Wagner Karl-Kane 1-Pajęczyna utkana z ciemności.pdf

(1237 KB) Pobierz
Wagner Karl-Kane 1-Pajeczyna utkana z ciemnosci
Karl Wagner - Pajęczyna utkana z ciemności
KARL WAGNER
Pajęczyna utkana z ciemności
(Przełożyła: Dorota Kamińska)
Dedykacja
Pamięci Ropuszego Dworu,
ludzi z Ropuszego Dworu
i czasów Ropuszego Dworu
I powiadam Wam raz jeszcze: nie budźcie żadnego z nich, jeśli nie
umielibyście wygnać go z powrotem, bowiem on zaś może wezwać coś przeciw
wam, a wtedy wasze najpotężniejsze sposoby na nic się nie zdadzą.
...List od Jedediasza Orne;
H. P. Lovecraft, “Sprawa Charlesa Dextera Warda"
W swym zamku za nocą
Zbierają się Bogowie w Ciemności,
By z ciemności układać przeznaczenie człowieka.
Barwy ciemności nie są monotonne,
Bowiem czerń Zła zna wiele odcieni,
Tyle samo, ile Zło ma imion.
Zemsta i Obłęd, nieoddzielni bliźniacy,
Narodzili się razem i są czczeni jako jedność,
Nawet Bogowie nie umieją odróżnić braci od siebie.
W swym zamku za nocą
Zbierają się Bogowie w Ciemności,
A ciemność tka z wielu cieni .
(fragment przypisywany Opyrosowi)
Spis rzeczy
Prolog
I Ci, którzy mieszkają w grobowcach
Opowieść Imela
II O tkaczach i pajęczynach
III Ucieczka na statek
IV Droga do Pellinu
V Bogowie w ciemności
VI W Czarnej Twierdzy
VII Królowa Nocy
Opowieść Efrel
VIII Konspiracja w Prisarte
IX Więzień w Thovnosten
X Szpieg cesarza
XI Odpływ i prąd denny
XII Dwóch weszło
XIII Dwaj wrogowie spotykają się
XIV ...a jeden wyszedł
XV Wieża o świcie
XVI Wizje Czarnego Prometeusza
XVII Wezwanie do boju
XVIII Ogień na morzu
XIX Powrót do Thovnosten
XX Z prastarych mórz
XXI O grach i celach
XXII Z głębin na powierzchnię
XXIII Noc w komnacie M'Cori
XXIV Noc w komnacie Efrel
XXV Bitwa o cesarstwo
XXVI Toast za zwycięstwo
XXVII Atak na Thovnosten
XXVIII Ręka Kane'a
XXIX Zemsta Efrel
XXX Niespodziewane przymierze
XXXI Zbierzcie się, bogowie
XXXII Pożegnanie
1 / 67
537411874.002.png
Karl Wagner - Pajęczyna utkana z ciemności
PROLOG
- On jest złem wcielonym! Trzymaj się od niego z dala! - Arbas utkwił wzrok w młodym obcokrajowcu
naprzeciwko i pociągnął solidny łyk z kufla piwa, które kupił mu ten obcy. W tej chwili czuł tylko pogardę dla rozrzutnego
młodzieńca, który odszukał go w tawernie Selrama Honesta.
Arbas, zwany przez wielu Arbasem Zabójcą, był w paskudnym humorze. Nagły i zupełnie nie w porę zjawiający
się (podejrzanie nie w porę, według Arbasa) pech w grze w kości tego wieczoru pozbawił go nie tylko zgrabnego stosu
wygranej, ale i wszystkich monet, jakie miał przy sobie. Przymilna dziewka z tawerny, która pieszczotliwie wodziła
palcami po jego twardych muskułach pod skórzaną kamizelą, zrobiła się chłodna i wyniosła, po czym opuściła go z
wyrazem pogardy. Może był to wyraz rozczarowania, pomyślał kwaśno Arbas.
I wtedy zjawił się ten obcy, którego szlacheckie maniery podejrzanie kontrastowały z prostym odzieniem, jakie
miał na sobie. Przybysz przedstawił się po prostu jako Imel i nie powiedział nic więcej, z wyjątkiem paru zdawkowych
uwag. Zdawało się, że był altruistą poświeconym całkowicie pilnowaniu, by kufel Arbasa był wypełniony piwem po brzegi.
Niepewny jego zamiarów Arbas pozwalał temu głupcowi marnować pieniądze. Nie był człowiekiem, który łatwo się upijał.
Wiedział, że w końcu przybysz zacznie tak od niechcenia, zwykłym tonem mówić o jakimś rywalu, jakimś sukinsynu o
czarnym sercu, o kimś, za czyją śmierć zapłaci...
Arbas zawodowo oceniał, ile dokładnie Imel jest w stanie zapłacić, gdy przybysz nagle zburzył wszelkie rachuby
zabójcy. W jakiś sposób rozmowa zeszła na temat człowieka, o którego śmierć tak gorliwie modliły się władze
Konsorcjum. Z zaskoczeniem Arbas zdał sobie sprawę, że obcokrajowiec poszukuje wiadomości o Kanie...
- Złem? Ale mnie nie obchodzi jego charakter. Nie po to przeszukuję slumsy Nostoblet, by nająć domowego
skarbnika. Chcę tylko porozmawiać z nim, a powiedziano mi, że od ciebie mogę się dowiedzieć, jak do niego dotrzeć. -
Przybysz mówił dialektem Konsorcjum Południowej Lartroxii z akcentem, który wskazywał, że pochodzi on z wyspy
Thovnos, stolicy Cesarstwa Thovnozyjskiego, około 500 mil na południowy zachód.
- W takim razie jesteś głupi! - odparł Arbas i opróżnił kufel. Pod kapturem szczupła twarz obcego zaczerwieniła
się z gniewu. Przeklinając w myślach bezczelność zabójcy, przybysz gestem zawołał przechodzącą dziewkę służebną, by
napełniła kufel Arbasa. Od niechcenia rzucił jej trzy monety z brązu, które wyjął z sakiewki, upewniając się, że Arbas
zauważył jej ciężar. Dziewczyna również zauważyła i otarła się o ramię Imela nalewając piwa. Odeszła uśmiechając się.
Niestała suka - pomyślał Arbas przyglądając się purpurowemu śladowi twardej piersi na szarym płaszczu
Thovnozjanina. Zabójca powoli sączył swoje piwo, ale udawał, że nie widział pieniędzy.
- Ktoś tu za dużo mówi, jak na mój gust. O wiele za dużo! Kto ci powiedział, że ja mogę go odnaleźć?
- Prosił, bym nie wymieniał jego imienia.
- Imiona, imiona, proszę tylko bez imion. Na Lato! Powiesz mi imię tego gadatliwego, kłamliwego łajdaka, który
przysłał cię do mnie albo możesz pójść poszukać go sobie w Siódmym Piekle, gdzie jest dla niego najlepsze miejsce! Przy
takiej cenie za jego głowę nie ostała się nawet garstka ludzi w Konsorcjum, którzy nie sprzedaliby własnej duszy za szansę
wydania go.
Dookoła w tawernie wrzało. W pobliżu drzwi do piwnicy z winem widać było Selrama Honesta. Zatłuszczoną,
bladą twarz chudego właściciela przyglądającego się rozbawionemu tłumowi rozjaśniał uśmiech. Większość ludzi była w
biesiadnym nastroju, hałaśliwie oddając się uciechom, hulance, hazardowi i podszczypywaniu dziewek. Zadziorne zbiry z
kiepsko oświetlonych ulic Nostoblet, zuchwali najemnicy w ciemnozielonych bluzach i skórzanych spodniach kawalerii
Konsorcjum, mówiący z dziwnym akcentem wędrowcy przejeżdżający przez miasto w nieodgadnionych celach,
uwodzicielsko ubrane uliczne prostytutki, których twardy śmiech nigdy nie odzwierciedlał się w ich zbyt poważnych
oczach. Dwaj jasnowłosi najemnicy z Waldann bliscy byli zerwania więzów długiej przyjaźni i wyciągnięcia noży z
powodu jakiejś zawziętej, tylko dla nich zrozumiałej sprzeczki. Prostytutka o pięknej twarzy i ciekawych, spiralnych
bliznach na każdej uróżowanej piersi sprawnie przeszukiwała sakiewkę nieostrożnego marynarza, który ją obejmował.
Łysiejący, brudny były sierżant straży miejskiej Nostoblet bawił kilku drwiących zeń wieśniaków skomlącą prośbą, by dać
mu się napić.
Tu i tam siedziały małe grupki nachylonych nad stołami ludzi, szeptem układając plany, za wiadomość o których
straż miejska wiele by dała. Ale straż rzadko zapuszczała się w portowe ulice Nostoblet, chyba żeby zbierać łapówki,
dopóki mieli czym zapłacić za gościnność. Każdy tu pilnował swoich własnych interesów. Nikt więc nie zwracał uwagi na
przyciszoną rozmowę, którą prowadził Arbas Zabójca z obcym z Thovnosten.
Nikt z wyjątkiem chyba jednouchego żołnierza w nie dającym się bliżej określić stroju, który wszedł do tawerny
Selrama Honesta wkrótce po Imelu. Podniszczony rynsztunek bojowy i ponura twarz krępego wojownika sprawiała, że
unikały go przedsiębiorcze prostytutki i gadatliwi pijacy. Na palcu dłoni, którą co jakiś czas unosił kufel do ust, lśnił
grawerowany srebrny pierścień z wprawionym masywnym ametystem. Klejnot błyszczał fioletowo w zadymionym, żółtym
świetle tawerny. Jednakże ten milczący mężczyzna siedział po drugiej stronie zatłoczonego pomieszczenia za daleko od
Arbasa i Imela, by mógł coś usłyszeć. Jeśli nawet zdawało się, iż jego spojrzenie zbyt często wędruje w ich stronę, to być
może przyciągała je ciemnowłosa dziewczyna w barwnych jedwabiach, tańcząca na stole nieco za nimi.
Imel jeszcze przez chwilę w milczeniu rozmyślał, ignorując gniew płonący na ciemnej twarzy zabójcy. Ten
człowiek okazał się trudniejszy i niebezpieczniejszy, niż wydawało mu się w pierwszej chwili, więc nie był pewien, na ile
może go wtajemniczyć w swoją misję. Wiedział, że przynajmniej chwilowo musi polegać na Arbasie. A wiec, dyplomacja.
Trzeba zadowolić jego ciekawość, ale nie można powiedzieć mu nic ważnego.
- To Bindoff przysłał mnie do ciebie - powiedział, uśmiechając się na widok zaskoczenia, jakie wywołało u Arbasa
imię Czarnego Kapłana.
Arbas radykalnie zmienił swoją opinię na temat Thovnozjanina. Już prawie przypuszczał, że przybysz jest łowcą
nagród i rozważał, czyby go nie zadźgać w jakimś ustronnym miejscu, ale wiedział on o kontaktach Czarnego Kapłana z
człowiekiem, którego szukał, i to przemawiało na jego korzyść. Bindoff strzegł tej tajemnicy z typową dla siebie
starannością. Widocznie ten człowiek w jakiś niewytłumaczalny sposób zdobył zaufanie Bindoffa. Może warto
zaryzykować...
- Masz, powiedzmy, dwadzieścia pięć mesitsi złota? - zapytał od niechcenia Arbas. Obcy udał, że się waha - nie
ma sensu dawać zabójcy powodu, by pomyślał, że warto zażądać więcej.
2 / 67
537411874.003.png
Karl Wagner - Pajęczyna utkana z ciemności
- Mogę podwyższyć stawkę.
Arbas zlizał pianę z wąsów, zanim odpowiedział. - W takim razie zgoda. Przynieś mi je za dwie noce od dziś.
Załatwię ci spotkanie z Kane'em.
- Dlaczego nie dziś wieczór? - spytał niecierpliwie Imel.
- Nie ma mowy, przyjacielu. Oprócz tego myślę sobie, że najpierw przyjdzie mi trochę popytać o ciebie, zanim
gdziekolwiek pójdziemy.
Zauważając rozdrażnienie i niecierpliwość przybysza, Arbas zacytował: - “Szczęśliwy w swym szaleństwie,
głupiec wziął w ramiona diabła".
Przybysz roześmiał się. - Oszczędź mi cytatów z Pisma Świętego. Powiedz raczej, co takiego jest w tym Kanie, że
ma tak złą sławę? Trudno się spodziewać, by ktoś taki jak ty miał prawo oczerniać kogokolwiek.
Arbas tylko zaśmiał się i powiedział: - Zapytaj mnie znowu, jak już spotkasz Kane'a!
I. CI, KTÓRZY MIESZKAJĄ W GROBOWCACH
Zasilana przez zimne źródła i niewielkie strumyki wysokich gór Myceum daleko na wschodzie, rzeka Cotras wiła
się krętą ścieżką pośród mil kamienistych wzgórz, zanim wreszcie dotarła do szerokiego pasa nizin otaczającego wybrzeże
Lartroxii. Tam zaczynał się jej spływ ku zachodnim morzom - 50-milowy odcinek głębokiego, żeglownego kanału, który
prowadził przez urodzajne ziemie uprawne i bogate lasy. Miasto Nostoblet leżało na brzegach rzeki Cotras tam, gdzie jej
wody spływały z niskich wzgórz na równiny wybrzeża. Dzięki szerokiemu kanałowi rzecznemu Nostoblet było portem w
głębi lądu, który otrzymywał zarówno egzotyczne towary ze statków kupieckich pływających po zachodnich morzach, jak i
bogactwo wschodnich gór przywożone na tratwach huczącą rzeką przez półdzikich górali.
Rzadko zalesione wzgórza za Nostoblet były pocięte głębokimi jarami oraz odsłoniętymi warstwami skał, gdzie
niegdyś górskie strumienie rzeźbiły miękki kamień. Niezliczone ściany urwisk wznosiły się nierzadko na setki stóp nad
dnem doliny. Tworzyły one barierę nieomal nie do przebycia, strzegąc równin Południowej Lartroxii i zaznaczając granicę,
gdzie według niektórych uczonych niegdyś falowały wody prastarych mórz.
Klify za Nostoblet były w wielu miejscach podziurawione grobowcami jak plastry miodu. Stosunkowo niedawno
rozpowszechniony na południu kult Hormenta wprowadził zwyczaj palenia zwłok zmarłych. W związku z tym grobowców
nie używano już od ponad wieku i ścieżki prowadzące do nich nie były strzeżone przez ludzi od bardzo dawna.
Mieszkańcy starego Nostoblet zawsze byli praktycznymi ludźmi, których zwyczaje religijne nie wymagały
bogatego wyposażenia grobowców dla ich zmarłych. W czasach gdy cmentarzysko to było jeszcze używane, bogaci ludzie
mieli zwyczaj kłaść zmarłych na wieczny spoczynek w prostych drewnianych skrzyniach, które wstawiano do nisz
wykutych w skale. Nie grzebano żadnych osobistych przedmiotów zmarłego z wyjątkiem ubrania, które miał na sobie, i
czasami ozdób o minimalnej wartości. Wobec tego nic nie kusiło złodziei grobów na tyle, by chcieli przekradać się obok
nielicznych żołnierzy strzegących grobowców w przeszłości lub zmierzyć się z nieludzkimi strażnikami. Cmentarzysko
Nostoblet słynęło z ghuli i innych jeszcze gorszych mieszkańców, a upiorne opowieści o ich czynach sprawiły, że całe
Nostoblet skrupulatnie unikało tej okolicy aż do dzisiejszych czasów.
Po krętych ścieżkach prowadzących na górę tych urwisk pewnej deszczowej nocy wspinało się mozolnie dwóch
mężczyzn. Błyskawice często rozcinały absolutną czerń nocy, oświetlając swym blaskiem mokrą kamienistą ścieżkę, którą
szli wzdłuż skalnej ściany. Nie dające się przewidzieć rozbłyski dużo lepiej oświetlały drogę niż słabo paląca się, osłonięta
latarnia, którą niósł Arbas.
- Ostrożnie tutaj! - krzyknął do tyłu Arbas. - Kamienie są bardzo śliskie! - Nie zwracając uwagi na swą własną
przestrogę, zabójca poślizgnął się na połyskującym od deszczu kamieniu i starając się utrzymać równowagę, omal nie
upuścił latarni w przepaść.
Thovnozjanin mruknął wściekle i skupił uwagę na tym, by nie spaść ze ścieżki. Jedno poślizgnięcie się na
ociekających wodą kamieniach oznaczałoby pewną śmierć na osypisku u stóp urwiska. Gdzieś z ciemności w dole
dochodził go odległy huk pędzącej wody, która waliła zalanym korytem strumienia. Mimo to w jego głosie nie było nawet
śladu strachu, gdy burknął: - Nie mogłeś umówić mnie na spotkanie z Kane'em w jakimś suchym miejscu?
Arbas obejrzał się, a na jego ciemnej twarzy odmalował się mokry grymas sardonicznego rozbawienia. - Czyżbyś
zmieniał zdanie co do spotkania z nim? - Zaśmiał się, gdy jego towarzysz odpowiedział potokiem przekleństw.
- Właściwie dla naszych celów to dobra noc - burza powinna osłonić przed każdym, kto próbowałby nas śledzić.
Poza tym dobrze wiesz, że Kane nie mógłby pokazać swojej twarzy nigdzie w Konsorcjum z powodu ceny wyznaczonej za
jego głowę. A nawet gdyby mógł, i tak nie ma ochoty przybiegać dla byle kogo, chyba że jest to naprawdę godne jego
uwagi - dodał uszczypliwie. - Do tej pory nie powiedziałeś, dlaczego chcesz się zobaczyć z Kane'em.
- To może usłyszeć tylko Kane - odparł Imel.
Arbas pokiwał głową z powagą. - Aha. Może usłyszeć tylko Kane. No tak, nie będę psuł teraz dramatycznego
efektu tajemnicy. Oczywiście, nie chciałbym tego.
Thovnozjanin zdecydował się nie zwracać na niego uwagi i pogrążył się w milczeniu na całą resztę wspinaczki.
W ścianie po ich prawej stronie pojawiły się ciemne otwory - wejścia do opuszczonych jaskiń pogrzebowych,
wykutych ręcznie w miękkiej skale przez niewolników od dawna nieżyjących, tak jak ich panowie. Przez te otwory łatwo
mógł wejść nawet wysoki mężczyzna i w świetle błyskawic zdawało się, iż krypty wewnątrz są znacznie obszerniejsze niż
w rzeczywistości.
Niegdyś potężne bramy zagradzały wejście do grobowców, lecz wyglądało na to, że w ciągu lat wszystkie zostały
wyważone. Niektóre mocniejsze drzwi stały otwarte na zastygłych zawiasach, ale większości brakowało zupełnie. Niektóre
wisiały pod dziwnymi kątami - żałosne pozostałości przegniłych desek i zardzewiałego metalu.
Imel zastanawiał się, czyje ręce mogły wyrwać te potężne bramy, by splądrować groby, których strzegły, i w jakim
celu. To była zła noc na takie myśli. Ciemność we wnętrzu komnat grobowców była znacznie głębsza niż mrok nocy, a czas
jeszcze nie rozpędził całkowicie stęchłego zapachu pleśni i rozkładu, jakim przesiąknięte było wilgotne powietrze. Za
każdym razem, gdy Imel nerwowo przechodził obok ziejących otworów, przebiegał go dreszcz i miał wrażenie, że ktoś go
obserwuje z ukrycia. Co jakiś czas wychwytywał ulotny dźwięk drobnego tupania i cichego szurania dochodzący z
wnętrza. Imel modlił się, by to, co słyszał, było odgłosami dużych szczurów wypłoszonych z ich kryjówek. Burza potrafiła
płatać niesamowite figle ludzkim zmysłom.
3 / 67
537411874.004.png
Karl Wagner - Pajęczyna utkana z ciemności
- Wydaje mi się, że to powinno być tutaj - oświadczył wkrótce Arbas i poprowadził w głąb zatęchłego wnętrza
jednej z jaskiń grobowcowych. Podkręcił latarnię, która cudem nadal się paliła, i oczom Imela ukazała się jaskinia w
kształcie “L". Pierwszy korytarz miał jakieś 20 stóp długości i biegł pod kątem prostym do drugiego, większego, który był
długi na 50 stóp. Wysokie na osiem stóp ściany tego pierwszego odcinka pocięte były w potrójny rząd nisz. Tylko kilka
rozsypujących się trumien stojących w tych niszach było nietkniętych. Większość została rozbita, a ich zawartość
rozrzucona, ale czy stało się to z powodu starości czy wandalizmu, Thovnozjanin nie umiał powiedzieć na pierwszy rzut
oka.
Podwójna zasłona ze skóry wisiała w poprzek korytarza tuż za zakrętem. Powieszono ją tam, by zatrzymywała
chłodny wiatr z zewnątrz i zasłaniała światło lampy w środku. Gdy Imel wszedł za zasłonę, zobaczył, że komnatę
niedawno przystosowano do zamieszkania przez ludzi.
Tutaj, w starożytnej, pełnej cieni komnacie grobowca, Kane urządził swe leże.
- Więc gdzie on jest? - zapytał ostro Imel. Pragnął szybko przejść do interesów, by przepędzić mroczne, ledwo
wyczuwalne obawy, które nie przestawały go dręczyć od czasu, gdy wszedł na teren cmentarza.
- Co, nie jesteśmy przyzwyczajeni do czekania? On przyjdzie o swojej porze. Przynajmniej wie, że przychodzimy
dzisiaj - powiedział Arbas i przywłaszczył sobie jedyne krzesło w komnacie.
Przeklinając bezczelność zabójcy, Imel rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu innego siedziska. Nie
znalazł żadnego. Mimo to komnata była zadziwiająco dobrze urządzona, szczególnie biorąc pod uwagę trudności i
niebezpieczeństwo wyśledzenia związane z przynoszeniem czegokolwiek do grobowców. W rogu na podłodze znajdowało
się dobre łoże z kilku wielkich futer i materaca. Oprócz krzesła był jeszcze stół, na którym znajdowały się dwie lampy,
kilka butelek, jedzenie, i co najbardziej zadziwiające, kilka książek, zwoje pergaminu i przybory do pisania. Na podłodze i
w pustych niszach leżały rozrzucone różne inne przedmioty: dzbany oliwy, kusza i kilka kołczanów ze strzałami, naczynia,
znowu jedzenie, topór bojowy i zbiór raczej wiekowych sztyletów, pierścieni i innych metalowych przedmiotów. Popiół był
jeszcze ciepły na palenisku, gdzie Kane czasem ryzykował rozpalanie małego ognia, by przyrządzić posiłek. Stos nie
spalonego drewna wskazywał, na co Kane przeznaczył trumny, których miejsca spoczynku wcześniej opróżnił.
Wyrzucone kości mieszkańców owych trumien leżały usypane w stos i gdy Imel spojrzał nań, poczuł, jak mu
włosy stają dęba na głowie. Nigdy nie uchodził za człowieka zbyt wrażliwego i nic nie wskazywało, by trzeba było się
liczyć z duchami tych zmarłych. Jego niepokój budził raczej stan tych rozsypujących się kości. Nie dość, że były
nadgryzione - to mogły zrobić szczury, ale również starannie rozłupane i pozbawione szpiku. W taki sposób mogłaby
pożreć rozkładające się zwłoki jakaś istota ludzka lub przypominająca człowieka, pomyślał Imel. Zadrżał, mimo iż kości
były stare i rozsypujące się w proch.
Z nudów Imel grzebał palcem wśród starych ozdób i metalowych przedmiotów. Był trochę rozczarowany, że nie
znalazł nic godnego uwagi.
- Kane plądrował groby dla tych śmieci? - zapytał zaskoczony tym, jak donośny wydał się jego głos.
Zabójca wzruszył ramionami. - Nie wiem. Siedzi tu jak przymurowany od tak dawna, że można zwariować, i
myślę, że zbiera to z nudów. Może coś z tego zrobi. Może chce napisać katalog dla pedantów z akademii w Matnabla.
Właściwie chciałem powiedzieć, co tak naprawdę można tu robić przez cały ten czas. Kane jest... Sam nie wiem -
dokończył mruknięciem i zainteresował się nagle swoim sztyletem.
Imel westchnął rozeźlony i rozejrzał się po komnacie, żeby na czymś zawiesić wzrok. Zauważył tajemniczy i
skomplikowany wzór oraz archaiczne piktogramy nad progiem. Opierając się na tym, co już wiedział, łatwo domyślił się,
że przedstawia on jakieś zaklęcie przeciw siłom nadprzyrodzonym. Przyglądał się talizmanowi przez dłuższą chwilę
drapiąc się powoli po zaroście, do którego nie był przyzwyczajony, ale nic nie zrozumiał.
Dochodzące z zewnątrz odgłosy burzy w połączeniu z niesamowitym otoczeniem sprawiły, że Imel czuł się coraz
bardziej zaniepokojony. Podszedł do stołu, gdzie Arhas nonszalancko ostrzył sztylet na kamieniu położonym tam przez
Kane'a. Nachylił się i popatrzył z podziwem na księgi, które leżały na stole, bardziej z powodu ich wartości materialnej niż
intelektualnej. Z ciekawości przerzucił kilka z nich. Dwie były napisane w języku Konsorcjum, a z pozostałych język tylko
jednej trochę wyglądał na znajomy. Jedna bardzo stara księga była szczególnie niezwykła, dziwne litery bowiem na jej
stronach nie wyglądały na pisane ręcznie. Imel był ciekawy, co tak zainteresowało w tych księgach Kane'a, że przyniósł ich
aż kilka do krypty. Zaskakujące jest już to, że on w ogóle umie czytać, pomyślał Imel. Z tych niewielu informacji, jakie
uzyskał, wynikało, że Kane ma opinię twardego i wprawnego wojownika i jest osobą gwałtowną pod każdym względem. Z
doświadczenia Imel wiedział, że tacy ludzie zwykle gardzili wszystkim, co związane było ze sztuką.
Imel przeglądał od niechcenia jedną z ksiąg napisanych w języku Konsorcjum. Nagle jego wzrok przyciągnął
dziwny wykres. Zaskoczony, przeczytał powoli napis na następnej stronie i stwierdził, że jego podejrzenia sprawdziły się.
Przerażony zamknął księgę i szybko ją odłożył. To była księga magiczna. Czyżby Kane był nie tylko żołnierzem, ale i
czarnoksiężnikiem? Imel przypomniał sobie ostrzeżenie Arbasa i ogarnął go strach.
Spojrzał na Arbasa i zobaczył, że zabójca uśmiecha się do niego szyderczo znad swego sztyletu. Kątem oka
przyglądał się cały czas Imelowi i zauważył nagły przestrach w jego oczach. Imela zalała fala gniewu, że odsłonił swoje
uczucia, i ta fala zmyła strach, strach, który, jak powtarzał sobie, odczuwa każdy zdrowy na umyśle człowiek stykający się
z czarnoksięskimi akcesoriami.
- Przestań się tak głupio uśmiechać! - warknął do Arbasa, który tylko zachichotał w odpowiedzi. Klnąc z
przejęciem, Thovnozjanin chodził po komnacie w tę i z powrotem. Na Tloiuvina! Głupi był, że w ogóle zgodził się
wyruszyć z tą misją, głupi, że dał się wplątać w jej szalone intrygi! Zdając sobie sprawę, iż traci panowanie nad sobą,
zatrzymał się i spróbował odzyskać spokój.
- Kiedy Kane wreszcie przyjdzie? - zapytał z gniewem. Arbas wzruszył ramionami. Wyglądało, że i on traci
cierpliwość.
- Może nie wie, że już jesteśmy - wysunął przypuszczenie. - Chodź, weźmiemy latarnię i poświecimy trochę na
skalnej półce. Wątpię, by w taką noc był tu w okolicy ktoś oprócz Kane'a, kto mógłby ją zobaczyć - mówiąc to wziął
podniszczoną latarnię i podszedł do zasłony.
Ledwie ją minęli i zaczęli iść w stronę wyjścia z tunelu, gdy przedłużony błysk łańcucha błyskawic rozciął
północne niebo i rzucił migotliwe błękitne światło na postać właśnie wchodzącą do krypty. Zaskoczony Imel nie mógł
powstrzymać się od westchnienia na widok ogromnej postaci w płaszczu, której czarna sylwetka odcinała się wyraźnie na
tle przecinanej błyskawicami ulewy. Przypomniały mu się słowa, które wypowiedział Arbas przy pierwszym ich spotkaniu:
4 / 67
537411874.005.png
Karl Wagner - Pajęczyna utkana z ciemności
“Szukaj go w Siódmym Piekle!" Rzeczywiście, ta koszmarna scena mogłaby przedstawiać wejście demona lub samego
księcia Tloluvina z Siódmego Piekła.
Na czas jednego uderzenia serca błyskawica upiornie oświetliła postać. W tym świetle nie było widać żadnych
szczegółów. Była tylko czarnym cieniem w przemoczonym ubraniu i płaszczu szarpanym przez wiatr, potężną sylwetką
stawiającą czoło burzy. Obnażony miecz zalśnił w blasku błyskawicy tak samo jak jego oczy - złowieszcze punkciki ognia
w mroku.
Potem blask zgasł i postać weszła do krypty majestatycznym krokiem.
- Zasłoń światło! - powiedział ostrym tonem Kane.
Arbas odsunął zasłonę na bok i Kane wszedł do środka zrzucając przemoczoną pelerynę i strzepując potoki wody
ze swego masywnego ciała. Klnąc w jakimś dziwnym języku nalał sobie pełen kubek wina, wypił go i zaczai napełniać
następny. - Piękna burza, ale nie lubię schnąć po niej w tej wilgotnej dziurze - warknął w przerwie między kolejnymi
kubkami wina. - Arbas, zobacz, czy nie można by rozpalić ognia. Dym dziś nie będzie niebezpieczeństwem. Usiądź i napij
się wina, Imelu. Wspaniale rozgrzewa. Ci Lartroxianie mają zaskakująco dobre winnice, zawsze im to przyznaję.
Nalewając sobie trzeci kubek, podszedł do miejsca, gdzie Arbas rozpalał ogień.
Imel z przyjemnością opadł na krzesło i nie widząc innego kubka, ostrożnie napił się ciężkiego wina z butelki.
Wydarzenia ostatnich godzin wyprowadziły go z równowagi, ale alkohol ogrzał go i uspokoił. Misje podobnego rodzaju nie
leżały w jego naturze i znowu zaczął żałować, jak to czynił już nieraz, że nie skłonił jej do wysłania kogoś innego. Może
tego nikczemnego Oxforsa Alremasa. Oczywiście nie cenił bardziej Alremasa w sprawach intryg i chytrej dyplomacji, ale
czasami pycha tego pellińskiego możnowładcy była nieznośna i Imel zastanawiał się, co stałoby się z jego arystokratyczną
wrażliwością, gdyby musiał znosić takie zniewagi, na jakie on był narażony.
Arbas wkrótce rozpalił ogień, używając suchego drewna z trumien. Większość dymu wysysał na zewnątrz wiatr i
w środku było dość przyjemnie. Płomienie oświetliły wreszcie kryptę i Imel mógł lepiej przyjrzeć się Kane'owi.
Był to duży mężczyzna, wzrostu trochę ponad sześć stóp, chociaż zdawał się niższy z powodu ogromnej
masywności ciała. Gruby kark, pierś jak beczka, silne, potężnie umięśnione ramiona i nogi - wszystko to robiło wrażenie
wielkiej siły. Nawet dłonie były olbrzymie, a palce długie i mocne. Gdyby były mniej brutalne, można by je nazwać dłońmi
artysty. Imel widział już takie dłonie przedtem - należały do osławionego dusiciela, którego egzekucji był świadkiem. Jako
ilustracja cesarskiego prawa odcięte ręce były wystawione na pokaz wraz z wbitą na pal głową na placu Sprawiedliwości w
Thovnosten. Wieku Kane'a trudno było się domyślić. Wyglądał na mężczyznę być może trzydziestoletniego, ale wydawał
się jakiś starszy. Imel spodziewał się, że zastanie dużo starszego człowieka, więc przypuszczał, że Kane ma około
pięćdziesięciu lat i dobrze się trzyma. Kane miał jasną skórę i jasnorude włosy umiarkowanej długości, równo przycięte.
Brodę miał krótką, a rysy twarzy szorstkie i grube - zbyt prymitywne i toporne, by mógł uchodzić za przystojnego.
Kane wyczuł, że Imel mu się przygląda i nagle utkwił w nim wzrok. Natychmiast i niespodziewanie wróciło to
uczucie chłodu, które wcześniej ogarnęło Imela w chwili uderzenia pioruna. Oczy Kane'a były dwoma błękitnymi,
pałającymi kryształami lodu. W ich wnętrzu drgnął zmrożony ogień szaleństwa, śmierci, męki i piekielnej nienawiści.
Przeszywały one Imela na wylot, docierając do jego najbardziej skrytych myśli, paląc jego samą duszę. To były oczy
oszalałego mordercy.
Z okrutnym śmiechem Kane odwrócił się, uwalniając Imela spod swych niesamowitych oczu. Imelowi zmąciło się
w głowie i z trudem opanował ogarniającą go ślepą panikę. W otępieniu jego ręka zaczęła, szukać butelki. Chętnie
skorzystał z przywracających siły zalet wina.
Ta, która wysłała go z misją do Kane'a, zawsze wzbudzała w Imelu uczucie odrazy. Ona była tylko spaczonym,
zrujnowanym naczyniem nienawiści, które utrzymywała przy życiu zdeprawowana żądza zemsty. To prawda, że żaden
człowiek nie mógł zbliżyć się do niej nie odczuwając mrocznego ognia jej szalonej nienawiści. Jednak ta odraza była
niczym w porównaniu z przerażeniem, które poraziło Imela, gdy spojrzał w oczy Kane'a. Płonął w nich obłęd połączony z
zimną żądzą mordu. Nierozumne pragnienie zabijania, niszczenia, paląca nienawiść do wszystkiego, co żyje. Takie oczy
ma śmierć przyjmująca nowych zmarłych albo książę Tloluvin witający jakąś ohydną potępioną duszę w swym królestwie
wiecznej ciemności.
- Więc, Imelu, jaki masz do mnie interes?
Imel wyrwał się z zamyślenia, gdy Kane zwrócił się do niego. Podnosząc wzrok zobaczył, że Kane porzucił
miejsce przy palenisku i przysiadł na stole naprzeciw niego. Obserwował go z bliska z kpiącym uśmiechem na twarzy.
Piekielny ogień jego oczu przygasł nieco, lecz żarzył się nadal. W długich palcach Kane obracał srebrny pierścień. Imel
przypuszczał, że pochodził on ze stosu metalowych przedmiotów w krypcie.
- Byłoby lepiej, gdybyś miał naprawdę dobry powód domagać się spotkania ze mną. Nie żebym miał mało czasu
w tej dziurze, ale twoje pojawienie się naraziło mnie i Arbasa na pewne niebezpieczeństwo. - Podniósł pierścień do światła,
aby go ocenić. Wyraźnie był zaintrygowany jego skomplikowanym szlifem. - Oczywiście jesteś pewien, że nikt cię nie
śledził...
Kane przysunął bliżej lampę, by lepiej obejrzeć pierścień. Imel zmarszczył brwi zirytowany.
- Interesujące... - mruczał Kane, podsuwając pierścień do światła. Z wielkiego ametystowego oczka wydobył się
rozproszony fioletowy blask. Imel poznał pierścień i zdjął go zimny strach. Sięgnął dłonią do miecza u boku. Ledwo
dotknął rękojeści, gdy czyjeś ramię odchyliło jego szyję do tyłu i ostrze sztyletu boleśnie ucisnęło mu skórę na gardle.
Arbas! Zupełnie zapomniał o zabójcy.
- Nie zabijaj go jeszcze, Arbas - powiedział Kane, który przez cały czas nawet nie drgnął. - Wiesz, wydaje mi się,
że Imel zna ten pierścień.
Zabójca mocniej nacisnął na ostrze sztyletu, gdy Thovnozjanin chciał wstać.
Imel podporządkował się.
- Jak się tego domyśliłeś? - zapytał Arbas, udając ogromne zdumienie.
- Chyba dlatego, że twarz mu zbladła, gdy go zobaczył. A co ty o tym sądzisz?
- Mógł go zdumieć tak wielki szafir.
- Nie, wątpię. Poza tym to jest ametyst.
- Wszystko jedno.
5 / 67
537411874.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin