Krall Hanna - Na wschód od Arbatu.doc

(809 KB) Pobierz
HANNA KRALL

HANNA KRALL

NA WSCHÓD OD ARBATU

ISKRY   -WARSZAWA. 1972

 

Kawałek chleba

Obwolutę projektował JANUSZ WYSOCKI

 

 

Ilustracje:

H. Krall (2, 3, 4), Z. Stolarek (8),

J. Szpeirkoiwicz (29), Z. Wdowińskl (5, 18, 19,

Agencja "Nowosti", CAF,

Dom Kultury Radzieckiej "Przyjaźń",

Archiwum

Jechali z Polski trzy tygodnie.

Najpierw zatrzymali się tam, gdzie teraz jest osiedle górnicze Czeremchowo. Rozejrzeli się, postanowili: jedziemy dalej. Przyjechali do Tichonowki. Był tam gęsty brzozowy las i rosły truskawka. Najedli się truskawek za darmo i do syta. Rozejrzeli się. Postanowili: jedziemy dalej. Przyjechali do Wierszyny. Rozejrzeli się... Chcieli jechać dalej, ale dalej była tylko -tajga. Więc zostali w Wierszynie na zawsze.

 

rtu:-»{eff

Redaktor: FRANCISZEK KRÓL Redaktor techn.: ADAM SZCZEREK Korektor: AGATA BOŁDOK

PRINTED IN POLAND

Państwowe Wydawnictwo "Isljjrjfó$ 4|

Wydanie I.              ';5'.»*

Nakład 10 000 + 275 egz.

Ark. wyd. 12,2 Ark. druk.. 15.

Papier druk. mat   III kl., 70 g., 82 X

Druk ukończono w czerwcu 1972 r.

Zakłady Graficzne w Gdańsku.

Zam. nr  4658  W-3.

Cena zł  18.-

 

Droga do Wierszyny

Autobus jeździ codziennie z wyjątkiem dni, kiedy pada deszcz, kiedy są zaspy, kiedy jest wiosenne i jesienne błoto i kiedy są na drodze wyboje - po deszczu, błocie i zaspach.

Tego dnia nie było deszczu, błota ani zasp i kierowca powiedział, że pewnie dojedziemy.

Wyjechaliśmy z Irkucka o piątej. O szóstej zaczął padać deszcz. O siódmej droga zamieniła się w wąwóz pełen tłustej i gęstej gliny. Autobus stanął. Kierowca wysiadł i uważnie oglądał bryłę, w której buksowały koła. Wiedzieliśmy: obmyśla taktykę. Skinął głową

 

(uśmiechnęliśmy się do siebie: już wie!) i siadł za kierownicą. Po piętnastu minutach autobus wyczołgał się z gliny. Przejechaliśmy dwieście metrów. Autobus stanął...

- Niczeiwo - mówiły kobiety uspokajając płaczące dzieci - posiedzimy, odpoczniemy sobie...

Wszyscy rozumieli: pada deszcz, Od tego jest tajga, żeby nią nie przejechać, kiedy pada deszcz. I tak dobrze, że jest droga i że - kiedy nie pada deszcz - chodzi tędy autobus. Już prawie rok, jak chodzi.

Zaczęli spokojnie wyciągać zapasy: pierożki, jajka na twardo, chleb. Ktoś śpiewał - "Irkuck radnoj - sieredina ziemli"... Kobiety układały dzieci wygodnie. A kierowca obmyślał precyzyjny plan pokonania kolejnej bryły błota.

Po dwóch godzinach deszcz minął. Przejechaliśmy ze 100 kilometrów i usłyszeliśmy trzask:

- Wsio - mruknął kierowca. - Łopnuł wał.

- Co się stało? - zapytano z tyłu.

- Nic, wał.

- A, wał.

Jedliśmy dalej pierożki. Jedliśmy i śpiewaliśmy "Sie-riedina zieemli" - krążąc po okolicznych wsiach i szukając warsztatu, a potem szukając technika, a potem czekając, aż technik .zespawa wał. Nikt się nie denerwował, nie złorzeczył, nie dziwił i nie udzielał rad kierowcy. Po dwóch godzinach ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zapadała chłodna syberyjska noc. Jakiś mężczyzna opowiadał, jakaś kobieta nuciła... Autobus zatrzymał się na przystanku. Ktoś wsiadł. I w ciszy nocy .syberyjskiej, wśród szeptu rosyjskich słów, na drodze przez wiekową tajgę rozległ się głos:

- No, dziołchy, siadojta, a nie srojta tam.

Zrozumiałam, że Wierszyna istnieje naprawdę.

 

y/ gościnie u  Piełrasów              ?

_. pociągnij nosem, Hania - powiedział Pietras - iakie powietrze czujesz?

-. Rześkie...

_ Polskie powietrze, Hania, polskie. Pociągnij jeszcze raz, No? A coś ty myślała. Choć w Rosyji, choć syberyjskie - to co, my nie Poloki, szto li?

Weszliśmy do domu.

- Nie ścieśniaj się, Hania, chodźże.

Pietrasowa patrzyła jak na ducha.

_ A mnie się nawet śniła dzisiok biała bielizna.. Pospadowała tak ta bielizna i ja jom zbierała. Rano mówię swojemu Bronkowi - jakiś prybyl będzie. No i patrzcie, dziołeha z Polski przyjechała. Ale coś zielona taka...

- To ta podróż...

- Helka, przynieś no kropli!

- Od boleści czy od słabości?

- Wszystkie.

Dali mi jeszcze wywar z korzenia, który rośnie w tajdze. I posłodzony samogon (- Pij, Hania, pij, sama pędziłam). I "Moskiewską" z imbirem, po buria-cku. I poczułam, że wracają mi siły i mogę odpowiadać na wszystkie pytania Pietrasów.

- Z jakiej jesteś guberni, Hania?

- Po żelaznej  drodze do Irkucka przyjechałaś?

- A po jakiemuś jedna?

- Bo postanowiłam was w końcu znaleźć. Nikt dotąd nie wiedział, gdzie szukać was, a od dawna słyszeliśmy, że gdzieś tu, w Syberii jesteście...

- Jak dziwnie gadasz, Hania. To tak teraz w Polsce wszyscy gadajom?

 

Będzie obiad

O szóstej rano obudził nas motocykl. Przyjechał przewodniczący kołchozu, Buriat. Mówił po rosyjsku, robił gorzkie wyrzuty Pietrasowi, że nie zawiadomił go o przyjeździe delegacji.

- Nie zdążył - broniłam gospodarza.

- Ale czy chociaż przyjął was tak, jak się przyjmuje delegację zagraniczną?

- Oczywiście, lepiej jeszcze. Przewodniczący trochę się uspokoił.

- Opowiedzcie trochę o waszym kołchozie - poprosiłam.

- Teraz nie - odparł stanowczo. - Najpierw zadzwonię do rajkomu, powiem, że delegacja zagraniczna przyjechała. Potem zbiorę kolektyw - brygadzistę, przodujących traktorzystów, przodujące do j arki, żebyście mogli z ludźmi porozmawiać. Potem zrobimy na waszą cześć obiad.

- Nie, po co obiad, ja się źle czuję...

- To nic. To możecie nie jeść. Ale jak przyjeżdża delegacja, to jest obiad. Porządek musi być...

Wsiadł na motocykl i pojechał do Komitetu Rejonowego.

Historia

Czekając na kolektyw oglądałam gospodarstwa Wier-szyny. Jest ich sto. W każdym pięcioro, sześcioro dzieci i dwoje, troje dorosłych, więc mieszkańców 800 prawie.

Nazwiska wierszynian: Pietras, Pietrzyk, Maśląg, Nowak, Niedbała, Januszek, Pośpiech, Wójcik, Figura,

 

Wiktorowski, Kania, Konieczny, Korczak, Łyda, Kus(tm)

tosz, Mitręga.

Imiona dzieci: Karoleia, Hela, Marysia, Frania, Janek, Felek, Paweł, Wałek, Antek.

Imiona psów są polskie. Najczęściej - Burek. Bo z czy tanki polskiej zapamiętali: "A ten Burek, pies kudłaty, co pilnuje naszej chaty". Natomiast koty, których w czytance nie było, są zrusyfikowane. Wąski

na ogół.

Spośród żyjących mieszkańców wsi w Polsce urodziło się pięć osób, z tego tylko jedna Polskę pamięta. Pozostali przyjechali do Wierszyny będąc dziećmi.

Przyjechali w 1910 roku w ramach tzw. reformy Sto-łypina. Jeszcze w końcu poprzedniego wieku wprowadził ulgi dla chłopów, którzy zechcą osiedlić się na Syberii.

Przesiedlali się wiec z ubogich przeludnionych wsi Rosji, Białorusi, Ukrainy i - z Polski. Z Krakowskiego, Kieleckiego i Zagłębia przyjechało najpierw paru chłopów, żeby sprawdzić, co to jest Syberia. Powiedzieli potem w domu: las jest tak blisko, że jak zrąbiesz sosnę, to prosto do pieca leci. A drzewo darmo dają. To zadecydowało. Zebrali "wozy, pługi i kufery" i przyjechali "po żelaznej drodze". Dostali po przyjeździe ziemię i las. Wymienili u Buriatów portki na siekiery. Tymi siekierami cięli las i stawiali domy. I pozostali w Wierszynie na zawsze. Sześćdziesiąt lat mieszkają na Syberii. Przez ten czas nikt do nich z Polski nie przyjeżdżał. Gazet polskich nie prenumerują, bo czytają słabo. Nauczyciel polskiego był do 1929 roku. Do 1941 był ksiądz. Obchodzą Boże Narodzenie i Wielkanoc według katolickiego, a nie prawosławnego kalendarza. Modlą się tylko starzy, ale wszyscy chrzczą swoje dzieci. Ponieważ księdza nie ma, chrzczą je sami wodą. Specjalnie kiedyś do Irkucka, do księdza jeż-

 

dzili, żeby powiedział, jak leje się wodę i co się mówi.j Na pogrzebach śpiewają po polsku, ale mają z 'tymi kłopot, bo poumierali ci, którzy znali żałobnicze pieśni.!

Strojów ludowych już nie mają. Ostatnim był strój; krakowski Mirka Błażeja, ale kazał się w nim pacho- : wać.

Na cmentarzu są polskie napisy: Konieczna Monika Józefowna, Janaszek Roman Stanisławowicz, W napisach są błędy. W słowie "umarł", na przykład, nigdzie nie ma końcowego "ł". Wszyscy każą się chować "w ojczyźnie, w Wierszynie znaczy". Nawet ci, którzy wyjechali z niej i zawierali małżeństwa z Rosjanami. Ich rosyjscy małżonkowie przywozili skądś, z głębi Rosji, trumny i mówili: on sobie życzył tego.

Na wszystkich grobach stoją krzyże. Na jednym jest krzyż i czerwona gwiazda. Leży tu Władek Nowak, komsomolee. Jego ojciec chciał krzyż postawić, a kom-somoł gwiazdę. Więc gwiazdę przymocowali do krzyża.

W grób Witka Kucka jest wetknięta butelka moskiewskiej wódki i szklanka na niej. W prawosławne zaduszki - tzw. "roditielski. dzień" - Rosjanie przychodzą na cmentarz wspominać najbliższych. Jedzą przy tym, piją, płaczą, a czego nie dopiją i nie dojedzą, zostawiają tym, których wspominali. Jest wiec na grobie nie dopita wódka: znak, że rosyjscy przyjaciele przyszli na polski cmentarz i Witka Kucka wspominali.

Wśród Rosjan mają wielu przyjaciół. Rosyjskie dzieci mówią świetnie po polsku, a Kolka Danielenko gra na garmoszce "Czyje to polusie nie orane, mojego Ja-sieńka zaniedbane" i "Dziewczyno ty moja, ty ulubiona, daj buzi, daj buzi, będziesz zbawiona..."

Mówią gwarą, do której wtrącają spolszczone rosyjskie słowa. Nie zdają sobie z tego sprawy. Tylko nauczycielka, która uczy w rosyjskiej szkole, ma niejasne

10

 

e, że język, którym mówi, nie jest językiem lite-c. 'zadaje mi dziesiątki rzeczowych pytań. - A lak się właściwie mówi - nadziewałka czy nadzle-jjca? _ A co to jest? - No, soroczka (koszula męska). Albo: - Kiedy się mówi "kiej", a kiedy "kaj"...? Czytają o Polsce w prasie radzieckiej i wiedzą oczywiście, że się po wojnie zmieniła. Ale nie potrafią sobie tego wyobrazić. Natomiast tę Polskę, którą z rozrzewnieniem wspominali rodzice - widzą, wyobrażają sobie. Polskę 1910 roku. Polskę najbiedniejszych podkrakowskich •wisi. Pewnie dlatego mówią rzeczy bardzo dziwne. Np.: - Zostań do jutra, Hania, traktor zobaczysz. Albo z wahaniem: - Czy w Polsce ludzie chodzą boso? Bo nasze matki chodziły boso i mówiły, że butów szkoda na co dzień. - Teraz w Polsce wszyscy mają buty - powiadam. - A, no tak...

Dostatek

Gospodarstwa mają zasobne. 0,60 ha każde, jak przewiduje regulamin kołchozu dla działki przyzagrodowej. Ale na tym kawałku ziemi - wszystko, co uda się zmieścić: dom, stodoła, obora, chlew, kurnik, sad, ogród warzywny, szklarnia, ule... Ponieważ tajga jest dookoła, a drzewo nadal bezpłatne, więc wszystko buduje się z drewna. Zimą tylko drewnem palą. Całe gospodarstwo przegrodzone jest płotami - oddzielnie pasieka, szklarnie, sad... Stwarza to wrażenie przytulności i porządku. Dom składa się z dwóch izb (pośrodku jednej izby stoi ogromny rosyjski piec), jest też w ogrodzie letnia kuchnia. Wszędzie, i w domach, i w ogrodzie, jest niezwykle czysto. Pietrasowie trzymają dwie krowy, dwie jałówki, jednego byczka, dwie świnie, kaczki, gęsi indyki, 25 kur. Sąsiedzi podobnie. Żywno-

11

 

 

soi nie ibuipuiją wcale. Nawet chleb sami pieką. Mięso solą, wędzą i mrożą. Jedzą je codziennie. Trochę mięsa sprzedają. Sprzedają też kartofle, warzywa, owoce. Samych pomidorów mają po 100 kg z jednej szklarni. Rocznie dostają za to 500-600 rubli. Miesięczny zarobek kołchoźnika wynosi 120-140 rubli i właściwie wszystkie pieniądze mogą przeznaczyć na oszczędności.

Mówią, że nigdy im jeszcze tak dobrze nie było jak przez ostatnie dziesięć lat. Żeby itylko 'pokój był i żeby człowiek miał siłę pracować...

Lubią pracę. Władze kołchozu nie mogą się ich na-chwalić. W wielonarodowym kołchozie "Drużba" są cztery brygady: rosyjska, ukraińska, buriacka i polska. I brygada polska jest ze wszystkich najlepsza. Zajmuje pierwsze miejsce w całym rejonie. Osiąga do 36 kwintali pszenicy z ha (średnia kołchozu dla zbóż wynosi 14 kwintali).

Pracują w kołchozie i w swoich gospodarstwach ciężko, ale dostają należytą zapłatę. W kołchozie powszechnie wiadomo: Polacy najlepiej pracują i najlepiej żyją. Najwięcej telewizorów, motocykli i pralek jest właśnie w polskiej wsi.

Zachęcają do pracy w gospodarstwie wszystkich członków rodziny. Także dzieci. Jeżeli nie można tego pogodzić z nauką, to po prostu nie posyłają ich do szkół. Zapewne z tym właśnie związany jest fakt, że tak mała część wierszyńskiej młodzieży idzie na studia. W całej dotychczasowej sześćdziesięcioletniej historii wsi wyższe uczelnie ukończyło zaledwie pięć osób.

W marzeniach, które przywieźli ze sobą ich rodzice, było miejsce dla dwóch rodzajów karier - księdza i nauczyciela. Księdzem teraz zostać trudno, pozostaje więc druga możliwość i dlatego być może spośród tych, którzy ukończyli studia, i którzy studiują teraz, większość wybrała uczelnie pedagogiczne.

 

Buriaci, których w tej okolicy jest wielu i którzy niedawno'jeszcze w odzieży ze skór chodzili, a pierwsze tkane spodnie zobaczyli wtedy, kiedy dostali je za topór od Polaków - chętniej wyruszają do miast na uczelnie. I ponieważ mają stosunkowo wysokie wykształcenie - zajmują stanowiska wymagające kwalifikacji i najbardziej eksponowane zarazem: przewodniczącego kołchozu, zootechnika, głównego lekarza, ekonomisty, dyrektora szkoły... W miejscowej sz-kole jest dwóch nauczycieli Polaków, trzech Rosjan, a B-uriatów dziesięciu. Polacy w Wierszynie tych aspiracji nie podzielają. Uważają, że jeśli ktoś woli się uczyć, to po prostu dlatego, że mu się pracować nie chce.

Nauczycielka miejscowej rosyjskiej szkoły, Natalia Janaszek, próbuje zachęcać swoich rodaków do nauki tym bardziej, że dzieci polskie są bardzo zdolne. Na razie jej się to nie udaje. Kilka dni temu znowu poruszano na sielsowiecie (radzie narodowej) sprawę paru rodzin z Wierszyny, które nie posyłają dzieci do szkół.

Nauczycielka rozumie oczywiście, że to się wkrótce zmieni, że telewizja, której we wsi coraz więcej, wpływ miasta,, rozwój cywilizacji zrobią swoje. Że już na pewno te dzieci, które teraz we wsi podrastają, będą miały inne niż ich ojcowie marzenia... Ale chciałaby, żeby wszystko to szybciej następowało.

Obiad

Tymczasem robi się późno. Przewodniczący kołchozu wrócił z rajkomu. Mówi, że już zawiadomił przodowników pracy - tego, który przez osiem dni obsiał 830 ha pszenicy, tego, który zasiał kukurydzę na 200 ha, i przodujące dojarki, i najlepsze pracownice fermy kurzej, i zaraz będziemy mogli zasiąść do stołu.

 

l

13

12

 

 

 

Stół ustawiono w sadzie Pietrzyków. Sad jest piękny, duży, oddzielony jak wszędzie płotem od reszty gospodarstwa. Obok jest letnia kuchnia - kobiety przygotowują tam przyjęcie. Ustawiły na stołach jajka, sery, kury, grzyby, mięso, kompoty, owoce marynowane, wszystko swojej, domowej roboty, wyciągnięte właśnie ze spiżarni i piwnic.

Siadamy. Ja, gość - na honorowym miejscu - między przewodniczącym kołchozu i przedstawicielem władzy radzieckiej (Maślągiem), naprzeciwko brygadzisty Pietrzyka. Przewodniczący kołchozu daje znak przewodniczącemu rady narodowej, Maśląg wstaje i przez wzgląd na obecność przewodniczącego zagaja po rosyjsku:

- Dla powitania, delegacji korespondenitów polskich na czele z Hanną Krall udzielam głosu towarzyszowi Pietrzykowi...

Brygadzista Pietrzyk mówi o nich, o Polakach syberyjskich. Tak właśnie określają siebie. Mówi o ich ojczyźnie - Związku Radzieckim. Dla nich istnieje tylko !ta jedna, radziecka, syberyjska ojczyzna. I kończy:

- Mieszkamy tu 60 lat i nasze (dzieci mówią po polsku i jeżeli za 60 lat inny korespondent przyjedzie, to dzieci, które wtedy tu zobaczy, fez będą mówiły po polsku...

Pytają, co na .mnie zrobiło w Wierszynie największe wrażenie. Że miedzy ich przyzagrodowymi polami - mówię - nie ma miedz. I że dzieci mówią w nocy przez sen po polsku...

Wiedzą, co to jest miedza, ale nie rozumieją, dlaczego akurat brak miedzy może robić jakiekolwiek wrażenie. Mojego (pytania o walkę o miedzę też nie rozumieją, więc już nie 'tłumaczę.

- Naszego sybirskiego Polaka nie obraził tu nigdy

 

Ani Ruski, ani Buriat, ani Chochoł - wraca jesz-do najważniejszego brygadzista. - A łączy nas wszystko, co przeżyliśmy razem. I czterdziesty pierwszy rok, kiedy wojowaliśmy w [syberyjskiej dywizji pod Moisifcwą. I czterdziesty czwarty rok, kiedy jedliśmy wszyscy korzenie cyranlki. I trzydziesty siódmy, kiedy przyjeżdżali nocą do doimów. Po nich i po naszych jednakowo. A teraz łączy nas to, że tak dobrze, tak spokojnie już można żyć.

Wiedzą, kto w 1937 roku podsunął komu trzeba nazwiska niektórych Polaków z Wierszyny. Wiedzieli zawsze. I nawet po roku 1956, kiedy ludzie już wiracali, a do Wierszyny nie wrócił nikt - nawet wtedy nie zabili 'go. Chodzili do niego i mówili - przez ciebie zginął mój ojciec... A on mówił im - ludzie, darujcie... Kiedy umarł, na jego pogrzeb nie poszedł nikt, ani jeden człowiek, choć 'zawsze na wszystkie pogrzeby chodzi solidarnie cała wieś.

Do naszego stołu w sadzie Pietrzyków podeszła maleńka stara Buriatka. Natychmiast wistali i zrobili jej miejsce. Pośpiesznie podali nakrycie.

- Gdyby ona przyszła do mojego domu - zwrócił się do wszystkich Pietras - i gdyby powiedziała - nie mam gdzie żyć, powiedziałbym: zostań z nami na zawsze. I każdy w Wierszynie zrobiłby tak...

- Każdy - potwierdzili za stołem.

- Kiedy w 1937 zostałam bez rodziców, sama, z młodszym rodzeństwem i kiedy nikt nam nie odważył się pomóc, ona, ta Buriatka, przyniosła nam ukradkiem chleb - szepce Natalia Janaszkowa.

Dziewięćdziesięciosiedmioletnia kobieta orientuje się, o czym mówimy, uśmiecha się i obie rozumiemy dobrze, że nie ja jestem, już honorowym gościem przy 'tym stole.

Moskiewskiej  i pomarańczowego likieru jest już w

 

15

14

 

 

 

butelkach coraz mniej. Zebrani porzucili oficjialne formuły, nie zwracają się już do siebie po "otczestwu". Ndc dziwnego. Wszyscy siedzący za tym stołem, tak jak i cała wieś, są spokrewnieni między sobą. Brygadzista Piętrzy k to, okazuje się, bratanek Figury, kierownika fermy. Figura to szwagier przewodniczącego Maśląga. Maśląg to brat Nowakowej, Figurowej i Korczakowej, a mąż Nowakowej, czyli szwagier Maśląga, to kierownik stajni i brat...

- Bardzo Itrudno ikierować taką brygadą - powiada Pietrzyk. - Zwrócisz komuś uwagę, to zaraz: "jak ty się zwracasz do wuja?" - mówi.

Spostrzeżenia Pietrzyka o jego brygadzie są bardzo ciekawe. Mówi, na przykład, że Polacy są straszliwymi indywidualistami, największymi w całym wielonarodowym kołchozie. Każdy ma o wszystkim własne zdanie. Każdego trzeba przekonywać z osobna, ale kiedy go się już przekona, to pracuje wspaniale.

Mają wyjątkowy zmysł humoru - żarty chwytają w lot i odpowiadają z miejsca żartami.

Najlepsze kołchozowe dowcipy mnożą ,się w polskim środowisku. Z pewnym zdziwieniem dowiadują się ode mnie, że wszystko to są tradycyjne cechy narodowe Polaków.

Polacy najlepiej w całej okolicy jeżdżą konno i świetnie polują. Zenek Mitręga upolował już 12 niedźwiedzi. Sam Pietrzyk, kiedy go żona prosi o futerko, idzie w tajgę i przynosi sobola. A ich gościnność przewyższa wszystko, co kiedykolwiek widziałam i co mogłabym wyobrazić sobie.

- A może iby pośpiewać trochę?

Natasza, przez dlnnych zwana Natalcią, śpiewa:

Sztoż wy gołowy powiesili, wy sokoliki moi Nawierno wypit' zachotielł, alkogoliki moi...

 

_- Nie, Natalcią, nie, tego nie trzeba śpiewać kores-ondentowi - strofuje' ją Bałwana Kania, dojarka. _ Już lepiej:

Prapjom siestru, progulajem brata, my nadiejemsa na to, szto Sybir bogata...

Starsze kobiety proponują, żeby coś po polsku.

Przychodzi Kolka Danielenko z harmonią. Natalcią prosi Pdetrzykową do tańca, a mnie Balwina Kania. Zanosi się na całonocną zabawę.

Rano Natalia Janaszkowa odprowadza mnie do autobusu. Szukamy tego autobusu po całej wsi, bo pada deszcz i nie wiadomo, gdzie dzisiaj stanie.

- Tak bym chciała pojechać trochę do Polski. Ale potrzebne zaproszenie, a my - tak się złożyło - nic nie wiemy o naszych rodzinach w kraju...

Trzymam chleb, który przed wyjściem wetknęła mi Natalia do ręki.

- Po co, już w Irkucku zjem.

- To nic. Trzeba wziąć. Trzeba zawsze kawałek chleba mieć na drogę...

 

16

2 - Na wschód od Arbatu

 

 

 

Pomnik z białego marmuru

Rodzina Władimira Dzineladze składa się z czterech osób. [Są to: rodzice, córka i syn.

Dokładnie taka sama była tamta rodzina, Stanisława Siwka, koło wsi Babiee, na Lubelszczyźnie. I dokładnie tyle lat, ile mają dziś dzieci Władimira Dzneladze, rnieli młodzi Siwkowie, kiedy ich rozstrzelano.

Władiimir Dzneladze po ucieczce z obozu jeńców w Kruszynie dowodził w 1943 roku oddziałem partyzanckim GL; znany był jako "Czarny Wołodia".

Rodzina Siwków zginęła, bo nie chciała powiedzieć, gdzie jest "Czarny Wołodia" i gdzie znajdują się partyzanci.

Dzięki milczeniu Siwków Władimir Dzneladze żyje, założył w Tbilisi rodzinę i dom.

Dom "Czarnego Wołodi"

Żyje dostatnio'. W piwnicy itrzynna (tysiąc litrów wina, które powinno starczyć na rok. Na strychu - 24 stoły na wypadek, jakby goście dopisali. Na dachu ma pod-wóreczko. Takie, jakie były zawsze w starym Tbilisi, ale jakich nie ima już w nowych blokach. Ale Wołodia, podobnie jak wszyscy w jego osiedlu, urządził sobie

 

dachu. Z winoroślą i paleniskiem. na

a        Wołodia ma malutkie gospodarstwo po rodzi-h   Chyba wszyscy w Tbilisi mają malutkie gospodarstwa po rodzicach. Jakiś domek, jakiś skraweczek i  Ale gruzińskiej ziemi: bogatej. Starcza więc na zaopatrzenie rodziny w wędzony i solony drób, mąkę kukurydzianą, orzechy, warzywa, owoce, wino i miód. Gdyby 'to sprzedać, byłoby ładne parę tysięcy rubli. Nic więc dziwnego, że kiedy wydaje się tutaj córkę za mąż, to człowieka stać na przyjęcie za te pięć tysięcy i na' zaproszenie 500 osób, i na posag za drugie tyle.

Córka Wołodi  -  Manana

Ma 18 lat, rok temu wyszła za mąż, nie jest to specjalnie wcześnie, właściwie w sam raz. Ma męża dobrego i z rodziny dobrej. Gdyby się uparła i chciała nieodpowiedniego chłopca, ojciec powiedziałby jej: proszą bardzo, ale w przyszłości na mnie nie licz i z niczym się nie izwracaj.

Ale Manana była rozsądna. I kiedy przyjaciel z frontu powiedział Wołodi - mam znajomego, dobrze go znam, pułkownik, syn jest bardzo spokojny i ma wyższe wykształcenie - Wołodia nie miał nic przeciwko temu.

Manana jest ładna i skromna jak wszystkie dziewczęta w Gruzji. No, może nie tak skromna jak były kobiety gruzińskie |>rzed wojną - wtedy nawet rozmawiać nie śmiały z mężczyzną przed ślubem - ale i tak - mówi Wołodia - jest jeszcze w Gruzji znacznie lepiej pod tym względem niż na świecie. - To wszystko przez filmy - mówi Wołodia. - Tylko roz-

 

 

18

 

 

bierają się w nich i całują. On miał rację, ze nie szczał tych filmów do nas. Kiedyś jeden znajomy inży, nier, który siedział 20 lat, zaczął na niego gadać. P0, wiedziałem - won stąd! Ja gotów byłem za niego zgjj nać i dziś bym walczył, gdyby trzeba było. W każde rodzinie mężczyzna musi być mężczyzną. Jeśli mężczyzl na nie jest na swoim miejscu, to dom nie jest domer Więc tym bardziej  - całe państwo.  Nie można trzymać mocno wszystkiego, w ręjku. I on właśnie był mężczyzną w naszym państwie.

A więc Manaina, jak wszystkie jej koleżanki, wychc wywana była surowo i obyczajnie. Gdy jeszcze chodził do szkoły, zawsze szła prosto do domu, a jak ojcie wracał ,z pracy - z nim wychodziła na spacer.

Po  weselu  Mariana zamieszkała  w domu  rodzice swojego męża. Zawsze syn dziedziczy rodzicielski domi więc Wołodia zostawi swój dom synowi. Córka otrzyj muje posag i idzie do domu teściów.

Starosta uroczystości - tamada - wznosił na icłi weselu bardzo piękne toasty d życzył im i ich przyi szłym dzieciom dwóch rzeczy: żeby byli dobrymi pat-j riotami Gruzja i żeby mieli wyższe wykształcenie.

Droga przez wschodniq  Gruzję

Karnalet, Najurodzajniejsze ziemie Gruzji. To tu: właśnie pomidory są największe, winogrona najsłodszej i brzoskwinie najbardziej pachnące.

Spotykamy Kako Kachetalidze. Kako również walczył w Polsce, ibył w partyzantce w okolicy Końskich. | Zaprasza na wino.

Knajpka stoi gdzieś na uboczu, w polu prawie. Alei podają -tu misy owoców starannie przystrojone i mięso|

 

a ,który jeszcze nie jadł trawy, a nawet rybę sza-ie (wrzuca się ją żywą do mocno osolonej wody, pół godzinie ryba zdycha i potem już tylko suszy

się ią na słońcu).

Podchodzi przyjaciel Kako. Chce nam wyznać, jak bardzo jest szczęśliwy, iż jego przyjaciel znajduje się w tak dobrym towarzystwie jak nasze. I przysiada się przyjaciel tego przyjaciela, Suliko, by opowiedzieć, jak pewien znajomy starzec mówił mu dzisiaj: - Mój Boże i po te dwadzieścia pięć kilo ziemi latali aż na księżyc. Toż ja bym im za darmo dał. I dwa razy tyle. I gruzińskiej, więc lepszej.

I jeszcze szwagier Suliko - AmibrOsi, kucharz, przychodzi się usprawiedliwić: bakłażany nie były tak młode, jak powinny być.

A potem wznosi się toasty.

Na cześć Kako, skromnego kierownika piekarni, o którym całe Karnalet wie, jak piękną ma duszę, jak bardzo jest pracowity, jaką ma rodzinę zacną i jak dobrze włada językiem niemieckim jego cofka, która ukończyła Instytut Języków Obcych.

Na cześć Waliko, który przez 12 lat woził rząd Gruzji, a teraz nie musi już, bo ma własną "Wołgę", ale nas dzisiaj przywiózł tutaj.

Na cześć każdego z nas, obecnych przy stole, naszych cnót, rodzin, pięknych wspomnień i tych, którzy nas czekają, gdziekolwiek są teraz.

Ruszamy w dalszą drogę. Po dziesięciu minutach spotykamy znajomego Waliko - lekarza Czcheidze. I znów siedzimy iza jakimś stołem. Jak na obrazach Pirosmanaszwili widać za nami drzewa i ośnieżone szczyty Kaukazu i niosą nam wino, owoce i ser. Lekarz opowiada, że w ich tbiliskim instytucie onkologii chemik nazwiskiem Karcziauli wynalazł miksturę, która eczy raka skóry. Już wieść o tym się rozniosła i już

 

20

21

 

przyjeżdżają do nich zewsząd chorzy. Jest bardzo prawdopodobne, że właśnie tu, w Gruzji, znajdzie się lek stwo ostateczne na raka.

Ruszamy w dalszą drogę.

W sowchozie, który mijamy, szwagier Wołodi jest agronomem. Można by na chwilę zajść. Na szczęście! dziś jest niedziela i szwagra nie ma w domu.

Ruszamy w dalszą drogę...

Gori

Na centralnym placu przed gmachem rajkomu i na-1 przeciwko kawiarni - stoi pomnik. Dziewiętnaście lal temu   na   pobliskich   ulicach   dyżurowały   samochodyj Kiedy próbowano pomnik zdjąć, dawały znak klaks nem. Na łen sygnał zbiegali się ludzie.  I tak dzier i noc. I pomnik pozostał.

W mieście jest oddział Inturista. Dla obsługi cudzo-i ziemców, którzy przyjeżdżają zobaczyć jedyną tury styczną atrakcję Gori: pomnik, dom, w którym się urodził, i muzeum. W muzeum leżą im. in. fotokopie kilku wierszy, które pisał jdszcze w seminarium duchownym w Tyflisie. Oto zakończenie jednego z nich:

No  wmiesto  wieliczja  i  sławy

Ludi jego ziemli

Otwierżcnnomu otrawu

W czasze priepodniesli              ,

Skazali jemu: proklatyj,

Piej, osuszi do dna,

I pieśnią twoja czużda nam

I prawda twoja nienużna.

22

 

Mccheta

Dawna stolica Gruzji. Najstarsza świątynia, XI wiek,

siedziba katolikoisa.

Przewodnik: - Ten kościół, to jeśli nie liczyć Jerozolimy, najświętsze miejsce na świecie. Bo w Jerozolimie jest wprawdzie ciało, ale tu, w tych podziemiach, zaikopana jest, towarzysze, koszula Chrystusa. Tak, właśnie, towarzysze, w Gruzji.

Groby ostatnich carów gruzińskich - Heraklita II i Gieorgia XII - za jego panowania właśnie Gruzja została w 1801 roku przyłączona dobrowolnie do Rosji.

Obok carów - groby książąt Bagratioin-Mucharskich. Konstanty Bagration-Mucharski padł w Galicji, atakując na czele piątej raty nieprzyjacielskie pozycje we wsi Zagrody. Uspakoj, Gospodi, duszu raba twojego!

iNaprzeciwiko kościoła, na wysokich skałach, stoi klasztor. Kiedyś obie te budowle łączył most. Ale pewnego razu szedł mostem zakonnik i zobaczył w rzece nagie kobiety. Nie wiadomo, co pomyślał - tylko pomyślał oczywiście - ale żeby więcej nie mógł nawet myśleć, most się załamał i mnich wpadł do Aragwi.

Ulica Ararat w T...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin