznajomy rzucił pod moim adresem przekleństwo i zamierzył się na mnie pięścią, był to jednak słaby, miękki cios, który mnie nie dosięgnął. Mężczyzna zachwiał się i sam omal nie upadł. Potem uciekł we mgłę, potknął się dwa razy i zniknął mi z oczu.

- To ten młody człowiek - pomyślałem ze zgrozą i poczułem wyraźny ból w sercu. Poczułbym go i w wątrobie, gdybym wiedział, gdzie się ona znajduje.

2

19

Ale oto dotarłem już do forteczki i zaraz ujrzałem czło którego szukałem. Biegał tam i z powrotem, waląc się ramie dla rozgrzewki, zupełnie tak jak wówczas, gdym go opuścił. "V wało się, że przez całą noc, czekając na mnie, nic inneg robił.

Musiało mu być okropnie zimno. Po prostu miałem wraj że padnie martwy z zimna u moich stóp. Oczy jego wyrażały straszliwy głód, że kiedy wręczyłem mu pilnik, myślałem, i połknie, ale zobaczył w ręku mym paczkę i rzucił narzędzi trawę. Tym razem ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin