Weber David - Przygody Bahzella Bahnaksona 01 - Przysiega Mieczy.pdf

(1604 KB) Pobierz
7278865 UNPDF
PRZYSIĘGA MIECZY
David Weber
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie powinien był iść na skróty.
Bahzell Bahnakson uświadomił to sobie w chwili, w której usłyszał
dźwięki płynące z czarnego jak atrament
bocznego korytarza. Musiał trzymać się bocznych ścieżek, używanych
jedynie przez pałacową służbę – i znacznie
liczniejszych niewolników – jeśli chciał odwiedzić Brandarka bez
wiedzy straży, zbyt bowiem rzucał się w oczy, aby
mógł otwarcie wchodzić i wychodzić, nie będąc zauważonym. Nie
powinien był jednak ryzykować skrótu tylko po
to, by uniknąć bardziej zdradzieckich tuneli starej twierdzy.
Stał w kiepsko oświetlonym korytarzu, pełnym ciężkiego zapachu z
rzadka rozmieszczonych pochodni (drogie
lampy oliwne były oszczędzane dla Churnazha i jego „dworzan"), a
jego ruchome, lisie uszy skierowały się
w stronę, z której dochodziły ciche dźwięki. Następnie, rozpoznawszy
je, położyły się, on zaś zaklął. To nie jego
sprawa, powiedział sobie, musi się trzymać z dala od kłopotów. Poza
tym zdecydowanie nie były to pierwsze
wrzaski, jakie słyszał w Navahk... i na tamte książę z wrogiego
Hurgrum również nic nie mógł poradzić.
Ścisnął rękojeść sztyletu, a szczęki zacisnęły mu się ze złością, której
nie śmiał pokazywać swym „gospodarzom".
Bahzell nigdy nie uważał się za pruderyjnego, nawet jak na hradani,
lecz było to, zanim ojciec przysłał go tu jako
posła. A tak naprawdę jako zakładnika, przyznał ponuro Bahzell.
Armia księcia Bahnaka zmiażdżyła Navahk i jego
sojuszników, lecz Hurgrum było tylko pojedynczym miastem-
państwem. Brakowało mu ludzi, by okupować wrogie
terytoria, choć wielu wodzów hradani zaniedbałoby własną krainę,
starając się dodać do niej inne.
Bahnak nie był jednak zwyczajnym wodzem. Wiedział, że dopóki
żyje Churnazh, nie może być trwałego pokoju,
a mimo to był wystarczająco rozsądny, by zdawać sobie sprawę z
tego, co się stanie, jeśli rozproszy swe siły na
drobne garnizony. Żaden z nich nie przetrwałby samotnie. Bahnak
mógł pokonać w bitwie Navahk i jego
sprzymierzeńców, lecz żeby ich podbić, potrzebował czasu, by
związać ze sobą sojuszników, których przyciągnęły
do niego aktualne zwycięstwa. Zapewnił więc sobie ów czas, wiążąc
Churnazha i jego kompanów siecią obietnic,
traktatów, klauzul wzajemnej obrony oraz warunków dodatkowych, z
których rozwikłaniem miałby nawet problem
Purpurowy Lord. Pół tuzina podejrzliwych wobec siebie przywódców
hradani uznało to zadanie za zupełnie
niemożliwe i by upewnić się, że będą dalej próbować, zamiast uciekać
się do bardziej bezpośrednich (i tradycyjnych)
rozwiązań, Bahnak nalegał na wymianę zakładników. Bahzell miał po
prostu pecha, że do Navahk,
najpotężniejszego z przeciwników Hurgrum, został przydzielony
zakładnik z królewskiej rodziny Hurgrum.
Bahzell rozumiał, lecz żałował, że nie mógł uniknąć konsekwencji
związanych z byciem synem Bahnaka.
Wystarczająco złe było to, iż był Koniokradem, przewyższającym
głową i ramionami najroślejszych z plemion
Zakrwawionych Mieczy, natychmiast więc identyfikowanym jako
obcy. Co gorsza, miażdżące zwycięstwa Hurgrum
upokorzyły Navahk, co natychmiast uczyniło go znienawidzonym
obcym. Mimo to obydwu tych rzeczy można było
się spodziewać, a Bahzell mógłby żyć z nimi, gdyby tylko Navahk nie
było rządzone przez księcia Churnazha, który
nie tylko nienawidził księcia Bahnaka (oraz jego syna), lecz pogardzał
również nimi jako zdegenerowanymi, zbytnio
ucywilizowanymi słabeuszami. Jego kompani i lizusi małpowali
nastawienie swego księcia i, co było do
przewidzenia, każdy współzawodniczył z pozostałymi, by dowieść, że
jego wzgarda jest większa niż innych.
Jak na razie status zakładnika utrzymywał sztylety z dala od pleców
Bahzella, a jego własny miecz w pochwie,
lecz żaden hradani nie był tak naprawdę przystosowany do roli
dyplomaty, zaś Bahzell zaczął podejrzewać, że on
jest do tego jeszcze mniej przyzwyczajony niż większość innych. W
innym miejscu mogłoby być inaczej, lecz
powstrzymywanie się gdy Zakrwawione Miecze ciskają obelgi, za
które Koniokrad zapłaciłby krwią, osłabiło mu
nerwy. Zastanawiał się czasami, czy Churnazh nie chce przypadkiem,
aby Bahzell stracił kontrolę, czy nie chce
doprowadzić, by Bahzell poddał się Szałowi i w ten sposób uwolnić
się od upokarzających traktatów. Czy też było
możliwe, iż Churnazh naprawdę wierzył szydercom, uważającym, że
Szał opuścił Hurgrum, pozostawiając jego
wojowników bez ducha? Trudno było być czegokolwiek pewnym,
jeśli chodziło o Navahkczyka, lecz te dwie rzeczy
były równie pewne jak śmierć. Nienawidził księcia Bahnaka i
pogardzał nim, a jego odraza dla zmian, jakie Bahnak
wprowadził w Hurgrum, była niezmierzona.
To Bahzell jako tako rozumiał, ponieważ on również był hradani.
Rozumiał pragnienie walki, straszną, gorącą
żądzę Szału i podzielał pogardę dla słabości. Nie widział jednak
zastosowania dla ślepej głupoty i tym, czego nie
mógł zrozumieć, było to, jak Churnazh wciąż może uważać Bahnaka
za głupca. Churnazh mógł szydzić z Hurgrum
jako miasta kramarzy, którzy zapomnieli, jak to jest być
wojownikami, lecz z pewnością nie sądził, że Hurgrum
wygrało każdą bitwę za pomocą czystego szczęścia!
Jako młodzieniec Bahzell kwestionował oczywiście niektóre z
bardziej osobliwych koncepcji swego ojca. Jaki
pożytek mógł mieć wojownik z czytania, pisania czy arytmetyki?
Dlaczego przejmować się kupcami,
rzemieślnikami czy tak głupimi rzeczami jak prawa regulujące
pożyczki pieniężne lub kwestie własności? Po co się
uczyć, jak utrzymać formację, skoro honor nakazuje szarżować i
wykuwać swą chwałę w szeregach wroga? I –
Bahzell uśmiechnął się, przypominając to sobie – jak można kąpać się
co tydzień, to przecież może wpłynąć na
zdrowie mężczyzny!
Teraz już jednak tego wszystkiego nie kwestionował. Armia Hurgrum
nie pokonała po prostu sił pięciokrotnie
liczniejszych od siebie – ona je wyrżnęła w pień, a niedobitki
popędziła w popłochu z pola bitwy, zrobiła to zaś
dlatego, że walczyła jako zdyscyplinowana jednostka. Dlatego, że
miała dokładne mapy, a dowódcy maszerujących
szybko oddziałów, a przynajmniej ich adiutanci, mogli czytać
przysyłane im przez księcia rozkazy i przypuszczać
skoordynowane ataki na przeciwników. I dlatego, że była jednolicie
wyszkolona, jej wojownicy rzeczywiście
utrzymywali formację i byli wyposażeni w broń produkcji własnego
miasta, pochodzącą z rąk i kuźni tych
„kramarzy", którymi pogardzał Churnazh.
Była to lekcja, którą potrafili docenić nawet inni Koniokradzi, co
wyjaśniało napływ nowych sojuszników, lecz od
ujrzenia Navahk Bahzell dostrzegał jeszcze trwalszą stronę osiągnięć
swego ojca. Rodzinne miasto księcia Bahnaka
było w dość kiepskim stanie, zanim doszło do potęgi, lecz Navahk był
gorsze niż Hurgrum kiedykolwiek wcześniej.
Dalece gorsze. Były w nim hałaśliwe uliczki zasłane odpadkami,
fekaliami i martwymi małymi zwierzętami, ciężkie
od smrodu niemytych ludzi i czających się chorób. Nad wszystkim zaś
czuwały chodzące dumnie jak paw osiłki
w kolorach księcia, który podobno miał władać swym ludem, a nie
własnoręcznie go łupić!
Wszakże przed wstąpieniem do armii Navahk Churnazh był banitą,
który awansował coraz wyżej, aż w końcu
sięgnął po tron. Był on dumny ze swej brutalnej siły, dzięki której
dowiódł swego prawa do rządzenia. Siłę Bahzell
mógł docenić, słabość podlegała pogardzie, i mężczyzna wiedział, że
jego ojciec nie utrzymałby swojego tronu,
gdyby jego wojownicy choć przez chwilę uznali go za słabeusza.
Jednak w oczach Churnazha siła opierała się na
terrorze. Niekończące się wojny sprawiły, że Navahk obawiano się
bardziej niż wszelkich innych miast
Zakrwawionych Mieczy, a mimo to sam Navahk czuł przerażenie
przed swym władcą... oraz jego pięcioma synami,
jeszcze gorszymi niż on.
Wszystko to wyjaśniało, dlaczego ostatnią rzeczą w której zakładnik z
Hurgrum mógłby mieć jakikolwiek interes,
było stanie w tym korytarzu, nasłuchując krzyków, a nawet
zastanawiając się nad interwencją. Zresztą ktokolwiek
krzyczał, był to tylko kolejny Zakrwawiony Miecz, zaś, z godnym
uwagi wyjątkiem Brandarka, nie istniał
Zakrwawiony Miecz, na którego warto byłoby zmitrężyć czas, by
wysłać go do Phrobusa, nie mówiąc już
o ryzykowaniu dla niego własnym życiem.
Bahzell powiedział sobie to wszystko z całym pragmatyzmem, na jaki
mógł się zdobyć, po czym zaklął paskudnie
i ruszył nieoświetlonym korytarzem.
* * *
Koronny książę Harnak wyszczerzył zęby, kolejny raz wbijając pięść
w twarz Farmah. Jej stłumiony kneblem
krzyk był słabszy i dawał mniejszą satysfakcję niż wcześniej, lecz
wzmocniona metalem rękawica wycinała świeże,
krwawiące szramy i książę czuł zmysłowy dreszcz potęgi, większy
nawet niż wtedy, gdy ją gwałcił.
Pozwolił jej osunąć się na podłogę, pozwolił jej się odczołgać z
rękoma związanymi za plecami, po czym kopnął
ją w żebra. Podarta koszula wepchnięta w jej usta stłumiła bulgoczący
wrzask, gdy wbił ją butem w kamienną
ścianę, po czym roześmiał się. Suka. Myślała, że jest za dobra dla
księcia krwi? W porządku, teraz już się nauczyła.
Obserwował, jak kobieta zwija się w zmaltretowany kłębek i sycił się
jej bezradnym przerażeniem. Gwałt był
jedyną zbrodnią, która mogłaby obrócić przeciwko niemu ludzi jego
ojca, lecz nikt nigdy się nie dowie, kto miał tę
zdzirę. Kiedy znajdą jej ciało i ujrzą wszystko, co jej zrobił – w tym to
co jej jeszcze zrobi – założą dokładnie to,
czego chciał: że ktoś ogarnięty krwawą furią Szału zarżnął ją jak
prosię, a potem...
Nagły trzask pękającego drewna wytrącił go z pożądliwego
oczekiwania. Zszokowany książę obrócił się
gwałtownie. Zamknięte na klucz drzwi dawno opuszczonej sypialni
były grube, równie krzepkie i dobrze
zbudowane, jak zwykły być wszystkie wrota w Navahk, lecz ich
rygiel zniknął po prostu w obłoku drzazg, a same
drzwi walnęły w ścianę tak mocno, że pękł jeden z żelaznych
zawiasów. Spanikowany Harnak odskoczył
natychmiast do tyłu, a w jego głowie natychmiast powstały plany
wykupienia się lub użycia groźby, by uniknąć
konsekwencji odkrycia, lecz wtem jego oczy rozszerzyły się, gdy
ujrzał, kto stoi w progu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin