Maguire Emily - Ujarzmić bestię.doc

(1305 KB) Pobierz
Emily Maguire

Emily Maguire

Ujarzmić bestię

Przełożyła Hanna Szajowska

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Sara Clark przez dwa i pół roku czuła się jak dziwadło. Zaczęło się, kiedy na dwunaste urodziny dostała oprawiony w skórę egzemplarz Otella, i skończyło, gdy nauczyciel angielskiego pokazał jej, co dokładnie znaczy „bestia o dwóch grzbietach”.

W tym czasie przeczytała wszystkie sztuki Szekspira, a potem zabrała się do jego sonetów, następnie odkryła Marlowe’a, Donne’a, Pope’a i Marvella. Wśród rówieśników, którzy nie czytali nic oprócz programu telewizyjnego, i rodziców, którzy skłaniali się w stronę „Przeglądu Finansowego”, Sara była zmuszona ukrywać swoje literackie preferencje. Chowała antologie poezji pod łóżkiem i przeczytała Emmę przy świetle latarki, tak jak chłopcy w jej wieku czytają „Playboya”. Przez pierwsze dwa lata gimnazjum była z angielskiego najlepsza w klasie, choć nie otworzyła żadnego podręcznika. Nie było potrzeby, ponieważ program zawierał kilka znanych jej tekstów, komiksy i artykuły z gazet.

A potem, pierwszego dnia trzeciej klasy gimnazjum, Sara poznała pana Carra. Był niepodobny do nauczycieli, których dotychczas spotkała. Przez czterdzieści minut swojej pierwszej lekcji opowiadał o tym, dlaczego l&ats ma znaczenie dla australijskich nastolatków w roku 1995. Podczas drugiej lekcji Sara podniosła rękę, żeby skomentować coś, co powiedział o Hamlecie. Kiedy pozwolił jej mówić, zaczęła i nie mogła przestać. Została w jego klasie przez całą przerwę na lunch, a kiedy ponownie wyszła na światło dziennie i ujrzała, jak gromadzące się na szkolnym boisku grupki uczniów obrzucają ją protekcjonalnymi spojrzeniami, była całkowicie odmieniona.

Pan Carr rozpoczął aktywną kampanię, by podtrzymać miłość Sary do nauki. Chcąc zapobiec nudzie, przynosił jej z domu własne książki i napisał liścik, który umożliwiał jej dostęp do działu dla dorosłych w bibliotece. Każda powieść, sztuka i wiersz były dokładnie omawiane. Kiedy mówił, że wiedział, iż będzie zachwycona jakimś utworem, ponieważ ten należał do jego ulubionych, był to dla niej największy komplement.

Podczas gdy pan Carr kształtował umysł Sary, jej ciało zmieniało się samorzutnie. W ciągu nocy pojawiły się małe, tkliwe piersi, a także absurdalnie umiejscowione włosy. Zaczęła budzić się w środku nocy i znajdowała prześcieradła zrzucone na podłogę, a własne ręce zaplątane w piżamę. Ilekroć przechodził koło niej kapitan drużyny szkolnej, wysoki i szczupły blondyn imieniem Alex, Sara z niewyjaśnionych powodów zaciskała uda. Zaczęła marzyć w ciągu dnia, jak stać się piękniejszą.

Pewnego czerwcowego dnia pan Carr poprosił Sarę o radę, jak uczynić Szekspira bardziej atrakcyjnym dla klasy. Omawiane do tej pory sonety nie zdołały wzniecić iskry entuzjazmu w nikim oprócz niej i uważał, że mogłaby mu pomóc dociec, gdzie popełnił błąd. Zdaniem pana Carra problem polegał na tym, że wiele sonetów dotyczyło kwestii, które były niezrozumiałe dla przeciętnego czternastolatka. Sara odparła, że przeciętny czternastolatek doskonale rozumie sprawy związane z miłością, żądzą i tęsknotą; to język ich odstrasza. Przecież co druga piosenka w radiu dotyczy spraw, o których pisał stary William, aczkolwiek więcej w nich pochrząkiwania i mniej inteligencji.

Roześmiał się gardłowo i wyciągnął rękę w jej stronę. Gorąca, wilgotna dłoń dotknęła jej gołego kolana. Sara w jednej chwili zauważyła, że czoło pana Carra błyszczy, żaluzje są opuszczone, drzwi zamknięte, a jej serce wali jak szalone. Nie poruszyła się ani nie odezwała. Ledwie oddychała.

Pan Carr pochylił się na krześle i przesunął dłoń na ramię Sary, potem pozwolił, żeby ześlizgnęła się i spoczęła na jednej z nigdy jeszcze niedotykanych piersi. Czuła, że mogłaby się rozpłakać, ale też aż mdliło ją z podniecenia. Siedziała zupełnie nieruchomo z rękami opuszczonymi wzdłuż boków i patrzyła, jak głaszcze i ugniata jej piersi przez tani poliester. Złota obrączka ślubna zabłysła w świetle i chciała sięgnąć, żeby jej dotknąć, ale powstrzymała się. Bez końca powtarzał jej imię, aż zaczęło brzmieć jak mantra, jedna z tych, z których korzystają buddyści, by wprowadzić się w trans. Saraochsaraochsaraochsaraochsaraoch.

Dłoń wślizgnęła się pod jej bluzkę, pod stanik i Sarę zaskoczył dreszcz, który ją przeszył, kiedy jego place schwyciły lewy sutek i ścisnęły. Ochsara. Przesunął się w przód, na sam brzeg krzesła, głowę opuścił na pierś, nogami mocno ścisnął jej nogi. Musiała przygryźć dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Jakie to dziwne, że mądry i wykształcony człowiek mógł doprowadzić się do tak niegodnego stanu, zaledwie dotykając jej piersi!

Pan Carr przestał skandować jej imię i w sali panowała cisza, którą zakłócił jedynie jego chrapliwy oddech i szelest rozpinanej bluzki. A potem Sara poczuła język przesuwający się po sutku. Z zaskoczenia gwałtownie sapnęła. To podnieciło pana Carra jeszcze bardziej i jego głowa prawie zniknęła w jej na wpół rozpiętej bluzce, kiedy uklęknął. Sarze wyrwał się chichot, który pan Carr najwyraźniej zinterpretował jako zachętę. OchSaraochSaraochochochochtakapiękna-Saraoch.

Rozsunął jej nogi i ukląkł między nimi, głowę wciąż trzymał przy jej piersi, ale ręce odsuwały układaną w fałdy spódnicę z szorstkiego materiału. Sara usiłowała sobie przypomnieć, które majtki włożyła tego ranka. Miała nadzieję, że nie te w kaczuszki. Gdyby pan Carr zobaczył kaczuszki na jej bieliźnie, pomyślałby, że jest dzieckiem, i wtedy by przestał. Ale i tak nie zdołałby zobaczyć bielizny, ponieważ ustami przywarł do jej sutka, jakby był głodnym dzieckiem, a ona matką o ciężkich, pełnych mleka piersiach, a nie dziewczynką, która ledwie miała czym wypełnić stanik.Podobało się jej uczucie towarzyszące ssaniu. Robił to delikatniej i bardziej rytmicznie, niż się spodziewała. W filmach wszystko to wyglądało na takie szaleńcze i niekontrolowane. Sara nie miała specjalnie materiału do porównań, ale pan Carr wydawał się dobry w tym, co robił: w ssaniu sutka i głaskaniu jej przez bieliznę w idealnych odstępach. Głaskanie i ssanie, głaskanie i ssanie.

Tempo uległo zmianie, kiedy wepchnęła jego gorącą dłoń w swoje majtki. „VCydawało się, że czegoś szuka, ręce poruszały się pospiesznie, pocierając i naciskając jedno ukryte miejsce po drugim, a potem przesuwały się dalej. Sara pomyślała, że wie, co on próbuje znaleźć, i zastanawiała się, czemu ma z tym tyle kłopotu. Wahała się, czy mu powiedzieć, że to przegapił, ale doszła do wniosku, iż nie wie, jak to opisać.

Ale potem jej ciało przeszył gorący dreszcz i krzyknęła z zaskoczenia, wypychając biodra do przodu. Znów poczuła falę gorąca, po której nastąpiła kolejna i jeszcze następna, gdy nie przestawał naciskać sekretnego miejsca. Nie mogła powstrzymać dźwięku, który narósł jej w gardle, miała wrażenie, że rozpływa się pod dotykiem swego nauczyciela.

Pan Carr odsunął się gwałtownie, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Och Sara źle to takie złe och Sara ochsaratakiezleochsaraoch.

Sara nigdy w życiu nie czuła się lepiej. Nigdy. Zastanawiała się, co zrobić, jak go zmusić, żeby kontynuował. I wreszcie zdała sobie sprawę, że ręce cały czas trzymała wzdłuż boków. Położyła je na jego ramionach, a on podniósł na nią wzrok; twarz miał ściągniętą żądzą i poczuciem winy. Ześlizgnęła się z krzesła i klęknęła przed nim, a następnie powoli rozpięła suwak spodni. Odnosiła wrażenie, jakby znajdowała się poza własnym ciałem, przyglądała się, jak ręce sięgają do środka i chwytają tę dziwną, twardą, gorącą rzecz. Zupełnie jakby opuścił ją rozsądek i kontrolę przejęła część składającą się z pierwotnego instynktu i żądzy.

Pan Carr jęknął i jego mantra stała się szalona, nabrała szybkości, brzmiała jak niski, rozpaczliwy pomruk. Odepchnął jej rękę i przez sekundę myślała, że się zezłościł, ale potem powiedział OchBożeoch-BożeochBoże i upadł na nią. Poczuła rozdzierający ból i musiała wepchnąć do ust pięść, żeby powstrzymać krzyk. Po chwili ból ustał, pojawiło się ciepło i spokój. Pan Carr patrzył jej w oczy i coś mruczał. Dotknęła jego twarzy i włosów, usta wykrzywiły mu się w grymasie i zaczął poruszać się szybciej. Wreszcie ostatni raz mruknął głośno i zsunął się z niej, zostawiając po sobie ciepły, lepki bałagan.

Cały incydent trwał niespełna dziesięć minut. Gdy zapinała bluzkę, słyszała dzieciaki wrzeszczące za oknem, dźwięk gwizdka dobiegający z boiska siatkówki, uruchamiany silnik samochodu. Wzięła chusteczkę z pudełka na biurku i wytarła to, co strużkami ciekło jej po udach. Pan Carr patrzył. Po jego czerwonych policzkach sunęły wielkie łzy. Sara skończyła doprowadzać się do porządku, po czym podeszła i otarła mu twarz.

- Wszystko w porządku - powiedziała. - Nie musi pan mieć wyrzutów sumienia.

- Wcale ich nie mam, Saro. I w tym cały dramat.

2

Ponieważ pan Carr był jej nauczycielem, do tego miał żonę i dzieci, absolutnie nie mógł dopuścić, żeby wczorajszy incydent się powtórzył.

- Och - powiedziała Sara, która myślała, że zatrzymał ją po zajęciach, by ponownie zrobili to co wczoraj. Sposób, w jaki ją pocałował, kiedy tylko drzwi zostały zamknięte, to, jak przesunął palcami po jej włosach, gdy pytał, jak się miewa, jak gładził jej udo, kiedy usiedli - wszystko wydawało się potwierdzać początkowe przypuszczenie.

- Nie obchodzą mnie te rzeczy. Po prostu z panem czuję się szczęśliwa.

- Och, Saro... - Ścisnął jej udo. - Chciałbym, żeby wystarczyło to, że czujemy się ze sobą szczęśliwi, ale nie wystarcza. Straciłbym pracę, dzieci. Mógłbym trafić do więzienia. Prawo nie dba o nasze szczęście. Masz czternaście lat i zgodnie z prawem nie możesz ocenić, co cię uszczęśliwia.

- Cóż, prawo się myli. - Sara zrobiła to, o czym myślała, odkąd usiedli: pochyliła się i ucałowała zmarszczkę między jego brwiami. - Założenie, że nie wiem, czego chcę, jest obraźliwe. W ciągu minionych stuleci oczekiwano, że dziewczyny w moim wieku wyjdą za mąż i będą rodzić dzieci. Pięćset lat temu uważano by mnie za zdolną do wykarmienia rodziny, a teraz nie wolno mi nawet decydować, czy lubię jakiegoś faceta, czy nie. To absurd.

- Wiem, że to się wydaje niemądre.

- To jest niemądre. Żałuję, że nie żyję w średniowieczu. Cholera, do tej pory miałabym już własną wioskę.

Pan Carr się roześmiał.

- Z pewnością byłabyś bardzo szczęśliwa, gdybyś nie zwracała uwagi na analfabetyzm, trąd i to, że ludziom cuchnie z ust.

Sara poczuła, że robi się jej coraz cieplej. Była zawstydzona, że się z niej śmieje, a to wywołało falę gorąca. Ale nie tylko to, także sposób, w jaki dotykał jej uda. Jego dłoń była tak duża jak jej dwie. Ponownie ucałowała zmarszczkę, potem jego czoło i wreszcie usta.

- Saro...

- Społeczeństwo tego nie aprobuje. Więc go nie informujemy.

- Saro...

- Wczoraj przeżyłam najlepszy dzień w swoim życiu. Czułam się jak Pip, kiedy po raz pierwszy idzie do domu panny Havisham. Wczoraj zaszły we mnie wielkie zmiany, wykute zostało pierwsze ogniwo łańcucha, który mnie spęta. Muszę się dowiedzieć, jaki będzie mój łańcuch. Ciernie czy kwiaty. Żelazo czy złoto.

Pan Carr zabrał rękę z jej uda i wstał. Podszedł do okna i rozsunął żaluzje, ujrzał na prostokątny dziedziniec, kręcąc głową.

- Podczas szesnastu lat pracy nauczycielskiej nigdy nie natknąłem się na ucznia choć w połowie tak inteligentnego jak ty. I rzadko widywałem kogoś o takiej urodzie. - Puścił żaluzje z trzaskiem i odwrócił się, żeby stanąć twarzą do Sary. - Nikt nie może się dowiedzieć.

- Wiem. W porządku.

- Nikt nie może nawet podejrzewać.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Podeszła i przycisnęła twarz do jego piersi.

- Będziemy ostrożni. - Przesunęła rękoma po jego plecach, czując, jaki jest duży i masywny. - Ostrożni i szczęśliwi.

Przytulił ją mocno, jakby przestraszony, jakby myślał, że kurczowe trzymanie się jej zdoła go uratować, wyciągnęła rękę i pogładziła go po twarzy. Ucałowała kręcone jasne włosy w wycięciu jego koszuli, a on jęknął i wymówił jej imię ochSara.

- Jak mam do pana mówić? - Skierowała pytanie do jego obojczyka. - Czy mogę mówić do pana Daniel?

- Absolutnie. Nie możesz się do tego przyzwyczajać. Gdybyś zwróciła się tak do mnie w klasie...

- Dobrze, już dobrze. - „Wyjęła mu koszulę ze spodni i przesunęła dłonią po brzuchu. Skóra tam była taka miękka. Gdyby nie szorstkie włosy poniżej pępka, mógłby to być brzuch dziecka. Miał skórę tak miękką jak ona.

 

Pan Carr i Sara umówili się na spotkanie po szkole na stacji benzynowej za rogiem. Stamtąd pojechali nad strumień Toongabbie. Podczas jazdy cały czas trzymał dłonie na kierownicy i patrzył na drogę, ale o poezji mówił w taki sposób, że marzyła, by nigdy nie dotarli do celu. Zatrzymał jednak samochód obok strumienia, w miejscu zasłoniętym od strony drogi przez drzewa i niskie krzaki, i zrobił z nią rzeczy, które sprawiły, że słowa stały się zbędne. Pieprzenie było uwolnioną poezją.

O zachodzie słońca odwiózł ją do domu, zatrzymując się na końcu ulicy i ostrzegając, żeby go na wszelki wypadek nie całowała na do widzenia.

- Nie chcę iść - oznajmiła Sara. Poklepał ją o ręce.

- Jest po szóstej. Twoja matka będzie się martwić.

Sara prychnęła. Matka, która siedemdziesiąt godzin tygodniowo spędzała na uniwersytecie, a resztę czasu w swoim gabinecie w domu, nawet by nie zauważyła, gdyby Sara nie wróciła na noc. Ojciec pracował jeszcze intensywniej niż matka i ledwie się orientował, że ma drugą córkę. Jej siostra jednak nie miała własnego życia i widziała wszystko.

Oczywiście Kelly, która miała już siedemnaście lat, naskoczyła na nią, kiedy tylko Sara weszła do domu.

- Uczyłam się - powiedziała Sara, ponieważ wprawdzie Kelly uwielbiała nagabywać Sarę o to, gdzie była, to jeszcze bardziej lubiła dopytywać się o jej o naukę. Ale wtedy Kelly chciała wiedzieć, czego się uczyła, gdzie, z kim i czemu nie dało się tego zorganizować w pokoju Sary, który rodzice wyposażyli w narożne biurko, lampę do nauki, ergonomiczne krzesło, komputer i dobrze zaopatrzone półki z książkami.

- Zajmuj się własnymi sprawami - odparła Sara, przepychając się obok siostry.

- Wiesz, że nie wolno ci mieć chłopaka.

- A co?

Kelly wywróciła oczyma.

- A to, że jeżeli spotykasz się po szkole z jakimś chłopakiem i mama się dowie...

- Jak miałaby się dowiedzieć, jeśli jej ktoś nie powie?

- Więc jest coś do opowiadania?

- Akurat ci o tym opowiem. Kelly wyglądała na zranioną.

- Ja bym tak zrobiła.

- Jakbyś miała o czym opowiadać.

- Ale z ciebie suka.

- Pozna swój swego - rzekła Sara i poszła do swojego pokoju, żeby myśleć o panu Carrze aż do kolacji.

 

Sarze i Kelly nie wolno było spotykać się z chłopcami, ponieważ kolidowałoby to z ich nauką. Kiedy dostaną się na uniwersytet, znajdą czas na randki, ale na nic poważnego, nic, co zajęłoby zbyt wiele czasu. Kobieta nie może rozpraszać się na romanse, dopóki nie ustabilizuje kariery zawodowej. Nie przeszkadzało to Kelly, która zamierzała za parę lat zostać prawnikiem, a około trzydziestki wyjść za innego prawnika i w wieku lat trzydziestu dwóch oraz trzydziestu pięciu kolejno urodzić dwóch przyszłych prawników. Nie zamierzała ryzykować znalezienia się w sytuacji, gdy ktoś mógł postawić jej zarzut, że jest zależna od mężczyzny. Podobnie jak ich matka Kelly wyjdzie z mąż, kierując się zgodnością życiowych celów, co było jedynym sposobem zapewniania sobie przetrwania małżeństwa przez czas dłuższy niż do końca miesiąca miodowego, z czego zdają sobie sprawę wszyscy inteligentni ludzie.

Sara nie potrafiła zrozumieć, co to wszystko ma z nią wspólnego. Miała czternaście lat, gładką skórę i lśniące, brązowe włosy do połowy pleców. Przeczytała więcej książek niż ktokolwiek, kogo znała, mówiła płynnie po francusku i trochę gorzej po japońsku. Odbyła trzy stosunki seksualne, dwa razy doświadczyła orgazmu i była tak zakochana i kochana, że kręciło się jej w głowie, ilekroć usiłowała pomyśleć o czymś innym. Ale to było w porządku; nie musiała myśleć o niczym innym. Przeciętne myśli są dobre dla przeciętnych ludzi. Ona nie była przeciętna. I nigdy nie będzie.

3

Szybko poczuli się sfrustrowani ciasnym tylnym siedzeniem w falconie pana Carra i tym, ile czasu marnowali na dojazd i parkowanie, toteż zaczęli spotykać się w szkole. Klasa była zbyt ryzykowna, ocenił pan Carr, ale staranie zbadał szkołę i zaproponował wiele innych miejsc spotkań.

Była czytelnia, której nigdy nie używano po godzinach i którą dało się zamknąć, ale znajdowała się na tym samym piętrze co pokój nauczycielski, więc musieli zachowywać się cicho. Bezpieczniejszy był magazyn klasy biologicznej, ponieważ mieścił się w szopce oddzielonej od głównego budynku szkoły uczniowskimi grządkami warzywnymi, ale brakowało tam powietrza i miejsce wypełniał nawóz, którego smród utrzymywał się na skórze jeszcze wiele godzin później. Szatnia gimnastyczna chłopców była idealna - z dala od głównego budynku, zamykana i z podłogami wyłożonymi kafelkami, które zdradziłyby przybycie intruzów odpowiednio wcześnie, by Sara i pan Carr uciekli tylnym wyjściem - ale korzystano z niej na zajęciach sportowych po lekcjach, codziennie oprócz poniedziałków. Była też stołówka (pusta każdego popołudnia, ale trudno było się do niej dostać niepostrzeżenie) oraz audytorium (tyle że należało opuścić je przed piątą trzydzieści, bo wówczas odbywały się tam lekcje tańca).

Codziennie, kiedy się rozstawali, pan Carr mówił Sarze, gdzie ma się zjawić następnego dnia po południu. W niektóre dni spieszył się, bo miał zebranie, często się spóźniał i dwukrotnie w ogóle nie przyszedł. Zostawiał włączony telefon, żeby wiedzieć, czy ktoś go nie szuka, i kilka razy musiał wyjść w samym środku pieprzenia, ponieważ dzwonił jakiś nauczyciel i informował, że idzie do biblioteki, pokoju nauczycielskiego czy innego miejsca, gdzie pan Carr ponoć miał przebywać.

W niektóre dni drzwi były zamknięte, a pan Carr miał opuszczone spodnie, zanim jeszcze Sara zdążyła odłożyć szkolną torbę. W inne godzinami siedział u jej stóp i prowadził wykład na temat poezji, w ogóle nie dotykając Sary do chwili, kiedy musiała wyjść, wtedy błagał o jeszcze pięć minut. Jeżeli się zgadzała, a zgadzała się niemal zawsze, całował ją delikatnie i kochali się. Ten jeden raz, kiedy odmówiła, bo musiała wracać do domu, spojrzał na nią wilgotnymi, szeroko otartymi oczyma, jakby go uderzyła. Potem wymierzył jej mocny policzek, nazwał ją puszczalską i powiedział, że zadawanie się z nią to stratą czasu. Zmusił, żeby uklękła, rozpiął spodnie i jedną ręką trzymając ją za tył głowy, a drugą opierając się o ścianę szatni, pieprzył ją w usta aż do wytrysku.

Ciężko opadła na zimne kafle, piekły ją oczy i skóra głowy, usiłowała się nie udławić, nie zwymiotować. Zapiął zamek w spodniach i lekko pchnął ją stopą.

- Cóż, możesz iść, Saro. Wiem, że strasznie się spieszysz do domu. Biegnij.

Chwyciła się jego nóg i podciągnęła do pozycji stojącej. Wyjęła z kieszeni jego koszuli kraciastą chusteczkę do nosa, rozwinęła, podniosła do ust, wypluła kwaśną substancję, którą miała w ustach, złożyła chusteczkę i ponownie umieściła w jego kieszeni.

- Obrzydliwe - powiedziała, ponieważ takie było, ale tej nocy nie mogła spać z żalu, że nie zatrzymała chusteczki.

Na dwie godziny każdego dnia Sara Clark przestawała istnieć. Po wszystkim nigdy nie umiała rozpoznać dokładnego momentu, kiedy to się działo, ale zawsze dochodziło do przekroczenia bariery, rozpłynięcia się, wchłonięcia. Nie istniała granica, poza którą kończyło się jej ciało i zaczynało ciało pana Carra. Pan Carr wyjaśnił, że to właśnie miał na myśli Szekspir, mówiąc o „bestii o dwóch grzbietach”. Kiedy dwoje ludzi całkowicie pogrążało się w wyrażaniu miłości, przestawali istnieć jako oddzielne istoty i stawali się jednością. Po należycie odbytym stosunku powstawał twór większy niż suma jego części. Rodziła się bestia o dwóch grzbietach, ale jednej duszy. Sara wiedziała, że to nie metafora: gdyby ktoś zaglądał do miejsca ich tajnego spotkania codziennie między trzecią a piątą, nie zobaczyłby dziewczynki i jej nauczyciela uprawiających seks, tylko rzucającego się, wrzeszczącego dwugłowego potwora. Otępiałe stworzenie, nieświadome świata poza samym sobą, nieżywiące żadnych pragnień oprócz tego, by bardziej stać się sobą i mniej wszystkim innym.

Przez pozostałe dwadzieścia dwie godziny każdego dnia i podczas niekończących się weekendów z dala od szkoły Sara czuła się bardziej sobą niż kiedykolwiek, jakby granice jej ciała stały się grubsze niż poprzednio, jakby poruszała powietrze, kiedy szła. Gdy co rano biegła boso do łazienki, czuła każde włókno dywanu, który udeptywały jej stopy. Wgryzając się w poranną grzankę, czuła maleńkie bruzdy cienkiej powierzchni każdego zęba, który ciął chleb. Czuła każdy kubek smakowy pobudzany przez dżem truskawkowy. Stymulacja była tak intensywna, że nie potrafiła zjeść więcej niż pół kawałka.

Szczotkowała włosy, myła zęby, brała prysznic - wszystko to było jak masturbacja. Zapinała stanik, myśląc: skóra na moich plecach jest gładsza niż na twarzy. Szturchała się, mówiąc: „to mój palec, to moje żebra”. Budziła się w nocy, bo ktoś dotykał wnętrza jej ud, palce jakiejś obcej osoby ciągnęły ją za sutki. Kiedy wsiadła do autobusu, straszy mężczyzna dotknął jej pośladków i zadrżała, jakby wetknął w nią całą rękę, jakby zabrał kawałek jej duszy.

Ciało stale miała gorące. Majtki zawsze wilgotne. Co wieczór jej włosy domagały się mycia, a nogi golenia. Często miała poobcierane kolana i drobne siniaki pojawiały się, bladły i ponownie pojawiały się po wewnętrznej stronie ud i nadgarstków. Czasami miała ślady ugryzień na pośladkach albo z tyłu szyi. Czuła się wyższa i silniejsza, chodziła większymi krokami. Jaśniała i nie mogła uwierzyć, że wszyscy, którzy na nią patrzą, nie wiedzą.

- Nikt nie może wiedzieć. - Pan Carr powtarzał to codziennie, przed, po, a nieraz i w trakcie. Niekiedy łagodził przekaz, mówiąc, że chciałby powiedzieć światu, jakie czuł szczęście, jakiej doświadczał ekstazy. Powtarzał, że marzy o świecie, gdzie prawdziwa namiętność zasługiwałaby na uczczenie, a nie karę. Kiedy indziej stawał się surowy, nawet groźny, mówił jej, że gdyby ktoś się dowiedział, on straciłby pracę i może nawet trafił do więzienia.

- Pomyśl o tym, kiedy następnym razem poczujesz chęć, żeby poplotkować z przyjaciółkami.

- Ja nie plotkuję - odpowiedziała Sara, co było prawdą, ale rzeczywiście kusiło ją, by powiedzieć komuś o tym, co się działo. Czuła przymus powiedzenia na głos: „Kocham go”, i to przy kimś, kto usłyszy i będzie wiedział, że to prawda.

Myślała, czy nie powiedzieć Jess, którą znała dłużej niż kogokolwiek na świecie, nie licząc własnej rodziny. Jess mieszkała w dwupiętrowym domu, naśladującym styl Tudorów, tuż obok dwupiętrowego domu Sary, też naśladującego styl Tudorów, odkąd dziewczynki miały po cztery lata. Ich rodzice grali razem w tenisa i chodzili na te same wieczorne przyjęcia. Sara i Jess zostały przyjaciółkami nie dlatego, że szczególnie się lubiły, ale ponieważ życiowe okoliczności sprawiły, iż niebycie przyjaciółkami wymagałoby podjęcia stanowczej decyzji, a żadna z nich nie czuła wystarczającej niechęci do drugiej, żeby taką decyzję podjąć. Ale nawet gdyby znały się od stu lat, Sara nie powiedziałaby Jess o panu Carrze. Jess chichotała, kiedy słyszała słowo „penis”, i krzywiła się przy „pochwie”. Nudziła ją poezja i uważała, że pan Carr to piła, ponieważ zmuszał ich, żeby się jej uczyli.

Jess Sara znała najdłużej, ale najlepszym jej przyjacielem był Jamie Wilkes, którego poznała zaledwie dwa i pół roku temu, pierwszego dnia w gimnazjum, na pierwszej lekcji tego dnia - geografii. Uczniów usadzono alfabetycznie w sali ze stołami ustawionymi w podkowę, co oznaczało, że Clark znalazła się dokładnie naprzeciwko Wilkesa, oboje w drugim rzędzie, mający przed sobą tylko Burton i Yatesa. Nauczyciel kazał im patrzeć prosto przed siebie, podczas gdy rozdzielano zadania na cały rok. Tak więc przez dziesięć minut Jamie i Sara musieli patrzeć na siebie przez szerokość sali. Jamie odwracał wzrok - patrzył w stolik albo w bok - ale wciąż powracał spojrzeniem do Sary. Uśmiechnęła się do niego; spojrzał w dół, potem podniósł oczy i też się uśmiechnął. Kiedy rozdzielono zadania, nauczyciel oznajmił, że przy pierwszym będą pracować w parach. Nie znając nikogo, Sara uniosła brwi i spojrzała na Jamiego, który zrobił się czerwony, po czym skinął głową. Przekonali się, że dobrze im się razem pracuje i mają takie samo poczucie humoru. Poza tym niski, chudy i astmatyczny Jamie był naturalnym sprzymierzeńcem słabo rozwiniętej, zagrzebanej w książkach Sary. Oboje trzymali się na obrzeżach klasowego życia i razem byli tam szczęśliwi.

Jamie gwałtownie reagował na słońce, wiatr i pyłki traw. Gwałtownie reagował też na Sarę. Monitorował każdy jej oddech i nastrój i teraz, kiedy wszystkie oddechy i nastroje przeznaczone były dla pana Carra i z nim związane, Jamie wiedział, że coś się z nią działo.

- Jesteś chora? - zapytał, kiedy przyszła do szkoły we wtorek, w szóstym tygodniu romansu z panem Carrem.

- W życiu się lepiej nie czułam. - Była to prawda. Poprzedniego popołudnia pan Carr czytał jej z Pieśni i sonetów Donne’a. Wyjaśnił, że miłosne wiersze Donne’a były inspirowane przez nastoletnią uczennicę, z którą później autor uciekł. „Wyobraź sobie - powiedział, rozpinając Sarze bluzkę - że Donné nie kochałby swojej młodziutkiej uczennicy. - Zdjął jej bluzkę i stanik, nakrył dłońmi piersi. - Cóż za strata dla zachodniej kultury. Jakże tragiczna strata”.

- Jesteś cała rozpalona - stwierdził Jamie. - Jak w zeszłym roku, kiedy na obozie miałaś gorączkę. I masz przekrwione oczy. Naprawdę uważam, że powinnaś pójść...

- Nic mi nie jest! - Sara się roześmiała. - Ależ z ciebie niańka.

- Jess mówiła, że ostatnio nie wracasz z nią do domu. Myśli, że jesteś na nią wkurzona.

- Dramatyzuje. Zostawałam trochę po szkole. Uczyłam się w bibliotece.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin